Reklama

Miał wyjechać do Belgii tylko na kilka miesięcy. Miał wrócić przed zimą, z pieniędzmi, które pozwolą spłacić jego siostrę, z którą odziedziczył mieszkanie po rodzicach. To była jedyna szansa, żebyśmy kiedyś mogli mieć coś swojego.

Reklama

Już więcej się nie widzieliśmy

– Nie chcę jechać, Natka, wiesz o tym – powiedział Kuba tamtego wieczoru, gdy pakował torbę w naszej ciasnej kawalerce. – Ale nie mamy wyjścia.

– Wiem – odparłam, choć serce zaciskało mi się w supeł.

Zostałam sama z dziećmi – siedmioletnim Antkiem i pięcioletnią Leną. Żeby oszczędzić, przeprowadziliśmy się z większego mieszkania do tej klitki, w której ledwo mieściły się trzy łóżka, stół i szafa. Pocieszałam się, że warto się poświęcić. Że niedługo Kuba wróci i wszystko się ułoży. Przez pierwsze tygodnie dzwonił codziennie.

– Jak tam dzieciaki? – pytał zmęczonym głosem, ale zawsze uśmiechnięty.

– Antoś dostał piątkę z matematyki, a Lena nauczyła się rysować kotki – mówiłam, próbując nadać głosowi wesoły ton, jakby wszystko było w porządku.

Wiedziałam, że nie jest mu łatwo. Harował po dwanaście godzin na budowie, brał dodatkowe zmiany.

– A ty? – dopytywałam. – Jesz coś konkretnego, czy tylko kanapki?

– Piję energetyki i jem, co wpadnie w ręce. Tu nawet nie ma ekspresu do kawy. Ale mam fajną ekipę. Polacy, Serbowie, kilku chłopaków z Ghany. Pomagamy sobie, jak ktoś nie ma na jedzenie, to drugi się podzieli. Szef też spoko, Polak. Polubiłabyś go.

Czułam, że pod tym uśmiechem coś się kryje. Że jest zmęczony, ale nie chce się skarżyć. Kilka tygodni później dostałam telefon z belgijskiego numeru.

– Pani Natalia? – zapytał mężczyzna po polsku. – Jestem Krzysztof, kierownik budowy…

Czułam, jak odpływa mi krew z twarzy.

– Coś się stało? – głos mi drżał.

Nim zdążył odpowiedzieć, już wiedziałam.

– Wypadek na budowie. Dźwig… operator nie miał szans.

Operator dźwigu. Kuba. Upuściłam telefon.

Świat się zatrzymał

Woda w garnku nadal bulgotała, pralka wirowała, deszcz za oknem sączył się jakby nigdy nic. Tylko ja… tylko ja już nie byłam tą samą osobą.
Jeszcze przed chwilą miałam męża. Teraz byłam wdową. Jak mam to powiedzieć dzieciakom?

– Jak to: tata nie żyje? Przecież jest młody! – Lena patrzyła na mnie wielkimi oczami.

– To niemożliwe! – krzyknął Antek. – Na pewno to ktoś inny!

Chciałam ich przytulić, powiedzieć coś, co sprawi, że będzie łatwiej. Ale nie było. Ciało Kuby zostało w Belgii. Prokuratura badała sprawę. Ja nie wiedziałam, co robić, gdzie dzwonić. Następnego dnia znów zadzwonił Krzysztof.

– Niech się pani niczym nie martwi – powiedział łagodnym głosem. – Ja i inwestor, pan Philippe, wszystkim się zajmiemy. Ma pani kogoś w Polsce, kto teraz z panią jest?

– Nie… – wyszeptałam.

– Podam pani numer mojej córki. Mieszka niedaleko pani. Poproszę, żeby do pani zajrzała.

Wieczorem zadzwoniła Ania.

– Przywiozę pani coś do jedzenia i pomogę przy dzieciach – powiedziała cicho.

Przyjechała jeszcze tego samego dnia. Przyniosła ciepłą zupę, sprzątnęła mieszkanie, położyła dzieci spać.

– Dlaczego mi pomagasz? – zapytałam, gdy zostałyśmy same.

– Bo tego potrzebujesz – odpowiedziała po prostu.

Pierwsze miesiące pamiętam przez mgłę

Po pogrzebie świat nie stanął w miejscu. Dzieci dalej budziły się rano, domagały śniadania, trzeba było je ubrać, odprowadzić do szkoły i przedszkola. Ludzie wokół żyli normalnie. Robili zakupy, jeździli autobusami, śmiali się w kawiarniach. Tylko moje życie utknęło w miejscu, jakby ktoś nacisnął pauzę i zapomniał o mnie.

Kiedy pierwszy raz otworzyłam zeszyt i zaczęłam podliczać wydatki, zimny pot wystąpił mi na plecy. Rachunki. Czynsz. Jedzenie. Moja pensja kasjerki w sklepie zoologicznym wystarczała tylko na opłacenie mieszkania i przedszkola Leny. Na resztę… nie starczało. Czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka, która od lat wynajmowała mieszkanie piętro niżej.

– Słyszałam, że jest ciężko. Może ktoś ci pomaga? – zapytała.

– Nie chcę nikomu się narzucać – powiedziałam sztywno.

– Głupoty gadasz! – prychnęła. – Gdyby to mnie się coś stało, Kuba na pewno by mi pomógł. Zorganizujemy zbiórkę. Jego koledzy z budowy już się do mnie odzywali, pytali, czy może czegoś potrzebujesz.

Zawahałam się. Z jednej strony duma nie pozwalała mi przyjmować litości, ale z drugiej… jak miałam powiedzieć dzieciom, że od przyszłego miesiąca nie będzie już ich ulubionych płatków śniadaniowych, bo na jedzenie mogę wydać najwyżej 200 złotych?

Koledzy Kuby zrobili zbiórkę. Przyszło trochę pieniędzy – nie były to sumy, które rozwiązałyby moje wszystkie problemy, ale wystarczyło, byśmy nie musieli liczyć każdej złotówki przy zakupach. Ada, siostra Kuby, zgodziła się przejąć mieszkanie po teściach i spłacać mnie w ratach. To oznaczało dodatkowy zastrzyk gotówki co miesiąc. Powoli, bardzo powoli zaczęłam się uczyć nowego życia.

Pewnego dnia, siedem miesięcy po śmierci Kuby, po raz pierwszy od tamtej nocy zabrałam dzieci do parku. Siedzieliśmy na ławce, patrząc na staw. Antek rzucał chleb kaczkom, Lena biegała w kółko, śmiejąc się. A ja poczułam, że… żyjemy. Że mimo wszystko jakoś się trzymamy.

Szef Kuby bardzo mnie wspierał

Minęło półtora roku od tragedii. Wydawało mi się, że już nauczyłam się żyć w tej nowej rzeczywistości. Byłam samotną matką, zarabiałam wystarczająco, by przetrwać, nauczyłam się radzić sobie z tęsknotą. I wtedy zadzwonił Krzysztof.

– Jestem w Polsce – powiedział. – Jak się pani czuje, pani Natalio?

Nie rozmawialiśmy od dawna. Przesłał mi pieniądze ze zbiórki i potem już się nie odzywał. Nie miałam do niego pretensji – miał swoje życie, swoje problemy. A jednak, kiedy usłyszałam jego głos, zrobiło mi się ciepło na sercu.

Chciałbym panią odwiedzić – dodał po chwili ciszy.

Zgodziłam się. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że wciąż byłam mu wdzięczna. A może po prostu… chciałam z kimś porozmawiać. W drzwiach stanął mężczyzna starszy ode mnie o kilkanaście lat, z twarzą poznaczoną zmarszczkami, których wcześniej nie zauważyłam. Jego dłonie były szorstkie, jakby jeszcze przed chwilą trzymał w nich cegły i stalowe pręty.

Przez chwilę staliśmy w progu, patrząc na siebie w milczeniu. Nie wiem, czy to ja, czy on zrobił pierwszy ruch, ale nagle znaleźliśmy się w uścisku. Nie było w tym nic romantycznego – raczej tęsknota dwojga ludzi, którzy rozumieli się bez słów.

Rozmawialiśmy długo. O Kubie, o Belgii, o życiu. Opowiadał mi, że jego córka Ania niedawno wyszła za mąż. Że jego żona zostawiła go lata temu i od tamtej pory nie potrafił z nikim się związać. Że myślał o powrocie do Polski, ale nie bardzo miał tu do kogo. Było inaczej niż za pierwszym razem. Swobodniej. Kiedy wyjechał, złapałam się na tym, że czekam na jego telefon.

Początek czegoś nowego

Pewnego dnia zaproponował:

– Może zabiorę was do Paryża? Do Disneylandu?

– Oszalałeś – zaśmiałam się nerwowo.

– To nic takiego – powiedział z uśmiechem. – Zawsze chciałem pokazać komuś Paryż.

Dzieci piszczały z radości, kiedy powiedziałam im, że polecimy do Francji. Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem. Pierwszy raz widziałam Wieżę Eiffla na żywo. Pierwszy raz czułam, że… może życie nie składa się tylko z cierpienia. A na lotnisku, kiedy znów go zobaczyłam, wiedziałam jedno – nie chcę wracać do Polski i czekać na jego telefon.

– Co teraz? – zapytałam, stojąc obok niego, patrząc na oświetlone ulice Paryża.

– Zostańcie – powiedział cicho. – Wiem, że to szaleństwo, ale… zostańcie.

Nie podjęłam decyzji od razu. Ale kiedy wróciłam do Polski, wiedziałam już, że nie chcę żyć w oczekiwaniu. Kilka miesięcy później przeprowadziliśmy się pod Brukselę. Krzysztof wciąż pracuje na budowie. Ja dostałam pracę w salonie fryzjerskim. Dzieci chodzą do francuskiej szkoły i już mówią lepiej ode mnie.

Czy tęsknię za Kubą? Oczywiście. Nigdy o nim nie zapomnę. Ale nauczyłam się czegoś bardzo ważnego: Życie nie kończy się na jednej tragedii. Można się podnieść. I można znowu pokochać.

Natalia, 37 lat

Reklama

Czytaj także:
„Gdy teściowa zrobiła to na naszym weselu, po prostu zaniemówiłam. Nie sądziłam, że jest zdolna do takich rzeczy”
„Zrobiłam sobie Dzień Wagarowicza i uciekłam od wnuków. To nie moje dzieci, więc niech rodzice się z nimi męczą”
„Smród z podwórka był nie do wytrzymania. Sądziłam, że to niechlujny sąsiad, ale sprawa była bardziej śmierdząca”

Reklama
Reklama
Reklama