„Córka mnie ostrzegała, ale wzięłam ją za przemądrzałą smarkulę. Miała rację, a swoją głupotę przypłaciłam zdrowiem”

Zlekceważyłam ostrzeżenia córki i zachorowałam fot. Adobe Stock, kieferpix
Niemniej w swej nonszalancji i antylekarskiej niechęci przesadziłam w drugą stronę. Chociaż do głowy by mi nie przyszło, że podupadnę na zdrowiu jeszcze przed czterdziestką.
/ 06.01.2022 07:44
Zlekceważyłam ostrzeżenia córki i zachorowałam fot. Adobe Stock, kieferpix

Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Bardzo rozsądne podejście. Niestety do większości rodaków, w tym do mnie, dużo lepiej pasuje powiedzenie: mądry Polak po szkodzie.

Długo omijałam lekarzy szerokim łukiem, uważając, że jestem za młoda na przychodnie, badania i tabletki. Za to, że omijam lekarzy szerokim łukiem, winię trochę matkę, która była klasyczną panikarą i nadopiekuńczą późną rodzicielką. Pakowała mi watę do uszu i czosnek do skarpet, gdy tylko kichnęłam, a gdy gorączka skoczyła mi do trzydziestu ośmiu stopni, potrafiła wzywać pogotowie.

Takie doświadczenia mogą zrazić do lekarzy

Niemniej w swej nonszalancji i antylekarskiej niechęci przesadziłam w drugą stronę. Chociaż do głowy by mi nie przyszło, że podupadnę na zdrowiu jeszcze przed czterdziestką i że niewinna wizyta w lesie okaże się dla mnie tak fatalna w skutkach.

– Tadziu, nie skończymy z tym obieraniem do wieczora – powiedziałam do męża, zmęczona, ale szczęśliwa.

Przede nami stały trzy miednice pełne grzybów. Kozaki, maślaki, podgrzybki, a nawet kilka borowików. Będzie co suszyć i marynować – pomyślałam z dumą.

– A widziałaś, jakie piękne te kanie? – rozpływał się i oblizywał Tadeusz.

Mnie też na sam widok ich wielkich kapeluszy pociekła ślinka. Smażone kanie, obtoczone w jajku i mące, mniam, pychota! I niezapomniany smak dzieciństwa. Część grzybów zamarynuję, nieco ususzę, a z reszty przygotuję farsz do pierogów, planowałam.

W międzyczasie do kuchni zeszła Sandra. Skończyła piętnaście lat i czasem zachowywała się jak cudze dziecko, ale dziś miała dzień dobroci dla rodziców. Poprosiłam ją, żeby trochę nam pomogła. Łaskawie się zgodziła pod warunkiem, że jutro pójdziemy na basen. Czemu nie, w końcu były wakacje. We trójkę uporaliśmy się z obieraniem o wiele szybciej.

Nazajutrz temat grzybów zszedł na dalszy plan, najważniejsza była wyprawa na basen i przymiarki strojów kąpielowych. Zamknęłam się w sypialni i krytycznie popatrzyłam na swoje odbicie.

– Albo przytyłam, albo się skurczył – mruczałam do siebie, poprawiając uwierający w pachwinie materiał.

Nagle dostrzegłam na skórze czarny punkcik. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś paproch, ale kiedy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam, że to kleszcz. Kleszcz jak byk.

– Tadek, mam kleszcza! – zawołałam do męża. – Daj pęsetę, trzeba go wyciągnąć!

Dosłownie sekundę później do sypialni wparowała moja córka.

– Jaka pęseta? Jakie wyciągnąć? Musisz jechać na pogotowie. Lekarz go wyjmie i jeśli trzeba, od razu poda antybiotyk – powiedziała z poważną miną. – Sikałaś w lesie, tak? Wtedy ci się wpił. A po powrocie do domu dokładnie się nie obejrzałaś, choć każą tak robić, zatem teraz czeka cię wizyta u lekarza i pokazywanie mu pachwin.

Spojrzałam na smarkulę jak na przemądrzałą kosmitkę. Tak, wiedziałam, że kleszcze przenoszą różne choroby, ale już bez przesady.

Nie będę latała na SOR z byle błahostką

Kiedy byłam mała, kleszcze zawsze wyciągała mi mama, a potem dezynfekowała miejsce ukąszenia spirytusem. Nawet jej nie przyszło do głowy, żeby robić aferę z powodu głupiego kleszcza. Boziu, jaka ta dzisiejsza młodzież przewrażliwiona, pomyślałam. Gdy zjawił się mąż z pęsetą poinstruowałam go dokładnie, co ma zrobić.

– Wyciągnij go zdecydowanym ruchem i nie kręć na boki, bo zostanie w środku.

Tadek sprawnie pozbył się intruza. Jeszcze tego samego dnia zapomniałam o kleszczu. Czułam się dobrze, no, może trochę bolała mnie głowa, ale poza tym nie zauważyłam u siebie niczego niepokojącego.

Dlatego mocno się zdziwiłam, kiedy niedługo potem znów niedaleko pachwiny wykwitł mi imponujący czerwony placek. No nie, znowu ugryzło mnie jakieś cholerstwo, pomyślałam. Lubię lato, ale denerwują mnie i brzydzą te wszystkie kąsające i ssące krew robale.

A biedny człowiek żywiciel tych pasożytów wciąż musi na siebie uważać. Kilka godzin później doznałam olśnienia. Przecież ten rumień na skórze pojawił się dokładnie wokół miejsca, gdzie wcześniej wpił się kleszcz! Cholera, teraz już się nie wymigam od wizyty u lekarza, myślałam zrezygnowana.

Nie stresowałam się, bo zaczerwienione miejsce po ukąszeniu nie bolało ani nie swędziało. To pewnie jakaś reakcja alergiczna, uznałam.

Wypiszą mi leki i po kłopocie

Byłam tak pewna swojej autodiagnozy, że zbagatelizowałam sprawę i do lekarza rodzinnego umówiłam się dopiero dwa tygodnie później. Pewnie nadal zwlekałabym z wizytą, gdyby nie fakt, że rumień zaczął się powiększać. W dodatku dostałam zawrotów głowy. Bolały mnie też mięśnie i czułam się tak, jakby brała mnie grypa. Załatwię dwie sprawy za jedną wizytą, ucieszyłam się.

Nadal bowiem nie łączyłam tych dwóch rzeczy: kleszcza i złego samopoczucia.

– Sandra, jadę do lekarza, obiad masz w piekarniku – oznajmiłam córce.

– Ty do lekarza? Nie wierzę. Co się stało? – Sandra wpatrywała się we mnie podejrzliwie, jak moja matka, a nie córka.

– Coś mi wyskoczyło na udzie, pewnie alergia – odparłam.

– Co ci wyskoczyło? – w głosie córki wyczułam niepokój.

– Taki czerwony okrąg, jak tarcza do strzelania – zażartowałam.

Nie roześmiała się. Wdała się w babcię histeryczkę, ponieważ natychmiast zaczęła przesłuchanie.

– W którym miejscu to masz? Tam, gdzie użarł cię kleszcz? Wiesz, że tak objawia się borelioza? Oglądałam o tym film w szkole – oznajmiła mi grobowym głosem.

– Dziecko, jaka borelioza? To rzadka choroba. Trzeba mieć pecha, żeby ją złapać – ledwo to powiedziałam, od razu zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało.

Bo niby czemu ja miałabym mieć szczęście, a inni pecha? Z drugiej strony o boreliozie słyszałam tylko w telewizji. Nie znałam nikogo, kto zachorowałby po ukąszeniu kleszcza. To niemożliwe, żeby coś takiego przytrafiło się akurat mnie! Ale ziarno niepewności zostało zasiane. Sandra mnie nastraszyła i z duszą na ramieniu pojechałam do szpitala.

Uznała, że to lepszy pomysł niż wizyta w przychodni

– W szpitalu na pewno mają jakiegoś specjalistę od chorób zakaźnych. Lepiej cię zdiagnozuje niż rodzinny. I nie rób takiej miny. To profilaktyka. Lepiej dmuchać na zimnie. Będzie okej, mamo.

Niestety wcale nie było. Zafrasowana mina lekarza, który mnie oglądał i dotykał czerwonego placka na skórze, nie wróżyła niczego dobrego.

– Faktycznie wygląda na wczesne stadium boreliozy – powiedział w końcu. – Konieczne będą specjalistyczne badania i terapia penicyliną.

Z wrażenia zaschło mi gardle, a spanikowane serce zatrzepotało w piersi niczym ptak uwięziony w klatce. Niby słyszałam lekarza i dobrze rozumiałam, co do mnie mówi, a zarazem odnosiłam wrażenie, że coś bredzi po chińsku i jakby nie do mnie.

– Dlaczego nie przyszła pani wcześniej? Zaraz po ukąszeniu albo przynajmniej po odkryciu rumienia?

– Myślałam, że to jakieś uczulenie – bąknęłam speszona.

Byłam przerażona i czułam się jak ostatnia idiotka. Moje rodzone dziecko mnie ostrzegało, ale uznałam, że się wymądrza, i zbagatelizowałam objawy groźnej choroby. Okazało się, że nastolatka miała więcej oleju w głowie niż ja! Opuszczałam gabinet lekarski na glinianych nogach, modląc się w duchu, żeby to wszystko okazało się jakąś fatalną pomyłką albo snem, z którego zaraz się obudzę.

– Mamo, dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz! – Sandra patrzyła na mnie z pełnym troski wyrzutem, gdy zrelacjonowałam jej przebieg wizyty u lekarza. – Przecież przed pójściem do lasu mogłaś się czymś posmarować albo popsikać. W sklepach są różne preparaty na kleszcze.

Tak, ale nigdy ich nie kupowałam. Na komary owszem, ale nie na kleszcze. Ile razy w dorosłym życiu użarł mnie kleszcze? Dwa, trzy? A o boreliozie i kleszczowym zapaleniu mózgu mówiło się dopiero od niedawna, co zresztą traktowałam jak temat zastępczy albo sensację odpowiednią na sezon ogórkowy. Dopiero lekarz mnie uświadomił, że na choroby odkleszczowe cierpi wiele osób.

I niestety trudno je rozpoznać na czas. U wielu pacjentów diagnoza stawiana jest zbyt późno. Wszystko dlatego, że borelioza świetnie naśladuje objawy innych chorób. W moim przypadku rozpoznanie tego cholerstwa okazało się łatwiejsze, ponieważ na skórze pojawił się rumień, który od razu skierował leczenie na właściwe tory.

Wtedy jeszcze naiwnie myślałam, że po terapii antybiotykiem mój problem się skończy. Niestety tak się nie stało. Po kilku miesiącach zaczęłam mieć problemy z nogami. Mimo brania leków choroba przeszła w fazę rozsianą i zaatakowała stawy. Wiem, że to moja wina, bo za późno zgłosiłam się do lekarza.

Mogłam też przed pójściem do lasu posmarować się jakimś preparatem na kleszcze. Czytałam też, że gdybym wcześniej wyciągnęła kleszcza, to z dużym prawdopodobieństwem nie doszłoby do zakażenia. Teraz kontynuuję leczenie z nadzieją, że nie będzie gorzej. Najbardziej boli mnie świadomość, że mogłam uniknąć wszystkich tych komplikacji, a zachorowałam, bo po szczeniacku zlekceważyłam problem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA