Zobowiązałam się do opieki nad wnuczką, podczas gdy jej rodzice pracują w Szkocji, to i z takim problemem sama sobie poradzę. Chyba…
Z dnia na dzień utwierdzam się w przekonaniu, że wzięłam na swoje barki za duży ciężar. Wiem, że młodym teraz jest ciężko, i powinniśmy im pomagać, ale w wieku sześćdziesięciu lat trudno jest opiekować się ośmiolatką. Już nie mogę się doczekać wakacji, w końcu Jola z Maćkiem obiecali, że zabiorą córkę do siebie, do Szkocji… Oby tylko nic im nie wyskoczyło!
Mariolka jest naprawdę kochana i grzeczna, ale ta odpowiedzialność! Nie przypominam sobie, żebym przy własnych dzieciach też się tak przejmowała. Muszę wszystkiego pilnować: żeby wnuczka była zawsze czysta, ładnie ubrana i miała porządne drugie śniadanie, bo jeszcze ktoś się przyczepi, że to kolejna eurosierota. Pomagam jej w lekcjach, choć, na Boga, to straszna robota, bo nie mam już takiej cierpliwości jak kiedyś.
Albo odprowadzanie do szkoły – ledwo wrócę, a już muszę lecieć z powrotem, żeby ją odebrać, bo lekcje krótko trwają. Mietek się tak zarzekał, że będzie pomagał, a jak przyszło co do czego, zawsze jakoś nie nadąża z niczym oprócz wspólnego oglądania telewizji z małą. Kiedy przypominam mu tamte obietnice, zamiast się wziąć w garść, narzeka, że jestem nadopiekuńcza i pyta, czy dziecko nie może iść do szkoły samo. Jego nikt za rączkę nie prowadzał i jakoś żyje!
Pewnie, łatwo powiedzieć…
Tylko że za jego czasów samochód był rzadkością, a dzisiaj ulice pełne są małolatów za kierownicą, którym się wydaje, że środek miasta to tor wyścigowy. Jak ja bym spojrzała w oczy córce i zięciowi, gdyby coś się stało? Próbowałam męża jakoś zmobilizować, prosiłam, żeby choć robienie zakupów wziął na siebie, ale ten mój chłop to jakaś porażka! Nawet jak mu napisać listę, to i tak zapomni połowy sprawunków. Boże kochany, niech już będą te wakacje, to trochę odsapnę.
Dziś poszłam po Mariolkę do szkoły, wyszłyśmy, a dziecko jakieś smutne. Zaczęłam zagadywać, co tam nowego, czego się nauczyła, czy było zapowiadane dyktando. Takie tam, jak co dnia. Ale mała tylko mruczała coś w odpowiedzi, w końcu się zatrzymałam, podniosłam jej bródkę do góry, a ona cała we łzach!
– Kto cię skrzywdził, kochanie? – aż mi się serce ścisnęło. – Powiedz babci.
I dowiedziałam się, że lekcji nie było, tylko bilans. Przyjechała pani doktor z ośrodka i razem z pielęgniarką badały dzieci.
– Pani doktor powiedziała, że jestem gruba – Mariolka otarła buzię rękawkiem. – Gruba jak beczka!
– Tak na pewno nie powiedziała – przerwałam przerażona.
– Nie, to dziewczyny… A pani powiedziała, że od otyłości choruje się na serce, stawy i umiera. Nie chcę umrzeć!
– Spokojna głowa, na razie jesteś, dzięki Bogu, zdrowa jak rydz. I wiesz co? – odsunęłam się o dwa kroki. – Normalnie wyglądasz, moim zdaniem. Bez przesady, przecież nie musisz być modelką.
– Ale pani doktor powiedziała, żebym przyszła z mamą do ośrodka, to ona wydrukuje mi specjalną dietę. Musisz napisać do mamy, żeby przyjechała.
Powiedziałam, że same to załatwimy ale mała powtórzyła, że pani doktor kazała przyjść mamie, musimy napisać list do Szkocji i tak w koło Macieju. Próbowałam jej wytłumaczyć, że mama ma pracę, z której nie może się zwolnić, poza tym, czy Mariola wie, ile kosztuje samolot? Jakby rodzice chcieli przyjeżdżać do Polski na każde wezwanie, nie zarobiliby nic a nic! A przecież muszą spłacać kredyt, który wzięli z banku, żeby kupić mieszkanie, wyjaśniałam jej tyle razy.
– Pomyśl o wakacjach, Mariolko, to już niedługo – chciałam oderwać ją od złych myśli. – Pojedziesz do rodziców, będziecie zwiedzać piękne zamki i parki…
– Akurat! – zacięła się. – Oni już o mnie całkiem zapomnieli! Zanim doszłyśmy do domu, zdążyła postanowić, że do szkoły więcej nie pójdzie, bo po co? Żeby wszyscy ją przezywali?
Pozwoliłam jej pooglądać bajki, żeby trochę się oderwała, a sama poprosiłam Mietka do sypialni na rozmowę, ktoś przecież musi mi doradzić, jak z tego wybrnąć! Mąż próbował zbagatelizować problem, ale tym razem nie dałam się zbyć.
– To prawda, że Mariolka zrobiła się trochę pulchna – stwierdził w końcu. – Może nie jak beczka, ale ma dobre kilka kilo za dużo. Przecież ona w domu ciągle je! Paluszki, kanapki, a jeszcze ty jej dogadzasz i pieczesz ciasta.
Cóż, jak się zastanowić, to faktycznie rzadko moja wnuczka czegoś nie miele w buzi. I strasznie wyrasta z ubrań, znów musiałam jej kupić nowe spodnie.
– To ja pójdę z nią jutro do lekarki i zobaczymy, co nam tam powiedzą – postanowiłam. – Jeśli trzeba będzie trzymać dietę, to się dostosujemy. A Mietkowi zapowiedziałam, że koniec z telewizją po południu. Skoro ja mam spędzać Bóg wie ile czasu przy garach, to on zajmie się tym, żeby Mariola miała więcej ruchu. Wiosna jest, niech zabiera wnuczkę do zoo albo na plac zabaw.
W końcu oboje wzięliśmy na siebie obowiązek opieki
Zachwycony mąż nie był, jednak ja nie pozwoliłam się zagadać. Bo powiedzmy sobie szczerze, jemu też się przyda trochę aktywności. Nie tyje, bo nie ma skłonności, ale strasznie się zrobił leniwy, ostatnio nawet nie chodzi na zebrania filatelistów. Nic mu się nie chce.
– Trochę wszystko zmienimy i będzie dobrze – zakończyłam rozmowę. – No ale Joli koniecznie trzeba napisać, że są problemy, powinna wiedzieć, tu chodzi o jej dziecko…
– Chyba oszalałeś! – żachnęłam się. – Po co jej ta wiedza, czy to coś zmieni? Tylko ją zdołujemy!
– Tak się nie da żyć, Aniu – mąż, co aż dziwne u niego, trwał w uporze. – My nie dajemy rady i Mariolka też. Dziecko powinno być z rodzicami. Albo niech ją wezmą do siebie, albo niech któreś wróci na stałe. Tylko jak mają cokolwiek zdecydować, skoro w twoich relacjach wszystko jest super? No, sama powiedz. Naprawdę nie mam teraz pojęcia, co należy zrobić… Przecież młodzi i tak mają strasznie dużo problemów, mam im jeszcze dokładać? Co to da?
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy