„Córka wykrzyczała mi w twarz, że rozwodzi się, bo nie chce skończyć tak, jak ja – niekochana przez męża służąca”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Właściwie to o co chodzi Martynie? Ma wszystko, o czym ja mogłam tylko pomarzyć w jej wieku – własny dach nad głową, zaangażowanego w sprawy rodziny męża i jeszcze jej mało! Kto to słyszał, żeby rozwodzić się z powodu braku komplementów!”.
/ 21.05.2022 09:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Wyjaśnij mi jeszcze raz… – widząc malujący się na twarzy córki grymas, dodałam pośpiesznie „proszę” i siląc się na spokój, dokończyłam pytanie o to, dlaczego moje najstarsze dziecko postanowiło rozwieść się po dziewięciu latach małżeństwa.

– Nie chcę, a rozwodzę się, mamo! – prychnęła Martyna.

Poczułam, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych. Martyna szybko się irytowała, a ostatnio szczególnie drażniły ją pytania o rozstanie z mężem. Najchętniej zamknęłaby nam usta, urządzając karczemną awanturę, jak zawsze, kiedy brakowało jej argumentów.

Tym razem jednak nie zamierzałam stosować się do jej reguł i wycofywać się rakiem. Jako jej matka i babcia jej dzieci musiałam wiedzieć, co kryje się za enigmatycznym określeniem „nasze drogi się rozeszły”, którego użyła, tłumacząc mnie i ojcu powody swojej decyzji.

– No dobrze, ale dlaczego się rozwodzisz? Co się stało? Artur cię bije? Nadużywa alkoholu?

– Nic z tych rzeczy! – parsknęła śmiechem. – Rzecz w tym, mamo, że jestem już zmęczona życiem w pojedynkę. Od dawna nie mamy sobie już nic do powiedzenia. Łączy nas jedynie mieszkanie, wspólne łóżko, bo nie stać nas na osobne sypialnie. Nic poza tym. Już od dawna nikt mnie nie pyta o to, jak się czuję, jak minął mi dzień, czego pragnę, o czym marzę. Nie komplementuje, nawet nie zauważy, gdy zmienię fryzurę. Nawet nie pyta, czemu spóźniam się na kolację, a jedynie zauważa, że nie przygotowałam niczego do jedzenia! Nie chcę skończyć tak jak ty, mamo…

– Jak ja? Czyli jak? – zdziwiłam się.

– Jak powietrze! – wypaliła. – Od lat jesteś dla taty jedynie kucharką i sprzątaczką. Ja tak nie chcę.

Kucharką? Sprzątaczką? – zaniemówiłam z wrażenia

Nie zdążyłam ochłonąć, kiedy Henryk, wykorzystując ciszę, jaka zapadła w kuchni, zajrzał do nas z nieśmiałym pytaniem o kolację.

– Widzisz?! – oczy Martyny wypełniły się łzami. – Chcę od życia znacznie więcej… – wyszeptała, gdy sięgnęłam po chleb na kanapki.

Córka wyszła, nim zdążyłam wstawić wodę na herbatę, ale jej słowa sprawiły, że przez cały wieczór uważnie przyglądałam się mężowi. Bardzo się postarzał w ciągu ostatnich lat.

Przytył, posiwiał, ulubione kiedyś koszule i marynarki zamienił na swetry i tiszert, jakby po wyprowadzce najmłodszego dziecka i narodzinach pierwszych wnucząt stwierdził, że już nie musi się starać. Nie tylko o siebie, ale i o nasz związek.

A może stało się to dużo wcześniej, tylko ja wolałam udawać, że tak po prostu dzieje się między małżonkami? Właściwie to o co chodzi tej naszej Martynie? Ma wszystko, o czym ja mogłam tylko pomarzyć w jej wieku – własny dach nad głową, zaangażowanego w sprawy rodziny męża i jeszcze jej mało!

Kto to słyszał, żeby rozwodzić się z powodu braku komplementów! Czułam, jak narasta we mnie irytacja. Zasypiając, obiecałam sobie przemówić córce do rozsądku, ale wybudziwszy się w środku nocy, znowu zaczęłam zastanawiać się nad swoim małżeństwem i innymi znanymi mi parami.

Mój ojciec nigdy publicznie nie przytulił ani nie pocałował mamy. Szanował ją i cenił jej zdanie, powierzał wszystkie zarobione pieniądze, ale nie widziałam, aby szalał na jej punkcie.

W porównaniu z nim mój mąż należał do niezwykle wylewnych. W czasach narzeczeństwa pisał do mnie nawet miłosne listy, tyle że szybko zostaliśmy rodzicami pochłoniętymi przez prozę życia.

Uczuciu nie sprzyjało też pomieszkiwanie kątem najpierw u jego, potem u moich rodziców. Kiedy po ośmiu latach małżeństwa dorobiliśmy się własnego mieszkania. Byliśmy tak szczęśliwi, że nie przeszkadzały nam nawet kuriozalnie nierówne ściany i wiecznie zapychające się rury.

Czy ona wie, jak to wpłynie na dzieci?

Ani w głowie były nam małżeńskie kryzysy czy poczucie niezrozumienia, bo mieliśmy na głowie inne sprawy. Urządzanie mieszkania, spłaty pożyczek za samochód i pierwsze meble, choroby dzieci, a potem moich rodziców, łatanie budżetu po weselu Martyny i w czasie studiów jej rodzeństwa… Ani się obejrzeliśmy, jak z młodych rodziców staliśmy się dziadkami.

– Czemu nie śpisz? – z zamyślenia wyrwał mnie głos męża.

– Zimno mi – skłamałam.

– Nieprawda, znam cię aż za dobrze, i wiem, że przejmujesz się Martyną. Ja też nie mogę przestać myśleć o jej rozwodzie. Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, jak to wpłynie na dzieci? Czy powiedziała ci, dlaczego tak właściwie chce odejść od Artura.

W poświacie ulicznych latarni dostrzegłam jedynie zarys twarzy Henryka, ale to wystarczyło, abym wyobraziła sobie bruzdę rysującą się na jego czole jak zawsze, gdy coś go martwiło.

Zrozumiałam, jak bardzo nam na sobie zależy

„Jak to wpłynie na dzieci…” – przypomniałam sobie usłyszane przed chwilą słowa i uśmiechnęłam się do siebie. Tak nas wychowano, że przede wszystkim troszczyliśmy się o innych – dzieci, rodziców, rodzeństwo i siebie nawzajem.

Jak wtedy, gdy potrącona przez samochód trafiłam do szpitala, albo kiedy u Henryka podejrzewano zawał. Jedynie w takich chwilach potrafiliśmy skupić się na sobie nawzajem i za pomocą drobnych gestów wyznać, jak bardzo nam na sobie zależy.

Ale dzisiejszej młodzieży to pewnie nie wystarcza – przebiegło mi przez głowę, gdy mąż zaproponował, że zaparzy nam ziołowej herbaty. Tej dziwnej, zielonej, którą przywiozła nam z Anglii młodsza córka.

– Masz jakiś plan? – zapytał.

– Może zadzwonię do Tomka i Izy, żeby wypytać, o co chodzi Martynie. Albo… Albo porozmawiam z Arturem… – zaczęłam się zastanawiać.

– A może powinniśmy odpuścić? – wyrwało się Henrykowi.

Spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie spodziewałam się po moim mężu takiej odpowiedzi. Martyna od początku była jego oczkiem w głowie i tak już pozostało. Zawsze lepiej dogadywała się z nim niż ze mną, więc może Henio wiedział coś, czego mnie nie odważyła się powiedzieć?

– Ona ma kogoś, prawda? – nagle przyszła mi do głowy szalona myśl.

– Nie… – roześmiał się mąż, ale wyczułam w jego głosie dziwną nutę, więc przyparłam go do ściany.

Dowiedziałam się, że owszem, nasza córka miała romans, który szybko zakończyła przerażona konsekwencjami. Tyle że po tej historii zaczęła inaczej patrzeć na męża. Podobno zrozumiała, jak bardzo czuje się nieszczęśliwa i samotna.

– A jeśli od niego odejdzie nie będzie samotna? – prychnęłam.

Trochę czułam się urażona tym, że w rozmowie ze mną nie zdobyła się na taką szczerość jak wobec ojca. Henryk roześmiał się:

– Powiedziałem jej to samo, ale upór odziedziczyła po tobie. Wiesz co, Halinko? Myślę sobie, że powinniśmy spróbować porozmawiać z Arturem i wpłynąć na niego, żeby bardziej się postarał… Ale odpuśćmy, jeśli niczego nie zmienimy tą rozmową. W końcu nasze dzieci są już dorosłe. Wychowaliśmy je najlepiej, jak umieliśmy, więc może… pora zająć się sobą?

Dzieciom dajmy spokój, zadbajmy o nasz związek

Nie poznawałam własnego męża. Ziółka, rozmowa o trzeciej nad ranem i jego propozycja nagle wydały mi się dziwnie podejrzane. Jak to zająć się sobą? To znaczy, co mielibyśmy robić? – w głowie kłębiły mi się różne myśli, ale nim zdążyłam zapytać, o co właściwie mu chodzi, przypomniałam sobie zarzuty córki i spojrzenie męża, gdy zajrzał do kuchni podczas naszej rozmowy.

Poczułam, że Henio trzyma coś w zanadrzu, bo nigdy nie rzucał słów na wiatr, i postanowiłam zapytać wprost, co ma na myśli.

– Wyjedźmy gdzieś tylko we dwoje. Bez wnucząt i zaległych wizyt u rodziny, choćby na weekend. Nie wiem… Na grzyby, w góry albo…nad morze! Zawsze pragnęłaś zobaczyć je zimą – stwierdził.

Dawno nie spałam tak smacznie, choć krótko. Rano za namową Henia zadzwoniłam do Artura, który z wahaniem przystał na propozycję spotkania. Sądził zapewne, że będziemy ciosać mu na głowie kołki, więc odetchnął z ulgą, gdy jedynie usłyszał słowa zachęty do pracy nad związkiem.

Martyna nie kryła zdziwienia, kiedy zaproponował jej wizytę u specjalisty od problemów małżeńskich, ale dosłownie wbiło ją w ziemię, kiedy usłyszała, że pod koniec listopada ja i ojciec wyjeżdżamy na tydzień nad morze. Najpierw wyrwało się jej „jak to sami?”, ale zaraz potem zobaczyłam w jej wzroku błysk radości.

Od tamtej pory minęły prawie dwa lata

Martyna wciąż jest z Arturem, za to my dwa razy do roku wyjeżdżamy we dwoje na małe wakacje. Początkowo nie wiedzieliśmy, co robić z wolnym czasem, ale po dwóch dniach spacerów w strugach deszczu, coś między nami zaczęło się zmieniać.

Najpierw wybraliśmy się do kina, później pojechaliśmy 30 kilometrów, aby skosztować tutejszego przysmaku, i ani się obejrzeliśmy, jak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Nie o dzieciach czy wnukach, lecz o nas.

Czytaj także:
„Mąż mnie wyśmiewał i upokarzał. Nikt nie widział we mnie ofiary przemocy, bo przecież mnie nie bił”
„Synowa traktuje męża jak maszynę do robienia pieniędzy. Żeby zadowolić swoją księżniczkę, zrezygnował z marzeń”
„Mąż został na weekend z półtoraroczną córką. Dzwonił do mnie 50 razy dziennie i pytał o wszystko. Tatuś roku...”

Redakcja poleca

REKLAMA