„Czułem się jak śmieć, gdy patrzyłem jak moje dzieci głodują. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka, więc sięgnąłem dna”

Załamany ojciec fot. Adobe Stock, auremar
„Bywały jednak okresy, kiedy nic się nie trafiało, a ja gryzłem palce z rozpaczy. Z żoną mogliśmy nawet trochę głodować, ale dzieci? Co one zawiniły, że nasze życie zaczęło się walić w gruzy?”.
/ 19.03.2023 16:30
Załamany ojciec fot. Adobe Stock, auremar

Kiedy przyniosłem te parę rzeczy, Iwonka się rozpromieniła. Czasem człowiekowi nie trzeba wiele do szczęścia, wystarczy chleb i coś do garnka. Tak było także tym razem.

– Skąd to masz? – spytała. – Przecież nie została nam już nawet złotówka.

– Udało mi się załapać na małe zlecenie – uśmiechnąłem się z przymusem. – Pomogłem jednemu facetowi przy ładowaniu mebli na samochód i odpalił mi parę złotych.

Na hasło „małe zlecenie” Iwonka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ale kiedy dokończyłem, twarz jej spochmurniała. Liczyła na to, że znalazłem coś na dłużej.
Niestety. Z tymi pieniędzmi nakłamałem. Nie dostałem nic, chociaż rzeczywiście pomagałem jakiemuś gościowi przy przeprowadzce. Sam się wprosiłem, kiedy widziałem, jak się męczą we dwóch z jakimś jego kolegą. Zgodził się bardzo chętnie i obiecał mi pięć dych, jeśli się spiszę.

Spisałem się, owszem, ale on odjechał, zanim się rozliczyliśmy. Poszedłem na górę, bo niby tam coś jeszcze zostało, ale mieszkanie było już zamknięte. Kiedy zbiegłem, ciężarówka już odjeżdżała. Zdawało mi się nawet, że słyszę śmiech z szoferki.

Byłem tak wściekły, że gdybym go dorwał, chybaby nie wyszedł z tego w jednym kawałku. Ale nie mogłem nic zrobić. Nie miałem przecież nawet pojęcia, dokąd pojechali. A przecież nie mogłem wrócić z pustymi rękami. Po prostu nie mogłem!
Nie zawsze tak było. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej miałem stałą pracę. Może nie zarabiałem kokosów, ale dawaliśmy radę. Iwonka pracowała dorywczo, czasem złapała gdzieś pół etatu. Jednak od urodzenia Zuzi musiała siedzieć w domu, bo córeczka ciągle chorowała.

U nas trudno o pracę

I nagle wszystko się zawaliło. Firma, w której byłem zatrudniony, upadła i prędko zaczęło nam brakować pieniędzy dosłownie na wszystko. Pewnie, istnieją świadczenia, ale przy dwójce dzieci, kiedy trzeba robić opłaty i spore sumy idą na leki, nie jest łatwo utrzymać się na powierzchni.

W Polsce bezrobocie może nie jest wielkie, ale przecież jakieś jest, a na tak zwanej ścianie wschodniej, w zwyczajnym miasteczku, naprawdę trudno znaleźć porządną pracę. W ogóle jakąkolwiek pracę.

Coś tam udawało mi się zarabiać przy takich okazjach jak pomoc przy tej przeprowadzce. Przedtem obsługiwałem dość skomplikowane maszyny, nauczyłem się je nawet naprawiać, nie trzeba było do każdej awarii wołać fachowców, a  teraz nosiłem worki, sprzątałem, łapałem się wszystkiego.

I gdyby chociaż taka robota była każdego dnia… Bywały jednak okresy, kiedy nic się nie trafiało, a ja gryzłem palce z rozpaczy. Z żoną mogliśmy nawet trochę głodować, ale dzieci? Co one zawiniły, że nasze życie zaczęło się walić w gruzy? Dlatego kiedy zostałem oszukany, postanowiłem, że zdobędę jedzenie, choćbym miał je wydobyć spod ziemi! A kiedy zobaczyłem uszczęśliwioną twarz mojej żony, chociaż na chwilę sam poczułem się lepiej i zapomniałem, co musiałem zrobić, żeby coś przynieść do domu.

Tak, ukradłem kilka rzeczy…

Wieczorem, kiedy Ania i Zuzia już spały, siedzieliśmy w kuchni nad herbatą. Kiedyś słodziłem całkiem sporo, ale w ostatnim czasie przywykłem do gorzkiej.

– Coś cię gryzie – powiedziała żona. – Widzę to, odkąd przyszedłeś do domu.

– Martwię się jak zwykle – odparłem. – Przecież jutro też coś trzeba zjeść.

Tylko że Iwonka nie była głupia. Nie mówiąc już o tym, że od początku naszej znajomości czytała we mnie jak w otwartej książce.

– Przecież widzę, że coś jest nie tak – potrząsnęła głową. – Chodzisz struty, wyglądasz dosłownie tak, jakbyś kogoś zabił. To ma jakiś związek z tym, co dzisiaj przyniosłeś? – drążyła.

Przyglądała mi się uważnie, z troską i obawą, a we mnie wszystko się skręcało.

– Nikogo nie zabiłem, nie pobiłem, nie obrabo… – tu się zaciąłem. Kłamstwo nigdy nie przychodziło mi łatwo.

– Ukradłeś? – załamała ręce. – Krzysiek, powiedz, ukradłeś to jedzenie?

Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową.

– Tak – przyznałem się wreszcie. – Ukradłem w sklepie.

Opowiedziałem jej, jak zostałem oszukany, jaki byłem wściekły i zrozpaczony. I jak poszedłem później do sklepu spożywczego z samoobsługą i zwinąłem parę rzeczy.

– Nikomu nie zrobiłem krzywdy – wymamrotałem. – Przecież ten sklepikarz od tego nie zbankrutuje.

Iwonka patrzyła na mnie długo spod przymrużonych powiek.

– Nie zbankrutuje? – spytała retorycznie. – Pewnie, że nie. Ale kradzież to kradzież, kochany. Nic tego nie usprawiedliwia.

– Nawet to, że dzieci mogą być głodne?! – wybuchłem. – Przecież muszą jeść!

Dotknęła mojej dłoni zaciśniętej w pięść. Przed chwilą uderzyłem w blat stołu…

– Ciszej, bo ich obudzisz – napomniała mnie łagodnie. – Powiedz sam. Skoro uważasz, że nic złego nie zrobiłeś, to dlaczego tak źle się z tym czujesz? Dlaczego masz wyrzuty sumienia? Powiedz, że nie masz?

Pewnie, że miałem. Jeszcze nigdy nic nie ukradłem. Sam uczynek był łatwy, bo sklep nie miał bramki, a monitoring tylko przy wejściu. Dopiero teraz pomyślałem, że właściciel też nie musi być najbogatszy, skoro nie stać go na porządne zabezpieczenia, i zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd.

– No, powiedz, że nic się nie stało – naciskała żona.

– Nic nie powiem, bo nic takiego się nie stało – burknąłem.

Oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda

Iwonka wstała z westchnieniem, wyjęła z szafki dwie konserwy, z lodówki nieotwarty jeszcze sok.

– Mięsa i owoców nie oddam, bo już zjedzone – powiedziała – a dzieciakom z brzuchów przecież nie wyciągnę. Napoczętego chleba też nie dam.

Patrzyłem na Iwonę ze zmarszczonymi brwiami.

– Co chcesz, żebym niby zrobił?

– Sam wiesz najlepiej, co trzeba zrobić – odparła. – Nie chcę tak. Wolę już poprosić rodziców o pomoc, chociaż wiem, że tobie nie honor. Wolę się zadłużyć i niech nam nawet potem zlicytują mieszkanie. Ale kradzież to straszny grzech!

– Przecież to drobiazgi – powiedziałem.

– Od czegoś zawsze się zaczyna – znów westchnęła. – Nie chcę, żebyś został złodziejem, rozumiesz? A ty tego chcesz?

Zżymałem się, warczałem trochę, ale wiedziałem, że Iwonka ma świętą rację.

– Wiesz, co powinieneś zrobić, prawda? – powtórzyła.

Wiedziałem. Pewnie, że wiedziałem, ale wcale mi się to nie podobało.

Nie zadzwonił na policję

Właściciel sklepu przyglądał się zdumiony, gdy kładłem przed nim konserwy i sok.

– Resztę mogę odpracować albo może pan wezwać policję – oznajmiłem.

Panie, o co tu chodzi? Co pan mi daje? – wytrzeszczył na mnie oczy.

– Ukradłem te rzeczy w pana sklepie. Wczoraj. Zabrałem jeszcze tackę z mielonym mięsem, owoce i chleb. Jeśli przyjadą gliny, przyznam się do wszystkiego.

Mężczyzna wziął jedną z konserw, zaczął ją oglądać, ale było widać, że myśli o czymś zupełnie innym.

– Ale dlaczego mi pan to oddaje? – spytał. – Przy remanencie bym się zorientował, że coś zginęło, ale przecież bym nie wiedział, kto to zrobił.

– Wie pan, co to jest sumienie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – W życiu przedtem nic nie zwinąłem. Trzeba mieć robaczywą duszę, żeby kraść bezkarnie.

– To dlaczego pan to wziął? – dociekał właściciel.

Po chwili wahania opowiedziałem mu pokrótce, jak to wyglądało. Milczał przez dłuższą chwilę, a potem przesunął przedmioty w moją stronę.

– Niech pan to weźmie – rzekł, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej głupio.

– Nie, nie – zaprotestowałem. – To kradzione. I muszę się panu jakoś zrewanżować za to, czego nie oddałem. I tak jestem wdzięczny, że nie chce pan wezwać policji.

– Do czego? – roześmiał się. – Do tych paru drobiazgów? Uczciwemu człowiekowi narobić dodatkowych kłopotów? Pewnie, mnie też się nie przelewa, szczególnie ostatnio, ale nie ma porównania z panem.

Odetchnąłem z ulgą

– Zrobimy tak – ciągnął mężczyzna. – Jeśli pan chce to odpracować, proszę bardzo. W sklepie zawsze jest coś do zrobienia. Wynoszenie, przynoszenie, odbiór towaru. Przyda mi się pomoc kogoś, komu można zaufać. Poza tym trzeba pomalować zaplecze, odświeżyć ściany na zewnątrz.

– To brzmi jak propozycja pracy – powiedziałem ostrożnie.

– Nie zapłacę panu wiele – odpowiedział, rozkładając ręce. – No ale zawsze coś
panu wpadnie do kieszeni, w dodatku regularnie, bo możemy umówić się na tygodniówki.

– Ale w takim razie w pierwsze dni odpracuję…

Przerwał mi niecierpliwym gestem.

– Zapomnijmy o tym. Może pan zacząć od zaraz, bo domalowania trzeba uprzątnąć pomieszczenia. A to zabierze pan dzisiaj jako coś w rodzaju zaliczki – wskazał konserwy i sok.

Tego popołudnia wróciłem do domu jak na skrzydłach. Może ta praca nie rozwiązywała naszych problemów, ale na pewno powinna ułatwić nam życie.

Czytaj także:
„Nie miał pieniędzy i wykształcenia, a to było dla mnie najważniejsze. On znalazł cudowną żonę, a ja zostałam sama”
„Ojcem >>mojej<< córeczki jest kochanek żony. Wrobiła mnie w dzieciaka, bo tamten nie miał pracy i pił”
„35. rocznicę ślubu miałam spędzić samotnie, smażąc schabowe dla męża. Nikt nie miał czasu dla starych rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA