Teściowa najchętniej podkładałaby synkowi tłuste jedzenie pod nos. Gdy powoli przerzuciliśmy się na dietę bezmięsną, zaczął się koszmar. Nie mogłam patrzeć, jak kochana mamusia daje moje jedzenie psu…
Teściowa uważa, że Maciek ma 5 lat
Mój mąż stracił ojca w wypadku, gdy chodził jeszcze do przedszkola. Z opowieści wiem doskonale, jak wpłynęło to na jego matkę. Energiczna i wesoła kobieta straciła wtedy całkowicie zapał do życia i objęła za swój jedyny cel opiekę nad dzieckiem. Opiekę aż po grób…
– Potrzebowała pomocy, czuła się źle, ale nie pozwalała nawet tknąć Maćka – trajkotała jej siostra, jeszcze zanim wzięliśmy ślub. – Tyle razy przychodziłam z zabawkami, sprzętami domowymi, jedzeniem. Zawsze mówiła, że wie najlepiej, czego potrzebuje jej syn.
– To smutne – odpowiadałam ze współczuciem.
Bo w tamtym momencie współczułam jej naprawdę. Zostało jej tylko dziecko, wokół którego zbudowała złotą klatkę.
– Wybierała mi ubrania, prała gacie, chociaż sam umiem. No i po dziś dzień wciska mi schabowe w płatkach kukurydzianych, tylko dlatego, że smakowały mi, gdy miałem 10 lat – opowiadał nieraz mój mąż.
– Musi cię kochać.
Mój błąd: usprawiedliwiałam jej zachowania, zamiast uczyć Maćka stawiania granic. Byłam w nim jednak tak szaleńczo zakochana, że nie chciałam wychodzić na niewdzięczną i stawać pomiędzy nim, a jego matką.
– No bo kocha, ale życie z nią jest strasznie męczące. Czasem czuję się, jakbym nie mógł być sobą – wyznał już wtedy Maciek.
W domu nie jemy mięsa
Choć drobne zgrzyty z teściową towarzyszyły mi od samego początku, ignorowałam je w imię miłości. Rozwinęłam się przy Maćku. Zaczęłam znów malować, postawiłam stopy na lodzie mimo kontuzji, którą zafundowałam sobie kiedyś na łyżwach. On też odkurzył kilka starych pasji i otworzył się na nowe doznania.
– Maciek myśli o tobie poważnie – rzuciła kiedyś ni z gruchy, ni z pietruchy teściowa.
– Ja o nim też – odpowiedziałam niby spokojnie, ale mocno się zarumieniłam.
– No to chodź, nauczę cię gotowania. Musisz być dobrą żoną. To facet, bez mięsa straci wszystkie siły.
Z nadzieją na pierścionek pomknęłam więc do garów. Niestety, nie radziłam sobie dobrze z tradycyjną kuchnią polską. Zdecydowanie wolałam proste dania jednogarnkowe od godzin spędzonych przy garnkach. W końcu poczułam, że mam dość lepienia pierogów i tłuczenia schabowych. Teściowa niby odpuściła, ale to dlatego, że Maciek mieszkał wciąż z nią. Niestety, po zaręczynach wszystko się zmieniło. Każde odwiedziny były istnym koszmarem.
– Faszerowana cukinia? – wparowała raz do kuchni, gdy przygotowywałam kolację dla dwojga. – Chyba żartujesz, że facet się tym naje.
Niedługo wcześniej zapisaliśmy się z Maćkiem na kurs kuchni śródziemnomorskiej, ufundowany przez naszych przyjaciół. Spodobał się nam obydwu. Zaczęliśmy przez to jeść mniej mięsa…co w końcu samo pociągnęło nas w stronę wegetarianizmu.
– Oj mamo, to same witaminy. A jakie pyszne!
– On przecież nie powie ci wprost, że nie chce jeść zielska! – mówiąc to, zaczęła rwać i miętosić w dłoniach rukolę, rosnącą w doniczce.
– Ale…
– Żadnego ale! Do tej pory przymykałam oko na to, że przy tobie Maciek nie zazna prawdziwej, domowej kuchni. Jesteś oporna na naukę. Ale to jedno. Nie pozwolę za to, żeby mój chłopiec zmienił się w roślinę!
Skapitulowałam i wyszłam. W końcu zostało wtedy tylko kilka miesięcy do ślubu i przeprowadzki.
Porównywała moje jedzenie do psiego
Już kilka dni po ślubie moja nowa mamusia wparowała do naszego świeżego mieszkania. Zapchała mi całą lodówkę słoikami z bigosem i fasolką po bretońsku. Zamrażarkę zajęły zaś pierogi z mięsem i kartacze. Co by nie było, wykarmiliśmy nimi całą parapetówkę, sami jedząc wegetariańskie curry. Goście nie będą jednak przebywać u nas ciągle, a szkoda marnować jedzenia…
– Mamo, wcale nie chcemy tego jeść – wyznałam w końcu teściowej, gdy dostarczyła nam kolejny zapas słoików.
– „Nie chcemy”? A co to, komunizm? Nie odzywaj się w imieniu mojego syna!
– Jak go spytasz, powie ci to samo! – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Bo się ciebie boi, egoistko!
– Tak, oczywiście. Wcale nie jest tak, że boi się mamusi…
Przegięłam. Wiedziałam to już wtedy, gdy wypowiedziałam te słowa. Teściowa spuchła i zaczerwieniła się jak burak, a potem chwyciła garnek z marynowanym tofu. Wrzuciła zawartość do psiej miski.
– Zobaczysz, nawet pies tego nie tknie – rzuciła z przekąsem.
Nasza jamniczka, Dżina, od razu rzuciła się do wyjadania zawartości miski. Mamusia poczerwieniała jeszcze bardziej.
– Jaka właścicielka, taki pies.
– Suka – wycedziłam przez zęby, z premedytacją wybierając zdanie złożone z jednego słowa.
– Słucham?!
– To suka. Samica.
Zmyliłam ją, a ta wiedźma uznała, że pewnie ją obrażam. Zatriumfowałam choć na chwilę.
Zrobiła z tego tradycję
Mijały miesiące, a moja teściowa nie odpuszczała, a wręcz przybierała na sile. Pojawiała się u nas kilka razy w tygodniu, robiąc inspekcje garnków. Kotlety z soczewicy? Zje pies. Boczniaki al’a kurczak? Idealna kolacja dla Dżiny. Nie oszczędziła nawet wigilijnego kulebiaka, który tak czy siak w podstawowej wersji nie ma w sobie ani grama mięsa.
– Mamo, a wyście nie jedli bezmięsnie na święta?
– Jedliśmy. Ale ty się nic nie nauczysz, dopóki nie złamię cię moją metodą.
„Zobaczymy, kto kogo złamie” – pomyślałam.
– Czyli mówisz, że obecnie jemy, jak pies? – spytałam łagodnie.
– Gorzej od psa.
Lampka zaświeciła się w mojej głowie. Musiałam jeszcze tylko porozmawiać z mężem. Przeczekałam do wieczora.
– Maciek, postawię sprawę jasno. Nie mogę tak żyć.
Wiedziałam, że mój mąż też nie akceptuje tej sytuacji, ale ze współczucia dla matki siedział dotąd cicho.
– Aga, kochanie. Nie mówię, że musisz to akceptować, ale ja wiem, dlaczego tak jest. Mama musi się kimś opiekować, a kiedy straciła mnie… – ciągnął swoją opowieść mąż.
Rozumiałam go, ale miałam dość usprawiedliwień.
– No, faktycznie cię straciła. Mieszka aż 5 kilometrów od ciebie.
– Nie o to mi chodziło…
– Tak czy inaczej, wzięłam ślub z tobą, nie z twoją matką. Jeśli nie pozwolisz mi czegoś z tym zrobić, po prostu odejdę.
Maciej milczał przez kilka ładnych chwil, gapiąc się w okno i kiwając głową. W końcu głęboko odetchnął.
– Rób, co konieczne.
Zafundowałam jej królewski gulasz
Znalazłam kiedyś na Facebooku ciekawego mema. Ktoś wrzucił prześmiewczy przepis na kotlety dla całej rodziny z psiej puszki. Mogłam pomyśleć trochę przed realizacją mojego planu, ale zemsta przesłoniła mi trzeźwość umysłu. Postanowiłam działać.
Wysłałam do teściowej SMSa:
Zreflektowałam się nad swoimi umiejętnościami kulinarnymi. Zapraszam na niedzielny obiad z gulaszem w roli głównej
Potrzebowałam jeszcze jednej rzeczy: psiej miski w wersji premium. Nie mogłam podać jej dania w zwykłej blaszance, zorientuje się od razu.
Kupiłam więc śliczne, płaskie, porcelanowe miseczki. Przypominają nieco designerską zastawę stołową albo talerze i miski z indyjskich czy azjatyckich knajp. Tak czy inaczej, są jedynie psimi miskami.
– No, Aga, jest w tobie nadzieja – usłyszałam z przedpokoju.
Zaczęłam się uwijać. Zaserwowałam pyszny gulasz z mięsem z psiej puszki, sama wymigując się od jedzenia informacją, że przed ważnym badaniem muszę być na czczo. Maciej zaś palił na balkonie.
– I co, mamo? Lepsze od psiego jedzenia? – zapytałam słodko.
– Wreszcie jecie, jak ludzie.
Spojrzałam porozumiewawczo na Dżinę, wyjęłam z szafki kolejny element „zastawy“ i zaserwowałam porcję psu.
– Cieszę się, że mówisz tak o psiej karmie. Zaraz przyjdzie Maciek, ale on ostatnio dużo pali… Zjemy razem wegeburgery.
Teściowa wstała, osuwając się na nogach, niemal nie rozbijając miski. Zabrała swoje ciuchy, nawet nie wkładając butów i trzasnęła drzwiami. Nie widziałam jej od tej pory i nie odbieram od niej telefonów. Zdaje się, że jest jej wstyd i długo nie zapomni tego upokorzenia. Mam przynajmniej dzięki temu święty spokój…
Agnieszka, 28 lat
Czytaj także:
„Mąż nie chciał dać mi dzieci, ale kochance jak najbardziej. Jeśli sądzi, że mnie zniszczył, to grubo się myli”
„Ukochany tatuś zrujnował naszą rodzinę. Nie dziwię się, że wyjechał za kasą. W końcu musiał utrzymać 2 rodziny”
„Trafiłam na księcia z bajki, ale coś mi się nie zgadzało. Szczęka mi opadła, gdy odkryłam, jak zarabia na życie”