Nasze małżeństwo od dawna wisiało na włosku. Przyznaję, głównie z mojej przyczyny. Wciąż coś mi przeszkadzało, wiecznie czepiałam się męża. Sama nie wiedziałam, czego od niego oczekuję.
Piotr zawsze był dla mnie dobry. Chyba za dobry… I właśnie dlatego przestałam go doceniać, szanować. Kochał mnie do szaleństwa. Minęło już pięć lat od ślubu, a on ciągle patrzył na mnie jak na pierwszej randce. Spełniał wszystkie moje zachcianki, co wcale nie pomagało naszemu małżeństwu. Bo ja odbierałam to tak, że on chce zagłaskać mnie na śmierć.
Przez to, że Piotr uwielbiał mnie tak bezkrytycznie, przestał być dla mnie męski i atrakcyjny. Nie tylko mężczyźni mają w sobie coś ze zdobywcy, kobiety też. Gdy widzą, że wszystko, co było do osiągnięcia, zostało osiągnięte i nie trzeba się dłużej starać, zdobycz przestaje nam się podobać i szukamy dziury w całym.
Tracę najlepsze lata swojego życia!
Tak właśnie było ze mną. Zaczęłam się nudzić w małżeństwie z Piotrem. Zastanawiałam się, co ja takiego w nim widziałam, że zgodziłam się za niego wyjść. Czułam, że tracę swoje najlepsze lata, bo jestem z kimś, kogo nie kocham, a na pewno gdzieś tam czeka na mnie prawdziwy książę z bajki, superman, z którym mogłabym wieść ekscytujące życie.
Piotr widział, że coś się ze mną dzieje. Unikałam zbliżeń, wieczorem udawałam, że jestem wykończona. Coraz częściej zostawałam dłużej w pracy albo umawiałam się koleżankami. Mąż próbował ze mną rozmawiać, pytał, co źle robi; próbował znaleźć rozwiązanie naszych rodzinnych problemów. Ale mnie nie w głowie były terapie małżeńskie. Uznałam, że to nie ma sensu i zaczęłam żyć swoim życiem.
Koleżanki z pracy pomogły mi się wyluzować. Same singielki, niezależne, bez zobowiązań – zabierały mnie do pubów, klubów, organizowały wolny czas. Zobaczyłam, jak świetnie się bawią, jakich przystojniaków podrywają, jak czerpią z życia pełnymi garściami, i zapragnęłam robić to samo. Imponowały mi flirty, imprezy, zakupy.
Gdy wracałam do domu i patrzyłam na nieszczęśliwe oczy Piotra, robiło mi się słabo. „Boże, ten facet zupełnie nie ma ikry! – myślałam. – Powinien tupnąć nogą, wkurzyć się, wrzasnąć! A on wiecznie taki dobry, usłużny, czekający z gorącym obiadem… To nie do zniesienia!”.
Postanowiłam odejść od męża. Pewnego zimowego dnia po prostu spakowałam walizki i wyprowadziłam się do koleżanki. Nie miałam odwagi z nim porozmawiać. Nie chciałam patrzeć na jego rozżaloną twarz. Zostawiłam tylko list. Wyjaśniłam w nim, że nasze uczucia się wypaliły, a ja chcę od życia czegoś prawdziwego.
Napisałam też, że potrzebuję silniejszego mężczyzny, większych emocji, i nie chcę dalej marnować jego czasu. Powinien znaleźć sobie kobietę z podobnym temperamentem i potrzebami.
Agata przywitała mnie w swoim domu podekscytowana
– Gośka, zaczynasz w końcu nowe życie! – zaczęła krzyczeć od progu. – Bez nudnego męża, zmarnowanych wieczorów przed telewizorem i w kuchni przy garach! Teraz będziesz o siebie dbać, spotykać się, z kim chcesz, wyjeżdżać, poznawać ludzi. Zobaczysz, jak wygląda życie prawdziwej nowoczesnej kobiety!
Na początku zachłysnęłam się wolnością. Wydawało mi się, że mogę wszystko. Co tydzień chodziłam do kosmetyczki, większość pieniędzy przepuszczałam na ubrania i przyjemności. Pod wpływem Agaty postanowiłam też zmienić pracę.
Koleżanka cały czas wbijała mi do głowy, że powinnam więcej zarabiać, robić karierę, być niezależna, więc zaczęłam szukać nowego zajęcia. Wcześniej uczyłam angielskiego w szkole podstawowej. Lubiłam pracę z dziećmi, ale Agata stwierdziła, że to nudne i dobre dla zakompleksionych kur domowych.
Załatwiła mi stanowisko asystentki prezesa w dużej międzynarodowej korporacji. Moje zarobki się potroiły! Zapomniałam o dawnym życiu. Parłam do przodu jak burza. Wszystko układało się idealnie.
Jednak po pewnym czasie moje nowe życie zaczęło mnie trochę męczyć. Wciąż byłam w biegu, a przecież każdy człowiek potrzebuje raz na jakiś czas przystanąć i odetchnąć. Zalec przed telewizorem w kapciach i z kubkiem herbaty w ręce. Nie chciałam się przyznać sama przed sobą, że za tym tęsknię. Oznaczałoby to, że zrobiłam błąd.
Nie prosił o pomoc ani łaskę. Milczał
Trzy razy spojrzałam na ekran telefonu, zanim odebrałam. Wyświetlał się numer teściowej. „Czego ona ode mnie chce?” – pomyślałam zdziwiona.
Od mojej wyprowadzki ani Piotrek, ani nikt z jego rodziny słowem się do mnie nie odezwał. Mąż chyba pierwszy raz w życiu ujął się honorem. Zamilkł, a teściowie, jak sądziłam, mnie znienawidzili. Tym bardziej więc zdziwił mnie telefon od mamy Piotra pół roku od rozstania, w czerwcu. „Dobra, odbiorę – zdecydowałam po sekundzie. – Mam tylko nadzieję, że nie dzwoni po to, by mnie na siłę z nim godzić”.
– Po tym co zrobiłaś mojemu synowi, nie zamierzałam już nigdy z tobą rozmawiać – usłyszałam w słuchawce zamiast „dzień dobry”. – Piotr również mi zabronił kontaktować się z tobą. Uznałam jednak, że powinnaś wiedzieć. Piotr ma raka. Walczymy, ale lekarze każą nam przygotować się na najgorsze.
Ścięło mnie z nóg. Bezwładnie opadłam na krzesło i nagle ogarnął mnie paniczny strach. Kompletnie nie byłam przygotowana na tak potworną wiadomość. Jeszcze jakiś czas temu ten człowiek był moim mężem, kiedyś nawet najbliższą osobą na świecie… Mieszkałam z nim, jadłam, rozmawiałam, patrzyłam na niego codziennie po przebudzeniu… A teraz on umiera!
Tak, chciałam się z nim rozstać, posmakować innego życia, ale to miało być tymczasowe rozwiązanie! Właśnie to zrozumiałam. Świadomość, że mogę Piotra stracić na zawsze, wprawiła mnie w nieopanowany dygot.
W jednej chwili wszystkie te imprezy, zabawy, światowe życie przestały się dla mnie liczyć. Myślałam tylko o tym, jak teraz czuje się mój mąż, jak wygląda, czy bardzo cierpi… I chyba po raz pierwszy od dawna zaimponował mi swoim charakterem. Bo nie prosił mnie o pomoc, o łaskę, o litość. Milczał. Wydało mi się to bardzo męskie. Piotr potrafił się beze mnie obejść! Nawet w tak trudnej sytuacji…
Trzeba coś stracić, żeby to odzyskać
Wiedziałam, że nie zaznam spokoju, dopóki go nie zobaczę. Bez uprzedzenia pojechałam do naszego dawnego mieszkania. Drzwi otworzyła mi jego matka.
– Wejdź – powiedziała sucho. – Piotrek w tej chwili śpi.
Zmroził mnie jej chłód i surowość. Po raz pierwszy poczułam się strasznie winna tego, co zrobiłam. Dotarło do mnie, jak okrutnie postąpiłam z mężem. Zachciało mi się rozrywek i wielkomiejskiego życia! Odeszłam i nawet nie było mnie stać na szczerą rozmowę w cztery oczy...
Drżącymi rękami otworzyłam drzwi sypialni. Piotr leżał w białej pościeli, plecami do drzwi. Po oddechu rozpoznałam, że nie śpi. Ale nie odwrócił się do mnie. W milczeniu podeszłam do łóżka i położyłam się obok niego. Zaczęłam gładzić go po ramieniu. Chciałam, żeby na mnie spojrzał, a jednocześnie bałam się.
Po kilku minutach się odezwał.
– Fajnie, że jesteś. Miło cię znów poczuć w naszej sypialni.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Jaką byłam egoistką! Przytuliłam się do niego mocno.
– Byłam tak strasznie głupia – wyszeptałam. – Kocham cię. Pozwól mi wrócić…
Jeszcze tego samego dnia wprowadziłam się do męża. Potem znalazłam dla niego najlepszych lekarzy. Po dwóch miesiącach pojechał na kurację do kliniki w Monachium. A tam okazało się, że… polscy lekarze postawili błędną diagnozę!
Piotr nie był chory na białaczkę. Miał nietypowy ostry stan zapalny, który wywołał reakcję organizmu podobną do tej przy nowotworze krwi. Dlatego wyniki badań były błędne. Ta wiadomość wprawiła mnie w euforię. Teraz wiem, że czasem trzeba coś stracić, by to odzyskać…
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Myślałam, że widzi we mnie kogoś więcej, niż tylko grubaskę...
Ukrywam przed narzeczoną, że rozbieram się za pieniądze
Była dziewczyna mojego faceta mieszka z nami, bo musimy się nią opiekować
Miałam 32 lata, a matka decydowała w co mam się ubrać i kiedy iść spać
Nie chcę zamieszkać ze swoim facetem. Od tego tylko krok do niewoli