Kochamy swoje dzieci bezwarunkowo i jesteśmy w stanie zrobić dla nich wszystko. Niestety, czasem nawet matka musi odciąć się od własnego dziecka… Kiedy urodziłam Natalkę, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.
Czekałam na nią jedenaście długich lat, przepełnionych bólem związanym z kolejnymi porażkami. Wcześniej czterokrotnie zachodziłam w ciążę i każda kończyła się poronieniem w pierwszym trymestrze. Dlatego zdecydowaliśmy się z mężem na adopcję.
Ale choć pokochałam małego Mateusza całym sercem, gdzieś w głębi czułam rozczarowanie, że nie mogłam dać życia własnemu dziecku. Natalia była więc dla mnie jak gwiazdka z nieba i z tej wdzięczności za cud jej istnienia uwielbiałam ją i rozpieszczałam. Korzystała z tego, pławiła się w mojej miłości, ale zamiast się nią żywić, żerowała na niej…
Długo nie zdawałam sobie sprawy, że nasza relacja jest toksyczna. Wszystkie niepokojące sygnały starałam się tłumaczyć na korzyść Natalki. Gdy jako kilkulatka niszczyła rzeczy Mateusza, uznawałam, że to niegroźna dziecięca zazdrość.
Gdy jako nastolatka podbierała mi pieniądze, doszłam do wniosku, że daję jej za mało i zaczęłam dorabiać szyciem. Chciałam dać mojej słodkiej dziewczynce wszystko, niezależnie od tego, jak wygórowane lub irracjonalne były jej prośby.
Zresztą, nikt nie potrafił odmówić Natalii. Umiała oczarować każdego, nawet nauczycieli – udało jej się skończyć liceum, choć bez matury, choć do nauki się nie przykładała.
Miłość zaślepia. Może nie każda, ale moja była ślepa i głucha. Wbrew mężowi, który apelował o rozsądek i jakieś zasady, nie nakładałam na córkę praktycznie żadnych obowiązków, nie stawiałam granic, byłam cała dla niej. Mimo to i tak wciąż miałam poczucie, że nie jestem wystarczająco dobrą matką, że Natalia zasługuje na dużo więcej.
Sama sobie na to zasłużyłam
Szybko odkryła moje emocje i perfekcyjnie wzbudzała we mnie wyrzuty sumienia. Czułam się beznadziejną matką, słuchając historii o tym, co jej koleżanki dostają od rodziców, gdzie są zabierane na wakacje. Próbowałam córkę „pocieszać” kolejnymi prezentami i spełnianiem nowych zachcianek.
Ale w końcu zaczęło do mnie docierać, jak zepsute jest to dziecko. I że to w dużej mierze moja wina. Miłość powinna być bezwarunkowa, ale nie bezkrytyczna. Po skończeniu szkoły średniej Natalka postanowiła się wyprowadzić.
Stałej pracy nie znalazła, nawet nie szukała. Dorabiała, wykonując okolicznościowe makijaże, lecz na czynsz by nie starczyło. Ten obowiązek spadł na mnie.
Natalia dowodziła, że żyjąc w pojedynkę, nauczy się samodzielności, że będzie miała lepsze warunki do nauki, dzięki czemu zda maturę, a potem pójdzie na studia. Wierzyłam, bo… nie miałam siły się z nią spierać.
Ustępowałam, bo brakowało mi energii. Działałam automatycznie: chodziłam do pracy, gotowałam, sprzątałam, jednak w środku czułam się coraz gorzej. Gdy raz pożaliłam się córce, licząc, że może weźmie to pod uwagę i ograniczy swoje żądania, usłyszałam:
– Nie przesadzaj, mamo. Nie robisz się młodsza, nic dziwnego, że to czy tamto ci szwankuje. Ja to mam dopiero powody do narzekań. Jestem młoda, a czuję się okropnie. Ostatnio wciąż boli mnie głowa i na niczym nie mogę się skupić. Może mam guza mózgu albo jakąś depresję?
– Boże, córcia, no to do lekarza musisz iść!
Jak zwykle odwróciła kota ogonem i umieściła siebie w centrum mojego zainteresowania.
A skoro tak źle się czuła, jak mogłam od niej wymagać, by jeszcze sama się utrzymywała, prawda?
Ostatecznie, nim się obejrzałam, opłacałam córce czynsz, koszty eksploatacyjne, większe zakupy, nawet abonament za telefon. Mąż tylko kręcił głową i wzdychał znacząco, ale nauczył się nie dyskutować.
Wiedział, że nie wygra z moją nadopiekuńczą miłością i z moimi łzami. Natalka manipulowała mną, a ja nim. Jakoś tak się zrobiło, że podzieliliśmy się rodzicielstwem – Adam wychowywał Mateusza, a ja rozpuszczałam Natalkę.
No nie, Natalka nigdy by mnie nie oszukała
Choć dorosła, dalej była moją małą, śliczną dziewczynką, w której byłam zakochana, której nieba bym przychyliła. Tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że to do niczego dobrego nie prowadzi, że tak nie może być w nieskończoność, ale… Była taka biedna!
Odkąd się wyprowadziła, spotykały ją same nieszczęścia. Zalane mieszkanie, awaria samochodu, kradzież torebki z pieniędzmi i dokumentami. Jak w takiej sytuacji mogłam przestać jej pomagać?
Oczywiście, próbowałam z nią rozmawiać, podsuwać oferty pracy, ale zdawała się tak przygnębiona i pozbawiona wiary w siebie, że aż mnie tym zarażała i czułam się podle, wymuszając na niej cokolwiek.
Zarazem Natalia była bardzo sugestywna i przekonująca w wynajdowaniu minusów w moich propozycjach: bo za daleko, bo praca na zmiany, bo w weekendy, bo stawka żałosna, bo mają fatalną opinię w necie...
I tak to trwało. Natalka niby się wyprowadziła, ale ta jej samodzielność sporo mnie kosztowała, finansowo i emocjonalnie. Łapałam się na tym, że dawno nie czułam się szczęśliwa, radosna lub choćby zadowolona.
Nawet spotkania z córką, które kiedyś były dla mnie istnym świętem, obecnie coraz bardziej mnie męczyły. Wracałam z nich wyczerpana, fizycznie i psychicznie. Jakby mnie coś wysysało z sił i pozytywnej energii.
Coś…? A może ktoś? Natalka?
Może to ona na mnie żeruje? – zastanawiałam się i potem ganiłam samą siebie: Nie, nie wolno mi tak myśleć! Tyle że nie miałam wyboru. Bo okazało, że moje dziecko ma też innych „żywicieli”.
Zaczęło się od Jagody, z którą Natalka przyjaźniła się od podstawówki. Dziewczyna stanowiła kompletne przeciwieństwo mojej córki: pulchniutka okularnica, zdolna i pilna, ale nieco zakompleksiona i pozbawiona siły przebicia.
Aż dziw, że się kolegowały. Pewnie Jagodzie pochlebiało, że ma taką ładną, śmiałą przyjaciółkę. Jakoś nie pomyślałam, że to Natalka lubiła błyszczeć na jej tle… Któregoś dnia spotkałam Jagodę w mieście.
– Witaj, Jagódko! Co tam u ciebie? Widujesz się z Natalką?
– Nie – odparła chłodno. – Zablokowała mój numer, nie odbiera wiadomości. Właśnie dlatego do pani podeszłam. Proszę jej powiedzieć, żeby mi oddała kasę.
– Natka pożyczała od ciebie pieniądze? – zdumiałam się; przecież pomagałam córce, ilekroć mnie o to poprosiła…
– Owszem. Twierdziła, że pani jej odmówiła, bo mąż panią zbuntował, a ona straciła pracę, bo nie chciała dać d… szefowi, to jej słownictwo, nie moje, no i w efekcie zalega z opłatami – relacjonowała Jagoda. – Dałam się podejść, ale już nigdy więcej. I niech się pani nie zdziwi, jak inni też zaczną was nachodzić, bo podobną bajeczkę sprzedała jeszcze paru osobom. Nikt pieniędzy nie odzyskał.
Byłam zszokowana. Pożegnałam się z Jagodą i obiecałam, że porozmawiam z córką. Gdy wybierałam jej numer, drżały mi ręce ze zdenerwowania.
– A to małpa! – syknęła Natalia, gdy spytałam ją, czy to prawda. – Mamuś, za kogo ty mnie masz? Nie jestem oszustką. Po prostu nie chciałam ci zawracać głowy, a musiałam kupić nowe pędzle i kuferek. Jagoda sama zaoferowała pomoc, a teraz robi ze mnie naciągaczkę. Oddam jej co do grosza, jak zarobię. Tylko że ostatnio, no wiesz…
Jeszcze tego samego wieczoru przelałam córce tysiąc złotych, by spłaciła dług. Zrobiłam to nie tyle dla niej, co dla Jagody. Było mi przed nią wstyd za córkę. I czułam się winna. Niestety, na tym się nie skończyło. Mierzenie się z prawdą okazało się bolesne…
Mateusz miał wypadek. Przeżył, ale obrażenia miał bardzo poważne. Zaalarmowani, pędziliśmy do szpitala. W drodze dzwoniłam do Natalii. Odebrała za trzecim razem.
Skąd w niej ten jad, ta nienawiść do brata?
– Twój brat miał wypadek!
– No i?
– No i…? Nie chcesz wiedzieć, co z nim? A jest źle! Przyjedziesz do szpitala?
– Nie. Wypiłam i nie nadaję się do odwiedzin. Zresztą, na trzeźwo też bym nie miała ochoty – mówiła nieco bełkotliwie, ale dość wyraźnie, by złamać mi serce. – Sorry, mamo, ale ten bękart nie jest moim bratem. To, że wam odbiło i przygarnęliście jakiegoś patusa, nie oznacza, że ja muszę go kochać. Nawet go nie lubię. Przez niego mniej wszystkiego jest dla mnie. Powinniście go oddać, gdy zaszłaś ze mną w ciążę. Ma mi się podobać, że będziesz teraz wokół niego skakać? Wybacz, ale…
Odebrało mi mowę. Ten jej ton, te paskudne, okrutne słowa… Zwykle była słodka i czarująca. Co się stało, że wylał się z niej ten jad? Czemu teraz? Czemu w tak ostrej formie? Mateusz i Natalia nigdy nie mieli superrelacji, ale składałam to na karb typowych zatargów i rywalizacji między rodzeństwem. Tymczasem…
Patus? Bękart? Oddać? Moje dziecko?! Nie urodziłam Mateusza, ale był moim synem i wspaniałym młodym człowiekiem. Zaś moja rodzona córka wyrosła na zepsutą do szpiku kości egocentryczkę.
Przejrzałam. Jakby ktoś zdjął mi klapki z oczu. I zobaczyłam… oszustkę, kłamczuchę, szantażystkę emocjonalną. Ludzką hubę. Moja wina, mój grzech. Decyzję podjęłam o tyle łatwiej, że teraz najważniejszy był Mateusz.
Odcięłam córkę od pieniędzy. A ona w odwecie odcięła się od nas. Pewnie myślała, że się złamię, ale nie tym razem. Ciężko mi, martwię się o nią. Ale bardziej martwię się o tych, których wykorzystuje.
Czytaj także:
„Boję się, że zostanę samotna matka. Mąż nie potrafi zrezygnować z adrenaliny, nawet śmierć kolegi tego nie zmieniła”|
„Wybaczam żonie, że mnie bije, bo miała trudne dzieciństwo. Ale nie wyobrażam sobie mieć z nią dzieci”
„Nie jestem idealna, za to uparta jak osioł i głupia jak kura. Chciałam dokonać niemożliwego – zaimponować swojej matce”