„Chwaliłam się koleżankom, jaką mam zaradną córkę. Kaprys losu sprawił, że moja duma przerodziła się w zażenowanie”

seniorka fot. iStock by Getty Images, SolStock
„Gorączkowo przeglądała oferty, byle znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie, które pozwoli jej związać koniec z końcem i zapewnić byt sobie oraz córeczce, przynajmniej do momentu sfinalizowania rozwodu przez sąd i zasądzenia świadczeń alimentacyjnych”.
/ 31.07.2024 22:00
seniorka fot. iStock by Getty Images, SolStock

Rodzice często nie radzą sobie z sytuacją, jaką jest wyprowadzka dorosłego potomstwa z rodzinnego gniazda. Mówiąc precyzyjniej – mowa o synkach. Wychowywani jak królewicze, bez przydzielania jakichkolwiek zadań od małego, z podawanym pod nos obiadkiem i składanymi przez mateńkę skarpetami.

Dorzucanie się do opłat też nie wchodziło w grę, bo jak można kazać płacić własnemu dziecku za wodę i prąd do komputera, przed którym ślęczy po nocach?

Mieliśmy miejsce dla siebie

Gdy urodziła mi się córeczka, postanowiłam, że zrobię wszystko, aby uniknąć takiego scenariusza pod własnym dachem. Nie zamierzałam hodować pasożyta. Od najmłodszych lat Kaśka miała przydzielone zadania i wiedziała, ile wydajemy na prowadzenie gospodarstwa domowego. Kiedy poszła na studia, sama zarabiała na swoje potrzeby, co nas odciążało – kupowała sobie jedzenie albo dokładała się do opłat.

Na początku było mi trochę nieswojo, kiedy przyjmowałam pieniądze od własnego dziecka, ale z drugiej strony świadczyło to o jej odpowiedzialności i było powodem do zadowolenia dla nas dwojga. W końcu nastąpił taki moment, że nasza pociecha ukończyła edukację na uczelni wyższej, zdobyła zatrudnienie i zdecydowała się na wynajem mieszkania.

Na początku mieszkali we trójkę – ona, jej przyjaciółka i facet Daniel. Dzięki temu zyskaliśmy sporo dodatkowego miejsca. Teraz wraz z małżonkiem mieliśmy do zagospodarowania aż dwa pokoje!

– Jeden przeznaczymy na porządny salon, a drugi zamienimy w przytulną sypialnię – snułam plany, ciesząc się, że nareszcie będę mogła zrealizować moje skrywane pragnienie.

Gnieździliśmy się w 2 pokojach

W czasach PRL-u przydzielono nam niewielkie lokum składające się z dwóch pokoi. Pierwszy pełnił funkcję dziennej przestrzeni dla całej rodziny, a po zmroku przeobrażał się w naszą sypialnię. Natomiast drugi pokój należał do Kasi. Jak łatwo się domyślić, w takiej kombinacji salonu i sypialni nie było mowy o naszym prywatnym rozgardiaszu. Nie mogliśmy ot tak po prostu się położyć, gdy dopadło nas osłabienie, ponieważ koleżanki Kasi wpadały pooglądać telewizję.

W końcu sprawimy sobie porządne, przestronne łóżko z porządnym materacem, pozbędziemy się starej, rozkładanej kanapy. Po bokach postawimy stoliki, a naprzeciwko sporą garderobę. Będzie cudownie! Zaaranżujemy nasze gniazdko zgodnie z naszymi upodobaniami i tylko dla nas samych – niech będzie przytulnie oraz komfortowo, a nie jedynie praktycznie.

Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie odłożyć trochę więcej kasy i za jednym zamachem odświeżyć całe mieszkanie. Nie musi to być kapitalny remont, ale chociaż pomalujemy pokój dzienny, rozważymy zakup nowej sofy, coś pozmieniamy w łazience i kuchni.

– To będzie świeży rozdział w naszym życiu! – ekscytował się Sławek, równie podekscytowany co ja.

Nasza córka wzięła ślub z Danielem już w czasach studenckich. Wcześniej mieszkali razem przez jakiś czas, co okazało się dobrą próbą przed podjęciem decyzji o małżeństwie. Postanowiliśmy sprawić im wyjątkowy prezent – podarowaliśmy młodym część oszczędności, które mieliśmy zarezerwowane na odświeżenie mieszkania.

Wszystko się układało

Radowaliśmy się, że nasza pociecha wkracza w dorosłość i sama układa swoją przyszłość. Żywiliśmy nadzieję, że poradzi sobie równie dobrze, jak do tej pory. Bo jak na razie wszystko układało się znakomicie. Gdzieś w głębi duszy marzyliśmy o wnukach, ale pozostawialiśmy to ich woli i wyborowi.

Wciąż miałam w pamięci krytyczne uwagi i złośliwości bliskich, kiedy nie chcieliśmy zdecydować się na powiększenie rodziny. Dlatego nie planowaliśmy w żaden sposób naciskać czy zachęcać córki i przyszłego zięcia. Mieliśmy z nimi zbyt dobre stosunki.

Podczas gdy nasi przyjaciele bez ustanku skarżyli się na swoje dorosłe pociechy żyjące na ich koszt, zrzucające wnuczęta bez uprzedzenia czy pożyczające pieniądze, których nigdy nie oddawały, my mieliśmy zupełnie inaczej. Choć współczułam im z całego serca, pocieszałam najlepiej jak umiałam i służyłam radą, w głębi duszy odczuwałam ulgę, że nas ten problem nie dotyczy.

Minęły dwa lata od momentu, gdy Kasia i Daniel powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Nasze życie znów wypełniła radość, gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy dziadkami. To była wiadomość, która wprawiła nas w absolutną euforię!

Doczekaliśmy się wnuczki

Kasia wprost jaśniała ze szczęścia, a Daniel nie posiadał się z dumy. Był gotów nosić swoją brzemienną małżonkę na rękach. Z wielką niecierpliwością wyczekiwaliśmy pojawienia się maleństwa na świecie, marząc o tym, by rozpieszczać je, ile tylko się da.

Zdecydowałam się przejść na wcześniejszą emeryturę, bo nauczycielska wypłata i tak ledwo starczała na życie, a moje zdrowie zaczynało szwankować. Liczyłam na to, że gdy Kasia wróci do pracy po urlopie macierzyńskim, będę mogła zająć się małą Hanią. W końcu nic nie stało na przeszkodzie…

– Mamuś, całe życie opiekowałaś się nami, nie masz już tego powyżej uszu? Czas wreszcie złapać oddech – przekonywała mnie moja pociecha. – W każdej chwili będziesz mogła wpaść do Hani, a ja z przyjemnością skorzystam z twojego wsparcia, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba, ale nie planuję angażować cię w to dzień w dzień. Zdecydowaliśmy, że to ja pójdę na urlop wychowawczy. Poradzimy sobie, nie będzie musiała chodzić do żłobka, a ty nie będziesz babcią pracującą na pełen etat jako niania – zażartowała.

Było to naprawdę miłe. Przekonałam się, że zarówno moja córka, jak i Daniel, którego traktowałam jak własnego syna, wykazali się dojrzałością, odpowiedzialnością i wrażliwością na potrzeby innych. Jasne, zdarzało się, że zostawałam z małą Hanią, kiedy Kasia musiała załatwić jakieś sprawy albo chcieli z Dankiem spędzić romantyczny wieczór we dwoje. Uwielbiałam te chwile z wnuczką, ale nie ukrywam, że… kilka godzin w zupełności mi wystarczało.

To spadło jak lawina

Kasia nie myliła się, twierdząc, że po tylu latach ciężkiej pracy wspaniale jest mieć czas wyłącznie dla siebie, bez konieczności zajmowania się dziećmi. Mogłam oddać się moim drobnym przyjemnościom albo poszukać jakiegoś dodatkowego zajęcia, żeby podreperować emeryturę. W końcu pojawiła się też okazja, by bardziej zadbać o relację z mężem i nasze małżeństwo, na co wcześniej brakowało nam czasu.

Przez długi czas uważano nas za idealnych rodziców, od których inni powinni brać przykład. Wiele osób patrzyło na nas z zazdrością, podziwiając to, jak cudownie udało nam się wychować naszą córkę. Wyrosła na szczęśliwą i wartościową młodą kobietę. Kiedy zatem pewnego dnia Kasia zadzwoniła do mnie zapłakana, mówiąc, że Daniel odszedł, początkowo pomyślałam, że to jakiś głupi dowcip. Po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić, że coś tak niedorzecznego mogłoby okazać się prawdą!

Niestety, tak właśnie było. Daniel – którego, jak sądziłam, dobrze znałam – uznał, że ma już serdecznie dosyć żony, która ciągle zajmuje się dzieckiem, płaczu niemowlaka, zapachu pieluszek i ciągłego bałaganu w mieszkaniu. Spakował więc swoje rzeczy i po prostu się wyprowadził. Jak się później okazało, to jego znużenie życiem w rodzinie było związane z konkretną osobą – inną kobietą.

Córka musiała samotnie mierzyć się z wychowaniem małej Hani, a na domiar złego okazało się, że jej mąż opróżnił całkowicie ich wspólny rachunek bankowy. Stwierdził podobno, że te fundusze należą wyłącznie do niego. Prawnik, z którym natychmiast się skonsultowałyśmy, wyraził odmienne zdanie w tej kwestii, jednocześnie zaznaczając, że odzyskanie połowy pieniędzy, które się córce słusznie należą, to niestety kwestia wielu miesięcy, a może nawet lat.

Byliśmy zszokowani

Nikt z nas nie sądził, że taki los może czekać naszą Kasieńkę. Ona również nic nie przeczuwała, kiedy ze wszystkich sił starała się, aby ich dom funkcjonował bez zarzutu, a córeczka otoczona była najlepszą troską. Próby porozmawiania z Danielem spełzały na niczym. W końcu przestał odbierać nasze telefony.

Kasia zmuszona była schować dumę do kieszeni i razem z małą Hanią, która zupełnie nie rozumiała sytuacji, z powrotem zamieszkać u nas. Bez pracy nie dałaby rady opłacić czynszu i rachunków za wynajem mieszkania, w którym do tej pory mieszkali. Po raz kolejny musieliśmy oddać sypialnię, którą niedawno wyremontowaliśmy, a potem z taką starannością wybierałam do niej umeblowanie i ozdoby.

Zdesperowana córka gorączkowo przeglądała oferty, byleby tylko znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie, które pozwoli jej związać koniec z końcem i zapewnić byt sobie oraz córeczce, przynajmniej do momentu sfinalizowania rozwodu przez sąd i zasądzenia świadczeń alimentacyjnych na dziecko. Powrót na dotychczasową posadę nie wchodził w grę. Jej etat został już obsadzony, więc kiedy tylko napomknęła pracodawcy o chęci ponownego podjęcia obowiązków, wręczono jej wymówienie.

Jest skazana na nas

Życie moje córki rozpadało się niczym zamek z piasku, a ona sama z uporządkowanej i pełnej werwy damy przeobraziła się w roztrzaskaną, wystraszaną, niepewną własnej wartości opuszczoną małżonkę i samodzielną rodzicielkę. Gdybym znalazła się na jej pozycji, również nie kipiałabym entuzjazmem.

Pragnęłam ją wesprzeć i w tym momencie byłam w stanie uczynić to w jeden sposób: pozostając u jej boku, przyjmując ją pod swoje skrzydła, żywiąc i wspierając w trosce o Haneczkę. Nasi przyjaciele przestali nas komplementować i zazdrościć nam naszego życia. Każdy z nich borykał się z własnymi kłopotami i niespecjalnie mieli ochotę wysłuchiwać o naszych zmartwieniach.

Nasza córka znowu zamieszkała z nami i korzystała z naszego wiktu. Nie wiedziałam, czy to przejściowa sytuacja, czy też potrwa dłużej, ale na razie nie drążyłam tematu i nie ustalałam żadnych zasad. Po prostu próbowałam ją wspierać, chociaż prawdę mówiąc, niełatwo było nam na nowo przyzwyczaić się do braku pełnej swobody.

Wspieramy ją

Tym razem również wypadło nam spędzić noc na rozkładanej kanapie w pokoju dziennym. Cała sytuacja skutecznie mnie wyczerpywała, a nasza córka raz po raz za nią przepraszała.

– Daj spokój, to nie przez ciebie i to nie ty powinnaś za to przepraszać – raz po raz jej powtarzałam. Po prostu tak się dzieje. Raz wszystko idzie zgodnie z planem, a innym razem zostajemy z niczym po przejściu ogromnej wichury.

Mam nadzieję, że Kasia niedługo się pozbiera, stanie na nogi, oczyści się i stwierdzi, iż jest gotowa ponownie stawić czoła światu oraz powalczyć o lepszy byt dla siebie i małej Hani. Ona jest młoda, ma wiedzę, jest pracowita i ma w sobie dużo siły – poradzi sobie.

Jestem tego pewna, w końcu to ja ją wychowywałam. Zanim to nastąpi, będziemy wspólnie walczyć. Z pewnością pojawią się też chwile przepełnione wzruszeniem i szczęściem. No bo w końcu jesteśmy jedną rodziną. Darzymy się miłością. Pomagamy sobie nawzajem. Bez względu na to, ile ma lat, zawsze jest naszą pociechą.

Maria, 58 lat

Czytaj także:
„Dla moich rodziców liczy się tylko kasa i prestiż. Wydziedziczą mnie, jeśli wyjdę za mąż za mechanika”
„Mój skąpy mąż nie chciał dać kasy na leczenie naszego dziecka. Wolał chomikować ją na przyszłość, niż ratować syna”
„Po śmierci ojca nie liczyliśmy na spadek, bo nic nie miał. Ale to, co nam zostawił, przeszło najśmielsze oczekiwania”

Redakcja poleca

REKLAMA