Łamało mnie od rana w kościach, w głowie huczało i kapało z nosa. Rumieńce na policzkach sugerowały, że mam gorączkę. Postanowiłam jednak iść do pracy i trwać na posterunku. Niestety, wszyscy patrzyli na mnie krzywo, przestraszeni, że ich zarażę. Siedziałam twardo przy biurku, chociaż nie mogłam się skupić.
– Spadaj do domu – Kaśka siedząca naprzeciwko mnie dotknęła mojego czoła. – Prawie parzysz! Mierzyłaś sobie gorączkę?
Próbowałam protestować, ale wtedy do pokoju zajrzał kierownik. Musiałam strasznie wyglądać, bo kazał mi natychmiast iść do lekarza. Taka troska raczej mu się nie zdarzała.
W tramwaju stałam całą drogę, nikt nie ustąpił mi miejsca. Wstąpiłam do apteki po leki, a tam farmaceutka ostrzegła, że panuje grypa i najlepiej iść do lekarza. Położyłam się do łóżka i zaczęłam domową kurację: czosnek, lipa z malinami, mleko z miodem i leki bez recepty. Niestety, następnego dnia wcale nie czułam się lepiej.
Przyszła aż dwie godziny wcześniej
Rano zadzwoniłam do przychodni. O dziwo, nawet było wolne miejsce. Przyszłam kwadrans przed wyznaczoną godziną. Niestety, kiedy tylko otworzyłam drzwi do przychodni, poczułam się jakbym weszła do galerii handlowej, i to w godzinach szczytu!
Do lekarza chodzę rzadko, w zasadzie tylko na badania okresowe do pracy, więc nie miałam pojęcia, że to tak źle wygląda! O tym, żeby usiąść, mogłam tylko pomarzyć. Stanęłam pod właściwym gabinetem, oparłam się o ścianę, żeby się nie osunąć na podłogę, i zaczęłam przeglądać internet w telefonie. Czas płynął, a kolejka się nie zmniejszała.
– A pani, na którą ma mieć wizytę? – zapytałam starszą kobietę w czerwonym berecie, która siedziała na krześle obok. – Bo ja na dziesiątą, ale boję się, że się przedłuży, skoro zaraz moja godzina, a tu tyle osób przede mną…
– Ja na dwunastą piętnaście – powiedziała, nie odrywając wzroku od gazety. – I tak dosyć szybko dziś idzie, nie ma o co się martwić.
I już przyszła? Może nie liczą się godziny zapisów, tylko to, kto pierwszy przyszedł? A za kim ja jestem?
– Będą wywoływać nazwiska – zapewniła pani. – Ale lepiej wcześniej przyjść, może miejsce się zwolni?
– Ale aż dwie godziny wcześniej? – zdziwiłam się. – Nie lepiej posiedzieć sobie spokojnie w domu?
– Jak pani będzie na emeryturze, to zrozumie, że czasem człowieka po prostu ciągnie do innych. A tu zawsze jest z kim pogadać, ponarzekać sobie można… – wyjaśniła. – Tu każdy ma aż zanadto czasu.
Rozejrzałam się wkoło – rzeczywiście, widziałam przede wszystkim starsze osoby. Może i było w tym wszystkim trochę racji…
Punktualnie o dziesiątej zostałam zawołana do gabinetu. Asystentka doktora zmarszczyła czoło, przeglądając moją kartę.
– Czegoś mi brakuje… – powiedziała. – Chyba nie dali wszystkiego w rejestracji. Mogłaby pani tam podejść, a ja w tym czasie uzupełnię dokumenty? Proszę od razu wejść do gabinetu, już nie czekać na wywołanie…
A to przebiegła lisica!
Chcąc nie chcąc, poczłapałam z powrotem, odebrałam brakujący dokument i chciałam od razu wejść do pokoju, w którym przyjmował lekarz, ale powstrzymała mnie jakaś pani czatująca tuż przy drzwiach.
– Ktoś już tam wszedł! – ofuknęła mnie głośnym szeptem.
– Ale ja… tylko po kartę byłam… w rejestracji – tłumaczyłam się głupio.
– Teraz miałam być ja…
Nie mogłam jednak wejść, skoro ktoś tam był i może właśnie odbywa się badanie, więc potulnie wróciłam do kolejki. I cierpliwie czekałam. Dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny… Byłam coraz bardziej zniecierpliwiona, ale innym to chyba to aż tak bardzo nie przeszkadzało, bo siedzieli spokojnie. Może nikomu nie łupało w głowie tak mocno jak mnie.
W końcu, po czterdziestu minutach, otworzyły się drzwi i z gabinetu wyszła kobieta w czerwonym berecie, ściskając w ręku receptę.
– Pani doktor to umie wysłuchać tak jak nikt! – pochwaliła lekarkę.
Asystentka zobaczyła mnie i poprosiła do gabinetu.
– Ja rozumiem, że czeka pani już długo, ale naprawdę, śniadanie na mieście to mogła pani sobie darować – powiedziała mi z pretensją. – Szanujmy wzajemnie swój czas.
Zbaraniałam, bo nie miałam pojęcia, o czym ona w ogóle mówi!
– Przecież sama kazała mi pani iść po jakieś dokumenty do recepcji – tłumaczyłam. – A kiedy wróciłam, mniej więcej po minucie, to już w środku była tamta pani!
– Ależ ona powiedziała, że pani zgłodniała i wyszła do miasta coś zjeść, co potrwa z pół godziny! – powiedziała zaskoczona asystentka. – I prosiła, żeby móc wejść na pani miejsce, bo ona się bardzo spieszy…
Powinnam się zdenerwować, ale raczej mnie to rozbawiło.
– A to szczwana lisica! Mówiła, że ma mnóstwo czasu na emeryturze i siedzi tu dla przyjemności! A ja dałam się zrobić w konia…
Czytaj także:
„Mój konflikt z sąsiadką zaczął się od głupoty. Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać?"
„Zakochałem się w Karolinie od pierwszego wejrzenia. Gdy czar prysł, wylazła z niej wredna i ordynarna baba z bazaru”
„Moja ciotka to prawdziwa wiedźma. Jak można być tak parszywą, złośliwą osobą? Nawet dla życzliwych ludzi!”