„Córka zaszła w ciążę w liceum i nie przejmowała się tym, kto zarobi na dziecko. Nabrałam pożyczek, które mnie zrujnowały”

Zadłużyłam się na starość pożyczkami fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Córka nie kontaktuje się ze mną, choć przecież to dla niej i jej synka zaciągałam te wszystkie pożyczki. Ona nawet nie pomyślała, żeby poszukać pracy! Mieszkam kątem u dalekiej rodziny, w jednym pokoiku. Praktycznie nie mam co jeść, nie mam na leki, nie stać mnie na nic. Cokolwiek zarobię dorywczą pracą, wszystko zabierają mi wierzyciele”.
/ 13.08.2022 13:15
Zadłużyłam się na starość pożyczkami fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Głupia byłam, że wzięłam na siebie wszystkie problemy, dopiero teraz to widzę. Córce mydliłam oczy, ani od niej, ani od męża nic nie wymagałam. A teraz zostałam sama. Gdyby ktoś zapytał mnie dwadzieścia lat temu, jak wyobrażam sobie swoją starość, pewnie odpowiedziałabym mu żartem coś w rodzaju: „Będę siedzieć w bujanym fotelu i patrzeć z góry na moje śliczne, bawiące się radośnie wnuki”. W końcu kto nie marzy o tym, żeby choć w jesieni życia zaznać spokoju od codziennych trosk? A jednak mnie co innego najwyraźniej było pisane…

Odkąd pamiętam, ciężko pracowałam

Przez wiele lat byłam sprzątaczką w dużym biurowcu. Wcześnie wyszłam za mąż za chłopaka z sąsiedniej wsi, razem zdecydowaliśmy o przeprowadzce do miasta. Co tu kryć, nie garnął się do roboty ten mój Andrzej, o nie. A za to do kieliszka lubił zajrzeć. Kłopoty przyszły, zanim się obejrzałam… Agnieszka, nasza jedyna córka, którą późno urodziłam, osiemnaście lat miała, jak z brzuchem przyszła.

Ja nie wiedziałam, ja go kocham… – tłumaczyła zapłakana.

Co było robić. Chłopak oczywiście zwinął się, jak tylko usłyszał o ciąży, i zostaliśmy sami z maluchem. Na szczęście Łukaszek przyszedł na świat zdrowy, bez żadnych komplikacji. Zamieszkali z Agnieszką w jej panieńskim pokoiku. Początkowo wszystko jakoś szło. A potem to… Sama nie wiem, czy coś dźwignęłam, czy to po prostu lata ciężkiej pracy dały znać o sobie. Jak się raz w pracy schyliłam – podnieść się już nie dałam rady.

Kręgosłup, droga pani – rozłożył ręce lekarz. – Zwolnienie na dwa miesiące, bo inaczej i na wózku może pani wylądować – zagroził.

– Ale ja nie mogę, ale ja mam pracę, firma, szefowa… – próbowałam protestować, ale lekarz był nieugięty.

W pracy niby nic nie powiedzieli, kiedy jednak po tych dwóch miesiącach przyszłam do kadr – czekało tam na mnie wypowiedzenie.

– To nie jest praca dla pani, pani Haniu – usłyszałam ociekający życzliwością głos kadrowej. – Tu potrzeba młodszych, a pani już zdrowie szwankuje, sama pani widzi. Proszę poszukać czegoś innego, lżejszego może.

Z dnia na dzień zostałam bez pracy

Łatwo powiedzieć „proszę poszukać czegoś innego”. A kto zatrudni kobietę po pięćdziesiątce, która w życiu nic innego nie robiła, jak tylko sprzątała?! Próbowałam, pewnie, że tak. A to na kasjerkę, a to na salową. Ale wszędzie słyszałam to samo:

Tu potrzeba młodych, tu jest praca ciężka, a pani z chorym kręgosłupem. Proszę poszukać gdzie indziej.

Po dwóch miesiącach zaczęłam tracić nadzieję. A wydatki nie czekały. Rodzina niby nic nie mówiła, ale w domu zaczęła panować napięta atmosfera. Skończyło się kupowanie drogich bucików wnuczkowi, „żeby nóżki się dobrze wykształciły”. Teraz Łukaszowi musiały wystarczyć klapki z bazarku za siedem złotych. Córka przestała zabierać małego na zajęcia dla takich jak on szkrabów. Ciężko mi było patrzeć, jak ciągle czegoś musi dzieciakowi odmawiać. A to i tak nie był jeszcze dramat. Dramat pojawił się, kiedy dowiedziałyśmy się z Agą, że mój wnusio jest poważnie chory i nie może w ogóle jeść glutenu.

Miał celiakię

– Zero białego pieczywa, tylko z mąki kukurydzianej, ryżowej, prosa… – tłumaczyła lekarka.

– Prosa? Ale to wszystko chyba jest bardzo drogie? – szepnęłam, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. – Nie stać nas na to, pani doktor.

– Chyba nie będziecie oszczędzały panie na zdrowiu dziecka – wzruszyła ramionami lekarka. – Są odpowiednie instytucje zobowiązane do pomocy, proszę tam się poradzić.

Kolejne tygodnie były koszmarem. Agnieszka musiała iść z Łukaszkiem do szpitala na badania. Oczywiście za każdy dzień trzeba było zapłacić. Może dla innych ludzi piętnaście złotych dziennie to grosze, ale dla nas była to suma zaporowa… Pewnego dnia, kompletnie załamana, zwierzyłam się z problemów koleżance z dawnej pracy:

– Jak potrzebujesz tak na szybko pieniędzy, to wiesz, możesz wziąć pożyczkę – doradziła.

– Pożyczkę? – zaśmiałam się ironicznie. – A jaki bank mi pożyczy, przecież ja nie mam żadnego dochodu!

– Nie trzeba chodzić do banku, Haniu! Mój kolega pożyczał od takiej specjalnej instytucji, nie wiem, jak one się tam nazywają. Tysiąc pięćset mu dali i nawet nie zadawali za wiele pytań.

– Tylko z czego potem to oddać? – westchnęłam.

– Wiesz, jak to jest, Pan Bóg daje dzieci, da i na dzieci… Czasem człowiek ma sytuację podbramkową i musi pożyczyć, ale jak potem może znajdziesz pracę, to oddasz. A zdrowia Łukaszkowi, jak czegoś zaniedbasz, to już nie oddasz.

Co prawda, to prawda. Na pewien czas zapomniałam o słowach koleżanki, ale przypomniały mi się one prawie miesiąc później, kiedy zastałam moją córcię siedzącą przy kuchennym stole ze łzami w oczach.

– Wyobraź sobie, mamuś, że dzisiaj zrobiłam naleśniki z ostatniej szklanki mąki ryżowej, którą miałam w domu. Nie mam już ani złotówki, nie wiem, co jutro zrobimy Łukaszkowi na obiad. Czasami to myślę sobie, że lepiej by było, gdyby mnie nie było... Łukaszka wzięliby do domu dziecka, ty byś sobie odpoczęła. Należy ci się to, mamuś, po tylu latach harówki…

– Nawet tak nie mów, dziewczyno! – krzyknęłam, ale w środku aż się we mnie zagotowało. – Poczekaj tutaj, zaraz coś wymyślę!

Od razu po wyjściu z domu skierowałam się do instytucji, o której kiedyś mówiła mi Halinka. Wbrew moim obawom miła pani nie zadawała zbyt wielu pytań.

Interesował ją tylko mój dowód osobisty

Po piętnastu minutach, ku swojemu zaskoczeniu, wyszłam od niej z dwoma tysiącami złotych w kieszeni.

Na oddanie ma pani 30 dni – poinformowała mnie jeszcze z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

Pokiwałam głową, lecz tak naprawdę byłam tak podekscytowana tym, że w końcu mam pieniądze dla córki i wnuka, że nie zwróciłam na jej słowa większej uwagi. Potem się pomyśli o oddaniu… I to był największy błąd. Agnieszka na widok pieniędzy dosłownie oszalała z radości. Jeszcze tego samego dnia poszłyśmy do sklepu z zabawkami dla dzieci. Kupiłyśmy znacznie więcej, niż planowałyśmy. Sama nie wiem, jak to się stało, ale na same zabawki dla Łukaszka poszło trzysta złotych! Nie myślałam wtedy o tym. Kiedy tylko nachodziła mnie wątpliwość, tłumaczyłam sobie: „Dzieciak jest chory, niczego nie wolno mu jeść, a jeszcze mamy mu każdej zabawki odmawiać? Niech przez chwilę poczuje się jak inni w jego wieku!”.

Przez dwa tygodnie w naszym domu trwała sielanka. Nakupiłyśmy z Agą produktów dla dzieci z celiakią i aż przyjemnie było mi patrzeć, jak moja córka się uspokoiła i odżyła, widząc, że Łukasz czuje się dobrze. Kryzys przyszedł po miesiącu. Instytucja, z której pożyczyłam dwa tysiące, upomniała się o zwrot.

– Jeszcze nie mam – westchnęłam. – Jest może możliwość przedłużenia pożyczki o kolejny miesiąc?

– Oczywiście – w słuchawce usłyszałam życzliwy głos kobiety.

Jej ton tylko upewnił mnie, że dobrze robię

– Ale to będzie panią kosztowało dwieście dwadzieścia złotych.

Nie szkodzi – odpowiedziałam szybko. – Naprawdę potrzebuję tych pieniędzy. Potem jakoś postaram się je zwrócić. Obiecuję pani!

Tym sposobem przez kolejny miesiąc nie musiałam się martwić zwrotem długu. Agnieszce nie przyznałam się, że zadłużenie w parabanku rośnie – a ona nie pytała. Niestety, szybko zaczęło nam brakować na bieżące potrzeby. Musiałam iść do kolejnego parabanku. Trochę się bałam, że sprawdzą moją zdolność kredytową i okaże się, że nie mogę już nic dostać – przecież nie spłaciłam pożyczki w innej instytucji. Ale nic takiego na szczęście się nie stało. Tym razem rozmawiał ze mną młody mężczyzna. Był równie życzliwy i serdeczny jak jego koleżanka z innej instytucji.

Bez problemu pożyczył mi tysiąc złotych. Ściskając w ręce pieniądze, przez chwilę tylko pomyślałam, z czego je oddam – ale szybko się uspokoiłam. Pomyślałam, że przecież znajdę pracę, i wtedy bez najmniejszych problemów zwrócę gotówkę. Dla zagłuszenia sumienia tego dnia wysłałam nawet kilka odpowiedzi na znalezione w gazecie ogłoszenia. Nikt się do mnie z żadnego z tych ogłoszeń nie odezwał, jednak nie zawracałam sobie tym teraz głowy.

Wydając pożyczone pieniądze, czułam się tak, jakbym je zarobiła. Byłam zupełnie spokojna. O zwrocie pożyczek prawie nie myślałam. Kiedy przychodził czas oddania któregoś długu, zwracałam z pieniędzy pożyczonych w innej instytucji.

Przez kolejny rok tak właśnie funkcjonowałam

Pożyczałam, oddawałam wymagane minimum z następnej pożyczki w innym miejscu, nie przejmowałam się odsetkami. Pracy nadal nie mogłam znaleźć, ale przestałam się tym tak bardzo przejmować.

Mam swoje lata, czas odpocząć – powiedziałam nawet pewnego dnia Agnieszce, bo nie widziałam powodu, żeby wtajemniczać córkę w swoje sprawy.

Ona nigdy nie pytała, skąd biorę pieniądze, skoro nie pracuję. Tak się jakoś utarło, że w naszym domu to zawsze ja przynosiłam gotówkę. Domownicy chyba myśleli, że udało mi się złapać jakieś zlecenie na czarno i nie dociekali, co to za praca.

Wszystko runęło jak domek z kart pewnego wtorku. To wtedy elegancko ubrany mężczyzna przyniósł mi… wezwanie do sądu. Wcześniej dostawałam monity i ponaglenia do zapłaty z różnych instytucji, jednak niewiele sobie z tego robiłam. Kiedy listy przychodziły, po prostu bez otwierania wyrzucałam je do kosza. Sama nie wiem, co mną kierowało. Chyba po prostu nie czułam się na siłach zmierzyć z tym wszystkim. Na telefony też znalazłam sposób. Oczywiście wierzyciele wydzwaniali do mnie od rana do wieczora, ale ja po kolei blokowałam wszystkie ich numery, tak że po prostu ludzie, którym byłam winna pieniądze – nie mogli się do mnie dodzwonić.

Wydawało mi się, że jestem taka sprytna!

Mieszkamy w lokalu komunalnym, więc szybko sobie wykoncypowałam, że nikt nie może mnie z niego usunąć. Byłam pewna, że sprawa rozejdzie się po kościach. A jednak tak się nie stało. Odebrałam wezwanie do sądu, ale oczywiście na rozprawę nie poszłam. Co miałabym tam powiedzieć? Że głupio nabrałam długów, a teraz nie mam pomysłu, jak je spłacić? Znowu wolałam schować głowę w piasek i udawać, że cała sprawa tak naprawdę mnie nie dotyczy. Rodzinie też nic nie mówiłam. A jednak od czasu otrzymania tego wezwania coś się zmieniło.

Już nie gospodarowałam tak beztrosko jak dotychczas pożyczonymi pieniędzmi. Zaczęłam budzić się w nocy zlana zimnym potem, zdarzało się, że przez długie godziny nie mogłam zasnąć, wyobrażając sobie, jak komornik przychodzi do naszego mieszkania i nakleja na naszych sprzętach taśmy, które tyle razy widziałam w programach telewizyjnych. Najgorsza była dla mnie w tym wszystkim myśl o reakcji córki i wnuka, którzy dotychczas byli przekonani, że mam dodatkową pracę. Teraz wyobrażałam sobie malujące się na ich twarzach rozczarowanie i przerażenie.

Zawiodłam ich wszystkich – powtarzałam sobie.

Przez bezsenne noce w ciągu dnia byłam tak zdenerwowana, że zaczęłam sięgać po ziołowe leki uspokajające. Schudłam w ciągu kilku miesięcy sześć kilo. Jako że zawsze byłam szczupła, od razu było to widoczne.

– Coś się z tobą dzieje? Badałaś się ostatnio? – spojrzała raz na mnie z niepokojem Halinka, powierniczka z dawnej pracy, kiedy przypadkowo spotkałyśmy się na ulicy. – Haniu, ty się zamęczasz. Ciągle tylko Łukaszek to, Łukaszek tamto. A kiedy ostatnio zadbałaś o siebie?

– Daj spokój, Halinko! – machnęłam ręką. – Przecież wszyscy wiemy, że dzieci i wnuki są najważniejsze.

Tak bardzo chciałam jej się zwierzyć z tego, co dzieje się u mnie w domu…Ale nie miałam odwagi. Kiedy po kolejnych kilku miesiącach komornik naprawdę przyszedł do naszego mieszkania – nie czułam już strachu. Czułam tylko ulgę, że dłużej nie muszę się ukrywać i kombinować. Najgorsze było dla mnie tylko patrzenie na łzy w oczach wnuczka. Jak wytłumaczyć kilkulatkowi, że babcia narobiła długów i teraz cała rodzina musi za to odpokutować?!

Kolejne miesiące były koszmarem

Andrzej wyprowadził się gdzieś do swojej rodziny. Prawdę mówiąc, nie interesowałam się specjalnie jego losem. Przez tyle lat żyliśmy obok siebie, że teraz najmniej interesowało mnie, co się dzieje z tym człowiekiem. Agnieszka z Łukaszem znaleźli miejsce w domu samotnej matki. Serce mi się kraje, gdy słyszę od niej, jak im ciężko – jednak wiem, że nic nie mogę zrobić. Już zrobiłam, co mogłam – i co z tego wyszło? Córka nie kontaktuje się ze mną, choć przecież to dla niej i jej synka zaciągałam te wszystkie pożyczki. Ona nawet nie pomyślała, żeby poszukać pracy!

Mieszkam kątem u dalekiej rodziny, w jednym pokoiku. Praktycznie nie mam co jeść, nie mam na leki, nie stać mnie na nic. Cokolwiek zarobię dorywczą pracą, głównie sprzątaniem, wszystko zabierają mi wierzyciele. Czasami myślę o tym, jak kiedyś wyobrażałam sobie starość. Nie liczyłam, że będę wygrzewała się pod palmami jak w telewizyjnej reklamie, aż tak naiwna to ja nie jestem. Ale przecież nie miało być tak jak jest! Czy to naprawdę jesień życia, jaką sama sobie zgotowałam?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA