„Córka oznajmiła, że rzuca pracę i wyjeżdża do Ameryki. Serce mi pęka, bo wiem, że nie dożyję do jej powrotu”

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, SeventyFour
„Nie chcę niweczyć marzeń mojego dziecka, chociaż pęka mi serce na samą myśl o tym, że zostawi mnie samą w takim momencie... Jak zachowałaby się dobra matka?”.
/ 13.01.2024 21:15
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, SeventyFour

Od dziecka mówiła, że marzą jej się dalekie podróże, że chciałaby poznawać świat, a później o nim pisać.

Asi marzyło się bycie dziennikarką albo pisarką i przyznaję, zawsze była uzdolniona w tym kierunku. Była też niezwykle zainteresowana podróżami, historią, geografią i kulturą – już w szkole podstawowej miała rozległą wiedzę z tych dziedzin. Gdy jej rówieśnicy interesowali się jedynie nowymi zestawami klocków albo modnymi gwiazdkami pop z kanałów telewizyjnych, Asia oglądała filmy biograficzne i czytała książki ze szczytów list bestsellerów.

– Córcia, co ty czytasz? Rozumiesz coś z tego? – zdziwiłam się, gdy któregoś dnia zobaczyłam w jej rękach słynny kryminał o zabarwieniu religijnym.

– Chciałam po prostu sprawdzić, o co w tym chodzi i dlaczego tak się wszystkim podoba. Faktycznie fajne – odparła, nie odrywając wzroku od książki.

Byłam pod wrażeniem. Książka, oczywiście, nie była żadną rozprawą filozoficzną, a beletrystyką, ale Asia miała przecież zaledwie jedenaście lat! Dziewczynki w jej wieku z reguły czytały jedynie opowieści o księżniczkach i nastoletnich gwiazdkach pisane wielkimi literami.

Asia bez problemu ukończyła szkołę i studia

Zainteresowanie otaczającym światem nigdy nie opuściło Asi. Pewnie, w szkole niektóre przedmioty szły jej lepiej, a niektóre gorzej, ale generalnie, ukończenie edukacji nie stanowiło dla niej problemu.

Po szkole średniej córka wybrała międzykierunkowe studia humanistyczne, które były doskonałym zwieńczeniem całej jej osobowości: była po prostu zbyt zafascynowana światem i jego kulturą, żeby ograniczać się do jednego kierunku. Uniwersytet ukończyła z naprawdę dobrymi wynikami, a później znalazła pracę w redakcji magazynu internetowego.

Pisała naprawdę świetnie, ale niestety, branża, którą wybrała była wyjątkowo okrutna. Przez pierwsze dwa lata zarabiała grosze, za które w życiu nie byłaby się w stanie sama utrzymać – nawet mieszkając nadal ze mną. Później jej pensja nieco wzrosła, ale w dalszym ciągu nie była dobra.

– Dziecinko, tak się tam męczysz, jesteś taka dobra, a tak słabo ci płacą… Może poszukasz czegoś innego? A może odrobinę zmienisz swój profil zawodowy? Przecież musisz z czegoś żyć – martwiłam się o nią.

– Mamo, ale ja kocham to robić. Spokojnie, w końcu los się do mnie uśmiechnie i dostanę swoją szansę – uspokajała mnie.

Martwiłam się o córkę

Chociaż byłam samotną matką, żyło nam się relatywnie wygodnie. Po zmarłym przedwcześnie mężu odziedziczyłam spory rodzinny spadek, który był dla nas solidnym zabezpieczeniem. Sama też nie zarabiałam najgorzej. Nie miałam więc problemu z finansowym wspieraniem córki do momentu, aż nie zostanie odpowiednio doceniona zawodowo.

Martwiłam się jednak czy branża, którą wybrała, kiedykolwiek wynagrodzi ją za ciężką pracę i długie oczekiwanie na „swoją kolej”. Na razie wyglądało to tak, jakby redaktorzy i wydawcy zatrudniali tłumy dzieciaków za grosze, a później po prostu wymieniali ich na nowych.

– To takie niesprawiedliwe. Dziewczyna ma ogromną wiedzę, jest naprawdę dobra w tym, co robi, a zarabia połowę tego, co jakaś pierwsza lepsza dziunia skrobiąca tabelki z wynikami sprzedaży w korporacji – narzekałam swojej przyjaciółce.

– Taki jest ten świat… – wzdychała ciężko. – Nie martw się, ja w nią wierzę. W końcu się wybije.

Niestety, wkrótce wydarzyła się rzecz, która odciągnęła moje myśli od zmartwień o zarobki córki. Zaczęłam się czuć gorzej niż zwykle: byłam osłabiona, zdarzały mi się omdlenia, problemy żołądkowe, częste bóle głowy. Zaalarmowana, umówiłam się do lekarza. Byłam przekonana, że gorsze samopoczucie jest winą stresu – w ostatnim czasie faktycznie miałam dużo więcej zmartwień, a i nierzadko kończyłam pracę po godzinach. Nie spodziewałam się żadnej strasznej diagnozy, bo też nigdy nie należałam do hipochondryków.

Byłam w szoku, gdy wyszłam od lekarza

Nie czułam jeszcze niepokoju, gdy lekarz po podstawowych badaniach skierował mnie na bardziej dokładne.

– Jest już pani w wieku zwanym średnim. Trzeba o siebie bardziej dbać i robić porządniejsze badania niż tylko podstawowe. Upewnijmy się, że wszystko jest w porządku. Sumienie nie dałoby mi spokoju, gdybym dokładnie pani nie sprawdził – poinformował mnie spokojnie doktor.

– Oczywiście, rozumiem, słuszna decyzja – zgodziłam się bez gadania.

Liczyłam, że badania odbiorę sobie w aplikacji albo mailem i będzie po wszystkim. Ku mojemu zdziwieniu, po otrzymaniu wyników zostałam zaproszona na kolejną wizytę.

– Pani Agnieszko, pojawiły się pewne komplikacje. Proszę zachować spokój i wysłuchać mnie do końca, dobrze? – zaczął ostrożnie doktor, przeglądając karty z moimi wynikami.

Wtedy dopiero się przestraszyłam. Gdy lekarz po kolei opisał mi wszystkie nieprawidłowości, które wykrył w moich wynikach, drżałam ze strachu. A gdy oznajmił, że muszę natychmiast zacząć leczenie, które niekoniecznie musi zakończyć się powodzeniem, poczułam, jak rozmywa mi się świat przed oczami.

„Boże, i co teraz? Przecież ja mam niecałe pięćdziesiąt lat… Miałam mieć przed sobą jeszcze kilka dekad", myślałam w panice. Do domu wracałam okrężną drogą. Gdy już zbliżałam się do swojej ulicy, nagle zawracałam i postanowiłam przedłużyć swój spacer.

To mogą być moje ostatnie miesiące

Gdy w końcu wróciłam do domu, poszłam od razu do swojej sypialni. Nie byłam w stanie rozmawiać z córką. Nadal nie wymyśliłam, w jaki sposób powiem jej o swojej chorobie. Asi chyba zresztą nawet nie było w domu. „Pewnie wyszła z koleżankami albo jeszcze nie wróciła z pracy”, pomyślałam.

Gdy położyłam się do łóżka, rozpłakałam się jak dziecko. Nie potrafiłam przyswoić myśli, że mogę nie dożyć nawet następnego roku. Mogę nie poznać nigdy męża mojej córki, mogę nie dożyć wnuków, które nazwą mnie „babcią”, mogę już nigdy nie przeżyć pięknych chwil z mężczyzną. W końcu zmęczona wielogodzinnym płaczem zasnęłam snem niespokojnym i burzliwym.

Obudziłam się z nadzieją, że wszystko to, co zdarzyło się wczoraj, było jedynie koszmarem, ale szybko dotarła do mnie świadomość, że to niestety rzeczywistość. Z dołu dobiegały dźwięki córki krzątającej się po kuchni. Jej obecność przypomniała mi, że jest jeszcze przecież nieświadoma tego, czego dowiedziałam się u lekarza. „Nie będę jej na razie mówić. To jeszcze nie ten moment”, pomyślałam i zeszłam na dół.

– Cześć – przywitała się ze mną radośnie Asia. – Mamo, mam wieści.

– Tak? Jakie? – zaciekawiłam się.

– Dostałam pracę w Stanach! Mogę wyjechać już za trzy tygodnie! Wstępnie mam gdzie mieszkać przez następne dwa miesiące, siostra Karoliny ma tam mieszkanie i zgodziła się mnie ugościć, a potem bym coś znalazła. A praca… Rany, to spełnienie marzeń! Chcą mnie zatrudnić w redakcji jednego z większych magazynów o kulturze w samym Nowym Jorku – trajkotała podekscytowana córka.

– O rany, to cudownie! – ucieszyłam się i na kilka sekund zapomniałam o przygnębieniu, które zainfekowało moje ciało poprzedniego dnia. – Jestem taka dumna!

– Ale wiesz, to strasznie daleko… Nie będziesz miała nic przeciwko? Nie będziesz się tu czuła samotnie? Bo jeśli będziesz, to odmówię! – zadeklarowała szybko Asia.

– A skąd, jedź, spełniaj marzenia – odpowiedziałam, chociaż czułam, że w gardle rośnie mi wielka gula.

Nie mogę zatrzymać córki

Asia natychmiast zabrała się za planowanie przeprowadzki. Na szczęście dysponowałam jakimiś pieniędzmi, które mogłam jej podarować na dobry start. Nowy Jork należy przecież do najdroższych miast na całym świecie, z pewnością nie będzie jej łatwo, przynajmniej na początku. Cała ta radosna nowina sprawiła jednak, że temat mojej choroby spadł na dalszy plan.

Wiedziałam, że jeśli powiem córce, że jestem chora, natychmiast porzuci plan wyjazdu. „A co jeśli to szansa jedna na milion? Przecież młodzi wcale nie mają dziś łatwo w tym wielkim świecie, konkurencja jest ogromna… "Nie mogę jej zatrzymać”, myślałam. Zdecydowałam więc, że zataję swoją chorobę.

Dzisiaj Asia ma już bilet lotniczy, spakowane walizki i plany na najbliższe kilka miesięcy. Wyjeżdża za kilka dni, a ja wpadam w coraz większą rozpacz.

– Mamo, nie martw się, przecież zobaczymy się już za kilka miesięcy na święta! – pociesza mnie córka, gdy widzi, jak ukradkiem łykam łzy.

Przytulam ją i przyznaję jej rację, chociaż nie wiem, czy słusznie. Z tyłu głowy ciągle mam świadomość, że mogę jej już więcej nie zobaczyć…

Czytaj także:
„Zgodziłam się na małżeństwo z rozsądku. Teraz rozsądek podpowiada, żeby wywalić tego hulakę na bruk”
„Moja siostrunia uknuła intrygę, żeby odebrać mi spadek. Chciwa jędza jeszcze mnie popamięta”
„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”

Redakcja poleca

REKLAMA