– Spokój, do cholery! – krzyknąłem na mojego niesfornego wnuka. – Jeszcze chwila, a w tym domu nie będzie nic całego!
6-letni Kamilek, który przed chwilą jeszcze skakał po wszystkich stołach, zatrzymał się i spojrzał na mnie niepewnie. Potem zaś jego usta wykrzywiły się w podkówkę, a z oczu zaczęły płynąć łzy.
Po chwili chłopak rozryczał się na dobre
– Tylko nie próbuj mnie szantażować płaczem! Mam dość! Wracasz do ciotki!
Ta groźba sprawiła, że Kamilek zaczął płakać jeszcze głośniej, choć jeszcze przed chwilą wydawało się to niemożliwe. Ale ja postanowiłem być nieugięty. Nie miałem zresztą wyjścia. Zwyczajnie brakowało mi siły, żeby na co dzień zajmować się tym urwisem. Szczególnie że Kamilek w jednej chwili potrafił być w kilku miejscach naraz! Przez to miałem już poważne braki w mojej zastawie stołowej, zbitą szybę w biblioteczce i rozbrojonego na części pilota do telewizora. Gdybym zgodził się na to, żeby został tu dłużej, w moim mieszkaniu wkrótce trudno byłoby znaleźć sprzęt będący w jednym kawałku…
Kiedy zdecydowałem się nim opiekować, nawet nie przypuszczałem, że to zadanie może przerosnąć moje siły. Po prostu chciałem pomóc córce, która wraz z mężem postanowiła poszukać lepszego życia w Irlandii. Na początek, przez rok, postanowili wyjechać tam bez żadnych obciążeń i dopiero potem zdecydować, czy ściągają Kamilka do siebie, czy sami wracają do Polski. Przez ten czas ich synek miał zostać pod opieką szwagierki mojej córki, która sama miała niewiele starsze bliźniaki. Po miesiącu jednak Basia zadzwoniła do mnie i zapytała, czy Kamilek mógłby pomieszkać jednak u mnie. U ciotki nie czuł się dobrze, ponadto ona sama podobno miała go serdecznie dość, bo „sam rozrabia i jeszcze jej dzieci psuje”.
Zgodziłem się chętnie
Choć szwagierkę Basi znałem pobieżnie, to miałem poczucie, że jest to osoba oschła i nieprzyjemna. Pierwsze dni mojej opieki nad wnukiem wypadły zachęcająco. Kamilek był grzeczny, spokojny, cichy. Potem okazało się, że tylko „rozpoznawał teren”. A gdy już go rozpoznał, zaczął się prawdziwy dramat. Po dwóch miesiącach brakło mi sił, i to pomimo tego, że mój wnuk chodził do przedszkola, więc nie musiałem się nim zajmować na okrągło. Ale przeszedłem właśnie na emeryturę, a całe życie przepracowałem w dość ciężkich warunkach, i zwyczajnie nie miałem kondycji. Dlatego, kiedy biegając z krzykiem po domu, zbił kryształową wazę, moją ulubioną pamiątkę po nieżyjącej żonie, podjąłem decyzję…
Zadzwoniłem do Basi i powiedziałem, że nie dam rady; niech z powrotem załatwi Kamilkowi opiekę swojej szwagierki. 2 dni później przyjechała po niego starsza siostra mojego zięcia. Kamilek szedł z nią jak na skazanie i nawet przez chwilę zrobiło mi się go trochę żal. Ale postanowiłem być twardy. Kiedy zostałem wreszcie w mieszkaniu sam, odetchnąłem z ulgą. Przez cały kolejny dzień smakowałem ciszę i delektowałem się spokojem. Kolejnego dnia miałem zamiar robić to samo, lecz nagle zauważyłem coś dziwnego – cisza, zamiast przynosić ukojenie, zaczęła mi nieznośnie świdrować w uszach. Ku własnemu zdumieniu odkryłem, że z jakąś dziwną tęsknotą patrzę na rozbitą szybę w biblioteczce. Nie chciało mi się wstawać, bo i po co, skoro nikomu nie musiałem robić śniadania.
Nie miałem ochoty na spacer, bo co to za przyjemność samemu stukać laską o bruk… Jeszcze trochę broniłem się przed tą myślą, lecz w końcu musiałem się przyznać sam przed sobą: bez Kamilka nie miałem żadnej ochoty na życie.
Ale co było robić?
Nie chciałem przecież wyjść na dziwacznego staruszka, który co kilka dni zmienia zdanie. Poza tym bałem się, że gdy mój wnuczek ponownie znajdzie się u mnie, znów zabraknie mi sił. Z tych rozterek wybawił mnie sam Kamilek. W sobotę zadzwonił mój telefon.
– Halo – powiedziałem do słuchawki.
– Dziadku, ja już będę grzeczny…
– Kamilku? Co się stało?
– Ja tu nie chcę być. Ciocia mnie nie kocha… I w ogóle – rozpłakał się do słuchawki i opowiedział mi ze szczegółami swoją niedolę.
Z opowieści wywnioskowałem, że maluch strasznie tęskni za rodzicami, a zapracowana ciotka nie ma ani sił, ani ochoty roztkliwiać się nad nim. Rad nierad, znów zadzwoniłem do córki. A w poniedziałek zrzędząca szwagierka Basi odstawiła pod moje drzwi wnuczka wraz z jego małym dobytkiem. Już we wtorek Kamil zbił cukiernicę. Rozpłakał się natychmiast, bo był pewien, że odeślę go do ciotki. Ale ja uśmiechnąłem się i zaproponowałem:
– Zawrzyjmy umowę, Kamilku. Możesz coś stłuc, zbroić i tak dalej, ale tylko raz w tygodniu. Jeśli nie będziesz tego robił częściej, możesz u mnie mieszkać. Jesteśmy umówieni?
Zamiast odpowiedzieć, wnusio przytulił się do mnie i oznajmił:
– Strasznie cię kocham, dziadziusiu!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”