„Zakupy były dla mnie inwestycją w siebie. Często nie miałam na leki czy atrakcje dla córki, bo kupiłam drogie kozaki”

Okłamała sąsiadów, że jest chora, pieniądze na leczenie wydała na zakupy fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk
„Dzień wcześniej córka prosiła mnie o pieniądze na wycieczkę szkolną, a ja odmówiłam. Powiedziałam jej, że mi przykro, ale nas nie stać, a teraz miałam w tych siatkach równowartość wyjazdu. Było mi wstyd i byłam na siebie zła. Niestety, zdenerwowałam się nie tylko z powodu bezsensowych wydatków, ale głównie dlatego, że dałam się złapać”.
/ 07.06.2023 08:30
Okłamała sąsiadów, że jest chora, pieniądze na leczenie wydała na zakupy fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk

– Mamo! Tylko nie mów, że to ciuchy! – Sandra obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem, gdy po raz kolejny w tym miesiącu wróciłam do domu obładowana kolorowymi siatkami ze sklepów odzieżowych.

Nie… Nie wybierałam się na wakacje. Nie zbliżały się też święta. Po prostu po raz kolejny dałam się ponieść emocjom i wpadłam w szał kupowania. Moja córka, która kiedyś nawet lubiła nasze wspólne wypady na zakupy, teraz patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Miała siedemnaście lat, a więcej oleju w głowie niż jej rozrzutna matka. Wiedziałam, że przesadzam i że nasze kłopoty finansowe to w dużej mierze wina moich maniackich zakupów… Jednak w galerii handlowej traciłam zdrowy rozsądek, jakby coś mnie zaślepiało.

Mój umysł pracował tam inaczej niż zwykle

Wśród pięknych, kolorowych i nowiuteńkich ubrań znajdowałam spokój i pozytywne emocje, które szybko, choć na krótko, łagodziły nerwy z powodu kłótni z rodziną, złego samopoczucia, stresów w pracy. Zamieniałam się w łowcę okazji. Niestety, zwykle wychodziłam ze sklepu z mieszanką stylów, kolorów i wzorów. Nic do siebie nie pasowało. Nie pasowało też do żadnej okazji, choćby jakiejś imprezy, w której miałam brać udział, bo podczas zakupów uciekałam w świat fantazji. Kupowałam sukienki koktajlowe na wielkie wyjścia, które mi się nie zdarzają, bluzy na ognisko ze znajomymi (ostatni raz byłam na takim piętnaście lat temu), gruby sweter doskonały na weekend w górskiej chacie (taaa… oczywiście!) czy zakolanówki, które wyglądały rewelacyjnie u modelki na plakacie… To wszystko brzmi śmiesznie, ale w momencie, kiedy wybierałam te rzeczy w sklepie, naprawdę nachodziły mnie właśnie takie „inspirujące” myśli. To, czy te rzeczy będę nosić na co dzień albo czy będą pasować do innych, które już mam, było nieistotne! Nie docierało też do mnie to, co oczywiste: nie potrzebowałam tych ubrań! Nie potrzebowałam już niczego, bo moja szafa pękała w szwach. Nie miałam już nawet gdzie wieszać tych ciuchów. W większości z nich w ogóle nie chodziłam, bo nie miałam kiedy, a czasami o nich zapominałam.

Przy takiej ilości ubrań to nic dziwnego! Podobnie jak na sklepy, reagowałam na strony internetowe z pięknymi sukienkami, butami czy torebkami. Z kurierem byłam już na „ty”. Najczęściej zamawiałam zakupy do pracy, bo nie chciałam, żeby mąż i córka widzieli, ile znów nakupiłam rzeczy. Szybko odrywałam metki i chowałam ubrania w torebce, a później lądowały na dnie szafy. Ukrywałam je, jak alkoholik ukrywa butelki z wódką. Nie chciałam, żeby ktoś mnie przyłapał na gorącym uczynku. Uważałam, że jeśli któregoś dnia po prostu je włożę, jak gdyby nigdy nic, nie zorientują się, że to jakaś nowość. A jeśli zapytają, będę szła w zaparte, że to stary ciuch!

Najlepszą obroną winowajcy jest atak

– Mamo, myślę, że masz problem – powiedziała Sandra ze śmiertelnie poważną miną.

Nie zdziwiło mnie to. Dzień wcześniej prosiła mnie o pieniądze na wycieczkę szkolną, a ja odmówiłam. Powiedziałam jej, że mi przykro, ale nas nie stać, a teraz miałam w tych siatkach równowartość wyjazdu. Było mi wstyd i byłam na siebie zła. Niestety, zdenerwowałam się nie tylko z powodu bezsensowych wydatków, ale głównie dlatego, że dałam się złapać.

– Miało cię nie być! Co tu robisz? Jesteś na wagarach?! – zareagowałam atakiem, jak każdy winowajca.

Sandra odpowiedziała spokojnie, że nauczyciel był chory i zwolnili ich z ostatniej lekcji. Wzięłam głęboki oddech, żeby trochę się uspokoić. Z powodu tej wpadki aż skoczyło mi ciśnienie. „I po co mi były te zakupy?”. Nie mogłam nawet ich wyjąć i popisać się przed własną córką tym, co kupiłam. O mężu już nawet nie wspomnę! Ileż to już razy kupowałam seksowne sukienki czy bieliznę z myślą o nim, a później chowałam je na dnie szafy, żeby ich przypadkiem nie zobaczył! Jaki to miało sens? Zmęczyło mnie już to ciągłe ukrywanie się. Miałam dość życia z ciągłym poczuciem winy. Wielokrotnie myślałam o tym, żeby przestać. Robiłam postanowienie, że przez miesiąc nie pójdę do sklepu, ale cóż z tego, skoro wtedy kupowałam w sieci. W sklepach internetowych ubrania prezentowały się jeszcze bardziej kusząco niż w zwykłych, bo fotografowane były na pięknych modelkach, ze ślicznymi dodatkami, w ekskluzywnych wnętrzach – stwarzały iluzję, że właśnie takie stanie się moje życie, jeśli kupię ten ciuch! Chciałam wyglądać szykownie, swobodnie i kobieco, a dzieliło mnie od tego marzenia tylko jedno kliknięcie i przelew.

W głębi duszy zdawałam sobie sprawę z powagi problemu, ale robiłam wszystko, żeby nie dać tego po sobie poznać. Gdybym się przyznała przed bliskimi, kazaliby mi przestać, a ja nie chciałam przestawać! Uwielbiałam zakupy. Poza tym, w porównaniu z innymi uzależnieniami problem wydawał się trywialny. Nie brałam narkotyków, nie piłam alkoholu, nie chodziłam do kasyna. Próbowałam sama przed sobą się wytłumaczyć, żeby uwierzyć, że to żaden kłopot!

Wystarczy przestać kupować

Niestety, było to o wiele trudniejsze, niż przypuszczałam. O uzależnionych mówi się, że muszą sięgnąć dna, żeby zrozumieć, że czas coś zmienić. W moim przypadku nie było inaczej. To był ciężki finansowo miesiąc i mąż powiedział, że będzie musiał wziąć nadgodziny w pracy, żeby starczyło nam na opłaty.

Żadnych zbędnych zakupów, tylko najpotrzebniejsze rzeczy – powiedział do nas obu, choć wszyscy dobrze wiedzieliśmy, do kogo są skierowane te słowa.

To nie Sandra sprawiała „kłopoty wychowawcze”. Zamiast jednak potraktować jego ostrzeżenia poważnie, wkurzyłam się, że traktuje mnie jak dziecko. „Jestem dorosła, mam pracę i zarabiam pieniądze, a on mówi mi, na co mam je wydawać, a na co nie!” – wściekałam się. Oczywiście postąpiłam zupełnie bez wyobraźni… Pod wpływem nerwów weszłam na stronę z torebkami i kupiłam zamszową teczkę. Na samą myśl o tym, jak będę wyglądać z nią w pracy, przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Zrobiłam przelew i jako adres dostawy podałam biuro. Wieczorem Sandra zaczęła narzekać, że źle się czuje. Faktycznie wyglądała niewyraźnie. Następnego dnia rano miała już wysoką gorączkę. Poszła do lekarza i dostała receptę na antybiotyk.

– Wykupisz mi, mamo? – zapytała półprzytomna po powrocie do domu.

Kazałam jej się położyć i przykryć, a sama pobiegłam do apteki. Już po drodze naszła mnie obawa, czy mam na koncie jakieś pieniądze. Wydawało mi się, że zakupem torebki wyczyściłam konto do cna. Żeby nie ośmieszać się przy kasie, przed klientami stojącymi w kolejce, podjechałam najpierw do bankomatu. Komunikat: „Brak środków” niemal zwalił mnie z nóg. Nie miałam pieniędzy na leki dla chorej córki z powodu moich bezsensownych wydatków.

Co ze mnie za matka?

Zadzwoniłam do siostry z prośbą, by zrobiła mi szybki przelew. Byłyśmy w tym samym banku, więc księgowali go w ciągu minuty. Wiedziałam o tym, bo już nie jeden raz korzystałam z jej pomocy.

Nie jestem instytucją pożyczkową – warknęła na mnie.

– Nie mam pieniędzy na lekarstwa dla Sandry – wyszeptałam.

– Czy ty siebie słyszysz, Anka? Zastanów się, co ty w ogóle robisz ze swoim życiem! – zrugała mnie, ale wysłała przelew.

Siostra wiele razy mi już mówiła, że zachowuję się nieodpowiedzialnie i zarzekała się, że więcej mi nie pomoże, ale Sandrze nie mogła odmówić. Kupiłam leki i wróciłam do domu. To był moment, w którym zdałam sobie sprawę, że tak dalej być nie może. Za namową siostry zapisałam się na terapię uzależnień. Córka od razu poparła mój pomysł. Mąż natomiast początkowo uważał, że przesadzam, bo nie zdawał sobie sprawy ze skali problemu. Cóż! Dobrze się ukrywałam. Kiedy jednak powiedziałam mu, że to ma poprawić nasz stan konta, uznał, że powinnam spróbować. Do dziś pamiętam pierwszą wizytę u pani psycholog. Jedną z rzeczy, na które od razu zwróciłam uwagę, były jej skórzane botki. Nie mogłam skupić się na niczym innym. Wciąż zastanawiałam się, gdzie je kupiła i czy nadal są dostępne. W tym samym czasie tłumaczyłam jej, że problem, z którym przychodzę, to jakaś bzdura w porównaniu z tym, jakie problemy miewają pewnie inni jej pacjenci.

– Proszę się skupić na sobie, a nie na innych. Każdy, kto mierzy się ze swoimi demonami, ma równie trudno. Bez względu na to, czy to narkotyki, czy szyfonowe bluzeczki.

– Chyba trochę pani dramatyzuje z tymi demonami. Nie przyszłam tu na egzorcyzmy, tylko na terapię – odparłam oburzona, bo nie spodobało mi się to, co powiedziała.

Zaczęłam jej w myślach zarzucać brak profesjonalizmu i rozważać zmianę specjalisty. Prawda była jednak taka, że to nie specjalistka wymagała zmiany, tylko moje nastawienie. Już pierwsza godzina terapii brutalnie mi to uświadomiła.

Nie było łatwo

Rezultaty także nie przyszły natychmiast. Terapia była trudna i wymagała ode mnie ogromnej pracy nad sobą – zmiany odruchów, które przez lata stały się niemal bezwarunkowe. Dowiedziałam się między innymi tego, że samo porzucenie nałogu nic nie da, jeśli nie poszukam rekompensaty dla umysłu.

– Mózg poczuje się oszukany i okradziony z przyjemności, którą mu regularnie fundowałaś – powiedziała pewnego dnia terapeutka. – Jeśli nie dasz mu czegoś w zamian, znów sprowadzi cię na manowce, czyli na dobrze znaną ścieżkę. Musimy mu znaleźć zamiennik, który nie będzie krzywdzący dla ciebie i twojej rodziny.

Tylko jak to zrobić, skoro nic nie było dla mnie tak przyjemne jak zakupy? Za każdym razem, gdy próbowałam udawać, że coś sprawia mi radość, mój mózg się buntował. Nie było sensu wmawiać sobie, że robienie na drutach czy pieczenie ciast da mi tyle samo satysfakcji, co chodzenie po sklepach. Lubiłam to, owszem, ale nie uwielbiałam. A potrzebowałam czegoś, co pokocham równie mocno jak zakupy. Chciałam to zrobić dla mojej rodziny. W końcu jednak przypomniałam sobie, co mnie fascynowało, gdy byłam młoda. Kochałam malować! I szczerze mówiąc, całkiem nieźle mi to wtedy wychodziło. Byłam nawet w liceum plastycznym, bo bardzo chciałam zostać artystką. Mama wybiła mi to z głowy, bo uważała, że to dziecinne mrzonki.

Musisz mieć porządny zawód – mówiła.

I tak, wraz z początkiem kariery w biurze rachunkowym, porzuciłam artystyczne aspiracje. Nie namalowałam niczego od tylu lat, że wydawało mi się to absurdalnym pomysłem, jednak terapeutka naciskała, żebym spróbowała. Przyniosłam ze strychu sztalugę, przygotowałam płótna i usiadłam z pędzelkiem w dłoni. Znajomy zapach farb i terpentyny natychmiast przywołał miłe wspomnienia. Pierwsze ruchy były dość sztywne, ale z czasem ręka sama „przypomniała sobie”, jak poruszać się po płótnie tak, aby współpracować z wizją. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko odzyskuję pewność ręki. Minęło dobrych kilka godzin – przez ten czas myślałam tylko o tym, ile nabrać farby, jak połączyć barwy czy jak nakreślić odpowiedni kształt.

Byłam w siódmym niebie

Kiedy Sandra zobaczyła mój obraz, stanęła jak wryta. To był jej portret. Wyszedł naprawdę świetnie.

– To ty namalowałaś?! – spojrzała na mnie zupełnie oszołomiona.

Nie wiem, jak to się stało, ale nigdy jej nawet nie wspomniałam o mojej dawnej pasji. Dałam obraz córce, a ona z dumą zawiesiła go w swoim pokoju. To faktycznie było coś, czego mi brakowało. Zaczęłam malować regularnie – w domu i w plenerze, a po roku zaczęłam prowadzić warsztaty malarskie dla młodzieży w Miejskim Domu Kultury. Nie miałam pojęcia, że w naszym mieście będą cieszyć się one aż takim zainteresowaniem. Po miesiącu od utworzenia grupy, musiałam otworzyć jeszcze jedną, bo zainteresowanych przybywało. O kupowaniu ubrań zupełnie przestałam myśleć. Teraz czasem mam wrażenie, że to właśnie malarstwo było tą moją pustką, którą próbowałam tak nieudolnie zapełnić ciuchami.

I co najzabawniejsze, kiedy już wkręciłam się w moją pasję na nowo, zaczęła mi ona przynosić dochody, bo moje obrazy tak podobają się ludziom, że kupują je na aukcjach internetowych lub zamawiają portrety, które maluję ze zdjęć. Aż trudno uwierzyć, że teraz wchodzę na te aukcje nie po to, żeby coś kupić, ale żeby sprzedać. Role się odwróciły i zdecydowanie wolę być po tej drugiej stronie…

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA