Głupio mi to przyznać, ale kiedy w zeszłym roku wszystko było pozamykane ze względu na koronawirusa, nawet mi to pasowało. Nie można było nigdzie pojechać, więc przynajmniej moja córka nie wyróżniała się spośród koleżanek, które co roku gdzieś jeździły, a to na narty do Włoch, a do na deskę do Szwajcarii, a to pozwiedzać Paryż zimą.
Jednak najgorsze upokorzenie przeżyłam trzy lat temu. Ela miała wtedy piętnaście lat i całe jej życie kręciło się wokół przyjaciółek, ubrań, torebek i makijażu. Córka chodziła do bardzo dobrego liceum i miała niezłe oceny, więc tylko przewracałam oczami, kiedy emocjonowała się szalikiem jakiejś celebrytki za dwa tysiące złotych albo puszczała w kółko filmik youtuberki o głosiku niczym księżniczka Disneya i niestety o porównywalnie poważnym podejściu do życia.
Cieszyłam się nawet, kiedy przychodziły do nas jej koleżanki, bo pamiętałam, jak w podstawówce Ela siedziała sama i była przygnębiona brakiem przyjaciół. Tyle że te jej koleżanki były córkami lekarzy, prawników i biznesmenów, a ja byłam „tylko” fryzjerką. Do tego mąż pracował w zakładzie mięsnym i nawet nie mieliśmy samochodu. Wiedziałam, że brak markowych ubrań jest dla Eli pewnym problemem, ale co miałam zrobić? Powtarzałam jej tylko, żeby pracowała, uczyła się, a kiedyś sama będzie taką biznesmenką albo prawniczką i będzie sobie mogła pozwolić na wszystko.
Jej koleżanki jeździły do kurortów
Ale przed tamtymi feriami córka i tak urządziła mi wielką awanturę o to, że nigdzie jej nie wysyłam.
– Kuba jedzie na ten swój głupi obóz, a ja?! – krzyczała, mając na myśli młodszego brata.
– To obóz muzyczny, mają sponsora – próbowałam jej wytłumaczyć. – I naprawdę chciałabym, żebyś gdzieś spędziła zimę, ale… kochanie, nie mam na to pieniędzy.
Ela mruczała, że jakbym chciała, to bym znalazła pieniądze i że wszystkie jej koleżanki szusują w polskich górach albo i w Alpach, a ona nawet w życiu nie miała nart na nogach.
Strasznie wtedy chciałam jej coś zorganizować i byłam bardzo szczęśliwa, kiedy udało mi się odświeżyć kontakt z dawną przyjaciółką, która mieszkała w małym, uroczym miasteczku na Podlasiu. Martyna zgodziła się, żebyśmy przyjechały do niej na cztery dni. To było „tylko” tyle, ile mogłam zaoferować córce, ale dla mnie to było „aż” tyle.
O dziwo, Ela nie kręciła nosem na taki niskobudżetowy wyjazd.
– Sprawdziłam w internecie, mają tam lodowisko – oznajmiła. – Porobię sobie fajne zdjęcia, jak jeżdżę.
Rzeczywiście, była świetną łyżwiarką więc cieszyłam się, że będzie miała coś, co lubi.
Na miejscu okazało się, że urocze miasteczko z moich wspomnień niestety zamieniło się w szaro-burą mieścinę zawaloną hałdami brudnego śniegu. Lodowisko okazało się kawałkiem tafli między obskurnym budynkiem dworca a ponurym gmachem szpitala ze ścianami z odpadającym tynkiem. Ławki na skwerku były zdemolowane, prawie każda powierzchnia dookoła wysmarowana sprejem. Słowem: to naprawdę było słabe miejsce na zimowy wypoczynek.
Córka w dzień chodziła na lodowisko, a wieczorami siedziała wgapiona w telefon. Raz zajrzałam jej przez ramię i zobaczyłam zdjęcia jej koleżanki pozującej na stoku. Na innym stała na tle ośnieżonych szczytów, a na jeszcze kolejnym popijała gorącą czekoladę w nastrojowym wnętrzu jakiejś ślicznej, górskiej restauracji.
– To Anielka? – zapytałam, chociaż znałam tę dziewczynkę.
– Tak – mruknęła córka. – Jest w Austrii. I pyta, gdzie ja jestem…
– No to jej odpisz – rzuciłam.
Spojrzała na mnie tak, że aż się odsunęłam.
Następnego dnia chciałam trochę poprawić humor Eli, więc wzięłam jej telefon i zrobiłam sesję zdjęciową na lodzie, a potem na rynku. Zaprosiłam ją też na deser czekoladowy w całkiem ładnej kawiarni i cieszyłam się, kiedy pozowała z torcikiem tiramisu.
Byliśmy w Wiedniu? Pierwsze słyszę...
– Ślicznie! – oddałam córce telefon i zobaczyłam, jak przegląda swoje roześmiane zdjęcia z zaciętą, ponurą miną.
Naprawdę było mi przykro, że nie byłyśmy w zagranicznym kurorcie, ale tak przecież wyglądało nasze życie.
Po powrocie Ela zajęła się szkołą, sprawdzianami i sądziłam, że sprawę niezbyt udanych ferii mamy za sobą. Miałam nadzieję, że koleżanki jej zbytnio nie wypytywały. Jakoś przestały nas odwiedzać, to Ela wychodziła gdzieś z nimi, aż się dziwiłam, że tyle ją zapraszają, bo wcześniej nie była specjalnie popularna.
Któregoś razu ktoś powiedział mi „dzień dobry” przed przychodnią i po chwili rozpoznałam mamę Anieli, którą znałam z zebrań w szkole. Zaczęłyśmy niezobowiązującą pogawędkę o pogodzie, szkole dziewczynek i w końcu o feriach. To ona zapytała pierwsza, jak było w Wiedniu.
– Widziałam zdjęcia Eli! Jest świetną łyżwiarką, prawda? Ja się staram namówić moją Anielę na łyżwy, ale ma jakiś wewnętrzny opór. Narty to co innego!
– Widziała pani zdjęcia Eli na łyżwach… w Wiedniu? – powtórzyłam zszokowana.
– Tak, Anielcia mi pokazywała. Wie pani, jakie one są! Każda wie wszystko o pozostałych, wrzucają zdjęcia nawet tego, co jadły na śniadanie. Ja to już myślę, czy by nie ograniczyć Anielci korzystania z komórki, bo ciągle tylko siedzi na Facebooku, Instagramie czy Tik-Toku.
Dalej mówiła o uzależniającym wpływie mediów społecznościowych na młodzież, a ja usilnie szukałam wymówki, by jak najszybciej się od niej uwolnić i porozmawiać z córką. Nigdy nie śledziłam kont Eli w serwisach. Sama mam konto, z którego korzystam sporadycznie, ale córki nie mam w „Znajomych”.
Mimo to znalazłam jej profil bez problemu. W tle miała ustawione zdjęcie, które rozpoznałam, bo sama jej je pstryknęłam. To znaczy, rozpoznałam ubranie, pozę i samą Elę, ale już nie miejsce i tło… Potem była seria kolejnych fotek. Wszystkie zrobione w mieścinie, w której byłyśmy na niezbyt udanych feriach, jednak to nie to miasto było na zdjęciach!
Kiedy córka przyszła do domu, czekałam na nią z poważnym pytaniem.
– Dlaczego napisałaś publicznie, że byłaś na weekend w Wiedniu? I czemu przerobiłaś swoje zdjęcia?
Na ekranie mojego laptopa wciąż było otwarte oszałamiające zdjęcie Eli na łyżwach pozującej na tle rozświetlonego austriackiego zamku czy jakiegoś ratusza. Na innym moja córka zajadała się torcikiem tiramisu… w eklektycznym wnętrzu jakieś eleganckiej kawiarni z marmurowymi schodami w tle. Było też jej selfie z niedźwiedziem.
Dzięki temu odnalazła pasję...
– No i kiedy byłaś w ogrodzie zoologicznym? – zapytałam oschłym tonem.
– Boże, mamo, przestań! – prychnęła na mnie. – Co cię obchodzi, co ja wrzucam na swój profil?!
– Obchodzi mnie, kiedy obcy ludzie pytają mnie, jak było w Wiedniu! – wypaliłam. – Spotkałam mamę Anieli i…
Twarz Eli zrobiła się nagle biała.
– I co jej powiedziałaś…? – zapytała z przerażeniem w oczach.
Odpowiedziałam, że jej nie zdradziłam, ale że jestem bardzo rozczarowana tym, co zrobiła. Bo takie kłamanie na temat swojego życia i obrabianie zdjęć w Photoshopie, moim zdaniem, było płytkie i żałosne.
– A co miałam mówić? – Ela była zła i przygnębiona. – Że spędziłam ferie w jakiejś koszmarnej polskiej dziurze? I niby dlaczego, skoro mogę wkleić swoją sylwetkę na dowolne tło i mieć superfoty? Jakoś wszyscy mi uwierzyli, że byłam w Wiedniu!
Zobaczyłam, że trzęsła jej się broda i nie chciałam jej już strofować. Rozumiałam, że bała się upokorzenia towarzyskiego, bo nie była tak „światowa” jak koleżanki, ale ten kij też miał dwa końce.
– Jeśli ktoś się dowie, że przerobiłaś te zdjęcia i wcale nie byłaś w Austrii, to to cię ośmieszy jeszcze bardziej – powiedziałam bez nagany. – Widzisz? Ja prawie bym cię niechcący wsypała. Wiesz co by było, gdyby mama Anieli to ze mnie wyciągnęła?
Ela się rozpłakała, a i ja poczułam, że strasznie mi przykro. Była młodziutka, chciała się dopasować, imponować bogatszym znajomym… rozumiałam to.
Po tej historii na jakiś czas zawiesiła swój profil, żeby ludzie zapomnieli o „Wiedniu”. Ryzyko, że ktoś się dowie o mistyfikacji, było zbyt duże. Ostatnio założyła konto w innym serwisie. Nie zamieszcza tam swoich zdjęć, tylko naszego psa. Lulek na spacerze, Lulek śpiący na grzbiecie z łapami do góry, Lulek w ubranku. A także: Lulek w kosmosie, Lulek na szczycie palmy kokosowej albo prowadzący traktor.
Bo okazało się, że praca z programami graficznymi sprawia Eli frajdę i chce się uczyć coraz więcej. No i super! Może kiedyś będzie pracować jako graficzka w agencji reklamowej i będzie robić sobie zdjęcia w przeróżnych pięknych miejscach. Strasznie bym tego dla niej chciała!
Czytaj także:
„Przyjaciółka ma świetnego męża, a zdradza go z byle kim. Żal mi faceta, ale milczę jak grób, bo muszę trzymać jej stronę”
„Babcia i mama całe życie uśmiechały się i udawały, że nic nie wiedzą o zdradach. Nie chciałam żyć jak one”
„Koleżanki z pracy poszły na emeryturę, a mój wniosek ZUS odrzucił. Żyję za 1000 zł, bo w tym kraju są równi i równiejsi”