Podobno po przekroczeniu czterdziestki prawdopodobieństwo spotkania fajnego, nieżonatego faceta jest mniejsze, niż wygrania w lotto. Ja miałam to szczęście, że udało mi się i jedno, i drugie. Równocześnie!
– Trafiła pani czwórkę. Gratuluję – dobiegło do mnie zza szyby kiosku.
– Naprawdę?! Wspaniale! Ile wygrałam? – szczerze się ucieszyłam.
– Równą stówkę. Wypłacamy czy gra pani dalej?
– Sama nie wiem – zawahałam się.
– Radziłbym wypłacić – odezwał się stojący za mną mężczyzna. – Szanse kolejnej wygranej są niewielkie. Lepiej przepuścić pieniądze...
Obejrzałam się za siebie. Mężczyzna wydał się interesujący, więc roześmiałam się i spytałam, na co on by przepuścił swoją wygraną.
– Zaprosiłbym panią na dobrą kawę – odparł całkiem poważnie, choć oczy mu się śmiały.
– W takim razie posłucham pana rady i... zaproszę pana na kawę – wypaliłam.
Sama nie wiem, skąd miałam w sobie tyle śmiałości. Nigdy wcześniej nie umawiałam się z nieznajomymi, a propozycja zaproszenia mężczyzny dokądkolwiek wydawała mi się niemal nieprzyzwoita.
– To musiało być przeznaczenie, po prostu los tak chciał – podsumował Maciej, kiedy kilka miesięcy później wracaliśmy wspomnieniami do początków naszej znajomości.
– Ja też z reguły nie zaczepiam kobiet na ulicy...
– Przy punkcie lotto – poprawiłam.
– Ani przy lotto, ani przy żadnym innym. A wtedy po prostu poczułem, że muszę się do ciebie odezwać.
– Dobrze zrobiłeś – uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego ramię.
Wszystkie koleżanki zazdrościły mi takiego faceta!
Było mi z nim dobrze, jak z żadnym mężczyzną wcześniej. Może dlatego, że Maciej był naprawdę wyjątkowy.
– Chodzący ideał – koleżanki nie kryły zazdrości, gdy o nim mówiły.
– Tylko oprawić w ramki i zawiesić na ścianie – krzywiła się najbliższa mi Karolina.
Rzeczywiście, choć spotykaliśmy się już od dłuższego czasu, wciąż nie udało mi się znaleźć w nim żadnej poważniejszej wady. Czasami chrapał – ta była największa. Poza tym nie zawsze segregował śmieci, co dla mnie, osoby ekologicznie świadomej, było dość irytujące. I uwielbiał jeść na kolację grzanki z masłem czosnkowym, co doprowadzało do obłędu mój zmysł węchu. Poza tym naprawdę był ideałem.
Umiarkowanie przystojny (na tyle, żeby miło było na niego patrzeć, ale nie przesadnie, dzięki czemu nie miałam wątpliwości, że stworzyła go matka natura, a nie ojciec – chirurg plastyczny), niezwykle bystry i obdarzony poczuciem humoru oraz zdrowym dystansem do siebie i świata. Kupował kwiaty bez okazji, pamiętał o moich imieninach i urodzinach, z żarem w oczach zapewniał, że jestem szczuplejsza niż Karolina (Beata, Monika, Sylwia – w zależności od zapotrzebowania). W kuchni bywał Gordonem Ramsayem, za kierownicą Krzysztofem Hołowczycem, a u mojej cioci Jadzi na imieninach – Karolem Strasburgerem. Tak, Maciej skupiał w sobie najlepsze męskie cechy.
– To jest po prostu niemożliwe – oświadczyła Karolina, wysłuchawszy opowieści, jak to podczas niespodziewanej wichury Maciek przywiózł mi do pracy czapkę, żeby mi przypadkiem uszu nie przewiało.
– Możliwe! Koleżance z pracy przewiało i potem zbierała jej się ropa...
– Mówię o Maćku, a nie o czapce! – prychnęła. – Tacy mężczyźni nie istnieją.
– Przecież go sobie nie wymyśliłam – teraz ja prychnęłam. – Jest! Żyje! Oddycha! Znaczy: istnieje!
– Istnieje, istnieje – przyjaciółka machnęła ręką. – Pytanie: w którym miejscu ukrywa robaka.
– Rybaka? – nie zrozumiałam.
– Robaka! Gdzieś musi mieć feler, prawda? Każdy ma. Maciek też musi mieć!
– Każdy ma wady. Ideały nie istnieją – powiedziała przyjaciółka. – Wkrótce się przekonasz!
– Nie segreguje śmieci – podpowiedziałam.
– Za mało!
– Chrapie...
– Już lepiej, ale wciąż za mało.
– Lubi czosnek?
– Stara jesteś, a naiwna jak dziecko! – załamała ręce przyjaciółka.
– Teraz to już przesadziłaś – mruknęłam urażona.
– Dobra, dobra... Przypomnij sobie, ilu miałaś w życiu facetów?
– W sumie czy po rozwodzie?
– Może być po rozwodzie.
– To... kilku.
– Ilu z nich było bez wad?
Zrobiłam szybki przegląd mężczyzn, którzy w ostatnim dziesięcioleciu przemknęli przez moje życie. Mieczysław zwany Miśkiem był żonaty. Od początku wiedziałam, przyznaję, ale nie miałam pojęcia, że szczęśliwie. Twierdził, że z żoną od dawna nic go nie łączy, są ze sobą tylko ze względu na dzieci, ale teraz, gdy mnie poznał, zaczyna myśleć o rozwodzie... O tym, że prawda wygląda zupełnie inaczej, dowiedziałam się od... jego żony! Przyszła do mnie pewnego dnia i oświadczyła:
– Misiek lubi przygody, ty nie jesteś pierwsza i pewnie nie ostatnia, więc nie rób sobie nadziei.
Po Miśku był Rafał – niespełniony artysta, kompletnie nieprzystosowany do życia w realnym świecie. Byłam jego muzą, boginią, epifanią, panną wodną i Bóg jeden wie, jakim jeszcze wyrafinowanym urojeniem. Kiedy się okazało, że muza je i wydala, w dodatku woli oglądać "Doktora Housa" niż wysłuchiwać mętnych poematów, znalazł sobie bardziej wdzięczną słuchaczkę. Potem był Marek, hazardzista, i Mirek, hipochondryk. Tomek i Krzysztof mieli problem z alkoholem, Marek z zaborczą mamusią, a Jacek z potencją.
– Wszyscy oni byli jedną wielką wadą – przyznałam w końcu.
– Widzisz! – Karolina pokiwała głową z satysfakcją. – Każdy ma wady. Ideały nie istnieją – powtórzyła. – Wkrótce się przekonasz!
Rzeczywiście przekonałam się o tym nadspodziewanie szybko – dokładnie trzynaście dni później.
Myślałam, że uduszę ją gołymi rękoma za to, co zrobiła!
To była niedziela, więc spałam niemal do południa. Obudził mnie dzwonek u drzwi.
– Co tak o świcie? – ziewnęłam.
– Mam pytanie – wypaliła na dzień dobry Karolina. – Gdzie jest Maciek?
– A bo ja wiem? – wzruszyłam ramionami. – Pewnie u siebie.
– A gdzie spędził wczorajszy wieczór?
– Miał iść do brata na jakiś mecz. Czemu pytasz?
– A kto wygrał? – nie odpuszczała.
– Rany, kobieto, mów, o co ci chodzi – westchnęłam, rozglądając się za szlafrokiem.
Karolina usiadła na krześle, założyła nogę na nogę i wypaliła:
– Znalazłam skazę w jego idealnym wizerunku.
– Tak? A jaką?
– W łóżku jest taki sobie.
– Co ty wygadujesz! – roześmiałam się. – Maciek jest w łóżku... – urwałam, bo właśnie dotarł do mnie sens jej słów. – Żartujesz, prawda?
– Nie – odparła spokojnie. – Twój nieskazitelny ukochany wczorajszy mecz obejrzał u mnie.
Była poważna, ale dostrzegłam, że w kąciku jej ust błąka się lekki uśmiech.
Oblała mnie fala gorąca, klapnęłam na krzesło, żeby się nie przewrócić.
Siedziałam, milcząc, i zastanawiałam się, jak ją zabić? Tłuczkiem do mięsa, nożem do ryb, a może deską do chleba?
– Wiem, że jesteś wściekła – ciągnęła Karolina – ale gdy minie ci złość, wybaczysz mi to, co zrobiłam.
– Nigdy ci nie wybaczę – warknęłam.
– Przyjaźnimy się od dwudziestu trzech lat – przypomniała. – Wspierałam cię, gdy byłaś nieszczęśliwa, pielęgnowałam, kiedy chorowałaś, ratowałam, gdy miałaś kłopoty. Zawsze mogłaś na mnie liczyć, prawda?
Odruchowo kiwnęłam głową.
– Teraz też nie mogłam cię zawieść.
Skierowałam wzrok w stronę stojaka z nożami. Może ten z cienkim ostrzem byłby lepszy?
– Musiałam pomóc ci przejrzeć na oczy. To był jedyny sposób. Poszło mi łatwiej, niż sądziłam...
– Zamknij się! – wrzasnęłam.
Dotarło do mnie, że nie potrzebuję noża. Uduszę ją gołymi rękami!
Nie pamiętam, co mnie powstrzymało od popełnienia zbrodni, bo na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. Kiedy oprzytomniałam, obie siedziałyśmy na podłodze, wtulone, a Karolina głaskała mnie po głowie, powtarzając:
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, obiecuję.
To też może cię zainteresować:
Moja najlepsza przyjaciółka uwiodła mojego ojca! Nie wierzę, jak on mógł polecieć na taką gówniarę!
Moja wychowanka zawsze w ciążę na obozie. Teraz jej rodzice domagają się ode mnie alimentów
Pracowałam w agencji towarzyskiej. Miałam żyć jak w bajce, ale cudem wyrwałam się z koszmaru