„Czułam się wykorzystywana. Wciąż tylko zajmowałam się wnuczkiem, nie miałam życia. A druga babcia się nie angażowała”

babcia zmęczona opieką nad wnuczkiem fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Nie tylko nie zdążyłam do kina, bo młodzi utknęli w korkach, lecz także chcieli, żebym poświęciła cały następny dzień. Miałam tego dość! Hance korona z głowy nie spadnie jak zajmie się Jasiem przez jeden dzień. Niech zadzwonią do niej...”.
/ 14.03.2022 08:05
babcia zmęczona opieką nad wnuczkiem fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Gdy mój wnuczek skończył rok, Alicja, jego mama, wróciła do pracy. Ustaliliśmy, że ja zaopiekuję się małym do momentu, aż pójdzie do przedszkola. Szkoda było takiego malucha oddawać do żłobka, wciąż jeszcze w pamięci miałam tamte lata, kiedy to ja swoich synów budziłam o piątej rano.

Nieraz mi się serce krajało, bo dzieciaki płakały, chciały jeszcze pospać, a tu deszcz czy śnieg, nie było wyjścia, trzeba było wstawać z ciepłego łóżeczka. Dlatego chciałam oszczędzić tego wszystkiego wnuczkowi i wzięłam na siebie jeszcze ten jeden życiowy obowiązek. Jednak było to cudowne zobowiązanie, dające mi tylko samą radość i szczęście.

Nawet na film nie mogłam iść

Staś to kochane dziecko, zupełnie nieuciążliwe, godziny codziennie z nim spędzane były dla mnie prawdziwą przyjemnością. Więc nie narzekałam, że muszę wstawać wcześnie, dojeżdżać godzinę na drugi koniec miasta, wystawać na przystankach… Przebywanie z wnukiem rekompensowało mi wszystkie niewygody.

Co prawda czasem, gdy byłam bardzo zmęczona albo gorzej się czułam, trochę miałam za złe dzieciom, że nie włączą do opieki nad małym teściowej mojego syna. Ona też nie pracowała, była na rencie jak ja i czasem mogłaby mnie wyręczyć. Ale syn jakoś nie chciał jej o to prosić, więc ja też dałam spokój, czekając cierpliwie, aż Staś skończy trzy lata i pójdzie do przedszkola.

Jednak okazało się, że w przedszkolu zabrakło dla niego miejsca, nie pomogło nawet odwołanie. Na dodatek synowa awansowała i pracowała teraz na cały etat, często w weekendy. Tak więc moja służba, jak w żartach nazywałam opiekę nad Stasiem, nie tylko wydłużyła się o cały następny rok, ale i o kilka godzin dziennie.

Rozumiałam sytuację młodych, więc za bardzo nie narzekałam. Sugerowałam, co prawda, delikatnie, żeby druga babcia chociaż jeden dzień w tygodniu poświęcała wnukowi, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Więc powiedziałam sobie „trudno”; skoro się podjęłam tego obowiązku, to go wypełnię, chociażby zęby przyszło mi zaciskać.

No ale mam już swoje lata, zdrowie też nie takie jak dawniej, coraz częściej też brakowało mi cierpliwości. W końcu Staś to pełen energii, radosny chłopczyk, takie żywe srebro, wszędzie go pełno, czasem trudno mi go było upilnować. Zaczynałam także odczuwać zmęczenie, na wiele swoich spraw brakowało mi czasu, umykało mi gdzieś moje prywatne życie.

Nic dziwnego jednak – gdy po całym dniu w domu syna wracałam do siebie późnym popołudniem lub nawet wieczorem, byłam porządnie zmęczona i na nic nie miałam już ani siły, ani ochoty…

– Ty dajesz się im wykorzystywać! A to, że jesteś sama, to nie znaczy, że nie możesz mieć własnego życia – napadła na mnie moja kumpelka.

Wkurzyła się, bo po raz kolejny wymigałam się od pójścia z nią na jakiś rewelacyjny jej zdaniem film.

– Tyrasz tam codziennie, a przecież jest jeszcze druga babcia, no nie? – przypomniała mi Ela.

– Niby tak, ale wiesz, jak jest – odparłam. – Staś jest do mnie przywiązany, ja wiem, co mu przyrządzić, żeby zjadł śniadanie i obiad, a to przecież straszny niejadek… – pokręciłam głową. – Poza tym ona chyba niezbyt chętnie by się na to zgodziła, słyszałam, jak kiedyś mówiła, że swoje dzieci wychowała sama i nikt jej w tym nie pomagał.

– To postaw ich przed faktem dokonanym! Zadzwoń wieczorem, udaj, że jesteś chora albo że coś ci wypadło, badanie na przykład – nie odpuszczała kumpela.

– Coś ty, tak to ja nie mogę – sprzeciwiłam się stanowczo.

– Ale ja na piątek kupiłam bilety, na osiemnastą i nie ma gadania, idziemy! – Ela przyparła mnie do muru. – Do tej pory to oni chyba zdążą już wrócić z pracy, co?

Skinęłam głową, bo rzeczywiście zazwyczaj synowa wracała koło siedemnastej, miałam więc dość czasu na dojazd do kina. I straszną ochotę, aby zobaczyć film z moim ulubionym aktorem! Nadszedł więc ten piątek, minęła siedemnasta, a synowej wciąż jeszcze nie było. Moja niecierpliwość zamieniła się w złość i gdy tylko Ala stanęła w drzwiach, przestałam panować nad sobą.

– Miałaś być przeszło godzinę temu! – napadłam na nią.

– Przepraszam, mamo, ale korki wszędzie, to piątek wieczór, normalka. Zostań u nas na noc może… – zaproponowała.

– Czy ty myślisz, że ja nie mam własnego życia? – spojrzałam na zegarek. – A może ja też się gdzieś śpieszyłam, umówiłam z kimś, nie jesteście pępkiem świata! – krzyknęłam z furią i wypadłam z mieszkania, nawet się nie żegnając.

Film przepadł, nie miałam już po co jechać do kina, seans dawno się zaczął. Przez całą drogę aż trzęsłam się z gniewu, naprawdę okropnie byłam zła na młodych. Weszłam właśnie do mieszkania, gdy usłyszałam melodyjkę swojej komórki, dzwonił syn.

– Mamo, czemu nie zostałaś u nas na noc? – zapytał Jurek. – Ala zaproponowała ci to, żebyś jutro rano nie musiała wcześnie wstawać

– powiedział. – Ona idzie do pracy, a ja mam szkolenie w firmie…

Nie umie zrobić lanych klusek?

Odetchnęłam głęboko, aż przysiadłam na szafce z butami. No przecież zupełnie o tym jego szkoleniu zapomniałam! Coś mi tam kiedyś mówił, ale nie przypomnieli mi dzisiaj – ani on, ani Alicja. A ja w sobotę chciałam sobie dłużej pospać, powałęsać się po domu w szlafroku, poczytać, po prostu poleniuchować. I proszę, znowu będę musiała wstać o piątej i tłuc się tramwajem przez całe miasto…

Nagle poczułam, że mam tego dość.

– Przykro mi, ale już coś na weekend zaplanowałam, trzeba mi było wcześniej przypomnieć, synu – odparłam ze złością. – Nie mam już pamięci dwudziestolatki, zresztą jest jeszcze druga babcia, ja nie mam wyłączności na opiekę nad waszym dzieckiem – nie wiem sama, co mnie napadło, że tak ostro wtedy syna potraktowałam. – Korona jej z głowy nie spadnie, jak zajmie się jeden dzień własnym wnukiem! – nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłam się.

Najwyraźniej jakoś sobie poradzili, bo przez cały weekend mój telefon milczał. Syn zadzwonił dopiero w niedzielę wieczorem.

– Mamo, nie musisz jutro przyjeżdżać, zawieźliśmy Stasia do teściowej, zostanie u niej przez jakiś czas – powiedział. – A ty sobie odpocznij, może mały nie będzie za bardzo tęsknił za domem…

– To ona nie mogła przyjeżdżać do was, jak ja? – spytałam.

– No nie – odparł Jurek i szybko się rozłączył.

W pierwszej chwili to nawet się ucieszyłam, i to jeszcze jak. Wreszcie będę mieć czas dla siebie, wyśpię się, spotkam się z kumpelkami, pójdę wreszcie do kina z Elą! Aż nucić sobie zaczęłam pod nosem, było mi tak lekko na duszy.

Po trzech dniach ta moja radość jakoś przygasła. Czegoś mi brakowało, mimo włączonego radia w domu było pusto i cicho. Nawet gotować mi się nie chciało, bo dla mnie jednej to jaki sens… U Jurka przyrządzałam obiady dla wszystkich, wymyślałam różne smakołyki dla Stasia, żeby zjadał z apetytem. Pomyślałam, że jakoś mi niewesoło zaczyna być, i w tym momencie zadzwonił telefon.

– Jula, jaki ty makaron dajesz Stasiowi do rosołu? – Hanka, teściowa syna, była trochę zdenerwowana.

– Ugotowałam mu nitki, a on nie chce ich jeść, tylko mówi, że chce klusie, takie jak robi babcia Julcia!

Poczułam, jak coś zaczyna dławić mnie w gardle, jakieś wzruszenie. Ach, ten mój wnusio słodki, ten mój skarbuś kochany!

– Po prostu lane ciasto zrób, on je uwielbia i tylko takie zje do każdej zupy – odparłam drżącym głosem.

– Chyba ci odbiło! – krzyknęła Hanka. – W życiu takich klusek nie robiłam, a przynajmniej odkąd moje dzieciaki poszły do szkoły.

– Weź jajko, ze dwie łyżki mąki, wymieszaj i wlej na gotującą zupę

– otarłam łzy wierzchem dłoni. – Tylko kluski muszą być drobne.

– Okropnie go rozpuściłaś – warknęła na to. – Na śniadanie też chce jakieś statki z jajka i żeby zawody robić – westchnęła ciężko. – Co to jest?

– Ach, to nasze regaty na stole – wyszeptam, bo nagle jakoś strasznie przykro mi się zrobiło. – Ugotuj jajka, przekrój na pół, żagiel zrób z sera żółtego, możesz na nich położyć kawałki pomidora, ogórka, to będzie sternik i kapitan – czułam, jak łzy dławią mnie w gardle. – I nie zapomnij dać mu wygrać te regaty, wtedy zje wszystko.

– Ty całkiem zwariowałaś – znowu warknęła. – Jajecznicę mu zrobię. Jak będzie głodny, to zje, nie będę się bawić w jakieś głupoty!

To jak powrót do lat młodości

Odłożyłam telefon. Dopadło mnie takie dziwne uczucie, jakbym coś straciła. To była tęsknota za moim maluszkiem, za tym człowieczkiem, który teraz wypełniał mi przecież całe moje życie, był jego sensem.

Co tam moje kumpelki z tymi ich plotkami, co tam nawet najlepszy film z uwielbianym aktorem, Staś był najważniejszy! A jak mały pójdzie do przedszkola (obiecali, że od przyszłego września go przyjmą), to już nie będziemy robić regat jajkowo-serowych żaglowców, mój czas się skończy…

Ach, to był taki piękny czas, te godziny, gdy na moich oczach uczył się życia, gdy mu czytałam, a on za mną powtarzał całe zdania z bajki, gdy graliśmy razem w grzybobranie czy warcaby. I jego śmiech i niebieskie, mądre spojrzenie, gdy zastanawiał się nad czymś. Ten dzieciak dawał mi tyle dobrych doznań, przedłużał moją młodość!

A ja, idiotka, złościłam się na syna czy synową, gdy spóźniali się, bo utknęli gdzieś w korkach. Naprawdę, ogarnął mnie jakiś chyba wtórny analfabetyzm, przecież godziny spędzane ze Stasiem, to były najpiękniejsze chwile w moim życiu.

Otarłam łzy, sięgnęłam po telefon, wybrałam numer syna.

– Jurek, do kiedy Staś będzie jeszcze u twojej teściowej? – spytałam.

Po tamtej stronie przez moment panowała cisza.

– Tak dokładnie to nie wiem – odparł syn ostrożnie. – Dobrą opiekunkę trudno tak od razu znaleźć.

Poczułam, jak ciśnienie mi rośnie, a serce ściska się boleśnie.

– Ale o jakiej ty opiekunce mówisz?! – wykrzyknęłam.

– Teściowa zgodziła się tylko na kilka dni, więc Ala szuka jakiejś agencji… – zaczął, ale ja nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Co ty za głupoty opowiadasz, jaka agencja, ani się ważcie! – zdenerwowałam się. – Przywieź małego od Hanki jeszcze dzisiaj, ja jutro rano przyjadę, jak zwykle.

Usłyszałam w słuchawce, jak syn odetchnął z ulgą. A ja znowu zaczęłam nucić pod nosem, przestałam myśleć o zmęczeniu i niewygodach dojazdu do dzieci. W końcu mieli na tyle duże mieszkanie, że mogłam się u nich od czasu do czasu przespać, jeśli wracali z pracy zbyt późno; i żeby się nie złościć, że w mieście na początku weekendu są korki.

Cóż, w życiu trzeba umieć odróżniać rzeczy ważne od tych ważniejszych. A te nasze jajkowe regaty na stole były na pewno ważniejsze od seansów kinowych, nawet gdy grali w nich najwspanialsi amanci filmowi. Nie trzeba szukać problemów tam, gdzie ich nie ma, ot co!

Gdy jednak będę naprawdę zmęczona, zawsze mogę zrobić sobie krótki urlop, wtedy Staś pojedzie do babci Hani na dzień czy dwa. Niech ona nauczy się robić lane kluseczki i inne dziecięce smakołyki, przypomni sobie czasy, gdy sama robiła je dla własnych dzieci.

Zajmowanie się wnukami to przecież jest jak powrót do najszczęśliwszych lat. Więc chyba czasem warto zadać sobie trochę trudu i stoczyć na kuchennym stole morską bitwę statkami z jajek, żeby wnuczek zjadł ze smakiem śniadanie.

Czytaj także:
„Kuzynka była mierną pracownicą, ale przyjęłam ją z litości. Odpłaciła mi podłymi kłamstwami i obmawianiem po rodzinie”
„Syn sąsiadów kradł mi bieliznę i wysyłał erotyczne smsy. Odrzuciłam jego zaloty, a on prawie zniszczył mi życie”
„Wyjechałem za granicę, żeby poprawić swój byt. Los ze mnie zadrwił, bo właśnie przez ten wyjazd straciłem wszystko”

Redakcja poleca

REKLAMA