Najpierw się go bardzo bałam, a potem dziękowałam, że był blisko mnie. Czekał na mnie. Znał mój rozkład dnia, a to było niepokojące.
Pod dobrą opieką
Mówią, że nad wcześnie osieroconymi dziećmi nadal czuwają ich matki. Są obok, niewidzialne, lecz opiekuńcze. Ich obecność zdradza łagodny powiew, podobny do muśnięcia powietrza poruszonego skrzydłami anioła. Często czułam go na twarzy, nawet w zamkniętych pomieszczeniach. Byłam pewna, że to moja mama. Wita się ze mną i mówi: „Jestem tu, kochanie, bądź spokojna, przy mnie nic złego nie może cię spotkać”.
Nikomu o tym nie mówiłam, raz tylko zwierzyłam się babci, ale to był błąd. Niczego nie zrozumiała. Czuła po stracie córki ból, który ją ogłuszał, nie umiała uwierzyć w jej obecność. Ciągle płakała i łykała pastylki, których pełen słoiczek stał w szafce na najwyższej półce. Na szczęście nie potrafiłam odkręcić zakrętki, bo oczywiście i to sprawdziłam.
Byłam pogodnym, wszędobylskim i odważnym dzieckiem, ale to chyba nie dziwne, skoro niezachwianie wierzyłam, że mama wciąż jest przy mnie? Inne dzieci czasami były same, tęskniły. Ja nigdy. W pewnym sensie mogłam uważać się za szczęściarę.
Przed snem często rozmawiałam z mamą, opowiadałam jej jak minął dzień, dopóki nie zrozumiałam, że to niepotrzebne, bo przecież ona nie odstępuje mnie na krok. Długo jednak nie mogłam się wyrzec wieczornych zwierzeń, dopiero kiedy podrosłam, stały mi się zbędne. Jak każda nastolatka chciałam mieć swoje sekrety, ale jak tu zachować w tajemnicy uczucie do Jacka, skoro mama o wszystkim wie? Jakoś udało mi się pogodzić te sprzeczności, zresztą zajęta dorastaniem, nie myślałam już tak wiele o mamie.
Zaczęłam dorosłe życie
Kiedy skończyłam 22 lata, tata ponownie się ożenił i wyprowadził do nowej żony, zostawiając mnie samą w naszym domu. Hanna była miła i opiekuńcza, a ja wystarczająco dorosła, żeby nie robić jej scen zazdrości o ojca. Byłam zadowolona, że znalazł szczęście i miłość, ale prawdę mówiąc, moja radość zaprawiona była szczyptą egoizmu, bo która młoda dziewczyna nie ucieszyłaby się z samodzielnego mieszkania?
Pracowałam wtedy w eleganckim butiku, w galerii handlowej, w systemie zmianowym, co oznaczało, że co drugi tydzień wracałam do domu prawie o północy. Galeria czynna była do 22.00, potem trzeba było podliczyć utarg, zamknąć sklep i dojechać do domu z dwoma przesiadkami.
Nocne powroty nie należały do przyjemności. Na głównej ulicy, gdzie wysiadałam z autobusu, był jeszcze jaki taki ruch, ale im bardziej zagłębiałam się w osiedle, tym było bardziej pusto. Z duszą na ramieniu szłam ciemnymi alejkami, klnąc w duchu na tego, kto tak oszczędnie rozmieścił latarnie. Jedynie ciepły blask zza zasłoniętych żaluzjami okien dodawał mi otuchy. O północy wydawałam się być jedynym przechodniem zdążającym do domu.
Zaczęłam się bać powrotów
Nie przestraszyłam się, kiedy go zauważyłam. Szedł za mną szczupły chłopak, na oko w moim wieku. Trudno było powiedzieć coś więcej, twarz miał przysłoniętą kapturem, co wcale nie dziwiło, bo aura nie rozpieszczała.
„Będę miała towarzystwo, zawsze to raźniej” – pomyślałam, oglądając się przez ramię. Byłam ciekawa, czy go znam z widzenia.
Automatycznie zwolniłam kroku i wtedy chłopak zrobił coś, co mnie zaniepokoiło. Też przystanął. Utrzymywał ten sam dystans, nie chciał zrównać się ze mną. Chyba mnie śledził! Przez głowę błyskawicznie przeleciało mi kilka scenariuszy. „Będzie za mną szedł, póki nie dotrzemy do upatrzonego wcześniej miejsca. Na przykład tam, za róg budynku, gdzie jest najciemniej. Wtedy mnie dogoni i zaatakuje. Albo sprawdzi, gdzie mieszkam i przyjdzie, jak już będę spała. Sforsuje zamki i...” – aż się wzdrygnęłam. Takie myśli są nie na miejscu, gdy idzie się samotnie nocą przez puste osiedle.
Obejrzałam się jeszcze raz za siebie. Wciąż tam był. Zaczęłam biec. W rekordowym czasie znalazłam się w domu i, nie zapalając świateł, podeszłam do okna. Stał po przeciwnej stronie ulicy. Cofnęłam się, pewna, że jednak mnie zobaczył. Czułam na sobie jego wzrok…
Pół godziny później, ku mojej uldze, po prześladowcy nie było śladu. Odszedł. Postanowiłam iść spać, byłam zmęczona i miałam dość przeżyć na dzisiaj. Właśnie myłam zęby, kiedy zadzwonił telefon. „Kto to może być o tej porze?” – pomyślałam zaniepokojona. Numer był zastrzeżony, mimo to, zaintrygowana, odebrałam.
– Halo?
Nikt się nie odezwał. Nie słyszałam oddechu, ale byłam pewna, że ktoś tam był i słuchał mojego głosu. Czym prędzej się rozłączyłam. Nie wiadomo, co takiemu chodzi po głowie.
Kolejnego wieczoru wszystko się powtórzyło. Chłopak znów szedł za mną. Nie mogłam uznać tego za przypadek. Czekał na mnie. Znał mój rozkład dnia, a to było niepokojące. Co zamierzał?
O mało nie przekonałam się kolejnego wieczora. Prześladowcy musiało się znudzić podążanie za mną w bezpiecznej odległości, bo nagle przyspieszył. Chciał mnie dogonić i co? Porozmawiać? Krew uderzyła mi do głowy, strach sparaliżował nogi. Zamiast popędzić przed siebie, ledwo nimi przebierałam. „Niech mi ktoś pomoże”, pomyślałam ogarnięta paniką. Na zmarzniętym policzku poczułam lekki znajomy podmuch i jednocześnie usłyszałam męski głos.
– Dobry wieczór, Joasiu. Nie za późno na samotne spacery?
Przede mną wyrosła postać sąsiada. Spłynęła na mnie niebotyczna ulga, prośba została wysłuchana, chwilowo byłam bezpieczna.
– Wracam z pracy – wyjaśniłam, głaszcząc Kazana, potężnego wilczura, który postanowił nocą wyprowadzić pana na spacer.
Byłam mu za to stokrotnie wdzięczna. Rozejrzałam się, szybko lustrując okolicę, ale jak było do przewidzenia, chłopak w kapturze zdążył się ulotnić. Za to zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran, znów wyświetlił się zastrzeżony numer. Nie odebrałam, jeszcze nie doszłam do siebie po szoku, jaki przeżyłam, nie miałam zamiaru odsłuchiwać ciszy, czując jednocześnie obecność intruza. Nie dosyć, że śledził mnie jakiś chłopak, to jeszcze wydzwaniał ktoś, o kim myślałam bardzo niechętnie. Czubek albo zboczeniec. Wolałam nie wiedzieć, jakie fantazje realizuje podczas połączenia.
Byłam naprawdę przerażona
Zaczęłam się naprawdę bać. Miałam wrażenie, że prześladowca przeszedł do kolejnej fazy. Nie wystarczało mu łażenie za mną, zaczął dążyć do kontaktu! Co zrobię, jeśli do mnie podejdzie? Jak to się skończy?
– Powinnaś kupić gaz odstraszający – powiedziała rozsądnie Aneta, układając na półce sweterek z kaszmiru.
– Tak zrobię, ale przecież nie zaraz. A dziś też muszę wrócić do domu.
– Kiepska sprawa, jesteś całkowicie bezbronna – pokiwała głową koleżanka, od czego wcale nie zrobiło mi się raźniej.
Prawdę mówiąc, umierałam ze strachu.
Wysiadłam z autobusu i rozejrzałam się czujnie, jak tropiona zwierzyna. Nie zobaczyłam prześladowcy, ale to o niczym nie świadczyło. Zwykle dołączał do mnie później, zapewne czekał w ciemnych zakamarkach osiedla. Ruszyłam ostrożnie, gotowa w każdej chwili zerwać się do ucieczki. „Błagam, niech pojawi się ktoś znajomy”, prosiłam w myślach, umierając ze strachu. Potrzebowałam pomocy, jak nigdy przedtem.
Znów dopisało mi szczęście. Zaraz jak tylko weszłam w osiedle, natknęłam się na sąsiada z Kazanem, a potem jeszcze dwie znane mi z widzenia kobiety. Na pustych do tej pory chodnikach zaroiło się od ludzi. Dotknęłam policzka, bo zdawało mi się, że czuję znajomy powiew. „Dziękuję, mamo” – pomyślałam.
Usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Tym razem czułam się na siłach, żeby odebrać. Po drugiej stronie oczywiście nikt się nie odezwał. Teraz, kiedy strach nie mącił myśli, doszłam do wniosku, że głuche telefony muszą mieć związek z nocnym prześladowcą. „Dość tego! Powinnam zawiadomić policję” – zdecydowałam, nie mając wcale pewności, czy zostanę poważnie potraktowana.
Poszłam z tym na policję
A jednak tak się stało, policjanci nie zlekceważyli moich obaw. Funkcjonariuszka spisała zeznania i doradziła największą ostrożność.
– Będziemy patrolować teren, ale najlepiej byłoby, gdyby pani na jakiś czas zaniechała nocnych spacerów – poradziła. – Proszę czekać na wyniki śledztwa, poinformujemy o wszystkim najszybciej, jak się da.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo uwierzyłam w jej zapewnienia, dlatego byłam zdziwiona, kiedy wieczorem zawitał do mnie dzielnicowy.
– Sprawa okazała się dość prosta i trochę nietypowa, dlatego wpadłem porozmawiać – oznajmił. – Pani prześladowca, chociaż wolałbym nazywać go niechcianym wielbicielem, to mieszkaniec osiedla. Ma na imię Franek i do tej pory nie sprawiał kłopotów. Jest trochę, jak by to powiedzieć, słaby na umyśle, ale muchy by nie skrzywdził. Upodobał sobie panią i postanowił chronić. Zauważył, że wraca pani późno z pracy, dlatego czekał i odprowadzał panią do domu. Oczywiście, adorował panią z daleka, bo jest nieśmiały.
– Z początku rzeczywiście tak było, ale potem rzucił się ku mnie – stwierdziłam.
– Chciał się przedstawić, porozmawiać. Tak mówi i jestem skłonny mu uwierzyć. Mimo to uświadomiłem Frankowi, że jego niewczesne zaloty można nazwać nękaniem, a to podpada pod paragraf. Chłopak nie wiedział, że pani się go boi, był bardzo poruszony pani reakcją. Nie chce kłopotów, obiecał, że nie będzie już za panią chodził. Gdyby nie dotrzymał słowa, proszę do mnie zadzwonić.
– A właśnie – przypomniałam sobie – co oznaczały głuche telefony?
– Miłość – westchnął dzielnicowy.
– Franka namierzyliśmy właśnie po wykazie połączeń, to on do pani dzwonił. No cóż, to chyba wszystko. Teraz będzie pani miała święty spokój.
Dzielnicowy miał rację. Wreszcie przestałam się bać, odzyskałam spokój. Nie działo się nic niepokojącego, powoli zapomniałam o sprawie.
Nie dotrzymał obietnicy
Do czasu. Najpierw pomyślałam, że zepsuł się telefon. Odbierałam dziwne połączenia, których nie mogłam rozłączyć, jakbym to nie ja decydowała, czy chcę rozmawiać, czy nie. Po drugiej stronie słychać było trzaski, czasem pogłos podobny do kilku nakładających się na siebie ech. Telefon dzwonił zawsze o tej samej porze, tuż przed zakończeniem wieczornej zmiany. Jakby chciał przypomnieć, że nocne powroty do domu mogą być niebezpieczne.
„Wyobraźnia mnie ponosi, a to tylko aparat się zepsuł, albo operator zawinił” – pomyślałam. Zamknęłam szybko butik, żeby zdążyć na autobus.
Wysiadłam na swoim przystanku i weszłam w głąb osiedla, rozmyślając, co mam zrobić z telefonem. „Oddać do naprawy?”. Nie miałam zapasowego aparatu, a to, z przyczyn oczywistych, stanowiło pewien problem. „Może Aneta mi pożyczy” – pocieszyłam się.
Nie usłyszałam szybkich kroków za sobą. Mężczyznę zauważyłam dopiero, gdy mnie mijał. Zrobił jeszcze kilka kroków, a potem znienacka odwrócił się twarzą do mnie. Wszystko trwało sekundy. Wydawało się, że rzucił się na mnie, ale w tym samym momencie zderzył się z kimś, kto wybiegł zza moich pleców. Zakotłowało się.
Teraz widziałam dokładniej, dwaj mężczyźni zwarli się, okładając w milczeniu pięściami. Po kolejnym ciosie, ten szczuplejszy zatoczył się zamroczony. Rozpoznałam Franka, chłopaka, który chciał mnie chronić. Teraz role się odwróciły, musiałam stanąć w jego obronie.
– Zostaw go, draniu! – wrzasnęłam, ile sił w płucach, zamierzając się na bandytę torebką.
– Co tu się dzieje! – między nas wdarł się sąsiad z ogromnym wilczurem na smyczy.
Pies miał wielką ochotę sprawdzić, jak szybko napastnik ucieka, ale jego pan mu na to nie pozwolił. Moim zdaniem, szkoda. Łobuz skorzystał z okazji i zwiał.
– Franek, co on ci zrobił? – przypadłam do leżącego na ziemi znokautowanego chłopaka. – Obroniłeś mnie, gdyby nie ty, to ja bym leżała na chodniku. Mówiłeś, że nie będziesz już za mną chodził, ale dziękuję, że nie dotrzymałeś obietnicy. Nie poradziłabym sobie bez ciebie.
– Dałem dzielnicowemu słowo i nie złamałem go, jestem uczciwy – obruszył się chłopak, siadając i obmacując ostrożnie głowę. – Gdybyś do mnie nie zadzwoniła, nie wyszedłbym po ciebie na przystanek.
– Ja? – zdziwiłam się, przypominając sobie jednocześnie dziwne połączenia, które wykonywał mój zepsuty aparat.
– Ty, znam numer twojego telefonu – przytaknął Franek. – Nic nie mówiłaś, ale zrozumiałem, że się boisz. Dlatego chciałem odprowadzić cię do domu.
– Bardzo dobrze zrobiłeś, synu – wtrącił się właściciel Kazana. – A pani miała dziś niebywałe szczęście, że Franek znalazł się we właściwym miejscu i czasie.
– Tak, chyba tak – przytaknęłam, oglądając rozbitą głowę mojego obrońcy i rozważając, czy nie zawieźć go na ostry dyżur.
Obrażenia mogły być poważniejsze, niż na to wyglądały. Ciągle drżały mi nogi, dawały się we znaki skutki przeżytego szoku, ale musiałam się pozbierać, aby pomóc Frankowi. Nagle poczułam na twarzy znajomy powiew, miękki jak dłoń matki. Dotknęłam policzka, czując że się uspokajam. Była przy mnie, nic złego nie mogło mnie spotkać.
Czytaj także:
„Obcy facet ubzdurał sobie, że jesteśmy parą. Boję się wyjść z domu, a policja rozkłada ręce”
„Bandzie pijanych kolesi zachciało się amorów, a ja i kumpela byłyśmy pod ręką. O mały włos, a źle by się to skończyło”
„Wdałam się w romans ze swoim idolem. Myślałam, że to miłość jak z kart powieści, a on... zrobił ze mnie stalkerkę”