Twoje zdrowie, babciu! – powiedział mój mąż, podnosząc w górę kieliszek wina. Tym razem nie przeszkadzało mi, że nazwał mnie babcią, choć to słowo zarezerwowane było tylko dla Igorka. Cały czas miałam w pamięci wieczór w Dzień Babci sprzed roku.
Należę do pokolenia kobiet, które zostają babciami jeszcze w tzw. kwiecie wieku. No, może w „kwiecie” to za dużo powiedziane, ale nawet wygląd niejednokrotnie przeczy obrazowi tradycyjnej babci sprzed lat. Moja koleżanka z pracy niemal obraziła się na przedszkolankę, gdy jej wnuk wyrecytował z okazji Dnia Babci wierszyk o „babci z laseczką”.
– Z kijkami do nordic walking to tak, ale z laseczką? – nie kryła oburzenia.
– Widzi u mnie pani jakąś laskę? Pomijając fakt, że wciąż czuję się laską!
Tak, Magda wcale nie wyglądała na swoje 46 lat, biegała, chodziła do kosmetyczki, jeździła do SPA i w ogóle robiła wszystko, żeby zatrzymać upływający czas. Została babcią w wieku lat czterdziestu, jej mąż nawet się śmiał, że córka zrobiła jej nietypowy prezent na urodziny, a Magdzie wcale nie było do śmiechu.
Upływający czas ją przerażał najbardziej na świecie. W przeciwieństwie do mnie. Ja w babciny wiek weszłam z godnością, w wieku lat pięćdziesięciu i trochę inaczej.
Nie każda kobieta może być babcią!
– Nie dawaj sobie wchodzić na głowę – pouczała mnie Magda. – Ja też jestem babcią, ale to ja stawiam warunki, jeśli chodzi o opiekę nad wnukiem.
Ja nigdy nie stawiałam warunków. Kiedy mogłam, pomagałam. Może dlatego, że moi rodzice mieszkali daleko i rzadko mogłam liczyć na ich pomoc. Powiedziałam sobie, że moja córka będzie mogła na mnie liczyć.
I ona nie omieszkała tego wykorzystać, w związku z czym z ledwością godziłam pracę z obowiązkami babci. Zaczęło się od tego, że pomagaliśmy córce i zięciowi, gdy byli w pracy. Mój mąż i tak jest na emeryturze. Nasz wnuczek Igorek niedługo skończy trzy latka. Zawsze więcej czasu spędzał z nami, czyli dziadkami, niż ze swoimi rodzicami.
Marzena jest optometrystką (bada wzrok specjalnymi maszynami i dobiera okulary), czasami pracowała nawet w soboty i niedziele, bo firma ma siedzibę w dużej galerii handlowej.
Nigdy nie odmówiłam pomocy, gdy musiała iść do pracy. Zięciowi również, ponieważ jego praca miała charakter wyjazdowy. Rozumiałam, że jako początkujący pracownicy musieli się godzić na wszystko…
Najpierw zabrakło nam słów, potem argumentów
Przysłowie mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Marzena i zięć postanowili korzystać z życia. Nie licząc ostatniego roku, wyjeżdżali przynajmniej trzy razy – latem, zimą i jeszcze na jeden czy dwa długie weekendy. Na narty, do ciepłych krajów, w góry…
– Przeważnie dzieci do trzech lat jeżdżą gratis – przypominała mi Magda. – Powinni wziąć Igorka ze sobą, a nie wciąż wam go podrzucać.
Fakt, młodzi korzystali z życia, ile się da. Chodzili wieczorami do klubów, na koncerty, do kina, do teatru. Nie pytali, czy my w tym czasie nie mamy innych planów. Musieliśmy być zwarci i gotowi. Może gdybyśmy mieszkali oddzielnie…
Ale to ja zaproponowałam, żeby po ślubie zamieszkali z nami. Przynajmniej na początek. Nie wyobrażałam sobie mieszkania w dużym domu we dwoje, podczas gdy młodzi tułaliby się po obcych ludziach. Na własne mieszkanie jeszcze nie było ich stać. Choć czasem się martwiłam, że trwonią pieniądze, zamiast odkładać…
No więc rok temu, 21 stycznia, chwilę przed północą, gdy już prawie układaliśmy się do spania, młodzi właśnie wrócili z miasta. Pomyślałam wtedy, że dość wcześnie jak na nich.
– Jesteśmy! – zawołała Marzena.
– Mam nadzieję, że zdążyliśmy, żeby jeszcze razem poświętować.
Nie powiedziałam nic.
– Zresztą musimy wam coś ważnego powiedzieć – uśmiechnęła się córka.
Oczyma wyobraźni ujrzałam ją w ciąży z kolejnym dzieckiem. I kolejnego wnuka do bawienia…
– Wyjeżdżamy za granicę do pracy. Już prawie wszystko mamy załatwione. Nie chcieliśmy wcześniej mówić, żeby nie zapeszyć – odezwał się zięć.
– Na stałe?! – nie wytrzymałam.
Wtedy nie wyobrażałam sobie, żeby nagle miało ich zabraknąć obok nas.
– Jeszcze o tym nie myśleliśmy. Na pewno na jakiś czas. Tam jest łatwiej. I więcej zarobimy. Marcin i tak nie ma tu umowy na stałe. Na kilka lat…
Niemal od razu odechciało mi się spać.
– Zostawicie nas samych? – zapytałam, smutniejąc.
– No nie, zostawimy wam Igorka! – odpowiedziała moja córka jakby nigdy nic. – Przynajmniej na jakiś czas. On się z wami doskonale czuje. A my będziemy bardziej niezależni. No i odpadną nam wydatki. Oczywiście będziemy przyjeżdżać.
Po prostu zaniemówiłam. Mój mąż zresztą też. Wtedy zabrakło nam słów, potem argumentów. No bo przecież dzieciom trzeba pomóc… I tak oto zostaliśmy „dziadkami na okrągło”. Na jak długo? Pewnie dopóki starczy nam sił. Choć ani córka, ani zięć o nasze siły nas nie pytają.
Czytaj także:
„15-letnia córka podrobiła nasze podpisy i pojechała na nocną sesję zdjęciową. Smarkula napędziła nam stracha”
„O tym, że mam brata, dowiedziałam się po 18 latach. Wtedy zrozumiałam, z czym zmagał się ojciec przed śmiercią”
„Zdradziłam chłopaka z przystojnym 50-latkiem. Okazało się, że jest ojcem mojego ukochanego. Obydwoje milczymy, jeszcze”