Już od dobrego miesiąca bez końca wysłuchiwałam, że moja córka do szczęścia koniecznie potrzebuje najnowszego telefonu, oczywiście takiego, jaki mają „wszystkie” jej koleżanki, czyli z tysiącem gadżetów, o których ja nigdy nie słyszałam.
Mnie tam telefon służył tylko do dzwonienia i pisania SMS-ów, więc nie widziałam powodu, dla którego Kasi miałby nie wystarczyć aparat, który dostała na gwiazdkę od dziadków. I to przecież nie byle jaki model, wiem, bo sama konsultowałam jego zakup, tylko dosyć drogi, i z wyższej półki!
– Mamo, teraz wszyscy mają nowego iPhona – powiedziała ze złością Kasia, kiedy po raz chyba setny odmówiłam jej kupienia tego wynalazku. – Dlaczego ja zawsze muszę wyglądać przy dziewczynach jak jakaś dziadówka?!
– Tylko nie przesadzaj! – krzyknęłam na nią, bo już nie mogłam wytrzymać tych jej wszystkich roszczeń.
fdsfddfhfdh
Nowe spodnie, oczywiście markowe; bluzki tylko z sieciówek, chociaż to takie szmatki, że zaraz się podrą, a liczą sobie za nie jak za zboże; buty, jak nie będą miały odpowiednich znaczków, to nawet ich nie włoży… Ja nie wiem, czy młodzi teraz chodzą z metkami na wierzchu, że marki są dla nich takie ważne?!
Już nawet nie mówię o swoich czasach, bo dla współczesnych nastolatek to zamierzchła historia, ale nawet moja starsza córka, studentka, była rozsądniejsza! Nosiła ciuchy z bazarku i nie narzekała. A Kasia, odkąd poszła do nowej szkoły, to już nawet nie chciała, jak dawniej, donaszać ubrań po starszej siostrze. Stwierdziła, że koleżanki zabiją ją śmiechem. Wtedy ustąpiłam, postanowiłam jednak, że z tym telefonem to się już nie dam!
– Ja ci kupić nie zabronię – zapowiedziałam Kasi; dziewczyna już się ucieszyła, że urobiła sobie matkę i za chwilę wrzuci w błoto moje ciężko zarobione pieniądze, ale nie tym razem! – Jak zarobisz, to proszę cię bardzo, możesz kupić wszystko, co sobie tylko zamarzysz.
– Ale mamo! – zaprotestowała przerażona. – Przecież ja mam naukę!
– Przecież nie każę ci pracować na pełen etat – powiedziałam. – Jednak popołudniami albo kilka godzin w soboty, czemu nie?
Kasia zapaliła się do tego pomysłu. Chyba, biedna, myślała, że w ciągu miesiąca zarobi sobie na telefon, i dalej będzie wolna. Zaraz też zasiadła przed monitorem komputera i zaczęła szukać sklepów, które potrzebują hostessy na promocje.
– Mam zlecenie! – pochwaliła się po kilku godzinach. – W supermarkecie, mam się zająć promocją czekoladek, tylko musisz mi podpisać zgodę.
Podpisałam, a jakże…
Kasia od razu zaczęła wydzwaniać do koleżanek, chwaląc się, jaką fuchę podłapała, i czego to ona sobie nie nakupi za zarobione pieniądze… Naprawdę się zdziwiłam, że moje dziecko nie zna wartości pieniądza. Spodziewała się chyba zarobić najniższą krajową za jeden dzień pracy! W sobotę rano wyszła podenerwowana, ale i podekscytowana.
– Wiesz, to nie takie łatwe – powiedziała z poważną miną. – Będę przecież reprezentować sklep, i będę mieć do czynienia z różnymi ludźmi…
Podejrzewam, że cytowała mi ulotkę, którą dostała na spotkaniu organizacyjnym. Szybko się okazało, że ludzie rzeczywiście są „różni”, bo Kasia wróciła już po dwóch godzinach, do tego zapłakana, i jak się można domyślić, bez żadnych pieniędzy.
– Ludzie to świnie! – łkała mi w ramię. – Najpierw podszedł taki młody, w dresach, i zabrał mi całą tackę, chociaż mówiłam, że jest przeznaczona tylko jedna czekoladka na jedną osobę… Kierowniczka mnie upomniała, ale dała mi jeszcze jedną tackę, a potem podeszła do mnie taka babcia i zaczęła mi opowiadać o swoich kotach, i nawet nie zauważyłam, kiedy schowała wszystkie czekoladki do torby, i sobie poszła. A kierowniczka powiedziała, żebym wracała do domu, bo sobie z taką pracą nie radzę.
– Widzisz, nie tak prosto jest zarabiać – westchnęłam, głaskając nieszczęsne dziecko po włosach.
Kasia nie chciała jednak pocieszenia, bo poleciała jak z procy do swojego pokoju, i krzyknęła, że jeszcze mi udowodni, że sama sobie tego smartfona kupi…
gnjgjgfjgfjfgj
No i w następną sobotę znów wyszła rano z domu, tym razem miała pilnować jakichś dzieci.
Byłam przerażona.
– Bój się Boga, córcia, ty w życiu nie miałaś do czynienia z dziećmi! – krzyknęłam spontanicznie.
Nie wiem, jacy zdesperowani rodzice mogli powierzyć mojej córce swoje pociechy, bo ja wciąż bałam się wziąć nawet psa do domu.
– A jak coś się stanie?
– A co się takiego może stać? – wzruszyła ramionami Kasia. – A dzieckiem sama byłam niedawno, to chyba coś pamiętam?
Tak się zdenerwowałam tym wszystkim, że aż się zabrałam za porządki, żeby czas szybciej zleciał. Jakąś godzinę później miałam wrażenie, że przeżywam jakieś déja vu, bo Kasia znów stanęła w drzwiach zapłakana. Westchnęłam tylko i poszłam jej zaparzyć melisy.
– To naprawdę nie moja wina! – zaklinała się. – Poszłam z nimi na spacer i młodsza, Lenka, wyrwała mi się z ręki i pobiegła wprost na ulicę! Dobrze, że nic akurat nie jechało! To chyba nic dziwnego, że się zdenerwowałam i dałam jej klapsa?! Od ciebie też nieraz dostałam i nic mi nie jest! – popatrzyła na mnie wyczekująco.
– Zbiłaś cudze dziecko? – westchnęłam ciężko. – No to nic dziwnego, że rodzice nie byli zachwyceni…
– Zachwyceni? – prychnęła Kasia. – Ta starsza gówniara zaraz do nich zadzwoniła i opowiedziała, co się stało. Dali mi dziesięć złotych i kazali się cieszyć, że policji nie wezwą za stosowanie przemocy!
– To masz już jakieś pieniądze na dobry początek – próbowałam ją pocieszyć, ale ona prychnęła:
– Chyba żartujesz! Oprawię je sobie w ramkę, to są moje pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze!
Rozśmieszyły mnie te starania o zarobek. Sama od czasu do czasu dorabiałam sobie w sklepie mojego szwagra, który miał sieć szmateksów. W przededniu dostawy wraz z kilkoma innymi kobietami przebierałyśmy towar – nienadający się do niczego wyrzucałyśmy, resztę zawieszałyśmy na wieszakach albo układałyśmy w wielkich koszach. Trochę się trzeba było narobić, ale zawsze i pogadać mogłyśmy, i pośmiać się, i jakieś złocisze w kieszeni się znalazły… A do tego mogłyśmy sobie wybrać parę szmatek, oczywiście, płacąc za nie normalną cenę.
Następnym razem zaproponowałam więc Kasi, żeby poszła ze mną, a nuż znajdzie sobie coś ładnego? Zapaliła się do tego pomysłu, a ja byłam zadowolona, bo widziałam, że wreszcie coś zarobi, i tym razem już nie wróci zapłakana do domu. Rzeczywiście, nawet dumna z niej byłam, bo pracowała dzielnie, nie obijała się, i nawet mój szwagier zaproponował, żeby przychodziła regularnie, co tydzień. Tak jak teraz. Na cztery godziny, nie więcej, żeby zostało jej trochę wolnego. Ale zawsze to coś.
– Super, wujku – ucieszyła się. – A te cztery bluzeczki tobym chciała od razu kupić – powiedziała, pokazując jakieś trzy kuse szmatki, które, jak mnie zapewniała, są supermarkowe i dziewczyny ze skóry wyjdą, jak je zobaczą.
– Piętnaście, dziesięć, dwadzieścia, siedemnaście… – podliczał Staszek. – Czyli w sumie sześćdziesiąt dwa złote. Trochę więcej, niż dzisiaj zarobiłaś, ale traktuj to jako prezent od wujka!
Nigdy chyba nie widziałam tak zdumionego człowieka, jak Kasia w tamtym momencie. Dosłownie opadła jej szczęka i te niebieskie oczęta mało nie wyszły na wierzch.
– Nie zarobiłam nawet stówki? – zapytała.
Jedna z pracujących tam kobiet roześmiała się głośno.
– Czternaście złotych za godzinę, dziecko, to i tak bardzo dobra stawka za taką pracę – powiedziała. – A co ty myślałaś, że pieniądze rosną na drzewach?
Od tego czasu nie słyszałam, żeby moja córka wspomniała choć słowem o kupnie nowego telefonu. Mało tego, nawet sama zrobiła remanent w szafie starszej siostry i wybrała sobie kilka ubrań do noszenia. I jeszcze zaczęła mocno przykładać się do nauki matematyki. Jak twierdzi, chce iść na politechnikę, żeby nigdy nie musiała już pilnować cudzych dzieci. Jestem z niej bardzo dumna.
Czytaj także:
„W naszym łóżku wiało chłodem i nudą. Pomógł nam małżeński wypad do sklepu z bielizną. Teraz mąż nie odrywa ode mnie rąk”
„Po śmierci męża teściowa przejęła mój dom, bo stał na jej działce. Mieszkam z synami w drewnianym baraku”
„Synowa to księżniczka, która wszystko musi mieć najlepsze. Przez jej widzimisię nabrali kredytów i teraz toną w długach”