„Córka podrzuciła nam swoje dziecko i uciekła z jakimś szemranym lowelasem. Nawet w Wigilię nie złożyła synkowi życzeń”

Rodzice oszukani przez córkę fot. Adobe Stock, Pormezz
„Dwie godziny później znalazłem podany mi adres. To, co zastałem, ciężko było nazwać >>domem<<. To był barak z kominem… Zastukałem. Miałem nadzieję, że Karoliny tam nie będzie. Że nie mieszka w takich warunkach. Gdy otworzyła mi drzwi, ledwie ją poznałem”.
/ 22.12.2022 07:15
Rodzice oszukani przez córkę fot. Adobe Stock, Pormezz

Karolina urodziła Adriana w liceum. Ojciec dziecka, starszy od niej o kilka lat, dał mu nazwisko, przez chwilę nawet płacił alimenty, ale w końcu zniknął. Karolina nie wróciła do szkoły. Zaczęła pracować w sklepie spożywczym. Małym zajmowaliśmy się moja żona i ja.

Dwa lata temu Karolina poznała Dominika. Od razu mi się nie spodobał. Niby miał samochód, szpanerskie ciuchy, tyle że nikt nie wiedział, skąd brał na to wszystko pieniądze. Ale Karolina zakochała się na zabój.

– Mamo, tato. Wyjeżdżam z Dominikiem do Dublina. Znajomy jego taty prowadzi tam polskie delikatesy. Ma dla mnie pracę. Zarobię pięć razy więcej niż tu – oznajmiła pewnego dnia.

– A Adrian? – zapytała moja żona.

– No… niech zostanie z wami, tutaj ma szkołę, kolegów. Będę wam przesyłać pieniądze. I przyjeżdżać od czasu od czasu. Ja to chcę zrobić dla niego, żeby mógł pójść do dobrej szkoły, na studia – przekonywała.

Zgodziliśmy się. Naprawdę wierzyłem, że Karolina myśli o synku. Zaraz po wyjeździe dzwoniła do nas codziennie przez Skype’a.

– Mamcia, kiedy wracasz? – pytał za każdym razem Adrian.

W szkole radził sobie całkiem nieźle, ale nocami często budził się z płaczem. Braliśmy go wtedy z Elą do naszego łóżka, w końcu się uspokajał. Gdy Karolina z mnóstwem prezentów przyjechała na Boże Narodzenie – nie odstępował jej na krok. Chodził za nią jak piesek, gdy tylko usiadła – gramolił się na kolana.

– Nie wyjeżdżaj już – prosił.

Tłumaczyła mu wtedy, że musi, że potrzebują pieniążków, że przyjedzie już  niedługo na Wielkanoc. Gdy znowu zniknęła – Adrian zamknął się w sobie. Zaczęły się kłopoty z nauką. Kilka razy byliśmy też wzywani do szkoły, bo wnuk kogoś pobił.

– Dziadziu, oni przezywają mamę. Mówią, że mnie zostawiła – mówił.

W Wielkanoc postanowiłem poważnie porozmawiać z córką.

– Karolinko, pieniądze to nie wszystko. Wiem, że chcesz dla Adriana jak najlepiej, ale właśnie dlatego powinnaś zostać. Adrian cię potrzebuje. Bardziej niż prezentów. Boję się o niego.

Karolina zrobiła dziwną minę. 

– Tato. Ja nie mogę zostać. Ja mam tam teraz swoje życie. A Adrianowi nic nie będzie, przyzwyczai się.

Spojrzałem na nią zdziwiony, ale tylko skrzywiła się i wyszła z pokoju.

Nie poznawałem własnej córki…

Gdy znowu wyjechała, staraliśmy się z żoną jeszcze bardziej dopieścić wnuka. Ela nawet zaczęła sprzątać u ludzi, żeby dorobić. Za te pieniądze zabieraliśmy Adriana do aquaparku, do kina w mieście. Zapisaliśmy go na lekcje angielskiego i na zajęcia judo. Pieniędzy od Karoliny nie ruszaliśmy. Leżały na koncie dla wnuka.

Na dniu sportu w szkole Adrian był jedynym dzieckiem, z którym nie było chociaż jednego z rodziców. Starałem się, jak mogłem, wystartowałem w biegu w workach dla ojców. Ścigania się z młodszymi o ponad 20 lat facetami omal nie przypłaciłem zawałem. Zacisnąłem zęby, byle wnuk był szczęśliwy. Karolina dzwoniła coraz rzadziej, a Adrian coraz rzadziej o nią pytał. Zaczynałem wierzyć, że jakoś to wszystko sobie poukładał w głowie. Gdy jednak córka nie przyjechała w wakacje, choć obiecała, wpadł w histerię.

– Dlaczego mama już mnie nie kocha? Dlaczego? – wył.

Z trudem udało nam się go uspokoić. Ani ja, ani Ela nie wiedzieliśmy, jak mamy odpowiadać. Próbowałem się dodzwonić do córki, lecz nie odebrała. Napisałem do niej maila. „Krzywdzisz swojego syna! Nie rozumiesz tego?” – zakończyłem.

Odpowiedź przyszła po trzech dniach.

„Tato. Mam swoje problemy – napisała mi Karolina. – Jak Adrian będzie większy, to na pewno zrozumie i mi wybaczy. Opiekujcie się nim”.

Nie podobała mi się ta odpowiedź

Zacząłem się martwić. Ale Karolina dalej nie odbierała telefonu. Przez miesiąc nie dawała żadnego znaku życia. Nie przyszły też pieniądze, które do tej pory wpływały na konto regularnie. Próbowałem więc zadzwonić na numer Dominika, okazało się jednak, że jest już nieaktualny. Któregoś dnia rozpoznałem na ulicy koleżankę Karoliny ze szkoły. Postanowiłem zaczepić ją i zapytać, czy utrzymuje z moją córką jakiś kontakt.

– Masz ją może na tym Facebooku? Coś pisała? – zagadnąłem.

Nie chciałem przyznać, że córka przestała się odzywać. Po co cała wieś miała o tym wiedzieć?

– A tak, z ciekawości po prostu – odpowiedziałem wymijająco.

Przez kolejne miesiące cały czas wierzyłem, że lada chwila zadzwoni telefon, albo po prostu Karolina stanie w drzwiach. Ale kiedy nie odezwała się nawet w urodziny Adriana, nie pofatygowała się, żeby złożyć świąteczne życzenia swojemu dziecku, powiedziałem do Eli:

– Przestańmy udawać. Nasza córka porzuciła Adriana. Taka jest prawda.

Żona zaczęła płakać.

– Tadek, ja nie wierzę. A może jej się coś stało? Może ten Dominik ją skrzywdził? Może ją przetrzymuje? Ty musisz tam pojechać. To jedyne wyjście – Ela przestała płakać i spojrzała na mnie poważnie. – Ja nie żartuję. Musisz lecieć do Dublina.

Przecież ja nawet słowa po angielsku nie znam!

Zrozumiałem, że żona ma rację. Tylko że ja w życiu nie leciałem samolotem, nie znałem ani słowa po angielsku. A pieniądze?

– Weźmiemy z konta Adriana. To pieniądze na jego przyszłość. A przecież to o nią chodzi – zadecydowała Ela.

Już kupno biletu przez internet okazało się przeszkodą nie do pokonania. Gdyby nie pomoc syna sąsiada – nic by z tego nie wyszło. Ale udało się. Na dodatek chłopak pracował kiedyś w wakacje w Londynie, więc został moim nauczycielem. Wyjaśnił mi, co  robić na lotnisku, jak się zachować.
Przez internet sprawdził i zapisał mi, w jaki mam wsiąść autobus na lotnisku w Dublinie, poradził, żebym zapisał adres na kartce i pokazał kierowcy.

– W najgorszym razie, panie Tadeuszu, proszę dzwonić do mnie. Będę tłumaczył – tą deklaracją Marcin podniósł mnie trochę na duchu.

Ale i tak bałem się jak nigdy w życiu. Spakowałem się do małej torby i ruszyłem autobusem do Warszawy. Ela i Adrian pomachali mi na pożegnanie. Wnuk myślał, że jadę do sanatorium. Na wszelki wypadek nie powiedzieliśmy mu prawdy. Na lotnisko dotarłem bez przeszkód. Udało mi się też odprawić, nadać bagaż. Gdy już znalazłem właściwe wyjście, to chociaż miałem jeszcze prawie godzinę do odlotu, nie poszedłem nawet do toalety. Bałem się, że się zgubię.

Potem, kiedy siedziałem w fotelu i zaczęły pracować silniki – zamknąłem oczy i zacząłem się modlić.

– To pana pierwszy lot, prawda? – usłyszałem miły głos.

Koło mnie siedziała młoda dziewczyna i uśmiechała się do mnie przyjaźnie.

– Ja się trzęsłam jak galareta, kiedy pierwszy raz leciałam. A teraz bardzo to lubię. Wie pan, że samoloty to najbezpieczniejszy środek transportu?

Wybąkałem, że niby wiem, jednak moim zdaniem to nie jest normalne, żeby taka kupa złomu mogła się utrzymać w powietrzu. Zaczęliśmy się śmiać, poczułem się lepiej. Monika to był dar niebios. Nie dość, że zabawiała mnie całą drogę opowieściami o swoim dublińskim życiu, to jeszcze zajęła się mną na lotnisku. Osobiście zaprowadziła mnie do autobusu i pokazała, gdzie wysiąść.

– Gdy już wysiadłem – nagle uświadomiłem sobie, że jestem zupełnie sam. Wyjąłem z kieszeni narysowaną przez Marcina mapkę. Po 10 minutach znalazłem adres, z którego przychodziły listy i paczki. Zadzwoniłem do drzwi. Cisza. Spróbowałem jeszcze raz. Nic.

Mój plan B to było znalezienie delikatesów, w których miała pracować Karolina. Jeszcze przed wyjazdem pokazywała nam ich stronę w internecie.

Nie ma jej tutaj? To gdzie ona jest?

Dzięki Marcinowi miałem też wyrysowany plan dotarcia do nich. Spacer zajął mi pół godziny. Po drodze przyglądałem się domom, ludziom. Podobało mi się. Od czasu do czasu słyszałem polską mowę, to mi dodawało otuchy. W końcu znalazłem sklep. Otwarty! Przy kasie stała młoda brunetka. Przez chwilę miałem nadzieję, ale odwróciła się. To nie była moja córka.

– Mówi pani po polsku? – zwróciłem się nieśmiało do kobiety.

– Oczywiście – uśmiechnęła się miło. – Przecież to polskie delikatesy!

Zapytałem o Karolinę.

– Karolina? Nie, nie znam. Ale ja tu pracuję od tygodnia. Zawołam szefa.

Po chwili z zaplecza wyszedł postawny mężczyzna, na oko po czterdziestce.

– Jan J.. W czym mogę pomóc?

Wyjaśniłem, że szukam córki, która kiedyś u niego pracowała.

– Pan przyleciał z Polski? Dzisiaj? Musi być pan zmęczony – J. gestem zaprosił mnie na zaplecze.

Dopiero gdy postawił przede mną talerz z kanapką, uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem głodny. Podziękowałem i zabrałem się do jedzenia. Do popicia dostałem kufel zimnego piwa – smakowało wybornie. W międzyczasie J. mówił o mojej córce.

– Rzeczywiście Karolina pracowała u mnie przez prawie rok. Bardzo dobrze jej szło. Ma głowę do handlu. Wieczorami uczyła się angielskiego. Język łapała bardzo szybko. Już po trzech miesiącach umiała się dogadać z klientami. Ale potem zaczął jej mieszać w głowie ten Dominik… To syn mojego przyjaciela z Polski, ale nie mam o nim dobrego zdania. Coś opowiadał, że ma pomysł na własny biznes, że musi mu pomóc. Próbowałem przemówić Karolinie do rozsądku, niestety, parę tygodni później złożyła wymówienie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co się z nią teraz dzieje.

Ukryłem twarz w dłoniach

Nie miałem planu C. Nie miałem pojęcia, gdzie szukać córki. Ani nawet, gdzie spędzę noc.

– Panie Tadeuszu, ma pan gdzie się zatrzymać? Nie? – J. jakby czytał mi w myślach. –Tak podejrzewałem. Proszę się nie martwić. Mam na zapleczu pokoik z łóżkiem. Może pan przenocować. A jutro coś wymyślimy.

Odetchnąłem z ulgą. Jak to dobrze, że są jeszcze dobrzy ludzie na świecie. Przypomniałem sobie, że nie dałem żadnego znaku żonie. Nawet nie włączyłem komórki po opuszczeniu samolotu. Ela napisała już z 20 SMS-ów! „Przepraszam, kłopoty z telefonem.  Wszystko u mnie w porządku. Karoliny jeszcze nie znalazłem. Nie martw się, mam gdzie spać. Jutro się odezwę” – napisałem. 
„Dzięki Bogu. Melduj się częściej, bo mnie do grobu wpędzisz. Dobranoc” – odpisała żona natychmiast. Następnego dnia właściciel delikatesów zaprosił mnie do swojego kantorka na śniadanie.

– Podzwoniłem trochę po kolegach, którzy znali Dominika. Nie mam zbyt dobrych wiadomości. Próbował handlować kradzionym towarem. Wpadł kilka miesięcy temu. Teraz czeka w areszcie na proces. Zamarłem.

– A moja córka?

– Nie jestem pewien. Ale nic nie słyszałem, żeby też siedziała. Zdobyłem ostatni adres Dominika. To pod Dublinem. Może tam jest Karolina?

J. zawiózł mnie na przystanek. Wyrysował mi mapę, poprosił kierowcę, żeby mi pokazał, gdzie wysiąść.

– Jak jej tam nie będzie albo nie będzie mógł pan zostać, proszę zadzwonić. Przyjadę po pana. Proszę nie dziękować, trzeba sobie pomagać – zakończył, ściskając mi dłoń.

Dwie godziny później znalazłem podany mi adres. To, co zastałem, ciężko było nazwać „domem”. To był barak z kominem… Zastukałem. Miałem nadzieję, że Karoliny tam nie będzie. Że nie mieszka w takich warunkach. Gdy otworzyła mi drzwi, ledwie ją poznałem. Była wychudzona, miała krótkie, ufarbowane na platynowy blond włosy. A na rękach trzymała kilkumiesięczne dziecko.

– Tata? Co ty tu robisz? – rozejrzała się nerwowo dookoła. – Wchodź szybko.

Barak w środku wyglądał jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Materac na podłodze, koślawy stolik, dwa krzesła i koza na węgiel w rogu.

Karolina zaczęła płakać. Zrobiło mi się głupio

– Tu mieszkasz? – rozejrzałem się z przerażeniem. – Dziewczyno, to są te luksusy, dla których porzuciłaś dom i syna? A to dziecko to…?

– Ola. Moja córka. Jej ojcem jest Dominik – odpowiedziała po chwili, nie podnosząc wzroku. – Tato. To wszystko poszło nie tak. Dominik chciał dobrze, miał pomysł. Mieliśmy się ustawić i wtedy sprowadzić Adriana. Naprawdę. Ale wszystko się rozleciało. Wspólnicy go oszukali…

– Biznes? Karolina, o czym ty mówisz? Ja słyszałem o tym biznesie. Dziecko, kradzież to nie jest biznes. Nie tak cię wychowaliśmy…

– Córuś, już dobrze. Zabiorę cię do domu. Wszystko się ułoży. Pakuj się. Nie zostawię cię tutaj, nie możesz zostać w tym… tym syfie!

Zadzwoniłem do pana Jana. Obiecał, że w ciągu trzech godzin po nas przyjedzie. I że możemy wszyscy przespać się w sklepie. Karolina zgarnęła swój dobytek do jednej niedużej walizki. Z puszki po kawie wyciągnęła kilka banknotów.

– To z zasiłku na Olę. To teraz mój jedyny dochód – wyjaśniła.

Gdy siedzieliśmy już w aucie, J. zwrócił się do mojej córki:

– Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przecież przyjąłbym cię znowu do pracy. Ta nowa dziewczyna słabo sobie radzi.

– Wstydziłam się – odpowiedziała szczerze. – Pan mnie ostrzegał…

Zadzwoniłem do Eli. Karolina nie chciała rozmawiać ani z nią, ani z Adrianem.

– Po co go denerwować? Zrobię mu niespodziankę, jak wrócimy.

Ela ucieszyła się, że ma wnuczkę.

– Tylko dlaczego ona ją przed nami ukrywała? – dziwiła się żona.

Nie powiedziałem jej wiele więcej. Ani o Dominiku, ani o baraku, w  którym znalazłem naszą córkę. Obiecałem, że w domu jej wszystko opowiem. Ustaliliśmy, że rano Karolina kupi bilety powrotne. Dałem jej wszystkie euro, jakie przywiozłem z Polski.

Co mam powiedzieć wnukowi?

Rano, gdy wstałem, córki i wnuczki nie zastałem. Byłem pewny, że Karolina pojechała po bilety. Zacząłem się martwić po dwóch godzinach. Zajrzałem do pokoju, w którym spała… Na stoliku leżał list: „Tato, przepraszam. Może kiedyś mi wybaczycie. Ale ja kocham Dominika. Nie mogę go zostawić. Nie szukaj mnie. Opiekujcie się Adriankiem. Kiedyś mu to wyjaśnię. Karola”.

Usiadłem na łóżku i zacząłem płakać. Po raz pierwszy od ponad pięćdziesięciu lat… Z żalu, z bezsilnej wściekłości. Pan Jan pożyczył mi pieniądze na bilet powrotny. I zawiózł na lotnisko.

– Bardzo mi przykro, że tak wyszło. Nie wiem, co powiedzieć, jak mógłbym pana pocieszyć – pożegnał mnie.

Podziękowałem mu chyba po raz setny za pomoc. Obiecałem, że odeślę pieniądze zaraz po powrocie. Uścisnęliśmy się serdecznie i zostałem sam. Samolot za chwilę wyląduje w Warszawie. Za dwie godziny będę w domu. A ja ciągle nie wiem, co mam powiedzieć wnukowi. Prawdę?

Czytaj także:
„Szybko przywiązuję się do ludzi, więc nie uznaję wakacyjnych romansów. Zrobiłam wyjątek tylko raz. Pierwszy i ostatni...”
„Przez dziecko w moim łóżku wiało chłodem. Dopiero weekend w spa bez córki, przywrócił żar do naszej sypialni”
„Matka wytyka mi, że jestem idiotką, bo utrzymuję faceta. Ona idiotką nie była, oskubała z forsy całą hordę naiwniaków”

Redakcja poleca

REKLAMA