– Asiu, sądziłam, że się zabezpieczasz. Nie wzięłaś tabletki? – zapytałam zdenerwowana, gdy tylko ja i moja córka znalazłyśmy się w kuchni sam na sam.
– Ależ skąd, mamo, to zaplanowana ciąża – oznajmiła Aśka.
– Nic mi nie wspominałaś o takich zamiarach. W twoim wieku to niebezpieczne… A poza tym Karolinka ledwo wyrosła z pieluszek, a ty zapewne zakładasz, że to ja zajmę się kolejnym dzieckiem!? – irytowałam się coraz bardziej.
– Chodzi właśnie o wiek, mamo – powiedziała zdecydowanym głosem, a gdy do kuchni wszedł zięć, zaczęła mówić piskliwym tonem: – Kochanie, chodźmy już do naszego gniazdka, dobrze? Joasia sobie pośpi, a ty zaopiekujesz się Karolinką… – dotknęła policzka Michała.
Zwyczajnie nerwy mi puszczały
Moja pociecha stawała się nie do poznania, niczym kameleon. Od chwili, gdy po raz drugi stanęła na ślubnym kobiercu, nie umiałam się w niej połapać. Co prawda, Asia od zawsze potrafiła grać i udawać jak mało kto. Dokładnie tak samo jak mój ślubny. Kiedy czegoś potrzebował od innych, stawał się przesympatyczny, aż nie osiągnął celu. A po otrzymaniu tego, na czym mu zależało, nie pamiętał o dobroczyńcy aż do następnej okazji. Okropnie mi się to nie podobało u małżonka, ale przez te 40 wspólnych lat z Witoldem jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Poza tym ma inne plusy…
Zastanawiam się, czy powodem, dla którego trwałam przy nim tyle czasu, było po prostu to, że zapewnił mi komfortową egzystencję? Nie powiem, odpowiadało mi to. Muszę przyznać, że mój spokój i wygodne życie wywróciła do góry nogami moja córka. Tuż po ukończeniu studiów poślubiła Jacka i zaczęły się nieustanne prośby: „Mamuś, zrób te swoje pyszne naleśniki z serem… Wychodzą ci takie smaczne” – szczebiotała. Innym razem mówiła: „Wybieramy się z Moniką i Piotrem nad jeziora mazurskie, popływać łódką. Mogłabyś przygotować trochę mięsnych przetworów w słoikach? Tak na jakieś dziesięć dni, dla czworga ludzi”.
Ogarnęłam temat z tym mięsiwem na zapas. I tak to się zaczęło! Jak tylko Kamil przyszedł na świat, codziennie latałam do niej z jedzeniem i opiekowałam się małym.
– Oj, mamo, wiesz, jak jest, muszę zakuwać do egzaminów na specjalizację… No bo chyba chcesz się chwalić, że masz w rodzinie dobrego lekarza – przymilała się i testowała na mnie te swoje manipulacje…
Gdy Jacek i ona postanowili się rozstać, zaczęłam na stałe opiekować się Kamilem. Nie byłoby w porządku, gdybym teraz twierdziła, że nie miałam na to ochoty. To naprawdę grzeczny chłopiec, a dodatkowo akurat wtedy przeszłam na wcześniejszą emeryturę, dzięki czemu mogłam mu poświęcić mu więcej uwagi. Z czasem tych obowiązków ubywało – najpierw poszedł do przedszkola, później do szkoły… Fakt, musiałam go podwozić w różne miejsca: na lekcje, angielski czy treningi tenisa, ale jakoś sobie z tym radziłam.
Mąż rzadko pomagał mi w obowiązkach
Joanna zdążyła już zdobyć specjalizację i zyskać uznanie jako kardiolog, gdy pojawił się ten młokos. Michał jest młodszy od mojej córki o prawie dekadę! Początkowo sądziłam, że to ktoś, kto udziela korepetycji Kamilowi, bo zobaczyłam go po raz pierwszy u Joanny, gdy objaśniał mojemu wnukowi jakieś zagadnienia z języka angielskiego.
Sytuacja okazała się dość zaskakująca – nowy narzeczony Joanny, Michał, był zatrudniony w firmie prawniczej, która zajmowała się jej sprawą rozwodową z poprzednim małżonkiem. Trzy lata wcześniej, gdy córka oznajmiła nam o ciąży i planowanym ślubie w noc sylwestrową, zarówno ja, jak i Witold sądziliśmy, że nie znamy jeszcze jej przyszłego męża. A tu niespodzianka – okazał się nim właśnie Michał.
Joanna z uśmiechem skomentowała:
– Mamo, młodszy partner to nic złego. Poza tym nasze maleństwo będzie miało dobrze sytuowanego tatusia.
Miałam nadzieję, że świeżo upieczony zięć odciąży mnie chociaż trochę i może czasem podwiezie Kamila na kort. Niestety, podobnie jak córka, był strasznie zajęty pracą… A do tego pokochał moje gotowanie. Tak bardzo uwielbiał moje wyroby, że kiedy nadeszły jego urodziny, poprosił mnie o dość nietypowy prezent – setkę ruskich pierogów i pokaźny słój barszczu.
Gdy tylko wyraziłam sprzeciw, moja córka wpadła w furię.
– Michał ma urodziny, będą jego rodzice i siostra z mężem… Wyobrażasz sobie mnie z tym balonikiem na brzuchu, jak sterczę nad kuchnią parę godzin, żeby uklepać setkę pierogów?! – darła się wniebogłosy, a ja stałam jak wryta, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa.
Mąż postanowił włączyć się do rozmowy.
– Krysia, nie przesadzaj – rzucił. – Poradzisz sobie bez problemu, a Asia faktycznie jest w potrzebie.
W końcu byłam w stanie się odezwać i wytłumaczyłam Asi, że nie musi serwować pierogów, jeśli czuje się zmęczona i nie ma chęci na krzątanie się w kuchni. Podsunęłam jej pomysł, żeby po prostu zamówiła jedzenie z dowozem.
– Możesz sobie na to pozwolić! – powiedziałam z determinacją. – Mam już serdecznie dosyć zobowiązań wobec twojej rodziny i nie zamierzam dokładać sobie następnych, tylko dlatego, że postanowiłaś ugościć rodziców męża, jego siostrę i cholera wie, kogo tam jeszcze.
Obrażona opuściła mieszkanie
Mój małżonek również był na mnie zły. Zamknął się w sypialni i przez parę dni w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Prawdę mówiąc, całkiem mi to pasowało. Wreszcie chwila wytchnienia. Jedynie z wnuczkiem gadałam przez komórkę. Powiedział mi, że Michał, jego nowy tata, wozi go na korty i wspiera w nauce. Te rewelacje sprawiły, że odzyskałam równowagę. Pomyślałam sobie, że może ten zięć wcale nie jest taki kiepski. Ale co się dzieje z moją córką?
Przyjście na świat małej Karoliny obyło się bez żadnych komplikacji. Dzidzia urodziła się śliczniutka i w doskonałym zdrowiu. W początkowym okresie życia maleństwa z ochotą pomagałam Asi, żeby mogła dojść do siebie po wydaniu dziecka na świat. Niezależnie od jej wszystkich szaleństw, bardzo kocham swoje dziecko i zależało mi na jej szczęściu. Niemniej, tym razem zdecydowałam, że nie dam sobie wejść na głowę i pozwolę, żeby dziewczyna samodzielnie realizowała się jako mama.
Dla Asi pozostanie w domu z małą córeczką do końca urlopu macierzyńskiego, nie wchodziło w grę. Zdecydowała również, że karmienie piersią Karoliny nie potrwa tak długo jak w przypadku synka.
– Nie mam wyjścia, muszę szybko wracać do roboty, rozumiesz, mamo? Siedzenie w domu nie jest dla mnie, poza tym Michał ma sporo zawodowych spraw na głowie i wypada, żeby pokazywał się publicznie z małżonką u boku. Czas wziąć się w garść i zadbać o siebie.
W pierwszej chwili pomyślałam, że moja pociecha już wcześniej obmyśliła plan, według którego to ja będę odpowiedzialna za opiekę nad jej kolejnym berbeciem. Przystałam na to, niemądrze stawiając kilka wymagań: Asia rezygnuje z nocnych zmian w robocie; nie wychodzi wieczorami bez uprzedzenia mnie o tym co najmniej dwa dni wcześniej; nie przyrządzam żarcia dla wszystkich domowników, a jedynie szykuję posiłki dla maluchów.
Gdy moja córka wprowadziła się do nowego domu z rodziną, początkowo szło jak z płatka. Cieszyłam się, patrząc na jej szczęście, gdy codziennie witała się ze swoimi najbliższymi. Starałam się wtedy szybko znikać, aby dać jej możliwość realizowania się w roli mamy, żony i gospodyni. Wkrótce jednak okazało się, że w jej domostwie brakuje ciepłych dań, a to w sumie moja wina, bo kiedy ona znajdzie czas na gotowanie? Do tego wyszło, że córka nie dba o Kamila tak, jak powinna, i to nie tylko przez brak porządnych obiadów. Wnuczek mocno obniżył swoją frekwencję w szkole, nikt go nie pilnował…
Po długiej przerwie znów zajmuję się sprawami córki na pełen etat. Planowałam, że to potrwa tylko moment... Karolinka na początku wiosny będzie obchodzić swoje trzecie urodziny. Ostatnio wnuczęta coraz częściej spędzają czas u babci. Zdarza się, że nocują, kiedy ich mama z tatą idą się gdzieś zabawić albo wyjeżdżają poza miasto. Niejednokrotnie osobiście odwożę maluchy do domu. Przygotowuję też dla córki i zięcia kolację na wynos i jadę do ich pięknego, dużego domu. Dzisiaj sami przyjechali odebrać pociechy i podzielić się z nami wspaniałą wiadomością...
Jak ona to sobie wyobraża, że będę pilnować trójki?!
– Asiu, co cię skłoniło do decyzji o powiększeniu rodziny? Przecież niedawno skończyłaś czterdziestkę, a to oznacza, że maluch pójdzie do szkoły, gdy ty przekroczysz pięćdziesiątkę – zagadnęłam córkę podczas niedzielnego spaceru z małą Karolinką, na który w końcu udało mi się ją namówić po wielu próbach.
– Wiesz, czuję potrzebę zmiany. Dziecko to najlepszy sposób na odzyskanie młodzieńczej energii, o wiele skuteczniejszy niż wszelkie zabiegi upiększające.
– Czy ja dobrze rozumiem? Decydujesz się na kolejną pociechę tylko po to, by poczuć się młodziej? Przecież masz już dwoje dzieci, którym poświęcasz niewiele uwagi. Karolcia ciągle się myli i zwraca się do mnie „mamo”, bo ciebie widuje tak rzadko.
– Straszna z ciebie egoistka! – zdenerwowała się Joasia. – Przecież to nic nadzwyczajnego, że babcie i dziadkowie wspierają rodziców w opiece nad dziećmi.
– Wspierać to jedno, a całkowicie przejąć obowiązki rodzicielskie to drugie. I jak ktoś może decydować się na potomka tylko po to, by poczuć się młodziej?!
Tym razem nie odpuszczę. Ze względu na dobro maleństwa nie mogę znowu wcielić się w rolę matki. Poza tym ja również zasługuję na własne życie.
Krystyna, 59 lat
Czytaj także:
„Chodzę w dziurawych rajstopach i rozklejonych butach, by córce żyło się lepiej. Sponsoruję ją, bo taka już moja dola”
„Na naszym weselu ktoś się nie bał i ukradł 10 tysięcy z kopert. Byłam w szoku, gdy odkryliśmy, kto to zrobił”
„Chwaliłam się koleżankom, jaką mam zaradną córkę. Kaprys losu sprawił, że moja duma przerodziła się w zażenowanie”