Koła pociągu stukały miarowo i po chwili niewiele mogłam poradzić na to, że moja głowa opadła, a oczy się zamknęły. Byłam zmęczona po całym dniu w delegacji. Niekończące się negocjacje z klientem w dusznej sali nie są specjalnie odprężające. Chociaż wypiłam kilka kaw, to wcale mi nie pomogło. Cóż, po przekroczeniu pewnej granicy zmęczenia już nawet kofeina nie daje rady.
Na szczęście inni pasażerowie nie zamierzali zadręczać mnie rozmową. Jedni zajęli się swoimi telefonami, pozostali tak jak ja założyli na uszy słuchawki i zaczęli drzemać. Kilka godzin podróży przerywane tylko wizytami konduktora oraz Pana Kanapki szybko minęło. Wysiadałam na ostatniej stacji, więc nie bałam się, że przegapię swój przystanek.
Kiedy dojechaliśmy do głównego dworca, w przedziale zaczęła się krzątanina. Wysiadali tam praktycznie wszyscy oprócz mnie. Pasażerowie ściągali z półek swoje bagaże, ubierali się w kurtki i czapki, nerwowo zerkali na telefony i dzwonili do bliskich, że już dojeżdżają. Potem tłoczno zrobiło się także na korytarzu, gdy kolejka ludzi ustawiła się do wyjścia. Obserwowałam to wszystko spod półprzymkniętych powiek, wiedząc, że do swojej docelowej stacji mam jeszcze z piętnaście minut.
Potwierdził, że sprzęt nie należy do firmy
Kiedy pociąg ruszył, przeciągnęłam się leniwie i po chwili wstałam. Przez chwilę obserwowałam oświetloną panoramę miasta, po czym zaczęłam się zbierać. Nie miałam wielu rzeczy, bo wyjechałam tylko na jeden dzień. Zalewie torebkę i torbę z laptopem. Przed dworcem wsiadłam w auto, które zostawiłam tam rano i po dwudziestu minutach parkowałam już pod domem. Mimo snu w pociągu czułam się wykończona, wzięłam więc tylko prysznic i położyłam się do łóżka.
Chociaż wróciłam z delegacji przed północą, rano musiałam być normalnie w biurze. Nie dostałam żadnej taryfy ulgowej, bo szef czekał na moje sprawozdanie z odbytych rozmów. Liczył na większą sprzedaż, dlatego był ciekawy, jak mi poszło. Zadzwoniłby pewnie już podczas mojej powrotnej jazdy, gdyby nie to, że nie chciał, abym o szczegółach umowy rozmawiała przy pasażerach.
W biurze zostałam od razu wezwana do jego gabinetu. Wyjęłam więc laptop z torby i pobiegam do szefa. Usiadłam przy stoliku, otworzyłam komputer, wpisałam hasło i… „Nieprawidłowe hasło” – wyświetlił mi się komunikat. Sadziłam, że z pośpiechu wcisnęłam niewłaściwe klawisze albo może ten z wielkimi literami. Jednak nie, nic z tych rzeczy.
Dopiero po kilku bezskutecznych próbach zalogowania się przyjrzałam się laptopowi. Niby był taki sam jak mój, popularny model popularnej marki, ale… nie mój. „Co u licha?!” – przebiegło mi przez głowę. Wezwany informatyk potwierdził, że ten laptop nie należy do naszej firmy, bo nie zgadza się seryjny numer.
Siedziałam i gapiłam się na niego oszołomiona
Skąd się wziął? Gdzie i kiedy mogłam pomylić laptopy? Podczas rozmowy z klientem? Na pewno nie, zresztą szybki telefon do tamtej firmy rozwiał moje wątpliwości. Zatem musiało się to się stać w pociągu. Przypomniałam sobie, że jeden z pasażerów, którzy jechali ze mną
w przedziale, także miał torbę z laptopem, a one wszystkie wyglądają podobnie. Nic dziwnego, że się pomylił. Pech, ale wszystko jest do naprawienia. Pewnie on też będzie chciał odzyskać swój laptop.
Zadzwoniłam do biura rzeczy znalezionych na kolei, ale tam mi powiedziano, że nikt laptopa nie oddał, nikt nie zgłosił zamiany. Zaniepokoiło mnie to. Przecież ja nie tylko chciałam oddać cudzy komputer, ale przede wszystkim odzyskać swój.
– Trzeba z tą sprawą pójść na policję, a nie na kolej. Na kolei postawią odzyskany laptop na półkę i nic z tym nie zrobią. Natomiast policja zacznie działać, przynajmniej taką mam nadzieję – uznał mój szef.
Pojechałam więc na policję i przedstawiłam sytuację, podkreślając, że zależy mi na odzyskaniu mojego sprzętu. Policjanci od razu wypytali mnie, do kogo może należeć laptop, który wzięłam za swój w pociągu. Opisałam wysokiego mężczyznę, który także wsiadł z torbą z laptopem. Zwróciłam na niego uwagę, bo był przystojny, koło czterdziestki, i nie miał obrączki, co w tym wieku rzadko się zdarza.
Zapadając w sen, nawet przez moment o nim myślałam, jak przystało na świeżą rozwódkę bez partnera. Wyobraziłam sobie, że zaczynamy rozmawiać, poznajemy się, Ale on nie był skory do rozmowy, od razu założył słuchawki na uszy i zatopił się w swoich sprawach.
– Pamięta pani, na którym miejscu siedział? – zapytał mnie policjant.
No tak, przecież kiedy bilet kupuje się przez internet, jest on imienny! W odpowiednią linijkę trzeba wpisać swoje dane – imię i nazwisko.
– Zakładając, że pasażer płacił swoją kartą, szybko go znajdziemy – zapewnili mnie policjanci.
Policjant po raz setny zadał mi te same pytania
Byłam pełna podziwu dla ich profesjonalizmu. Miałam nadzieję na szybkie rozwiązanie sprawy. Jednak mijały dni i nic się nie działo. Mojego laptopa jak nie było, tak nie było. Szef chyba spisał go już na straty, mnie kupiono nowy. Byłam wściekła, bo na tamtym miałam wszystkie swoje dane i dokumenty, których odwzorowanie zajęło mi mnóstwo czasu. Przysięgałam sobie, że od tej pory będę robiła kopie zapasowe. Lepiej się zabezpieczyć na wypadek, gdyby coś podobnego miało mnie jeszcze spotkać.
Po kilku miesiącach, kiedy już straciłam nadzieję, że cokolwiek zacznie się dziać w mojej sprawie, zostałam wezwana na komisariat. Byłam pewna, że porozmawiamy o moim laptopie, policjant zaczął mnie jednak wypytywać o komputer, który wzięłam z pociągu zamiast mojego.
– Czy pani wie, jaka była jego zawartość? – zapytał mnie nagle.
– Ależ skąd! Przecież nawet nie udało mi się go otworzyć – odparłam ze zdziwieniem.
– Ale próbowała pani… – spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Tak, przecież myślałam, że jest mój. To identyczna marka i model.
– A co pani wie na temat jego właściciela? Zna go pani? – dociekał.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
– Przecież mówiłam, że nie! Jechaliśmy tylko tym samym pociągiem! Nie rozumiem. Nie ma pan tego w tych swoich papierach?
– Proszę opowiedzieć mi wszystko od początku – zażądał.
Zrobiłam to, ale szczerze mówiąc, miałam już tego wszystkiego dosyć.
– Moglibyście, panowie, znaleźć w końcu mój laptop, zamiast po raz setny zadawać mi te same pytania – powiedziałam na koniec.
– Wszystko w swoim czasie… – mruknął wymijająco policjant.
– Skoro tak, to poproszę z pana przełożonym! – wściekłam się, bo facet zwyczajnie mnie zirytował.
Co za historia!
Drugi policjant okazał się na szczęście milszy. Przeprosił za zwłokę i obiecał, że niedługo wszystko mi wyjaśni. I faktycznie, po kolejnych dwóch tygodniach znowu dostałam wezwanie na komisariat. Tym razem czekał tam na mnie mój laptop.
– Jestem pani winien wyjaśnienie – powiedział ten miły oficer, z którym rozmawiałam wcześniej.
Otóż okazało się, że w laptopie, który przyniosłam, były… filmy pornograficzne! Całe mnóstwo, i to podobno wyjątkowo drastycznych. Oczywiście prawowity właściciel nie przyznał się do tego komputera, twierdząc, że ktoś go chce wrobić. Pewnie ja. Na szczęście laptopy mają swoje numery seryjne, więc łatwo było mu udowodnić, że to on i nikt inny zakupił ten właśnie laptop. W konkretnym dniu i sklepie.
W dodatku wziął go na kredyt. W ten sposób pedofil ma poważne kłopoty, a ja odzyskałam swój laptop. Co prawda już go nie potrzebuję, bo mam nowy, ale przynajmniej sprawa wreszcie się wyjaśniła.
– Co za historia! Nic dziwnego że nie chciał się przyznać, tylko szedł w zaparte, że to twój laptop jest jego – mój szef, ojciec trójki dzieci, aż się spocił, słuchając tej historii.
A ja? Wciąż nie mogę zapomnieć, że ten facet mi się spodobał…
Czytaj także:
„Byłem takim samym mężem, jak mój ojciec. Przynosiłem pieniądze i tyle. Rodzina mnie nie interesowała, tylko imprezy i kochanki”
„Przyjaciele uwierzyli w durną plotkę i zmieszali mnie z błotem. To stado baranów jeszcze będzie błagać mnie o przebaczenie"
„Po latach harówy pozbyli się mnie z pracy, jak niepotrzebnego śmiecia. Byłam pewna, że wygryzła mnie ta biuściasta małolata”