„Zrobiłam sobie prezent i kupiłam rasowego pieska. Leniwej córce zakręciłam kurek z kasą, więc porwała Sambę dla okupu”

rasowy piesek.png fot. fizkes
„Kilka tygodni wcześniej córka poprosiła mnie o pieniądze, a ja odmówiłam. Nie, nie dlatego, że ich nie miałam. Po prostu uważałam, że dwudziestodziewięcioletnia kobieta wreszcie powinna zacząć sama być za siebie odpowiedzialna finansowo”.
/ 17.07.2023 09:20
rasowy piesek.png fot. fizkes

No cóż, kocham Olgę, kiedyś zrobiłabym dla niej wszystko… Ale właśnie dostałam dowód na to, że wychowałam ją bardzo źle.

Kocham psy i moja córka o tym doskonale wiedziała

Budrysa miałam szesnaście lat. Pod koniec życia ciężko chorował, a ja wydawałam fortunę na jego leczenie. W końcu pozwoliłam mu odejść i zostałam sama.

Mój mąż zmarł ćwierć wieku wcześniej, poświęciłam się całkowicie wychowywaniu córki i nie miałam czasu na związki z mężczyznami. Moimi jedynymi przyjaciółmi były zwierzaki. Miałam Ami, suczkę, która została otruta przez jakiegoś zwyrodnialca, a potem właśnie Budrysa.

W międzyczasie przez mój dom przewinęło się kilkadziesiąt psów i kotów, bo pomagałam fundacji szukającej im nowych domów. Mój był tylko przejściowy, ale i tak każdego z tych czworonogów traktowałam jak własnego.

– To kiedy adoptuje pani nowego pieska? – zapytała znajoma z fundacji. – Mamy kilka biedaków do adopcji na już…

Tylko że tym razem żaden z psiaków nie wydawał mi się właściwy, by ze mną zamieszkać. Podobno to normalny etap żałoby po czworonożnym przyjacielu.

Aż któregoś dnia poszłam do parku i zobaczyłam psa, który poruszył moje serce.

– Jak się wabi? – zapytałam właścicielkę białej, puchatej kulki o prześlicznym pyszczku i wesołych, czarnych oczkach.

– Mentos – odpowiedziała kobieta. – To szpic miniaturowy, cudowna rasa…

Rzeczywiście, piesek był przekochany

Pani pozwoliła mi go wziąć na ręce i aż miałam ochotę go jej ukraść! Wypytałam ją o to, z jakiej pies jest hodowli, jak się zachowuje, czego potrzebuje i… po dwudziestu minutach byłam już całkowicie zdecydowana kupić sobie jego braciszka albo siostrzyczkę.

– Kupujesz psa? – moje znajome z fundacji były zbulwersowane. – Ty?!

No tak, mnie też było trochę wstyd, bo przecież wiedziałam, ile jest biednych, porzuconych psów, które powinny znaleźć dom. A ja zamierzałam zapłacić ponad dwa tysiące za rodowodowego białego szpica miniaturkę. Sama byłam tym zażenowana…

Ale prawda była taka, że poświęciłam pół życia bezdomnym zwierzętom i teraz chciałam psa rasowego. Po prostu się w szpicach zakochałam.

Pojechałam do hodowli i w momencie kiedy zobaczyłam malutką, bielutką suczkę o imieniu Koko, już wiedziałam, że wydam na nią swoje oszczędności i zabiorę ją do domu. Cóż, z miłością tak jest: zakochujesz się i nic nie możesz na to poradzić.

Ja zakochałam się w rasie psów, a już w szczególności w jej przesłodkiej, malutkiej przedstawicielce. Wpisane w rodowód imię Koko niezbyt mi pasowało do suni. Nazwałam ją Samba. Byłam tak podekscytowana nowym psem, że zapraszałam wszystkich z rodziny i znajomych, by przychodzili i oglądali moje maleństwo.

Tylko Olga nie chciała przyjechać, kiedy powiedziałam tajemniczo, że chcę jej kogoś przedstawić. Wiedziałam, o co się boczy moja córka. Kilka tygodni wcześniej poprosiła mnie o pieniądze, a ja odmówiłam.

Nie, nie dlatego, że ich nie miałam. Po prostu uważałam, że dwudziestodziewięcioletnia kobieta wreszcie powinna zacząć sama być za siebie odpowiedzialna finansowo.

Utrzymywałam ją przez całe życie, na mój koszt trzy razy zmieniała studia, potem „realizowała się artystycznie”, robiąc zdjęcia i wysyłając je na konkursy. Nigdy żadnego nie wygrała, więc zasugerowałam, żeby jednak znalazła sobie prawdziwą pracę.

Ale Olga nie lubiła regularnego trybu życia. Po tygodniu wstawania rano do pracy, którą sobie znalazła, zrezygnowała, bo twierdziła, że nie jest w stanie myśleć o takiej barbarzyńskiej godzinie.

Pokłóciłyśmy się wtedy, bo ja przez całe życie wstawałam przed szóstą i pracowałam po dziesięć godzin na dobę. Ona lubiła spać do południa, spędzać wieczory i noce na imprezach, a w dzień może popracować godzinkę czy dwie, żeby zachować pozory i opłacić wynajem kawalerki.

Jeden jedyny raz zrobiłam coś tylko dla siebie

Kiedy więc po raz kolejny poprosiła mnie o pieniądze, bo nie miała za co zatankować samochodu i zrobić sobie paznokci, oświadczyłam, że przestaję być jej bankomatem i ma się wziąć za siebie na poważnie.

Sądziłam, że w końcu zrozumie, że zrobiłam to jej dla jej dobra, i nasze stosunki wrócą do normy. Ale Olga ani myślała odpuścić. Wciąż uważała, że powinnam ją finansować bezwarunkowo.

– Przyjechałabym, ale nie opłaciłam ubezpieczenia za samochód, bo nie mam z czego – westchnęła teatralnie. – No więc sama rozumiesz, mamo. Możesz mi równie dobrze powiedzieć, co to za niespodzianka.

Wtedy jej powiedziałam o Sambie. Trochę się rozchmurzyła i poprosiła o zdjęcia.

– Ale to RASOWY pies! – oddzwoniła minutę po odebraniu zdjęć. – Skąd go masz? Ze schroniska? Przecież jego można sprzedać, nawet bez papierów można by wziąć kilka stówek! Jaka to rasa?

No tak, cała Olga. Westchnęłam i wyjaśniłam jej, że psa sobie kupiłam. Córka zapytała o cenę, a ja odmówiłam odpowiedzi, dobrze wiedząc, że będzie wściekła, bo wydałam pieniądze nie na nią, tylko na spełnienie swojego marzenia.

Ale Olga i tak to sprawdziła. Po prostu zadzwoniła do hodowli i zapytała o cenę.

Potem powiedziała mi, że chyba oszalałam, żeby wydać na psa więcej niż na używany samochód. Dodała też, że wobec tego w ogóle nie zamierza do mnie przyjechać.

Wreszcie zrobiłam coś dla siebie

Poświęciłam córce życie, a kiedy chciałam zrobić coś dla siebie, ona mnie za to ukarała.

Została mi tylko Samba. Była moim małym skarbem, miała idealny charakter, przywiązała się do mnie jak dziecko do matki.

Zresztą krótko byłyśmy tylko we dwie, bo do fundacji ktoś podrzucił torbę pełną szczeniąt i uznałam, że skoro mam w domu jednego szczeniaka, to równie dobrze mogę mieć dwa.

Do Samby dołączył więc Karmel – mieszanka jamnika, pinczera i pewnie ze stu innych ras. Kochałam oba moje psiaki po równo, chociaż inaczej.

Karmel wymagał silniejszej ręki, próbował dominować, był nieufny. Samba najchętniej nie schodziłaby mi z kolan, była grzeczna i posłuszna.

Ze sobą dogadywały się fantastycznie. Razem biegały, bawiły się, ścigały do miski i na górkę, na którą chodziłam z nimi na spacery.
Ponieważ oba moje psy były dobrze ułożone i wystarczyło zawołać, by przyszły, a do tego były bardzo przyjazne, często puszczałam je luzem. Karmel potrzebował bardzo dużo ruchu, a Samba uwielbiała buszować w trawach i liściach.

Tamtego dnia zawołałam moje dorosłe już psy i po chwili przybiegł zziajany Karmelek.

– A gdzie Sambusia? – zapytałam, rozglądając się. – Znowu w krzakach? No nie, dopiero ją czesałam…

Ale Samby nie było ani w krzakach, ani nigdzie indziej. Na górce było kilka osób z psami, lecz nikt nie widział, by Samba się gdzieś oddalała. Ona nie lubiła tracić mnie z oczu, najchętniej bawiłaby się zawsze metr ode mnie.

Po godzinie nawoływań zrozumiałam, że moja suczka zaginęła.

– Miała czip i adresówkę na obroży – mówiłam koleżankom z fundacji, które pomagały mi w poszukiwaniach.

Po adoptowaniu Karmela wybaczyły mi kupno psa z hodowli.

Tego numeru nikt nie namierzy, dawaj kasę

– Musimy jak najszybciej rozwiesić ogłoszenia – zdecydowały. – Wydrukujemy kolorowe zdjęcia Samby. Trzeba napisać, że na znalazcę czeka nagroda.

Nagle przypomniałam sobie, co mówiła Olga. Pierwsze, co jej przyszło na myśl, kiedy powiedziałam, że Samba jest rodowodowa, to to, że można ją sprzedać.

Oczywiście dokładny weterynarz sprawdziłby czip i dowiedziałby się, że pies jest oznaczony jako zaginiony, ale do tego czasu moja sunia mogła znaleźć się nie wiadomo gdzie.

Postanowiłam sprawdzić ten trop. Zadzwoniłam do córki.

O dziwo, już nie była na mnie obrażona. Miała nowego chłopaka, który załatwił jej pracę za barem. Była zadowolona z napiwków i nocnego trybu pracy.

– Mówiłaś, że takiego drogiego psa można bez problemu sprzedać przez internet – przypomniałam jej. – Samba się nie znalazła, więc podejrzewam, że ktoś ją ukradł. Proszę, przejrzyj te strony, gdzie sprzedaje się psy, i sprawdź, czy nie ma jakiegoś białego szpica miniaturki. Pojadę wszędzie, żeby sprawdzić, czy to nie ona.

Ale Olga nie znalazła ani jednego ogłoszenia niepochodzącego od uznanej hodowli. Ktokolwiek znalazł albo ukradł Sambę, nie próbował sprzedać jej przez internet.

I nagle odezwał się mój telefon.

– Ja z ogłoszenia. Ile wynosi nagroda za znalezienie psa? – zapytał męski głos.

– Ma pan mojego psa? – wykrzyknęłam z ulgą. – Jest cała i zdrowa?

– Ile? – powtórzył z naciskiem.

– Tysiąc złotych! – wypaliłam, chociaż to była dla mnie naprawdę duża suma. – Gdzie możemy się spotkać?

Ale on się rozłączył.

Chwilę później dostałam z tego samego numeru wiadomość o treści:

Ten pies jest rasowy. Białe szpice miniatury kosztują od dwóch tysięcy wzwyż. Nie oddam psa za mniej niż trzy tysiące.

Zamrugałam oczami.

Co to miało być?! Żądanie okupu?!

Pies nie pies, ale to była moja własność i miałam na to dowody. Mogłam zawiadomić policję o kradzieży i próbie wyłudzenia.
Trzy tysiące za odzyskanie własności to normalny rozbój – myślałam.

W tym momencie na mój telefon przyszła kolejna wiadomość:

Tego numeru nie da się namierzyć. Policja pani nie pomoże. Trzy tysiące i pies wraca do pani. Jak nie, zostanie sprzedany za granicę.

Zakryłam usta dłonią. Moja Samba miałaby zostać sprzedana obcym ludziom? Pomyślałam przez chwilę. Przecież to bez sensu. Była dorosłą suką, wysterylizowaną.

Fakt, była wciąż młoda i bardzo zadbana, ale przecież nie nadawała się do rozpłodu. Czy naprawdę ktoś chciałby ją kupić tak po prostu, na kolanka?

– No i to jest właśnie problem z rasowymi psami – skwitowała znajoma z fundacji. Kundelek to przyjaciel, a taki pies to symbol prestiżu. We Francji i Anglii białe szpice miniaturowe są bardzo rzadkie i przez to dużo droższe. Ludzie lubią się nimi chwalić jak luksusowymi samochodami albo drogą torebką.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że koleżanka traktuje mnie z wyższością, jakby fakt, że zaginął mi rasowy pies, był w jakikolwiek sposób moją winą. Ale co fakt to fakt: nikt by przecież nie zażądał trzech tysięcy za Karmela…

Odpisałam więc owemu porywaczowi psów, że zgadzam się na podaną kwotę. W odpowiedzi kazał mi włożyć pieniądze do pudełka po pizzy i wrzucić do kosza na śmieci w parku o dwudziestej trzeciej. Psa miałam odzyskać chwilę później.

Zrobiłam, co mi kazano

Pudełko z gotówką wepchnęłam do śmietnika i rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie zauważyłam.

Tak jak było w instrukcji, oddaliłam się w stronę wyjścia, modląc się, żeby złodziej zwrócił mi moje maleństwo. Na szczęście Samba stała przywiązana do drzewa tuż za bramą.

Malutka! – krzyknęłam i błyskawicznie odwiązałam tanią parcianą smycz w żółte zygzaki; obrożę miała własną, tę, którą ja jej kupiłam. – Nic ci nie jest?

Psina tuliła się do moich rąk, popiskując z radości. Ja miałam łzy w oczach.

Dziwne, ale nieufna Samba bardzo dobrze się tu czuła
Wyglądała na całą i zdrową, i to było dla mnie najważniejsze. Płakałam ze wzruszenia i ulgi, kiedy niosłam ją do domu. Bałam się nawet na moment postawić ją na ziemię.

Karmel oczywiście oszalał z radości na widok przyjaciółki. Samba nie wyglądała, jakby stało jej się coś złego, miała normalny apetyt, była w dobrym humorze.

Zaczęłam obdzwaniać wszystkich z dobrymi wieściami.

– To dobrze, że się znalazła – skwitowała Olga. – Myślałam, że nigdy jej nie poznam.

– Teraz koniecznie musisz ją zobaczyć! – wykrzyknęłam. – Ona jest członkiem naszej rodziny, tak samo jak Karmelek. Daj znać, kiedy wpadniesz – poprosiłam.

Wiedziałam jednak, że córka wcale się do mnie nie wybiera, więc postanowiłam zrobić jej niespodziankę.

Wzięłam Karmelka na smycz, Sambę zapakowałam do specjalnej torby na małe pieski i pojechaliśmy z niespodziewaną wizytą.
Drzwi otworzył mi chudy, wytatuowany chłopak w samych szortach. Przedstawiłam się jako mama Olgi, a on przez moment się wahał, nim mnie wpuścił.

Córka właśnie się kąpała, więc wyjęłam Sambę z transportera i zaczekałam z psami w salonie. Chłopak, który przedstawił się jako Igor, poszedł do łazienki, skąd słyszałam tylko echo nerwowej rozmowy tych dwojga.

Zdziwiło mnie zachowanie moich psów

Karmel siedział pod moim krzesłem i nieufnie węszył, za to Samba biegała wszędzie swobodnie, a po chwili przyniosła skądś małą gumową piłeczkę i rzuciła mi pod nogi.

– Mama? – Olga stanęła w drzwiach w szlafroku. – Co tu robisz? I te psy?

Zaczęłam jej tłumaczyć, że chciałam, by poznała moje maleństwa, ale nie mogłam się skupić, bo Samba skakała wokół niej z radością. Zdziwiłam się, bo zwykle nieznajomi muszą długo pracować na jej zaufanie.

– To dziwne, ale ona zachowuje się, jakby cię znała – uśmiechnęłam się i od razu poprawiłam. – Was. Igora też chyba lubi.

Podczas gdy Karmel wciąż chował się za moimi nogami, Samba zaczęła poszczekiwać jak zawsze, kiedy chce, bym wzięła ją na ręce. Olga i Igor mieli dziwne miny.

W końcu psina dała im spokój i odbiegła. Karmel ani drgnął. Nikt nie zaproponował mi herbaty ani poczęstunku, a córka i jej chłopak wyglądali jakby tylko czekali, aż wyjdę.

Samba znowu podbiegła do mnie z gumową piłeczką w pyszczku, tym razem odruchowo wzięłam ją do ręki. Była cała porysowana drobnymi psimi ząbkami. Dziwne…

Ale jeszcze dziwniejsze było to, kiedy Samba wyskoczyła na balkon, a po chwili wróciła z kawałkiem taśmy w pyszczku.

– Zaraz… co ty? Skąd to macie? Co tam jest?! – zaczęłam pytać.

Rozpoznałam taśmę. Była parciana, w żółte zygzakowate wzorki. I niewątpliwie stanowiła komplet ze smyczą, którą złodziej przywiązał Sambę w parku…

Zanim moja córka się odezwała, wyszłam na balkon i zobaczyłam tam granatowy kocyk pokryty długą białą sierścią. Obok stała miska i dwie zabawki.

Dla ciebie byłam gotowa na największe wyrzeczenia…

– Mówiłam ci, żebyś od razu to wyrzucił! – usłyszałam z głębi pokoju i poczułam, jak moje serce łamie się na pół.

– Co to jest…? – zapytałam, chociaż wszystko już było jasne.

To tylko ja nie chciałam w to uwierzyć. Marzyłam o tym, żeby to wszystko okazało się jakimś nieporozumieniem.

– To ty porwałaś Sambę…? Dlatego ona tu wszystko zna… I was…

Olga wcale nie zaprzeczyła. Spojrzała tylko wściekle na Igora, a ten prychnął lekceważąco.

– I co? Zgłosi to pani na policję? – zapytał, wzruszając ramionami.

– Tej karty telefonicznej już nie mamy, nie była zarejestrowana na żadne z nas. A że pies nas lubi? To im pani powie? To jeszcze nie zbrodnia.

– Nikomu nic nie powiem, bo po co… – ledwie wydałam z siebie głos, tak mi zaschło w gardle. – Po prostu… Olga… Jak ty mogłaś coś takiego zrobić…?

Przypomniałam sobie, jak strasznie się denerwowałam po zaginięciu Samby, jak wyobrażałam sobie, że przejechał ją samochód albo zagryzł większy pies. Ile to było stresu, strachu i łez z tęsknoty!

A to wszystko dlatego, że moja córka postanowiła naciągnąć mnie na trzy tysiące… Domyślałam się, że to był pomysł tego wytatuowanego chudzielca, ale przecież byłam jej matką! Jak mogła zrobić mi coś takiego?!

– Dobrze się nią zajmowaliśmy – mruknęła jakby na swoją obronę. – Zobacz, lubi nas. Zresztą… – nagle głos jej się zmienił, tak samo jak wyraz twarzy.

Naraz zobaczyłam przed sobą nie własne dziecko, ale jakąś obcą osobę z twarzą wykrzywioną pretensją i złością.

– To twoja wina! Odmówiłaś mi pieniędzy, a sama wydałaś mnóstwo kasy na psa! Jakbyś sobie nie mogła wziąć darmowego ze schroniska! A potem jeszcze te trzy tysiące! Wiedziałam, że masz te pieniądze, tylko ukrywasz je przede mną! Dziwisz się, że ukradłam ci tego cholernego psa? Wydajesz na niego więcej niż na własną córkę!

Przez moment stałam jak sparaliżowana, ale w końcu się otrząsnęłam. Zrozumiałam, że źle wychowałam Olgę. Chciałam jej wynagrodzić brak ojca, zawsze spełniałam wszystkie jej zachcianki. Liczyła się tylko ona.

Moje potrzeby i pragnienia były nieważne. Potrafiłam odmówić sobie nowych sandałów czy manikiuru, ale Olga zawsze musiała mieć wszystko w najlepszym gatunku. Potem dorosła, a ja ciągle dawałam jej pieniądze. Kupowałam sprzęt elektroniczny, wpłaciłam kaucję za jej mieszkanie, kupiłam samochód… To był błąd.

Córka przyzwyczaiła się, że ją finansuję, i kiedy w końcu chciałam przestać, poczuła się uprawniona do zabrania podstępem tego, co według niej jej się należało.

– Nigdy nie pojechałam sama na wakacje – powiedziałam powoli. – Nigdy nie kupiłam sobie żadnej drogiej rzeczy, torebki czy nawet telefonu. Chodzę latami w tych samych ubraniach i jeżdżę autobusami. Jedyne, o czym zamarzyłam, to był biały szpic. Zakochałam się w tym psie i było mnie na niego stać. To były moje pieniądze, nie twoje, i to była moja decyzja, co z nimi zrobić! A ty porwałaś mojego psa, żeby wyłudzić ode mnie pieniądze! Wybaczę ci to, Olga, ale na razie potrzebuję czasu. Do widzenia.

Nigdy nikomu nie powiedziałam, co odkryłam

Wzięłam na ręce Sambę, zapięłam Karmelka na smycz i wyszłam. Olga zadzwoniła następnego dnia, że przyjedzie oddać mi pieniądze, ale nie chciałam się z nią widzieć i kazałam jej wrzucić kopertę do skrzynki na listy.

– Mamo… – jęknęła i zrozumiałam, że liczyła na to, iż jej odpuszczę i pozwolę zatrzymać gotówkę. – To Igor to wymyślił… Potrzebowaliśmy pieniędzy na mieszkanie… Naprawdę nie mamy za co żyć…

– Więc wyślij go do porządnej pracy i sama też sobie taką znajdź – powiedziałam twardo.

Pieniądze znalazłam dwa dni później. Przez moment zastanawiałam się, czy nie przelać ich na konto córki. W końcu była moim dzieckiem i bardzo ich potrzebowała. Ale potem uznałam, że ja też potrzebuję różnych rzeczy. Na przykład wyjazdu na tydzień lub dwa. Już sprawdziłam kilka miejsc przyjaznych psom.

A Olga nie może dostać nagrody za swoje złe zachowanie. Bo zrobiła coś bardzo złego i musi to w końcu zrozumieć.

Czytaj także:
„Dla córki zawsze najważniejsza była zabawa. W Anglii miała nauczyć się dorosłości i zarobić. Wróciła spłukana i w ciąży”
„Kontrolowałam życie mojej córki, bo bałam się ją stracić. Ona mnie okłamywała i ryzykowała swoim życiem”
„Zakupy były dla mnie inwestycją w siebie. Często nie miałam na leki czy atrakcje dla córki, bo kupiłam drogie kozaki”

Redakcja poleca

REKLAMA