„Córka rozwiodła się i wyjechała za granicę. Nam zostawiła swoją córkę. Teraz podrzuciła nam kolejną...”

Babcia, które opiekuje się wnuczką fot. Adobe Stock, fizkes
Nie ustrzegłam córki przed popełnieniem życiowego błędu. Jedyne co mogę teraz zrobić, to pomóc jej go naprawić... Oby nie było za późno.
/ 30.05.2021 23:40
Babcia, które opiekuje się wnuczką fot. Adobe Stock, fizkes

Asiu, nie marudź, tylko zajadaj – ponagliłam wnuczkę.
– Musisz położyć się szybko spać, bo jutro wcześnie cię obudzę, jeżeli chcesz iść ze mną i z dziadkiem na dworzec.
– Pewnie, że chcę – mała dziobała widelcem w talerzu. – Przecież mamusia przyjeżdża i będę się mogła bawić z Małgosią – popatrzyła na mnie rozradowana. – To moja mała siostrzyczka, będę się nią opiekować, babciu.
– No, oczywiście, ale teraz kończ już tę kaszkę – mimo woli westchnęłam.

Moja córka zostawiła dziecko i wyjechała

Kilka lat temu moja córka rozwiodła się, potem wyjechała za granicę, a nam pozostawiła swoją kilkuletnią córeczkę. Chętnie wychowywaliśmy z mężem małą, była pogodnym, grzecznym dzieckiem i nie mieliśmy z nią żadnych kłopotów. Ona też bardzo przywiązała się do nas, zwłaszcza że mamę widywała bardzo rzadko. Jej ojciec interesował się co prawda córką, zabierał ją co tydzień na spacery albo do kina, ale...

No właśnie, sama nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy go nie lubiłam, nawet wtedy, gdy był jeszcze mężem Magdy. Wydawał się taki nudny, zawsze małomówny, zupełnie nieciekawy człowiek. Pewnie dlatego nie ułożył sobie życia po rozwodzie z Magdą.

Zawsze odnosiłam się do Jerzego poprawnie, był przecież naszym zięciem, ale gdy córka podjęła decyzję o rozstaniu, nie martwiłam się zbytnio. Tym bardziej, że za granicą Magda ponownie wyszła za mąż, tym razem za uroczego, towarzyskiego człowieka, a 2 lata temu urodziła córeczkę. Teraz wraz z małą przyjeżdżała do nas z wizytą. Trochę się dziwiłam, że Eryk, jej mąż im nie towarzyszy, ale córka wyjaśniła, że interesy nie pozwalają mu nawet na kilkudniowy urlop.

Następnego dnia wczesnym rankiem pojechaliśmy w trójkę na dworzec. Nawet nie miałam kłopotów z dobudzeniem Joasi, wyskoczyła z łóżka jak z procy, ciesząc się, że już niedługo zobaczy swoją mamusię.

Uśmiechnęłam się do niej, gdy czekaliśmy na peronie.
– Na pewno jesteś ciekawa, jak wygląda twoja siostrzyczka – zagadnęłam. – Teraz to już duża dziewczynka.
– Gdy ją ostatni raz widziałam, jeszcze nie umiała chodzić – powiedziała Asia. – Teraz już będę mogła ją wziąć na spacer.
– Ale tylko wtedy, gdy dziadek z wami pójdzie – popatrzyłam na męża. – Weźmiecie ją do parku, jak będzie ładnie na dworze, pokażecie staw z kaczkami…
– Albo może jak tatuś po mnie przyjedzie, to weźmiemy Małgosię ze sobą – mała spojrzała na Jana. – Prawda dziadku, że mój tatuś też ją polubi, chociaż ona ma innego tatusia?
– Myślę, że tak – odparł Jan i popatrzył na mnie znacząco. – W każdym razie my na pewno pokażemy jej kaczki.

Chwilę potem nadjechał pociąg. Czułam, jak rączka Joasi drży w mojej dłoni, mała nie mogła ustać w miejscu, podskakiwała, wyciągała główkę, żeby dojrzeć swoją mamę. I wreszcie na peronie pojawiła się Magda z córeczką na rękach.

Asia pisnęła, wyrwała mi się i w jednej chwili dopadła matki. Przylgnęła do niej, wtuliła się w jej płaszcz, objęła rękami za biodra. Aż mi serce mocniej zabiło, nie zdawałam sobie sprawy, że wnuczka tak bardzo tęskni za matką. Ponad jej głową, córka uśmiechnęła się do nas, szybko zamrugała oczami, powstrzymując łzy…

Stały tak przez chwilę, wszystkie trzy, Magda i jej dwie córeczki, aż Małgosia zaczęła się niecierpliwić i wiercić na rękach, coś tam popiskując po swojemu. Dopiero wtedy Asia oderwała się od matki, spojrzała w górę i chwyciła siostrzyczkę za rączkę.

Wzruszyłam się tak bardzo, że słowa powitania uwięzły mi w gardle. Słyszałam, jak Jan też pochrząkiwał cicho, bo zabrakło mu tchu. Tak bardzo cieszył się z przyjazdu córki...

Joasia od razu przykleiła się do swej siostrzyczki i nie odstępowała jej ani na krok. Ucieszyłam się z tego, bo wcześniej trochę się obawiałam, że będzie o nią zazdrosna…
– To dobrze, że Joasia tak polubiła malutką – powiedziała Magda przy obiedzie, patrząc jak jej starsza córka karmi łyżeczką młodszą, a potem bawią się razem na dywanie. – Będę spokojniejsza wiedząc, że się dogadują…

Nagle poczułam niepokój.
– Co chcesz przez to powiedzieć – spytałam córkę. – Zabierasz Asię?
– Wręcz przeciwnie – Magda pokręciła głową z uśmiechem. – Właśnie chciałam was prosić, żebyście zajęli się też Małgosią… Przynajmniej do wakacji, dokąd nie uporządkuję moich spraw.

Popatrzyliśmy z mężem po sobie, a brwi Jana uniosły się wysoko.
– O czym ty mówisz? – spytałam.
– Jak to chcesz ją nam zostawić? A Eryk godzi się na to?
– On w tej kwestii nie ma nic do powiedzenia – odparła Magda ostrym tonem. – Rozwodzimy się, zmieniam swoje życie i właśnie dlatego chciałabym zostawić małą u was na jakiś czas.

Gdy usłyszałam te rewelacje, ręce mi opadły. Popatrzyłam na męża, widziałam, jak z gniewu zrobił się aż purpurowy na twarzy.
– Ty się dobrze zastanowiłaś, co robisz? – spytał Magdę. – Dziecko ma dopiero 2 lata, a ty się rozwodzisz?
– No tak, bo to była pomyłka – odparła Magda lekko, jakby mówiła o źle dobranej parze butów. – Lepiej teraz się rozstać, niż żyć w zakłamaniu.
– I co dalej? – spytał jeszcze Jan.
– Jestem młoda, coś mi się od życia należy, no nie – nasza córka wzruszyła ramionami. – Ułożę je sobie od nowa…
I podrzucasz nam swoje córki jak kukułcze pisklęta – uniósł się Jan.
– Ach tato, nie dramatyzuj – Magda roześmiała się. – A gdzie im będzie lepiej niż u was?

Widziałam, że mąż zaraz wybuchnie. Pewnie dlatego wstał od stołu, zabrał obie wnuczki do drugiego pokoju i zamknął za sobą drzwi. A ja spojrzałam na Magdę, która spokojnie dojadała deser. Zaczęłam do niej mówić, że tak nie można, że małżeństwo to poważna rzecz, nie można do tego podchodzić w taki sposób, jak ona. Zapytałam, czy mają jakieś problemy z Erykiem, ale córka zaprzeczyła. Stwierdziła, że po prostu w ich związek wdarła się rutyna i nic już do siebie nie czują. Więc najlepiej będzie, jeżeli się rozejdą teraz, póki są jeszcze młodzi i każde z nich może na nowo ułożyć sobie życie. A potem Magda uśmiechnęła się, wstała od stołu i powiedział, żebym się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze.

Byłam innego zdania. Pół nocy przegadałam na ten temat z mężem. Był wprost zbulwersowany postępowaniem naszej córki. Stwierdził, że jest nieodpowiedzialną egoistką, która widzi tylko koniec własnego nosa i że on umywa od tego wszystkiego ręce.
– Ale to nasza córka – popatrzyłam na niego zmartwiona. – Musimy jej pomóc.
– Wychowując jej dzieci, podczas gdy on będzie korzystać z życia? – pokręcił głową.
– Już raz to zrobiliśmy, biorąc do siebie Asię – powiedziałam cicho.
– I o ten jeden raz za dużo – odparł stanowczo.

Nie mogłam tego tak zostawić

 Pewnie, że z największą radością zajęłabym się naszymi wnuczkami, kochałam je bardzo, ale przecież one nie były sierotami. Miały ojców, matkę, więc… Zdecydowałam, że muszę jeszcze raz poważnie porozmawiać z Magdą i przekonać ją, że źle postępuje, że małżeństwo to nie tylko umowa, którą można zerwać, gdy coś nie pasuje. Bo są dzieci, ich uczucia, a życie to nie tylko przyjemności, ale i obowiązki.

– I pewnie jeszcze powiesz, mamo, że małżeństwo to świętość – Magda roześmiała się ironicznie, gdy następnego dnia wyłuszczyłam jej swoje racje.
– Tak uważam – odparłam, trochę zdumiona tym jej tonem.
– Mamo, nie pamiętasz, jak było, gdy rozstawaliśmy się z Jerzym? – głos córki brzmiał coraz bardziej napastliwie.
– Gdy nie mogliśmy się porozumieć, gdy było tak ciężko… Czy ty pomogłaś mi wtedy? Czy poradziłaś, żeby to jakoś przeczekać, zespolić na nowo te nasze małżeńskie fundamenty?

Spuściłam wzrok. Magda miała rację. Wtedy od razu pogodziłam się z faktem, że oni chcą się rozejść i nie zrobiłam nic, żeby im pomóc. Dlaczego? Bo nie lubiłam Jerzego i wydało mi się, że lepiej będzie, jak się rozstaną. Ale przecież on nie był moim mężem, tylko Magdy i nie powinnam uprzedzać się do niego, tylko dlatego, że coś mi tam nie pasowało… Moim obowiązkiem było utwierdzenie jej w tym, że przysięga małżeńska jest jedna na całe życie. Bo oni mieli przecież ślub kościelny.

– Masz rację – pokiwałam głową.
– Nie wsparliśmy cię wtedy z ojcem, bo uważaliśmy, że ty sama wiesz, co dla ciebie jest najlepsze.
– Co ja mogłam wtedy wiedzieć, miałam dwadzieścia kilka lat – parsknęła Magda. – I wiesz, nieraz żałuję, że rozeszłam się z Jerzym, przy nim Eryk to nieodpowiedzialny smarkacz, który życie traktuje jak dobrą zabawę.
– To już postanowione, że się rozwodzicie? – spytałam, ciężko wzdychając.
– Tak, złożyliśmy już dokumenty w sądzie – odparła córka. – Ja do wakacji uporządkuję tam wszystkie sprawy, wrócę i założę firmę w kraju – popatrzyła na mnie prosząco. – Błagam cię mamo, pozwól mi zostawić u was Małgosię. Wiem, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż u was, poza tym obie dziewczynki będą razem. I przekonaj tatę…

Co miałam robić, musiałam się zgodzić. Rozumiałam przecież własną córkę i starałam się być dla niej wsparciem. Chociaż moje postępowanie nie znajdywało aprobaty w oczach Jana, to pomagał mi jak mógł, często zajmował się obiema dziewczynkami, bawił się z nimi, zabierał na spacery.

Tamta sobota, gdy po Joasię miał przyjechać jej ojciec, była wyjątkowo ciepła jak na tę porę roku. Przygotowałam więc małej sporo ziaren, wiedząc, że na pewno pójdą nad staw. I rzeczywiście, gdy tylko Jerzy pojawił się w naszych drzwiach, mała podbiegła do niego z radosnym piskiem.
– Tatusiu, pójdziemy do kaczek? – pokazała na woreczek, który wcześnije przygotowałam.
– Zobacz, ile babcia mi naszykowała.
– Pewnie, że pójdziemy – mój były zięć uśmiechnął się ciepło. – Ja też mam swoje ziarna, więc zrobimy kaczkom niezłą ucztę.
A możemy zabrać z nami moją siostrzyczkę? – spytała nagle Asia.

W przedpokoju zapadła cisza. Jerzy, zajęty wiązaniem córeczce sznurowadeł, podniósł na mnie pytający wzrok.
– No właśnie... Magda była u nas kilka dni temu i zostawiła nam swoją córeczkę – odparłam trochę speszona. – Swoją drugą córeczkę – sprecyzowałam.
– Acha – odparł Jerzy i pochylił się znowu nad butami Asi.
– Tatuś, to jak, zgodzisz się, żeby Małgosia poszła z nami? – mała wciąż nalegała.
– Skarbusiu, daj spokój, z malutką wyjdzie dziadek – starałam się jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

I wtedy stało się coś dziwnego. Jerzy wyprostował się, popatrzył na mnie, odchrząknął i powiedział, że jeżeli nie mam nic przeciwko temu, to on chętnie zabierze małą na spacer
– Ale Małgosia ma dopiero 2 lata – byłam tak zaskoczona, że tylko takie słowa przyszły mi na myśl.
– Wiem, ile lat mają córki Magdy – odparł, patrząc na mnie wyczekująco.

Sama nie wiem do tej pory, dlaczego się wtedy zgodziłam. Ubrałam szybko malutką, spakowałam dla soczki i banany dla obu na podwieczorek i zanim zrozumiałam, co naprawdę się stało, zamknęły się za nimi drzwi. A gdy Jan wrócił do domu i zapytał o młodszą wnuczkę, nie mógł uwierzyć, że wziął ją na spacer Jerzy…
– Nigdy bym się tego po nim nie spodziewał – powiedział.

Gdy obie wnuczki wróciły po kilku godzinach do domu, spojrzałam z niepokojem na mojego byłego zięcia.
– Nie miałeś z małą kłopotu? – spytałam.
– Ależ skąd – uśmiechnął się. – Przypomniałem sobie, jak Asia była taka mała…
– Byliśmy u taty i ugotował nam budyń – przerwała mu Joasia. – Gosia zjadła całą miseczkę i chciała jeszcze, ale tata jej nie dał, bo by ją brzuszek rozbolał.
– Bardzo słusznie – uśmiechnęłam się.

W następną sobotę Jerzy znowu zabrał obie dziewczynki na spacer. Trochę bałam się o tym powiedzieć córce, ale kiedy w końcu się odważyłam, zdziwiła mnie jej reakcja. Usłyszałam bowiem w słuchawce, że z Jerzego zawsze był porządny facet. I Magda przy tym głośno westchnęła, tak, jakby czegoś żałowała. A może tylko mi się tak zdawało.

Sobotnie spacery obu dziewczynek z Jerzym stały się cotygodniowym rytuałem. Pomyślałam, że moja córka miała rację, rzeczywiście, ten jej eksmąż był całkiem przyzwoitym człowiekiem. Takim spokojnym, statecznym, poważnym. Można mu było zaufać, liczyć na niego… I zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę, dopiero teraz go poznaję.

Podzieliłam się moimi przemyśleniami z Magdą w jednej z naszych telefonicznych rozmów. I ku mojemu zaskoczeniu córka przyznała mi rację.
– To, czemu ty się właściwie z nim rozwiodłaś? – zapytałam ją wtedy.
W słuchawce zapadło milczenie.
– Tak naprawdę, mamo, to ja nie wiem – usłyszałam po chwili jej cichy głos.

I ja też nie wiedziałam, z czego wynikało to moje dawne uprzedzenie do Jerzego. Chyba po prostu nie znałam go dobrze, a właściwie wcale go nie znałam. Nie był zbytnio przebojowy, a ja z góry uznałam go za gbura i nie włożyłam ani odrobiny wysiłku w to, by go lepiej poznać. Dziś biję się za to w pierś. Powinnam być ostrożniejsza w wydawaniu osądów. Bo Jerzy nie zasługiwał na moją niechęć, teraz to wiem.

Dlatego którejś soboty, gdy po spacerze odprowadził obie dziewczynki do domu, zaprosiłam go na kolację. Początkowo się wymawiał, że dziękuje, ale nie jest głodny, ale gdy do moich próśb dołączył się mąż, skapitulował.

Jednak rozmowa przy stole nie kleiła się zbytnio. Usiłowałam nadrabiać serdecznością tę niezręczną ciszę, jaka momentami zapadała. Na szczęście dziewczynki szczebiotały, Janek też włączył się do rozmowy, perorując coś o gospodarce…

– Przepraszam, że ośmielam się zapytać – w pewnej chwili Jerzy nieoczekiwanie zwrócił się do mnie. – Ja broń Boże nie indagowałem Asi, sama mi powiedziała, że Magda przyjedzie w lecie na stałe do Polski…
– No tak, córka ma zamiar wrócić – odparłam.
– Ale… – Jerzy zająknął się. – Asia mówiła, że mama przyjedzie sama… To prawda?

Rzuciłam szybkie spojrzenie na Jana, ale on nie miał zamiaru pomóc mi w tej trudnej rozmowie.
– Rozwodzi się – odparłam krótko.
– Magda będzie z dziewczynkami mieszkać u nas, przynajmniej na początku, dopóki się nie urządzi…

Mój były zięć już o nic więcej nie pytał. Właściwie, to milczał prawie cały czas aż do końca kolacji. Za to kilka dni później zadzwoniła Magda i powiedziała coś, co wprawiło mnie w zdumienie.
– Mamo, telefonował do mnie Jerzy, wiesz, wciąż mam ten sam numer komórki – mówiła szybko, ledwie ją rozumiałam. – Zaproponował mi, że jak wrócę, to pomoże mi, gdybym miała jakieś problemy…
– No, to chyba dobrze – odparłam po dłuższej chwili, bo zaskoczyła mnie tą wiadomością.
– I wiesz, co jeszcze mówił? – Magda ważyła słowa. – Że przysięgał nie Bogu, tylko mnie, że nigdy nie opuści mnie w potrzebie, więc wciąż mogę na niego liczyć. Ach, mamo, gdybym tak mogła cofnąć czas…

Cóż, czasu cofnąć się nie da. Ale można wiele zmienić w życiu, jeżeli się tylko tego chce. Pomyślałam, że może w życiu Magdy potrzebne były te wszystkie błędy i złe decyzje, żeby zrozumiała, co jest ważne i dobre.

Mam tylko nadzieję, że nie zaprzepaści tej wielkiej szansy, którą daje jej los. Jej i dwóm małym dziewczynkom, tym kukułczym pisklakom. To szansa na dobre, spokojne życie, z przyzwoitym człowiekiem, który kiedyś był jej mężem. Tylko nie umiała tego docenić, a ja jej w tym nie pomogłam. Ale teraz zrobię wszystko, żeby im się udało. I żeby wraz z tymi pisklętami na nowo znaleźli swoje miejsce na ziemi. Jeżeli to tylko będzie jeszcze możliwe.

Czytaj także:Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronuSzewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego synaZamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA