Prawda jest taka, że zarówno nasza córka, jak i zięć zawiedli na całej linii. Jako ludzie i jako rodzice. A teraz my, starzy, za nich ponosimy konsekwencje.
Weronika i Marcin pobrali się z wielkiej młodzieńczej miłości. W to wierzę, bo przecież dobrze pamiętam, jak ze sobą chodzili. Oboje tacy piękni, wysocy, byli zachwycającą parą już pod koniec liceum. Kiedy wtedy na nich patrzyłam, to nawet im zazdrościłam tej wiary, że nic się nigdy nie zmieni i zawsze będą mieli siebie.
Ale młodzieńcza miłość jest jak wiosenna burza. Szybko nadchodzi, a potem równie szybko mija, zostawiając po sobie kałuże, które wysusza słońce.
Pierwszy zrejterował Marcin. Uciekł do Irlandii
Oboje się uparli, że chcą się pobrać tuż po maturze, i tak zrobili. Weronika miała wianek ze stokrotek upleciony przez koleżanki i sukienkę z wypożyczalni. Marcin poważny maturalny garnitur.
Nie mam pojęcia, jak sobie wyobrażali wspólne życie. Czy jak w filmie on miał jej przynosić śniadanie do łóżka, a ona czekać na niego z obiadem? Rzeczywistość ich przerosła, a już na pewno nie byli przygotowani na dziecko.
Kiedy urodziła się Monisia, to bardziej ucieszyliśmy się z niej my, dziadkowie, niż jej rodzice. Między Weroniką a jej mężem natychmiast zaczęły się poważne konflikty. Ona była zmęczona dzieckiem, które nie dawało jej wytchnienia, on także.
W dodatku z jego skromniej pensji kierowcy nie byli w stanie utrzymać się całą rodziną. A mieszkanie na 24 metrach, w kawalerce po mojej mamie, nie poprawiało sytuacji.
Moja córka się pogubiła. Jej piękny sen zamienił się w koszmarną rzeczywistość. I co miałam jej na to poradzić?
Pomagaliśmy im finansowo, lecz nie udało się uratować tej młodej rodziny… Najpierw wyprowadził się Marcin, zostawiając Weronikę zupełnie samą ze wszystkimi obowiązkami.
Miałam pretensję do jego rodziców, bo jak można tak wychować syna, aby nie interesował się swoim dzieckiem? Weronika nigdy nie mogła na niego liczyć, nawet gdy mała chorowała!
Od początku nie płacił alimentów
Czasami dawał jakieś pieniądze, lecz tylko wtedy, gdy mu się przypomniało. Oczywiście zarzekał się, że jak tylko znajdzie lepszą pracę, to da więcej. I prosił, żeby Weronika nie szła do sądu. A potem wyjechał za tą „lepszą pracą” do Irlandii i przez dwa lata nie dał znaku życia.
Nasza córka była załamana, bo nawet kiedy poszła do pracy jako pielęgniarka, nie dawała rady utrzymać dziecka. Mała często nocowała u nas, a potem zaczęła z nami zostawać coraz częściej i na dłużej… A pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że Weronika dostała świetną pracę w Niemczech. Miała być opiekunką jakiejś starszej pani.
– Może i praca ciężka, ale zarobię trzy razy tyle, co w Polsce! – cieszyła się.
Wiedzieliśmy z mężem, że nie ma mowy, aby zabrała ze sobą córkę.
Sami zaproponowaliśmy jej, że zaopiekujemy się wnuczką. Myśleliśmy, że Weronika wyjedzie na rok, najwyżej dwa, podreperuje finanse i wróci…
Początkowo córka przysyłała pieniądze i rzeczy dla dziecka. Rzadko przyjeżdżała z wizytą, bo ta Niemka wymagała nieustannej opieki i Weroniki nie miał kto tam zastąpić. Czasami dzwoniła.
Córka zmieniła adres i ślad po niej zaginął
Potem telefony stały się rzadsze, przekazy pieniężne także… Sądziłam, że ma kłopoty i namawiałam ją do powrotu, lecz bezskutecznie. I nagle, w dniu trzecich urodzin wnuczki, Weronika oznajmiła nam, że wyszła w Niemczech za mąż i jest w ciąży. A do Polski się nie wybiera, bo boi się o drugie dziecko.
Wtedy też w ogóle przestała przysyłać pieniądze na Monisię. Jakby mała przestała istnieć! Jakby moja córka nacisnęła funkcję „reset” i wykasowała swoje dotychczasowe życie. Pierwsze małżeństwo, córkę i nawet nas, rodziców.
Tak, bo do nas także przestała się odzywać. Nie wiem, czy po prostu nas już nie potrzebowała, czy ze wstydu, że porzuciła własne dziecko.
Zresztą ojciec małej także nie dawał znaku życia i nie przysyłał z Irlandii ani grosza, jakby jego córka nigdy nie istniała. Odciął się od przeszłości.
Dla nas Monisia zawsze była wielkim skarbem, ale i obciążeniem, niestety… Ja i Bronek nie jesteśmy już młodzi – Weronikę urodziłam przed czterdziestką, po śmierci pierworodnego syna.
Oboje z mężem mamy tylko skromne emerytury, skąd brać na wnuczkę, która ma coraz większe potrzeby?
Kiedy pewnego dnia zepsuła się nam lodówka, po prostu zareagowałam na to płaczem. Szykował się kolejny wydatek, podczas gdy Monika prawie ze wszystkiego wyrosła i trzeba było kupić jej nowe ubrania!
Mąż wtedy się wściekł, porwał za telefon i zadzwonił do drugich dziadków. Do tej pory tylko sporadycznie odzywali się do wnuczki, dzwoniąc na urodziny i święta, i przysyłając prezenty.
– Nie dajemy już rady! – oświadczył, wygarniając Majewskiemu, jakiego wychował sk… syna!
Były teść córki odłożył słuchawkę.
Bronek wtedy wsiadł w samochód i do nich pojechał, chociaż go zatrzymywałam. Nawet mu nie otworzyli drzwi.
„Co za ludzie? – myślałam. – Naprawdę ich nie obchodzi los własnej wnusi?”.
Mąż poszedł pracować jako ochroniarz na parkingu. Siedział całymi nocami w budzie i naprawdę nie wiedziałam, ile jeszcze tak pociągnie…
Trochę trwało, zanim sąd przyznał nam alimenty
Parkował tam jeden elegancki pan bardzo drogim samochodem. Zimą płacił Bronkowi ekstra za to, że ten odśnieżył mu auto. Kiedyś się okazało, że to adwokat. I on poradził mężowi, by wystąpić do sądu o przyznanie prawa do opieki nad wnuczką. A potem o alimenty.
– Ale ja nie mam adresu córki ani zięcia. Jak ściągać pieniądze, kiedy oboje są za granicą? – zdziwił się Bronek.
– A kto mówi, że ma pan ściągać z rodziców? – stwierdził adwokat. – Nie lepiej z drugich dziadków?
– Tak można? – zdziwiłam się, kiedy Bronek przyszedł do domu z tą nowiną.
– Podobno tak…
Był dobrej myśli i od razu wziął się napisanie pisma do sądu.
Nie było łatwo, musieliśmy przedstawić sądowi wiele dowodów na to, że Monika wręcz nie pamięta matki i ojca. Przydali się świadkowie, zwłaszcza sąsiedzi.
W końcu się udało. Od tego momentu staliśmy się prawnymi opiekunami wnuczki i mogliśmy w jej imieniu wystąpić o alimenty od drugich dziadków.
Monisia miała wtedy pięć lat
Pamiętam, jak Majewscy się wściekli, kiedy dostali pozew z sądu i zawiadomienie o rozprawie. Były teść Weroniki zadzwonił z wyzwiskami!
Na rozprawie nadal był agresywny, a matka Marcina tylko płakała. Lecz nie zaprotestowała, kiedy jej mąż poddał w wątpliwość, czy aby Monisia na pewno jest dzieckiem ich syna!
– Gdybyś widywał się z wnuczką, to być wiedział, że jest dzieckiem Marcina, bo jest do niego podobna! – odparowałam. – Ale możemy zrobić test DNA!
Majewski wycofał się ze swojego zarzutu, a sędzia zasądził 500 złotych alimentów na dziecko.
Szczęśliwi, jakoś znowu zaczęliśmy sobie z mężem radzić… Ale czas nie stoi w miejscu, ceny nieustannie idą w górę, i znowu bieda zagląda nam w oczy. Tym bardziej że Monika rośnie jak na drożdżach, ma coraz większe potrzeby.
My z Bronkiem zrezygnowaliśmy ze wszystkich przyjemności, byle tylko jej nic nie brakowało. Nie mamy na czym oszczędzić, tylko na niej, a to ostatnia rzecz, którą bym chciała zrobić!
– Musimy wystąpić o podwyższenie alimentów! – stwierdził więc mąż.
Ja jednak zaczęłam się wahać, czy na pewno należy robić to w ten sposób.
Ostatnio bowiem Monika złapała kontakt z tymi drugimi dziadkami, z czego jestem bardzo zadowolona.
Zaczęła się z nimi częściej spotykać, zabrali ją nawet na ferie w góry. Bronka to trochę złości, chyba jest zazdrosny, ale dla mnie ważne, aby to Monisia była szczęśliwa. Ona przecież już wystarczająco cierpi, nie mając rodziców…
Oj, nie udały nam się te dzieci, nie udały! Nie potrafiliśmy wybić im z głowy tego przedwczesnego małżeństwa ani zaszczepić odpowiedzialności. A teraz mamy owoc ich miłości na utrzymaniu.
Każdego dnia modlę się, abyśmy żyli jak najdłużej. Bo inaczej co się stanie z tą kochaną kruszyną?
Czytaj także:
„Mąż wyzywał mnie od idiotek, a później przepraszał. Wybaczałam mu, dopóki... nie dostałam od niego w twarz"
„Pochowałam męża i ukochaną córeczkę, ona najbliższą przyjaciółkę. Połączyła nas tęsknota i ten straszny ból..."
„Nie widziałyśmy się 10 lat. Gdy umówiłyśmy się na spotkanie, doszło do tragedii. Pamela zginęła w pożarze”