„Nie widziałyśmy się 10 lat. Gdy umówiłyśmy się na spotkanie, doszło do tragedii. Pamela zginęła w pożarze”

kobieta załamana śmiercią przyjaciółki fot. Adobe Stock, fancystudio
Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale łączyła nas dziwna więź. Regularnie do siebie dzwoniłyśmy. Gdy po 10 latach Pamela zaproponowała spotkanie, zgodziłam się. Kilka dni przed nim miałam koszmarny sen - Pamela zginęła w pożarze. A potem sen okazał się jawą...
/ 05.07.2021 12:06
kobieta załamana śmiercią przyjaciółki fot. Adobe Stock, fancystudio

Bywają w naszym życiu ludzie (niekoniecznie przyjaciele), z którymi możemy nie widzieć się dekadę czy ćwierć wieku, a i tak nie tracimy z nimi emocjonalnej więzi. Chodzi chyba o tak zwaną chemię, nadawanie na tych samych falach i coś w rodzaju telepatii. Dla mnie taką osobą była Pamela, którą poznałam jeszcze w podstawówce. Już od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam jej pokrytą piegami buzię i burzę rudych włosów, poczułam do niej niepohamowaną sympatię.

Przez lata byłyśmy najlepszymi koleżankami, choć nie nazwałabym nas przyjaciółkami

Świetnie nam się gadało, dobrze milczało, bo rozumiałyśmy się bez słów, spędzałyśmy ze sobą każdą przerwę i wagary, ale nic poza tym. Myślę, że mogło nas łączyć dużo, dużo więcej, jednak w pewnym momencie świadomie się od Pameli odsunęłam. Zaczęłam podejrzewać, że lubi dziewczyny. Podejrzenia, słuszne zresztą, wzięły się stąd, że przez całą podstawówkę nie miała chłopaka, w żadnym się nie kochała, za to wzdychała do piosenkarek i aktorek, a nad jej łóżkiem wisiał plakat Lucy Lawless w stroju wojowniczej księżniczki Xeny.

W ogólniaku Pam zrobiła publiczny coming out i powiedziała o swoich preferencjach całej klasie, stawiając mnie w niezręcznym położeniu. Z faktu, że się kumplujemy, znajomi wyciągnęli pochopne wnioski i zaczęli traktować nas jak parę. Byłam wtedy młoda i głupia. Nie chciałam, by przylgnęła do mnie łatka lesbijki, dlatego ograniczyłam z Pamelą kontakty do niezbędnego minimum. Pam nie dała mi odczuć, że ma o to żal, ale wiem, że bardzo ją swoim tchórzostwem zraniłam. Zdawałam sobie też sprawę z tego, że straciłam szanse na wspaniałą przyjaźń, lecz nawet dziś, z perspektywy czasu, ta decyzja wydaje mi się słuszna.

Ja po prostu nigdy nie potrafiłabym zaakceptować jej odmienności. Jestem w głębi serca tradycjonalistką i homoseksualizm budzi we mnie coś na kształt obrzydzenia. Uważam, że osoby nim dotknięte są dziwolągami, pomyłką natury, co nie znaczy, że chciałabym je leczyć czy izolować. Niech sobie żyją, jak im się podoba, ale ja tego nie muszę pochwalać ani akceptować. Wolę trzymać się od takich ludzi z daleka.

Po maturze nasze drogi szybko się rozeszły

Ja wyjechałam na studia do Torunia, Pamela do Anglii, bo chciała – jak się wyraziła – pomieszkać w normalnym kraju i zarabiać godne pieniądze. Czasem do mnie dzwoniła, czasem przysyłała maile. Bywało, że nie odzywała się miesiącami, i wtedy to ja szukałam z nią kontaktu. Co ciekawe, telefonowała zawsze wtedy, kiedy działo się w moim życiu coś ważnego, dramatycznego lub przełomowego.

Zawsze wtedy mówiła coś w stylu: „Śniłaś mi się, czy wszystko dobrze?” albo: „Minęłam się dziś na ulicy z kimś strasznie do ciebie podobnym. Co słychać?”. W tajemniczy sposób wyczuwała, że umarł mi ktoś bliski, że straciłam pracę, że się zakochałam. Mnie też zdarzały się dziwne dni, kiedy obsesyjnie myślałam o Pameli, i nie mogłam pozbyć wrażenia, że ona siedzi w mojej głowie. Nigdy się jednak w temat nie zagłębiałam, ponieważ tak było dla mnie bezpiecznej. Bardzo lubiłam, gdy telefonowała, bo rozmowa z nią podnosiła mnie duchu, wprawiała w lepszy nastrój i przypominała o beztroskim dzieciństwie.

Upływ czasu i dzielące nas kilometry, niczego nie zmieniły. Ciągle nadawałyśmy na tych samych falach i dalej łączył nas specyficzny rodzaj chemii. Pam mieszkała w Anglii przez dziesięć lat. Dokładnie nie wiem, czym się tam, w sensie zawodowym, zajmowała, ale zdaje się, że zarobiła sporo pieniędzy. Jakiś czas temu wróciła do Polski z zamiarem rozkręcenia własnego interesu mającego związek z aranżacją parków i ogrodów. Odzywała się do mnie wówczas sporadycznie, bo na wszystko brakowało jej czasu, ale kontaktu nie straciłyśmy.

Tak, chętnie do was przyjadę, czemu nie

Jakieś dwa tygodnie temu Pamela zadzwoniła późnym wieczorem i niespodziewanie mnie do siebie zaprosiła.

– Kiedy wybierasz się w rodzinne strony, Olga? – spytała bez wstępnych uprzejmości, jak to ona. – Może wpadłabyś w którąś sobotę na winko i pogaduchy? – ciągnęła, nie czekając na odpowiedź. – Poznasz moją drugą połówkę, Alex, zobaczysz, jak ładnie wyremontowałam chałupę po dziadkach, powspominamy stare dzieje… Z mężem przyjedź, jeśli masz ochotę. Co ty na to?

Nie odpowiedziałam od razu, bo trochę mnie zszokowała. Wiedziałam, że jest w jej życiu kobieta, ale nie sądziłam, że ściągnie ją do Polski i odważy się z nią zamieszkać w małym miasteczku, w którym od razu ją wezmą na języki, i to w domu, który zapisali jej bardzo religijni dziadkowie. Przez chwilę zastanawiałam się intensywnie, czy mam ochotę bratać się z lesbijską parą…

– Hej, Olga, jesteś tam? – przerwała ciszę Pamela.
– Jestem, jestem – mruknęłam. – Dzięki za zaproszenie. Wybieram się do rodziców w następny weekend, więc jeśli ci pasuje, wpadnę do was koło osiemnastej – powiedziałam. – Sama, bo mój mąż siedzi w Norwegii, na kontrakcie. Wyjechał zaraz po świętach i wróci dopiero na Wielkanoc.
– Oczywiście, że mi pasuje! – ucieszyła się Pam. – Gdyby coś się zmieniło, daj znać. Adres moich dziadków pamiętasz?
– Jasne, że pamiętam. Jakże mogłabym zapomnieć …
– No tak! – roześmiała się i przerwała połączenie.

Rzuciłam komórkę na kanapę i wróciłam myślami do dawnego wrześniowego, piątkowego popołudnia. Tego dnia zaraz po szkole poszłyśmy z Pamelą do jej dziadków po kilka słoików marynowanych grzybów i przytrafiła mi się niemiła historia. Otóż ich pies, który wabił się Hitler, zerwał się z łańcucha i zaczął mnie ganiać po ogrodzie. Tak się wystraszyłam, że wpadłam do ukrytego w dole kompostownika. Pamela omal nie posikała się ze śmiechu, a Hitler uciekł do budy z piskiem i podkulonym ogonem, bo nie mógł znieść bijącego ode mnie smrodu.

Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i zadzwoniłam do rodziców, by uprzedzić ich, że przyjadę. W pierwszej chwili chciałam wspomnieć o zaproszeniu od Pameli, ale po krótkim namyśle uznałam, że poinformuję ich o tym w ostatniej chwili, bo inaczej będą marudzić, że nie powinnam, że wstyd, że ludzie będą rozsiewać o mnie plotki.

Może to głupie, ale nikomu nie mówiłam, że utrzymuję kontakt z Pam

W głębi serca wstydziłam się znajomości z lesbijką i skrzętnie ją przed bliskimi, ukrywałam. Trzy doby przed planowanym spotkaniem, czyli w nocy ze środy na czwartek, przyśnił mi się bardzo realistyczny koszmar. Było ciemno, a ja stałam po pas w kompostowniku na podwórku i trzęsłam się jak galareta – przed moim oczami rozgrywały się bowiem przerażające sceny. Dom koleżanki płonął od piwnicy po dach. Z wybitych okien buchały płomienie i kłęby czarnego dymu. Ściany lizały jęzory syczącego ognia, a w powietrze strzelały czerwone i żółte iskry. Trawiony pożogą dom trzeszczał, jakby coś go od środka rozsadzało. Trudno mi było oddychać. Czułam w nozdrzach i gardle gryzące, gorące powietrze. Z moich oczu lały się łzy. Po ogrodzie biegał Hitler palący się niczym ruchoma pochodnia i przeraźliwie skowyczał. Jego wielkie łapy zostawiały na trawie tłuste, parujące ślady.

A potem stało się najgorsze, bo z domu wyszły dwie płonące kobiety, wzięły się za ręce i ruszyły niespiesznie w moim kierunku. Wiedziałam, że jedna z nich to Pamela, a druga to Alex. Kiedy zbliżyły się, ujrzałam kolejną niesamowitą rzecz – one się nie paliły, tylko były tymi płomieniami… otoczone. Uśmiechały się smutno, lecz na ich twarzach malował się spokój.

– Co się tutaj stało? Jakim cudem żyjecie? – spytałam.
– Do zobaczenia – wyszeptała w odpowiedzi Pamela i obie zaczęły powoli znikać.

Kiedy rozpłynęły się w mroku nocy, zobaczyłam pędzącego ku mnie Hitlera. Już się nie palił. Wyglądał strasznie, jak obdarty ze skóry. Szczekał i szczerzył kły. Czułam, że nie ma dobrych zamiarów, że chce mnie dopaść i skrzywdzić, ale nie zdążył tego zrobić, bo się obudziłam.

W ustach wciąż czułam spaleniznę

Za oknem wstawał dzień. Do sypialni wdzierały się nieśmiało złote promienie słońca. Bezlistne gałęzie pobliskich drzew oblepiała biała, malownicza szadź. Przez chwilę leżałam bez ruchu i próbowałam uspokoić wariacko dudniące serce. Pod powiekami tkwił mi obraz oskórowanego psa i jego osmalonych, kłapiących zębów. Nozdrza drażnił swąd spalenizny. Potwornie szczypały mnie oczy, a usta wypełniał smak popiołu, jakbym zjadła na kolację przypaloną kiełbasę. Potrząsnęłam energicznie głową w nadziei, że przepędzę w ten sposób wspomnienie sennego koszmaru. Nie udało się. Obrazy trawionego przez ogień domu wracały do mnie z przerażającą wyrazistością. Czułam niepokój i takie nieprzyjemne wewnętrzne rozedrganie.

To był stan przypominający kaca, tyle że bez mdłości i bólu głowy. Pewnie dlatego dzwonek telefonu zabrzmiał w moich uszach niczym wystrzał z armaty, ciśnienie skoczyło mi do dwustu, a kark pokrył się gęsią skórką. Kiedy sięgałam po komórkę, spostrzegłam, że trzęsą mi się ręce i że moje serce znów trzepocze się w piersi jak ptak w klatce. Dzwoniła mama, co nie było ani dziwne, ani podejrzane, bo taki miała poranny rytuał.

– Dzień dobry, córuś – rzekła na powitanie. – Gdzie jesteś, w pracy, w domu?
– Witaj, mamo. W domu. Do pracy idę na popołudniową zmianę. Co tam u was? Ojciec dalej narzeka na korzonki?
– U nas wszystko dobrze, a Zenek zastrzyki bierze, to mu lepiej. Dzwonię, bo się nieszczęście w miasteczku stało, i powinnaś o tym wiedzieć… Dom Sankowskich, dziadków tej twojej koleżanki, Pameli… Kojarzysz?
– Kojarzę – odparłam słabym głosem i poczułam, że zaczynam dygotać na całym ciele.
– Ta Pamela z zagranicy parę miesięcy temu wróciła, remont generalny zrobiła, a niedawno jakaś kobieta się do niej wprowadziła – ciągnęła mama. – Ludzie plotkowali, że to jej narzeczona, i że one ze sobą żyją, wiesz. Dobrze, że przestałaś się z nią zadawać, skoro to les…
– Mamo – weszłam jej w słowo. – Jakie nieszczęście? Co z domem Sankowskich?

– A sfajczył się w nocy do fundamentów – wypaliła na jednym oddechu. – Coś najpierw wybuchło, butle z gazem chyba albo piec, a potem wszystko stanęło w płomieniach. Strażacy znaleźli puszki po farbach i chemikaliach, pewnie zostały po remoncie, i dwa zwęglone ciała. Napiórkowska, ta, co mieszka dwa domy dalej, no wiesz, gosposia naszego proboszcza, podsłuchała, że leżały w łóżku, te ciała, i że raczej się żywcem nie spaliły, bo wcześniej z powodu wybuchu zwalił się na nie strop. Trudno uwierzyć, co? 

Nie odpowiedziałam, bo byłam przekonana, że to nie dzieje się naprawdę, że jeszcze się nie obudziłam i ciągle śnię nocny koszmar. Kiedy wreszcie do mnie dotarło, że rozmawiam z mamą na jawie, serce przeszył mi ostry ból, a dusza wypełniła mrokiem. Nie widziałam Pameli od 10 lat, a poczułam się tak, jakbym straciła kogoś bardzo bliskiego. Poczułam pustkę.

– Szkoda. Takie młode były, mogły jeszcze pożyć – mówiła dalej mama. – Człowiek nie zna dnia ani godziny. Wczoraj Napiórkowska na bazarku je widziała, jak kupowały warzywa, a dziś nie ma ich na tym świecie. Przykro ci pewnie, co?
– Tak. Bardzo przykro – przyznałam lekko zdławionym głosem. – Co z psem?
– O ile wiem, ona nie miała psa. Skąd wziął ci się pies? – zdziwiła się mama.
– Wiesz, muszę kończyć – odparłam wymijająco, bo nie chciałam opowiadać jej o koszmarze. – Porozmawiamy w sobotę.
– Przyjedziesz na obiad, tak?
– Tak, koło pierwszej. – Ugotuję rosół z kluseczkami – obiecała ucieszona.
– Świetnie. Do zobaczenia.

Skłamałam, że muszę kończyć. Wcale nie musiałam, ale w gardle czułam wielką gulę i nie potrafiłam zapanować nad łzami, które cisnęły mi się do oczu. Wiadomość o śmierci Pameli wywołała we mnie ogromny szok, ale znacznie większym wstrząsem była świadomość, że mój senny majak okazał się odzwierciedleniem realnej tragedii. Nie wierzę, że miałam do czynienia z przypadkowym zbiegiem okoliczności. Jestem pewna, że Pamela dała mi z zaświatów znak. Znak, że nie pochłonęła jej nicość, tylko odeszła z ukochaną kobietą do lepszego świata.

Ta szalona myśl znalazła swoje potwierdzenie w sobotę przed południem, gdy kierowana jakimś tajemniczym impulsem, zanim weszłam do rodziców, pojechałam obejrzeć zgliszcza spalonego domu. Wiem, że zabrzmi to jak cytat z książki o zjawiskach paranormalnych, lecz ja tam wyczułam obecność Pameli – jej energię, ducha, istnienie. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć, ale wiem, że była bardzo blisko, ponieważ w jednej chwili żal po jej utracie znikł, natomiast moje serce wypełniło się ciepłem i spokojem, a z głowy wywietrzały wszystkie ponure myśli…

Jutro minie miesiąc, jak została pochowana w rodzinnym grobie

Ciało tej drugiej skremowano i odesłano w urnie do Anglii. Z jednej strony żałuję, że przestraszyłam się przyjaźni z Pam, ale z drugiej, gdy analizuję naszą znajomość, coraz częściej dochodzę do wniosku, że byłyśmy kimś więcej niż przyjaciółkami – że byłyśmy bratnimi duszami. Wiem też, że gdziekolwiek jest Pamela, jest tam szczęśliwa, i że kiedyś znowu się spotkamy.

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA