Mam na imię Jagoda, 67 lat, od trzech mieszkam w Szwecji. Co mnie tu sprowadziło? Przyjechałam za córką i jej mężem. Marta początkowo sprzątała, Jacek pracował na budowie. Kiedy urodziła się moja wnuczka, zaczęli coraz częściej wydzwaniać i prosić mnie, bym przyjechała zaopiekować się małą.
Poza tym, prawdę mówiąc, gdy mieszkałam sama w Polsce, z pieniędzmi było u mnie bardzo krucho. Wszyscy chyba wiedzą, jak wygląda polska emerytura. Ja dostałam tę najniższą, bo większą część życia ciężko przepracowałam, ale jako matka!
Marta chorowała, więc musiałam się nią opiekować, zresztą mąż zarabiał wtedy tyle, że na wszystko nam starczało. Gdy córka stała się dorosła i zaczęła pracować, okazało się, że nic już nie trzyma mnie i męża przy sobie. Odszedł do młodszej, a ja zostałam sama jak palec. Udawało mi się jeszcze jakoś związać koniec z końcem, póki dorabiałam sobie jako krawcowa. Praca jednak skończyła się, dotrwałam do emerytury i wtedy okazało się, że mam długi i ledwo starcza mi na jedzenie. Opłacenie w pojedynkę dużego mieszkania, w którym dotychczas żyła cała rodzina, było niewykonalne. Nie widziałam sensu w życiu.
Swoją wnusię tylko na zdjęciach widywałam
Marta urządziła się w tym czasie za granicą, jednak ledwo co ją widziałam. Wnuczkę pierwszy raz zobaczyłam na jej pierwsze urodziny!
– Mamo, mówię ci. Nie zastanawiaj się dłużej. Przyjeżdżaj do nas – kusiła córka. – Mamy tu z Jackiem trzypokojowe mieszkanie, on rozwija firmę budowlaną, ja mu pomagam. Jesteś sama w Polsce, a my tęsknimy. Co cię tam trzyma?
Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to rachunki i opłaty. W końcu, po pół roku zastanawiania się, zdecydowałam się pojechać. Z duszą na ramieniu wysiadłam w Sztokholmie. Gdy zięć wiózł mnie do domu, przyglądałam się wielokolorowemu tłumowi na ulicach. Czy znajdę tu sobie miejsce? Początki były trudne. Pierwsze zetknięcie się z cenami było wprost szokujące.
– 10 złotych za chleb?! – nie mogłam powstrzymać krzyku podczas zakupów w lokalnym markecie. – 15 złotych za makaron?! – szybko obliczałam sobie w myślach, ile co kosztuje na złotówki. – Przecież to się w głowie nie mieści!
Trzeba było jednak przyznać, że córka i zięć zarabiali sumy niewyobrażalne z polskiej perspektywy. Byli w stanie utrzymać siebie, mnie i dziecko, i nikomu niczego nie brakowało.
Podczas spacerów z wnusią doceniłam cudowne rozwiązania mające ułatwić życie matkom z dziećmi – kawiarnie z bezpiecznymi miejscami dla maluchów pełnymi zabawek, wygodne podjazdy i atrakcje dla dzieci w każdym parku.
Jednak z trudem przychodziło mi poznanie języka szwedzkiego. Jakoś nie mogłam się przyzwyczaić; choć nie brakowało mi niczego, coraz częściej czułam coś jakby tęsknotę.
A jednak zaczęło mi brakować ojczyzny
Po roku od przyjazdu mogłam myśleć już tylko o tym, co pozostawiłam za sobą w Polsce. Bigos z tutejszej kiełbasy nie smakował tak samo, barszczu nie dało się kupić, ogórków kiszonych nie było… Gdy pewnego dnia rozpłakałam się na widok szyldu czeskiej restauracji, zrozumiałam, że po prostu bardzo brakuje mi klimatu naszej części Europy. Postanowiłam opowiedzieć o tym córce i zięciowi.
– …nie ma tu żadnego ośrodka, gdzie mogliby się spotykać Polacy, nie ma polskich produktów, nie ma miejsca, gdzie spokojnie można byłoby porozmawiać po polsku… – zaczęłam opowiadać o moich zmartwieniach.
Nagle zięć mi przerwał:
– Ma mama rację! To jest świetny pomysł na biznes! – zwrócił się do Marty.
– Pamiętasz o czym rozmawialiśmy?
O tym, jaki biznes mogłabyś założyć. Polski sklep! – ucieszył się.
– Świetny pomysł! I mama miałaby co robić! – córka zwróciła do mnie uśmiechniętą twarz. – A tu na rogu widziałam lokal do wynajęcia, nie powinno być drogo.
Byłam kompletnie osłupiała.
– Co? O czym wy w ogóle mówicie? – nie rozumiałam zupełnie ich słowotoku.
– Nie martw się, my się wszystkim zajmiemy – Marta poklepała mnie po ramieniu i natychmiast wybiegła za zięciem, by opracować biznesplan.
Z wrażenia aż zapomniałam o moich zmartwieniach. Chcą otworzyć polski sklep i mnie uczynić sprzedawczynią? W sumie pomysł wcale niegłupi… Nie minęło kilka tygodni, a uśmiechnięta od ucha do ucha córka wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do sklepu na rogu.
– Podoba ci się?– zapytała.
Półki pełne były polskich wędlin, ogórków, dżemów, makaronu; był nawet oscypek i twaróg w małej chłodni.
– Jeśli chcesz, możesz lepić pierogi. My to rozreklamujemy. Wszystkie pozwolenia już załatwiliśmy, więc tym się nie martw – zaszczebiotała wesoło.
Już się nie mogę doczekać!
Od tej pory moje życie nabrało sensu. Już prawie dwa lata pracuję w tym sklepie i muszę przyznać, że o lepszej emeryturze nie mogłam marzyć. Z całego miasta przyjeżdżają do nas Polacy, poznałam nawet pana, który w kraju mieszkał kilka kilometrów ode mnie!
Popołudniami zaglądają do mnie koleżanki z Polski, których, jak się okazało, kilka mieszka w okolicy. Pijemy herbatę, wspominamy ojczyznę, przeglądamy gazety. Wnuczka nie nudzi się, bo spędza całe dnie z babcią i polskimi dziećmi, które nas odwiedzają. Przed Wigilią nalepiłam na sprzedaż kilkaset pierogów z kapustą, upiekłam makowiec. Pod sklepem ustawiła się kolejka na kilkanaście metrów!
Mamy tu kącik z ogłoszeniami, ludzie szukają i znajdują pracę, mieszkanie. Wpadają i Szwedzi, którzy pocztą pantoflową usłyszeli o moich pierogach i ogórkach! Niedługo córka z zięciem mają zamiar wykupić salę po drugiej stronie ulicy i otworzyć małą polską restaurację. Już się nie mogę doczekać!
Czytaj także:
„Córka wyjechała za granicę. Nie przeszkadza jej, że nikt nie chce zająć się jej dzieckiem, które tuła się po krewnych”
„Córka wyjechała za kasą i bez słowa zostawiła wnuka na mojej głowie. Igorek już przestał pytać o mamusię i tatusia”
„Córka wyjechała i zamieszkała z chłopakiem. Kazałem jej zapomnieć o rodzinnym domu, choć cierpiałem i płakałem za nią”