„Córka wolała być zakonnicą, niż urodzić nam gromadkę wnuków. Przez nią żona zmarła, a ja zostałem sam jak palec”

zamyśony mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Basiu, Marysię od dziecka ciągnęło do kościoła. Po prostu poszła za swoim powołaniem. – Co ty wygadujesz?! Jest zaślepiona! Jak można rezygnować z tak pięknego świata? – pytała żona. Ja sam czasami miałem dość tego pięknego świata. Marzyłem o ciszy i spokoju. Ale z drugiej strony, żeby od razu zamykać się w zakonie?”.
Listy od Czytelniczek / 21.11.2023 21:15
zamyśony mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio

Żona zawsze mi zarzucała, że świata poza Marysią nie widzę. Nic dziwnego. To nasza jedynaczka. Cieszyłem się nią bardzo, od kiedy się urodziła. Była dzieckiem bardzo spokojnym i uśmiechniętym, i rzadko kiedy sprawiała nam jakiekolwiek kłopoty.

– Pamiętasz, jak się urodziła? – wzdychała żona. – Szaleliśmy ze szczęścia. Była taka śliczna…

Basia ma rację. Z biegiem lat stała się piękną, jasnowłosą dziewczyną o dużych zielonych oczach. Mieliśmy z żoną nadzieję, że założy rodzinę, da nam dwójkę a może nawet trójkę wnuków i zamieszka obok nas w bliźniaku. Okazało się jednak, że nasza córka ma całkiem inne plany. Niestety, zostały nam tylko wspomnienia i niespełnione nadzieje. Bo Marysi już z nami nie ma. I to była jej decyzja, z którą nie mogliśmy się pogodzić.

Chciała iść do zakonu, a nie na studia

Lubiła chodzić z nami do kościoła, nie tylko na niedzielną mszę świętą. Jako nastolatka brała udział w oazach i różnych dniach skupienia. Cieszyliśmy się, że nie mamy z nią problemów wychowawczych.
Pamiętam, na rok przed maturą, rozmawialiśmy o studiach. Żona radziła, by Marysia wybrała medycynę, a ja chciałem, by poszła na pedagogikę. Ona jednak oznajmiła nam:

– Wszystko sobie przemyślałam. Nie idę na studia, idę do zakonu!
Zaniemówiliśmy z żoną. Po chwili Basia podniosła głos:

– Ty chyba żartujesz!

Córka nie żartowała. Potwierdziła, że to jej ostateczny wybór.
To spadło na nas tak nagle. Nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć.

– Ona ma jeszcze rok do matury. Jeszcze wiele się może zdarzyć
– wlewałem otuchę w serce żony.

– Na przykład pozna jakiegoś chłopaka! – klasnęła w dłonie Basia.

Przez kolejny rok próbowała nawet bawić się w swatkę i podsuwać córce różnych kawalerów. A to syn znajomych, a to sąsiad z naprzeciwka. Starania żony na tym polu nie powiodły się jednak. Marysia trwała w swym postanowieniu.

Nie rozumieliśmy jej decyzji

– Słuchaj, a może ty idziesz do zakonu, bo się na kimś zawiodłaś? – palnąłem zdenerwowany.

Marysia zrobiła oburzoną minę, po czym wybiegła do swojego pokoju. Poczułem, jakbym dostał w twarz. Nie potrafiłem rozmawiać ze swoją córką! A przecież od dziecka miałem z nią dobry kontakt. Basia pokiwała głową, mówiąc:

– Widzisz, co wyprawia twoje ukochane dziecko?

Nie rozumiałem, jakim cudem piękna dziewczyna dobrowolnie rezygnuje z życia i poświęca się kontemplacji. Szukałem powodów w naszym wychowaniu. Może ją czymś nieopatrznie skrzywdziliśmy albo przeżyła jakiś zawód miłosny?

– Wiesiek, gdyby kogoś poznała, wiedziałabym o tym – zapewniła mnie żona. – Wyczułabym to, kobiety mają intuicję.

– Jeśli nie zawód miłosny, to co? – pytałem zrezygnowany.

– Po co pozwalałeś jej wyjeżdżać na te oazy, te różne dni skupienia?

– Kto mógł przewidzieć, że to się tak skończy? – westchnąłem.

Przed maturą i w jej trakcie nie poruszaliśmy tego drażliwego dla nas tematu. Pozwoliliśmy córce skupić się na nauce. Gdy zdała ostatni egzamin, powróciło pytanie o studia.

– Kochani, już postanowiłam! Wybrałam życie zakonne – powiedziała zupełnie spokojnie.

Zrobiła, jak chciała

Żona nie wytrzymała i z płaczem wyrzuciła córce, że marnuje nasze wieloletnie starania. Dom budowaliśmy przecież z myślą o przyszłości Marysi. Byliśmy pewni, że wyjdzie za mąż, urodzi dzieci, będzie żyć jak inne normalne kobiety…

Marysia nie kłóciła się z nami. Spakowała się i po prostu wyszła. Po chwili wybiegłem za nią. Myślałem, że uda mi się ją powstrzymać.

– Tato, ja naprawdę dokładnie wszystko przemyślałam. Idę za głosem serca. Czuję, że tam będzie mi dobrze – powtórzyła po raz setny.

– A z nami miałaś źle? – zapytałem z wyrzutem. – Co ci nie odpowiadało? Co zrobiliśmy nie tak?

Objęła mnie. Powiedziała, że wszystko było w porządku. Ale teraz czeka ją nowe życie. Przez pół roku postulatu będzie badane jej powołanie i to, czy nadaje się do życia z dala od zgiełku świata. A potem jeszcze dwa lata nowicjatu…

Nie zdołałem zatrzymać córki. Wróciłem do żony przygnębiony.

– Mam nadzieję, że nie wytrwa i do nas wróci! – oznajmiła Basia.

Żona cały czas nie wierzyła

Niestety, Marysia trwała w postanowieniu. Gdy otrzymaliśmy zaproszenie na obłóczyny, podczas których miało nastąpić uroczyste nałożenie habitu i welonu, Basia wymogła na mnie, aby nie jechać, więc zostaliśmy. Potem żałowałem.

Źle zrobiliśmy, kochanie – powiedziałem żonie po kilku dniach.

– Basiu, możemy na zawsze stracić naszą córkę, jeśli będziemy w ten sposób postępować…

Basia uważała, że w końcu córka załamie się i wróci do rodzinnego domu. Myliła się. Marysia przysyłała nam kartki, pamiętając o imieninach i świętach. Pisała, że jest jej dobrze, że się za nas modli.
Nie było mi lekko, ale żona nieobecność córki bardzo przeżywała. Aby nie myśleć o tym, że straciła swoją ukochaną Marysię, wzięła dodatkowe prace zlecone. Czułem, że oddalamy się od siebie, tracę nie tylko jedyne dziecko, ale i żonę…

Musiałem to zmienić. Napisałem do przełożonej zakonu, stwierdzając jasno, że córka została zakonnicą bez zgody rodziców. Nie czekałem długo na odpowiedź. Przełożona chwaliła siostrę Dominikę!
Okazało się, że nasza Marysia wybrała właśnie takie imię, przystępując do zgromadzenia. Przełożona wyraziła żal z powodu naszej nieobecności na obłóczynach. Jednak w pełni nasze zachowanie rozumiała. Podobno zwykle mija wiele czasu, zanim rodziny sióstr zrozumieją, że powołanie wiąże się z całkowitym odejściem dziecka. Ten proces dla obu stron jest trudny.

Z listu dowiedziałem się też, że Marysia ma takie same obowiązki jak inne siostry: modli się, sprząta, myje naczynia, ma dyżury w kuchni. Jej pokoik to „cela”, w której znajduje się wąskie łóżko, stolik, stołek i półka z książkami. Siostry utrzymują się z jałmużny i z pracy własnych rąk w gospodarstwie rolnym. List kończyła informacja, że siostra Dominika przez kolejne pięć lat będzie składała śluby czasowe, a dopiero po nich zostanie dopuszczona do ślubów wieczystych.

– Toż to szmat czasu! Wszystko się może zmienić – powiedziała Basia.– Ona jeszcze do nas wróci!

Czułem, że ją straciliśmy

Przypomniałem sobie, jak córka klękała do pacierza, jak modliła się w kościele i doszedłem do wniosku, że straciliśmy ją na zawsze.

– Basiu, Marysię od dziecka ciągnęło do kościoła. Po prostu poszła za swoim powołaniem…

– Co ty wygadujesz?! Jest zaślepiona! Jak można rezygnować z tak pięknego świata? – pytała żona.

Ja sam czasami miałem dość tego pięknego świata. Marzyłem o ciszy i spokoju. Ale z drugiej strony, żeby od razu zamykać się w zakonie?
Czas szybko biegł. Żyliśmy z Basią nie tyle razem, co obok siebie. Obwinialiśmy się nawzajem za to, że Marysia wybrała zakon. Do ostrej wymiany zdań doszło podczas kolędy. Odwiedzający nas ksiądz powiedział, że córka nie uciekła od nas, tylko wybrała inne życie, którego my po prostu nie rozumiemy.

Wspomnieliśmy, że Marysia została dopuszczona do ślubów wieczystych. Miała ślubować posłuszeństwo, ubóstwo i czystość.

– Rodzice wychowują dzieci dla świata, a nie dla siebie. Córka wybrała życie kontemplacyjne, nastawione na słuchanie Boga i rozważanie Jego słowa – tłumaczył.

– Czy siostry zakonne kiedyś opuszczają mury zgromadzenia?
– zapytała żona z nadzieją.

– Z domu zakonnego mogą wyjść tylko w wyjątkowej sytuacji, np. aby pójść na badania lekarskie lub by wziąć udział w wyborach.

– Jak to? To one chodzą na wybory? – zdziwiła się Basia.

Żona chciała się upewnić

Okazało się, że siostry zakonne biorą udział we wszystkich wyborach. Oddanie głosu uznają za swój obywatelski obowiązek. Żona postanowiła więc pojechać do odległego o 300 km miasta i czekać na córkę przed lokalem wyborczym!

– Gdy ją zobaczę, podejdę i zapytam, czy jest szczęśliwa – mówiła.

– Według mnie to zły pomysł. Niczego to nie zmieni. I na pewno nie będzie sama. Towarzyszące jej siostry pomyślą, że chcemy ją porwać albo coś takiego…

Żona wzruszyła ramionami.

– Wiesiek, jeśli usłyszę, że jest jej dobrze, może się uspokoję

Jak postanowiła, tak zrobiła. Wyruszyliśmy w środku nocy. Żona chciała dotrzeć jeszcze przed otwarciem lokalu wyborczego. Prowadziłem samochód w podłym nastroju. Basia wciąż mówiła, była taka podekscytowana. Brałem udział w czymś, czego nie akceptowałem, ale gdybym odmówił, pewnie pojechałaby sama autobusem. Wolałem być przy niej, gdy dojdzie do spotkania z dawno niewidzianą córką.

Mieliśmy wypadek

Podróż od samego początku się nie układała. Czułem potworny ból głowy. Nie potrafiłem się skupić. Denerwował mnie podekscytowany głos żony, denerwowały klaksony mijających nas kierowców. Wszyscy mieli mi za złe, że jadę wolniej, zgodnie z przepisami.

– Pospiesz się, Wiesiek, nie darowałabym sobie, gdybyśmy się z Marysią minęli – ponagliła mnie żona.

No i przyspieszyłem… Niestety, chyba zbyt mocno. Dojeżdżaliśmy do miasta, w którym znajdował się dom zakonny Marysi, kiedy na łuku szosy auto wpadło w poślizg.

Uderzyliśmy w przydrożne drzewo. Mnie o dziwo nic się nie stało, nie licząc kilku siniaków i zadrapań. Z Basią było niewesoło. Miała złamaną miednicę i wstrząs mózgu. Lekarze z trudem zatamowali krwotok wewnętrzny. Mnie zostawiono w szpitalu na obserwacji. Leżałem na tym samym oddziale co żona, ale w innej sali. Gdy zapytano mnie, kogo z rodziny powiadomić, od razu podałem adres córki. Nie liczyłem jednak, że się pojawi…

Byłem pełen żalu i strachu

A jednak nazajutrz Marysia odwiedziła mnie w szpitalu. Z trudem rozpoznałem twarz mojej córki w kornecie i welonie. W bladej twarzy tylko jej zielone oczy nadal błyszczały. Z troską zapytała:

– Tato, co z mamą?

Miałem zamiar wyrzucić z siebie cały żal, jaki we mnie przez te wszystkie lata narastał, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie niczego prócz płaczu. Pomogła mi podejść do sali, w której leżała Basia.

– Żonę przewieziono w nocy na OIOM, dwa razy ją reanimowano – powiedziała pielęgniarka, a pode mną niemalże ugięły się nogi.

Lekarz prowadzący nie krył, że stan Basi jest krytyczny. Najbliższa doba miała zdecydować, czy w ogóle przeżyje. Straciłem córkę, nie chciałem stracić także żony. Siedziałem przy jej łóżku kompletnie załamany. Marysia stanęła obok mnie, objęła mnie i powiedziała:

– Nie martw się tato, będziemy się za mamę modlić. Cała wspólnota będzie prosić o powrót do zdrowia. Zobaczysz, pan Bóg jej  pomoże.

Patrzyłem na nią, kiedy odchodziła. Na korytarzu na Marysię czekała inna siostra zakonna. Córka pomachała mi ręką i odeszła. Miałem jej za złe, że opuszcza mnie i matkę w takiej chwili, ale z braku sił nie protestowałem. Osunąłem się na oparcie krzesła i zapadłem w dziwny stan odrętwienia.

Nie sądziłem, że tak to się skończy

Potem poczułem jak dwie pielęgniarki wyprowadzają mnie z oddziału. Ktoś mówił, że powinienem się położyć i porządnie wyspać.
Nazajutrz obudził mnie gwar na sali. Od razu pomyślałem  o Basi. Zebrałem siły, by iść do żony i zobaczyć, czy jej się poprawiło.

– Dzień dobry! – powitał mnie z uśmiechem lekarz. – Pan ma chyba znajomości tam na górze. Kryzys odrobinę minął, teraz będzie już dobrze.

Kiedy zbliżyłem się do łóżka, zobaczyłem jak żona otwiera oczy. Duże, zielone i piękne, takie same jak oczy naszej córki. Na jej twarzy nie było już śladu cierpienia.

Nagle tuż za moimi plecami wyrosła jak spod ziemi siostra zakonna. Nasza córka Marysia. Uklękła przy łóżku. Wtuliła twarz w rękę matki. Płakała, nie wiem, czy ze szczęścia, czy może z żalu.

– Mamo, tak się cieszę, że wyzdrowiałaś… – chlipała.

Basia zwróciła się do niej.

– Powiedz. Jak ci tam jest? Źle? Musisz być strasznie samotna…

– Nic podobnego, mamo. Jestem tam naprawdę szczęśliwa.

– Ty już nas chyba nie kochasz… – westchnęła żona.

– Całe zgromadzenie modliło się o twój powrót do zdrowia. Było z tobą kiepsko – powiedziałem.

– Kochani, ja z zakonu nie odejdę. Życie w klauzurze to moje powołanie. Uwierzcie mi – dodała córka.

– Basiu, najważniejsze, że nasze dziecko czuje się szczęśliwe…
– próbowałem tłumaczyć żonie.

– Gdybym miała dwoje, troje dzieci, może zniosłabym to lżej… Ale to nasze jedyne dziecko! Wróć do nas, Maryniu – prosiła.

Marysia odsunęła się, gdy urządzenia monitorujące nagle wszczęły alarm. Wyproszono nas z sali. Córka pożegnała się i odeszła z towarzyszącą jej siostrą. Zapewniła, że będzie się modlić za mamę i za to, byśmy zaakceptowali jej wybór.

Żona zmarła w nocy. Wiem, że wypadek był tylko częściową przyczyną. Jej serce nie wytrzymało rozpaczy, z którą musiało się zmierzyć. Moje, po jej śmierci, też zaszwankowało. Teraz zostałem całkowicie sam i żadne modlitwy córki tego nie zmienią.

Wiesław, 60 lat

Czytaj także: „Mąż mnie zdradzał ze stażystką w firmie, którą ja prowadziłam. Ten nieudacznik żył na moim garnuszku”
„Całe życie starałam się być idealna. Najlepsza w szkole, w pracy. Rodzice nigdy nie powiedzieli mi słowa pochwały”
„Wychowałam syna na cwaniaka i oszusta. Myślałam, że znam swoje dziecko, tymczasem on nabił mnie w butelkę”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA