Oddałam Kasi najlepsze lata swojego życia i tak mi się odpłaciła. Nie odwiedza mnie, prawie nie dzwoni, a pomoc muszę prosić obcych ludzi. Jak mogła zostawić mnie samą w jesieni życia?
Marzyłam o córeczce
Kasia była spełnieniem moich marzeń. Przez dobre dwa lata staraliśmy się z Olkiem o dziecko, a ja powoli traciłam nadzieję, że kiedykolwiek nam się uda. A tu proszę, któregoś razu, kiedy najmniej się tego spodziewałam, okazało się, że zaszłam w ciążę.
– To będzie najbardziej kochana, najszczęśliwsza istotka na świecie! – oznajmiłam mężowi, gdy lekarz potwierdził, że spodziewamy się dziecka.
– Na pewno – przyznał ze śmiechem Olek.
Gdy Kasia się urodziła, zwariowaliśmy na jej punkcie – w szczególności ja. Spędzaliśmy z nią każdą wolną chwilę. Rzuciłam pracę, żeby nie musiała jej wychowywać niania. Chciałam być obecna w jej życiu, a nie tylko poświęcać jej wieczory po całym dniu nieobecności.
– Może i będziemy mieli trochę mniej pieniędzy, ale będziemy szczęśliwsi. Zadbam o dom i o Kasię – zapowiedziałam mężowi.
Zgodził się. Też uważał, że wyjdzie nam to na dobre. Zostałam więc pełnoetatową mamą i panią domu. Pewnie, zdarzało się, że brakowało mi pracy, ale wiedziałam, że ta, którą wykonuję dla swojej rodziny, jest o wiele ważniejsza i spełniałam się w niej znacznie bardziej.
– A co zrobisz jak Kasia dorośnie? – pytały mnie koleżanki.
– Coś sobie znajdę, spokojnie. Na razie nie muszę się jeszcze o to martwić, bo przed nami długie lata – roześmiałam się.
Nie chciałam się z nimi spierać. Reprezentowały podejście, którego zupełnie nie popierałam. Może i miały swoją „niezależność” i własne pieniądze, ale, gdy wracały do domu po pracy, były wykończone i ostatnim, na co miały ochotę, była zabawa z własnymi dziećmi. Dawały im więc do ręki nową zabawkę albo sadzały przed telewizorem, żeby mieć chwilę spokoju. I tak przelatywał im między palcami ten najcenniejszy czas w życiu swoich dzieci. Ja tak nie chciałam.
Nie ukrywam, trochę rozpieszczaliśmy Kasię. Dawaliśmy jej wszystko, co tylko mogliśmy, ale nie chciałam, żeby myślała, że jest pępkiem świata. Wyczuliłam ją na uczucia innych ludzi, uwrażliwiłam. Byłam przekonana, że wychowuję ją na dobrą, wrażliwą dziewczynę. Gdy Kasia dorastała, zamarzyły jej się zagraniczne studia. Poruszyliśmy z mężem niebo i ziemię, żeby tylko jej to umożliwić. Wyszukiwaliśmy stypendiów, zbieraliśmy każdy wolny grosz, a na koniec i tak się zapożyczyliśmy. Ale udało się: dzięki temu córka mogła spełnić swoje marzenie.
Wyjechała do wielkiego świata
Stanęło na Wielkiej Brytanii. Kasia zaczęła tam studia artystyczne, a my nie mogliśmy się nią nachwalić wśród krewnych i znajomych.
– Zdolna dziewczyna, ambitna i taka pracowita! – zachwycałam się.
– No i co, wyfrunęła z gniazda, a wy zostaliście sami – chichotała moja przyjaciółka. – Jak sobie z tym poradzicie? Jedynaczka zawsze boli bardziej.
– Damy radę. Niech osiąga, co sobie zaplanowała – odparł mój mąż z uśmiechem.
Nie mieliśmy powodów do obaw. Kasia regularnie nas odwiedzała, gdy tylko miała ferie. Po studiach spędziła w domu długie wakacje. Ale zaraz po nich dostała pracę w Londynie, a trzy lata później – w Nowym Jorku. Nie zarabiała fortuny, ale była w stanie się utrzymać w najdroższych miastach świata, więc pękaliśmy z dumy.
– Na pewno ci tam dobrze, córuś? Nie tęsknisz trochę za domem? – zapytałam ją jednak któregoś razu.
– Nieszczególnie mam czas, cały czas coś robię. To zupełnie inny świat, mamo, inne perspektywy – zachwycała się Kasia.
– Rozumiem... Czyli jesteś szczęśliwa? – zapytałam.
– I to jak!
I to było dla mnie najważniejsze.
Pojawiała się coraz rzadziej
Niestety, gdy tylko Kasia zaczęła pracę, jej wizyty stały się bardzo rzadkie. Nigdy nie wpędzałam jej z tego powodu w poczucie winy, nie nalegałam, żeby leciała przez pół świata tylko dlatego, że mamusia tęskni. Ale jednak było mi trochę przykro. Praktycznie nie miałam kontaktu z własną córką.
– Daliśmy jej wszystko, a ona tak po prostu nas porzuciła – denerwował się mój mąż.
– Nie porzuciła! Jak możesz tak mówić? Po prostu robi to, czego od niej chcieliśmy: spełnia swoje marzenia – broniłam Kasi.
– A tam, zwyczajnie się na nas wypięła. Dostała to, czego chciała i już nas nie potrzebuje.
Roman był rozgoryczony zachowaniem Kasi. Ja byłam wobec niej bardziej wyrozumiała.
– Jestem pewna, że gdybyśmy tylko potrzebowali, to przyjechałaby od razu – podkreśliłam.
Niestety, wyglądało na to, że się pomyliłam. Lata mijały, a Kasia praktycznie przestała u nas bywać. Nie było jej, kiedy mąż był operowany, nie było jej, kiedy przez trzy miesiące wychodziłam z zapalenia płuc, nie było jej, kiedy sprzedawaliśmy dom i przeprowadzaliśmy się do mniejszego, parterowego, bo nie mieliśmy już siły sprzątać i biegać po starym. Coraz bardziej zaczynałam wątpić w miłość naszej córki. Gdy mówiłam jej przez telefon, że nie widzieliśmy jej od całych wieków, a jesteśmy z ojcem coraz starsi, zbywała mnie.
– Mamo, przestań się nad sobą użalać. Poza tym, to jest wyprawa przez cały świat, a dzisiejsza technologia sprawia, że przecież cały czas możemy być w kontakcie.
„To dlaczego nie jesteśmy?”, pomyślałam.
– Ale gdyby coś się stało...
– To oczywiście przyjadę. Ale przecież na razie sobie radzicie, prawda? – zapytała lekceważąco.
Nie chciałam albo nie miałam serca mówić jej, że jest inaczej. Bo przecież jakoś sobie radziliśmy. Czułam się winna, że chciałam ściągnąć córkę z wielkiego świata, odciągnąć od jej marzeń i codzienności, żeby... Właściwie nie wiem co. Porzuciłam więc nadzieje, że będzie chciała uczestniczyć w naszym życiu.
Nagle zostałam sama
Sytuacja zmieniła się jednak kilka lat później, gdy mąż ciężko zachorował. Choroba zabrała mi go w ciągu trzech miesięcy. Kasia nie przyjechała na pogrzeb.
– Mamo, naprawdę przepraszam, ale podpisuję bardzo ważną umowę. Pracowałam na nią ostatni rok. Przyjadę na grób taty, jak już będzie po wszystkim – tłumaczyła mi się.
Serce pękło mi na pół. Jeśli nie była w stanie przyjechać nawet na pogrzeb własnego ojca, to oznaczało, że straciłam ją na zawsze. Tłumaczyłam ją przed znajomymi, chociaż w środku wszystko mnie bolało.
– Kasia robiła wszystko, żeby przyjechać, ale niestety, nie udało się. Bardzo żałowała, nie mogła tego przeżyć, ale to jednak podróż przez pół globu, nie zawsze jest to takie proste... – kłamałam.
Kasia oczywiście nie powiedziała żadnej z tych rzeczy. Nie powiedziała, że zrobiła wszystko, nie powiedziała, że żałuje. Po śmierci męża i ja zaczęłam podupadać na zdrowiu. Musiałam przejść na emeryturę, ale moje świadczenie wynosiło śmieszne grosze. Trochę ponad 1200 zł. Oczywiście, mieliśmy jakieś oszczędności, ale... drżałam na myśl o tym, co będzie, kiedy się skończą. Coraz częściej odwiedzałam lekarzy, coraz częściej musiałam wydawać pieniądze na leki, na sanatoria, na fizjoterapię. Coraz częściej potrzebowałam pomocy.
Ani myślałam dzwonić do córki. Dzwoniłam do koleżanek, które wysyłały do mnie swoich mężów albo dzieci.
– Dobrze, że ciocia zadzwoniła. W życiu by sobie przecież ciocia nie poradziła sama z wniesieniem tych paczek – powiedział mi któregoś razu Marek, syn mojej koleżanki z osiedla.
– Też tak myślę... Bardzo ci dziękuję. Dobrze, że znalazłeś chwilę, bo męczyłabym się z nimi przez tydzień.
– Ech, moja mama się czasem śmieje, że mnie urodziła i wychowała, to teraz muszę się na coś przydać – zachichotał chłopak.
Zabolało mnie to. Nie z winy Marka, oczywiście. Nie miał świadomości, że uderzył w czuły punkt.
– Tak... Na pewno bardzo pomagasz rodzicom, co? – zapytałam.
– Staram się, jak mogę. W końcu bardzo dużo im zawdzięczam – powiedział z uśmiechem.
Kolejny cios. Gdy wyszedł, rozpłakałam się jak dziecko. Przecież nie byłam na tym świecie sama. Miałam na świecie najbliższą możliwą osobę, dziewczynę, którą sama urodziłam, którą stworzyłam i nosiłam dziewięć miesięcy pod sercem. Dlaczego więc czułam się porzucona i samotna?
Dziś, po tych wszystkich latach usprawiedliwiania Kasi, robienia wszystkiego, żeby tylko była szczęśliwa, czuję, jakbym poniosła wielką porażkę. Bo nie sztuka wychować szczęśliwe dziecko. Sztuką jest zbudować z nim prawdziwą relację.
Halina, 68 lat
Czytaj także:
„Mąż wyjechał do Belgii, by zarobić na nasz nowy dom. Na pewno w nim nie zamieszka, bo wrócił stamtąd w trumnie”
„Po 20 latach wreszcie spełniłem swój studencki sen. Wszystko za sprawą pięknej pani profesor”
„Po 30 latach wróciłem do rodzinnego domu na wsi. Karczowałem wspomnienia jak zaniedbany ogród”