„Człowiek naprawdę zrobi czasem wszystko, żeby osiągnąć cel. Tak było też i w tym przypadku, a wszystkiemu winny był laptop”

mężczyzna przy laptopie fot. Adobe Stock, Dorde
„Na razie trzeba by ustalić przebieg zdarzeń. Żona pana Tytusa była zarazem zdziwiona i jakby rozbawiona moją wizytą. Jej męża nie było w domu, o co się postarałem – został poproszony o osobisty kontakt z kimś w wydawnictwie. Zresztą byłem już po rozmowie z samym pisarzem. Wydawał się wręcz zły, że zostałem zaangażowany”.
/ 18.06.2023 16:30
mężczyzna przy laptopie fot. Adobe Stock, Dorde

Odłożyłem książkę na stolik przy łóżku i zamyśliłem się głęboko. Żona spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami znad swojej lektury.

– Czyżbyś się oddawał refleksji co do treści? – zdziwiła się. – I w ogóle, odkąd to czytasz w łóżku? Zazwyczaj padasz i zasypiasz w sekundę. No chyba, że masz ochotę na to i owo.

Uśmiechnęła się i przymrużyła oko.

– Żebyś wiedziała, że oddałem się refleksji, jak to górnolotnie określiłaś. Zastanawiam się właśnie, jak to jest, że tak marne książki stają się bestsellerami. Przecież to jest okropnie słabe.

Magda zamknęła książkę i przysunęła się

– A ty byś chciał, żeby każda powieść była na poziomie Josepha Conrada?

– Nie każda, ale jeśli autora obwołuje się objawieniem literatury, powinien reprezentować jakiś poziom. A to są takie kocopoły, że oczy usychają.

Wzruszyła ramionami.

– Tak to już bywa, nie tylko w literaturze. W muzyce również. A wiesz, że niedawno jakiś artysta sprzedał nieistniejącą rzeźbę za kilkanaście tysięcy dolarów? Ludzie wszystko kupią, byle im to dobrze wcisnąć.

Miała rację. Poza tym, kunszt pisarski pana Tytusa miał raczej drugorzędne znaczenie. Rzecz szła nie o wartości uniwersalne, ale o zwykłą, przyziemną mamonę.

– Ja rozumiem, że reklama jest dźwignią handlu – mruknąłem. – Ale żeby do tego stopnia? Skarbie, tego się nie da czytać.

– Wiesz, aż muszę sprawdzić – odparła Magda i sięgnęła po książkę.

Kwadrans później zatrzasnęła okładki

– Wiem, o co chodzi – oznajmiła. – To nie jest nawet tak źle napisane, ale fabularnie naiwne jak wszyscy diabli. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” w wersji dla ubogich. A już sam oryginał tego i owego nie urywa. Nie mów tylko, że do tej sprawy, którą teraz prowadzisz, musisz przeczytać tego więcej. Współczuję.

– Na szczęście nie – odparłem. – Chciałem po prostu zobaczyć, czym ludzie tak się fascynują.

– I co o tym myślisz? – dopytywała z figlarnym uśmieszkiem.

– Po głębszym zastanowieniu nie jestem specjalnie zdziwiony.

– Ja też nie – odparła i wróciła do swojej lektury.

Ja już miałem dość. Zgasiłem lampkę po swojej stronie i rzuciłem się w objęcia Morfeusza. Czekał mnie pracowity dzień, bo prowadziłem równolegle dwa dochodzenia. Jedno było rutynowe, dotyczyło zbierania dowodów zdrady małżeńskiej, ale drugie...

To była pierwsza sprawa tego typu, nie tylko w mojej karierze detektywa, ale też w poprzednim policyjnym życiu. Śledztwa rzadko dotyczą literatury. Prędzej literatów. I miałem na tapecie takiego jednego pisarza kryminałów, który najpierw próbował, jak to jest ukraść, zgwałcić czy zabić, a potem pisał.

Ale on był chory, a poza tym cierpiał na brak fantazji

Jak to określił jego kolega po piórze – nie trzeba się rzucać ze skały w przepaść, żeby sobie wyobrazić, jak to jest, a potem rzecz przerzucić na papier.

Nigdy jednak jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby w grę wchodziła kradzież rękopisu. Ściśle rzecz ujmując, nie chodziło o zapis na papierze, tylko o plik komputerowy. Jak powiedział wydawca, który przyszedł do gabinetu, są jeszcze pisarze, którzy używają pióra i papieru, lecz takich ubywa z każdym rokiem.

Wygoda pracy w edytorze tekstowym jest o wiele większa. Zresztą, ci, którzy piszą odręcznie, i tak muszą potem sami wrzucać treść w komputer albo ktoś to za nich robi.

– Tytus to już dziecko nowych czasów – mówił mężczyzna w eleganckim garniturze. – Pisze od razu na kompie, współpracuje z redaktorem, który poprawki również robi komputerowo.

Z rozmowy dowiedziałem się tego, co dla przeciętnego czytelnika nie jest oczywiste. Wiedziałem, że konieczna jest zawsze korekta tekstu i takie tam, lecz nie miałem pojęcia, że najpierw książka trafia do redakcji i jest poprawiana pod względem stylistycznym, a czasem też fabularnym.

Zdarza się też redakcja merytoryczna przy dziełach zawierających informacje naukowe i bliskie naukowym.

– W przypadku pana Tytusa zajmuje się tym ktoś na stałe? – spytałem. To mogło być ważne.

– Tak, pracę wykonuje najczęściej ten sam redaktor. Musi pan wiedzieć, że sporo pisarzy dorabia sobie w ten sposób.Pan Maciek też pisze, i to całkiem nieźle, chociaż wielkiej sławy do tej pory nie zyskał.

– Hm... – mruknąłem. – Może pozazdrościł znanemu autorowi?

Wydawca potrząsnął głową

– To mało prawdopodobne. Nie miał dostępu do laptopa Tytusa, więc nie mógł go ukraść. Zresztą, nie wiedział nawet, że pisarz nad czymś pracuje, tego jestem pewien.

– A jednak muszę brać pod uwagę różne warianty zdarzeń – zastrzegłem.

– Dobrze, to może inaczej. Redaktor mieszka w Szczecinie. W obecnych czasach nie trzeba być na miejscu, żeby gdzieś pracować, szczególnie w takiej dziedzinie.

Miał rację, ale czy zazdrosny o sukcesy człowiek nie mógłby przyjechać na gościnne występy i dokonać kradzieży? Inna rzecz, że panowie ponoć nigdy się nie widzieli i ten Maciej nawet nie znał adresu poszkodowanego. Tylko czy nie mógł go zdobyć? Postanowiłem sprawdzić alibi redaktora, chociaż może nie w pierwszej kolejności.

Na razie trzeba by ustalić przebieg zdarzeń

Żona pana Tytusa była zarazem zdziwiona i jakby rozbawiona moją wizytą. Jej męża nie było w domu, o co się postarałem – został poproszony o osobisty kontakt z kimś w wydawnictwie. Zresztą byłem już po rozmowie z samym pisarzem. Wydawał się wręcz zły, że zostałem zaangażowany.

– Nie szkoda temu mojemu Wojtkowi pieniędzy? – żachnął się. – To tylko stary laptop.

– Tylko że nie o wartość sprzętu chodzi, prawda? – odparowałem. – Na dysku została prawie ukończona nowa powieść.

– Zgadza się – przyznał niechętnie. – Ale jeśli będzie trzeba, napiszę ją jeszcze raz. Chociaż szkoda czasu i dobrze by było, gdyby złodziej oddał komputer.

– Może chodzi o okup? – zastanowiłem się. – Jest pan autorem bestsellerów.

– Tyle że, wbrew pozorom, wcale nie mam zarabiam takich kokosów, żebym chciał płacić jakiemuś szantażyście – zaprotestował.

– Ale może wydawnictwu by się opłacało coś odpalić. No tak – westchnąłem – ale na razie nikt się nie zgłosił.

– Właśnie – podłapał. – Pewnie trafił się głupi złodziej, rąbnął, co było pod ręką i uciekł, bo go spłoszyłem.

Sytuację opisał mi tak: pani domu akurat wyszła, a on załatwiał coś na mieście. Dzieci nie mieli, więc dom stał pusty. Tytus wrócił i zorientował się, że ktoś buszuje w środku. Złodziej usłyszał go i uciekł tak, jak wszedł – przez wepchnięte siłą do środka drzwi tarasu.

Gospodarz zauważył tylko ciemną sylwetkę

Złodziej był wysoki i szczupły, a może nawet nie taki wysoki, bo w półmroku wszystko się wydaje nieco inne, ale za to szczupły chyba na pewno... Chociaż...

Z kolei żona pisarza, po pierwszej niezbyt dla mnie ciekawej reakcji, okazała się bardzo rozmowną kobietą. Jednak i ona nie miała zbyt wiele do przekazania. Cóż, nie było jej przecież wtedy w domu.

– Na miejscu rabusia zabrałabym przynajmniej jakiś obrazek – wskazała wiszące nad komodą miniaturki. – Każdy z nich jest wart więcej niż ten leciwy laptop.

– A nie uważa pani, że celem mógł być właśnie komputer, a to, że zginęły jeszcze jakieś drobiazgi, miało zatuszować takie wrażenie?

Spojrzała na mnie bystro, uniosła lekko brwi.

– Tak, to możliwe. Tylko po co? Jakiś wielbiciel postanowił zdobyć rękopis przed wydaniem? Obawiam się, że byłby mocno rozczarowany, bo książki mojego męża zaczynają jakoś wyglądać dopiero, kiedy popracuje nad nimi Maciek.

Widziałem doskonale, że pani Alina nie ma wielkiego mniemania o talencie męża. I to pomimo, że żyli sobie w całkiem niezłym komforcie dzięki jego twórczości.

– Czytelnicy jednak takich rzeczy nie wiedzą – zauważyłem. – Wiem po sobie. Dla mnie do tej pory to autor pisał powieść czy opowiadanie. Nie miałem pojęcia, jak wygląda realny cykl wydawniczy.

– I bardzo dobrze, że nie wiedzą – roześmiała się. – A poza tym, pomysły i fabuła są jednak Tytusa. Poprawek wymaga język.

Nie wnikałem w kwestie techniczne

Za to przyszła mi do głowy inna myśl. Skontaktowałem się ze zleceniodawcą. A przed spotkaniem jeszcze sprawdziłem, kim jest redaktor.

Pan Wojciech przyjechał do mojego biura późnym popołudniem. Mieli w firmie jakieś posiedzenie, zebranie zespołu, wszystko jedno, w każdym razie nie mógł szybciej.

– Coś mi w tym wszystkim zgrzyta – powiedziałem bez ogródek. – Mam wrażenie, że jest pan jedyną osobą, która naprawdę przejmuje się zniknięciem laptopa.

– Co pan ma na myśli? – spytał z miejsca.

– Sam zainteresowany podchodzi do sprawy z dużą dezynwolturą, twierdzi, że najwyżej napisze rzecz od początku. A jego żona w ogóle sprawia wrażenie, że jej to nie obeszło. Ani zniknięcie laptopa z rękopisem nowej powieści, ani samo włamanie.

Widząc, że nie bardzo rozumie, o co mi chodzi, uświadomiłem mu, że dla osoby okradzionej oprócz strat materialnych wielkim przeżyciem jest sam fakt kradzieży, szczególnie jeśli zdarzyło się to po raz pierwszy. Świadomość, że ktoś obcy, mający w dodatku złe zamiary, przebywał w jej domu, dotykał tych samych sprzętów co gospodarze, przeszukiwał szafki przyprawia o dreszcze.

– Ludzie czują się jakby zbrukani takim wydarzeniem – tłumaczyłem.

– Coś o tym wiem – wszedł mi w słowo. – Kiedyś okradziono mi samochód. To tylko maszyna, ale przez jakiś czas czułem się nieswojo. Było tak, jak pan mówi, wydawało mi się, że na wszystkim jest jakiś osad.

– No właśnie. A oni oboje zachowują się, jakby to było takie tam sobie wydarzenie.

Patrzył na mnie bardzo długo, zanim zadał pytanie:

– Pan coś podejrzewa?

– A właściwie dlaczego mnie pan wynajął? – odpowiedziałem pytaniem. – Żebym coś odkrył. Poszukiwaniami laptopa mogła się zająć zwyczajnie policja. Chyba nadszedł czas na pełną szczerość, co? – uśmiechnąłem się lekko. – Co pan podejrzewa? Konkurencję?

– Przyszło mi to do głowy – odparł. – Tylko nie bardzo wiem, kto mógłby to zrobić. I po co? Rynek książki to nie kopalnia diamentów, nikt nie strzeże złóż jak oka w głowie. Gdyby ktoś chciał podkupić Tytusa, niewiele mógłbym zrobić. Mamy wprawdzie umowę na wyłączność, ale prawdę mówiąc, taki dokument zabezpiecza bardziej jego niż mnie. Kolega po piórze? Nie sądzę. Tytus jedzie w tej chwili na nazwisku.

– Widzę, że ma pan o jego możliwościach podobne zdanie jak żona – zauważyłem.

Roześmiał się cicho

– On kiedyś pisał naprawdę dobrze, o wiele lepiej niż teraz, wręcz świetnie. Ale chyba przestało mu się chcieć. Alina doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Podczas spotkań towarzyskich w szerszym gronie pieje nad nim z zachwytu, ale gdy jesteśmy we trójkę, szydzi z męża, aż czasem przykro słuchać.

Jak dla mnie pozostawała jeszcze jedna możliwość. Byłaby bardzo przykra dla zleceniodawcy i może takie przypuszczenie okazałaby się krzywdząca dla pisarza, musiałem ją jednak brać pod uwagę.

– A co jeśli sam Tytus postanowił sprzedać książkę konkurencji?

– No tak, to by miało sens. Ale oczywiście musiałby ją wydać pod własnym nazwiskiem. Czyli i tak bym się dowiedział... – wydawca zamyślił się. – Ale dużo później. Nic bym nie mógł zrobić, gdyby wyszły terminy umowy na wydanie. Nie stosuję klauzuli o karach umownych za nienapisanie książki, a Tytus po prostu zwróciłby zaliczkę. Zresztą, dochodzenie takich rzeczy przed sądem cywilnym to droga przez mękę.

– Proszę mi powiedzieć – odezwałem się po chwili ciszy – czy pana zdaniem to w ogóle możliwe?
Rozłożył bezradnie ręce. W jego opinii Tytus nie byłby zdolny do aż takiego szwindlu. Znał go raczej jako prostolinijnego człowieka, ceniącego sobie uczciwość.

– Jednak sam pan powiedział, panie Marku – zakończył – że coś w tej sprawie jest nie tak, coś zgrzyta. A ja po latach w biznesie, nawet takim jak książkowy, nie dam sobie za nikogo obciąć nie tylko ręki, ale i kosmyka włosów. Nie wydaje mi się to prawdopodobne, ale czy jest na pewno niemożliwe?

– No właśnie – podsumowałem. – Czyli trzeba też zbadać sprawę od tej strony.

– Ma pan jakiś pomysł? – Zmarszczył brwi. – Bo mnie trudno sobie wyobrazić takie sprawdzanie.

Oczywiście, że mam. Jestem w końcu detektywem.

– Prawda – zaśmiał się. – Ma pan swoje sposoby.

Tak, mam swoje metody

Jedne są bardziej uciążliwe w stosowaniu, inne nieco mniej. Ta, którą musiałem wybrać, była właśnie uciążliwa. Nazywa się to siedzenie na obserwacji i podsłuch. W tym przypadku właśnie podsłuch był zasadniczą częścią techniki śledczej.

Siedząc w salonie podczas rozmowy z żoną pisarza, zdołałem przykleić małą pluskwę pod kanapą. Żałowałem, że nie zdołałem rozmieścić mikrofonów również w innych częściach domu, ale nie miałem takich możliwości.

Liczyłem na to, że małżonkowie spędzają sporo czasu w dużym, jasnym pokoju i nie zawiodłem się. Inna rzecz, że rozmawiali o najzupełniej obojętnych sprawach, które nie mogły mnie obchodzić.

Nadstawiłem za to uszu, kiedy była mowa o Macieju, redaktorze powieści . Padła kąśliwa uwaga pani domu, że wydawca powinien mu lepiej płacić za coraz gorsze teksty, przy których miał więcej pracy.

Tak na marginesie, niewiele zajęło mi sprawdzenie alibi tego człowieka. Ledwie zacząłem, a już mogłem kończyć. Oczywiście zacząłem od informacji w necie, platform społecznościowych. Okazało się, że redaktor jest niepełnosprawny, porusza się o kulach. Kto jak kto, ale on nie mógł dokonać włamania.

Pewnie, mógłby kogoś do tego zatrudnić, tylko po co?

Jak powiedział pan Wojciech, chodziło o wydanie książki, a nie urobek z kopalni diamentów. Może Tytus i był wziętym pisarzem, ale przecież nie osiągnął takiej sławy, jak chociażby pani Rowling. Stanowił łakomy kąsek, ale tylko na poziomie krajowym.

Niedługo po tej nieprzyjemnej uwadze pani Aliny dowiedziałem się czegoś ciekawego. Tytus w pierwszej chwili puścił złośliwość mimo uszu, ale ona nie odpuszczała.

– Co, kochany? Kiedy odnajdzie się cudownie i oficjalnie ten twój laptop?

– Może wtedy, kiedy wreszcie napiszę to cholerstwo! – padła burkliwa odpowiedź.

– Wiesz przecież.

– Wiem, wiem – odparła. – Okazuje się, że niemoc dopadła cię nie tylko w łóżku, ale i w pracy...

– Jesteś podła! – zawarczał. – Tak, mam fizycznie gorszy okres i cierpię na niemoc twórczą!

– Nie rozśmieszaj mnie – kobieta roześmiała się, choć bez wesołości. – Jak można cierpieć na niemoc, pisząc takie kocopoły?

– Jesteś podła!

Zaczęli się kłócić, potem trzasnęły drzwi, a po chwili zobaczyłem pisarza wyjeżdżającego z posesji samochodem. Nie zamierzałem go śledzić.

Wiedziałem już wszystko, co trzeba

Następnego dnia spotkaliśmy się we trzech w gabinecie pana Wojciecha, na terenie wydawnictwa. Tytus wszedł z dość niepewną miną, jakby czuł, że coś się święci. I słusznie. Na mój widok wzdrygnął się i spojrzał na wydawcę.

– Ten pan jeszcze węszy? A może znalazł mojego laptopa z powieścią?

Pan Wojciech kazał mu gestem usiąść w fotelu, a potem zapatrzył się na pisarza.

– No, co się dzieje? – zapytał Tytus niespokojnie.

– Gdzie pan ukrył ten laptop po zgłoszeniu policji kradzieży? – spytałem. – W piwnicy? A może gdzieś w ogrodzie?

– O czym pan mówi?! – oburzył się.

A to już pan wie lepiej ode mnie – wykrzywiłem usta w lekkim uśmieszku.

– Czy zostałem tutaj zaproszony, aby mnie obrażano?! – spojrzał na wydawcę. – Jeśli tak, to wstaję i wychodzę.

Rzeczywiście zerwał się i poszedł ku drzwiom.

– Jeżeli wyjdziesz, to nie będzie powrotu – powiedział do jego pleców na Wojciech. – Nic więcej ci nie wydam. I rozgłoszę w środowisku, jaki zrobiłeś cyrk z tą niby zaginioną powieścią.

Tytus zatrzymał się w pół ruchu, odwrócił do nas.

– O jakim niby cyrku mówisz? – próbował jeszcze odwracać kota ogonem.

Wtedy wytłumaczyłem mu w prostych słowach, co wywnioskowałem. Dopadł go tak zwany kryzys twórczy, a zobowiązał się napisać książkę i wziął zaliczkę. Ponieważ nie dał rady, wymyślił intrygę z rzekomym włamaniem. To byłoby nawet sprytne, gdyby razem z żoną byli chociaż odrobinę lepszymi aktorami.

– Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że ci nie idzie i będzie duży poślizg? – zapytał wydawca i westchnął. – Naraziłeś siebie na wstyd, a mnie na kłopoty i dodatkowe wydatki. Zdajesz sobie chyba sprawę, że pan Marek nie pracuje za darmo?

– W dodatku, gdyby policjanci się dowiedzieli, że prowadzą dochodzenie w nieistniejącej sprawie, miałby pan niezłe problemy – dorzuciłem. – Niech pan to lepiej załatwi, zanim i oni się połapią.

Tytus stał ze zwieszoną głową i wyglądał jak uczniak przyłapany na kretyńskiej psocie. Co zresztą tu dużo mówić, coś w tym rodzaju przecież zrobił.

– To panowie się już chyba dogadają, a ja sobie pójdę – powiedziałem, wstając. Nie protestowali.

Czytaj także:
„Sąsiadka wyznała mi, że mój mąż niedługo odejdzie z kochanką. Nie mogłam w to uwierzyć, ale musiałam zacząć działać”
„Porzuciłam męża dla bajecznie bogatego faceta z Lazurowego Wybrzeża. Szybko okazało się, że ten związek to luksusowa klatka”
„Praca w luksusowym piśmie była moim marzeniem. Teraz wiem, że to tylko wyzysk za grosze i brak szacunku do ludzi”
 

Redakcja poleca

REKLAMA