Gdyby nie Marian, czułbym się całkiem do bani – sam jak palec w opustoszałym domu. Znaliśmy się od lat, ale rzadko spotykaliśmy. Dopiero jak obaj przeszliśmy na emeryturę, znalazł się czas. Całkiem dużo czasu, aż za dużo. Wtedy się spiknęliśmy – spotkałem Mariana na ulicy, zaprosiłem do siebie i tak się zaczęło.
Wpadał do mnie prawie codziennie, obu nam to pasowało, ja czułem się mniej samotny, on lubił trochę pobyć bez swojej żony. Oj, ciosała mu ta kobieta kołki na głowie. U mnie Marian odpoczywał. Wypijaliśmy po kieliszeczku na dobry humor i krążenie, graliśmy w szachy, gawędziliśmy. O polityce, rzecz jasna, obu nas ten temat interesował.
– Dzieci! – westchnąłem, przesuwając skoczka na szachownicy.
– Co, dzieci? – zainteresował się Marian. – Chyba nie przemyślałeś tego ruchu, brachu. Zaraz cię zaszachuję.
– Spróbuj – zaśmiałem się.
Obaj nie byliśmy mistrzami, po prostu zabijaliśmy czas przy szachownicy, ale Marian grał znacznie gorzej niż ja.
– Dzieci są kochane, dopóki są małe, potem zapominają o rodzicach. Nie jesteśmy im już potrzebni.
– Poważnie? Nigdy nie myślałem o naszym Antku w ten sposób. – Marian nie odrywał oczu od pola walki. Myślał nad kolejnym ruchem.
– Nie odwiedza was – wytknąłem mu.
– Bo mieszka za granicą – wzruszył ramionami. – Przyjeżdża, kiedy może, głównie jak wnuczka ma ferie.
Nie rozumiał mnie, a ja nie chciałem mówić, jak bardzo czuję się samotny. Póki Zosia była ze mną, całkiem inaczej to wyglądało, krzątała się, wszędzie jej było pełno, aż czasem mnie to denerwowało. Usiądź, mówiłem, odpocznij, nie rób zamieszania, a ona na to, że nie ma cierpliwości do wysiadywania na kanapie, odpocznie po śmierci. No i wykrakała, opuściła mnie, a mogła sobie jeszcze pożyć.
Bylibyśmy razem, czasem zajrzałaby do nas Ania, przyprowadziła wnuki. Ciągle u nas siedziała, dopóki Zosia żyła. Jak matki zabrakło, zapomniała o starym ojcu. Telefonowała do mnie prawie codziennie, ale to nie to samo. Rzadko znajdowała czas na wizytę, chłopcy podrośli, ciągle ich trzeba było gdzieś wozić, a to na zajęcia, a to do lekarza, a to do przedszkola. Przynajmniej tak się Ania tłumaczyła, ale ja wiedziałem swoje.
Do matki przychodziła, do mnie – nie
Ojciec zszedł na drugi plan, nie tęskniła za mną. To odkrycie bolało, zastanawiałem się, co zrobiłem źle. Byliśmy kochającą się rodziną, nie wiedziałem, co się zmieniło. No tak, zabrakło Zosi. Bez niej wszystko się pogmatwało. Myślałem o tym w kółko i doszedłem do wniosku, że nie jestem ważny dla córki. Dzwoni do mnie, bo poczuwa się w obowiązku, ale żeby przyjechać, uściskać ojca, spędzić z nim czas, to już nie. Ogarnął mnie straszny żal, że tak niesprawiedliwie zostałem potraktowany. Robiłem wszystko, żeby zapewnić Ani dobre życie, ciężko pracowałem, by miała lepiej niż ja. A ona tak mi się odwdzięcza!
Nawet się ucieszyłem, że następnego dnia nie zadzwoniła, chociaż czekałem na telefon od niej. Nie to nie, nie będę się narzucał, przypomni sobie o ojcu, to porozmawiamy. Albo i nie. Pielęgnowałem urazę do córki, więc kiedy usłyszałem w słuchawce jej głos, nie umiałem z nią rozmawiać jak zwykle. Od razu wyczuła, że coś ze mną jest nie tak.
– Dobrze się czujesz, tato? – spytała zaniepokojona.
– Może być, chociaż bywało lepiej – odparłem chłodno. – Jakbyś czasem pofatygowała się z wizytą do starego ojca, nie musiałabyś pytać.
Zamiast się zawstydzić, córka wybuchnęła śmiechem.
– Nie strasz mnie, tatusiu, i nie udawaj.
– Niby kogo? – spytałem, już naprawdę zły.
– Niedołężnego starca. Jesteś jeszcze całkiem krzepki, panowie w twoim wieku żenią się i myślą o przyszłości.
– Uważaj, co mówisz, jestem wdowcem. Trzeba serca nie mieć… Ale czego ja się spodziewam po córce, która nawet nie zajrzy zobaczyć, czy ojciec nadal chodzi po tym łez padole.
– Wiem, że chodzi, bo słyszę go codziennie – powiedziała wesoło Ania. – No już, nie obrażaj się. Złościsz się, bo za rzadko cię odwiedzam?
Nareszcie na to wpadła! A myślałem, że jest bystrzejsza.
– Nie mam czasu, tato – westchnęła. – Doba jest za krótka, chłopcy podrośli i przybyło obowiązków. Nie wiem, w co ręce włożyć, praca, dom, dzieci… Oboje z Tomkiem tyramy jak dzicy, od świtu do nocy.
Nie przerywałem jej, niech się wygada, lepsze to niż milczenie. Ale co pamiętałem, to moje. Do matki potrafiła drogę znaleźć.
– A tak właściwie… Dlaczego ty nas nigdy nie odwiedzasz? – odwróciła kota ogonem. – Siedzisz i czekasz na mnie, nudzisz się, a tymczasem mógłbyś odwiedzić córkę, wnuki, nie mówiąc o zięciu.
– Nie chcę przeszkadzać, skoro jesteście tacy zajęci – powiedziałem sztywno.
– Przyjedziemy po ciebie w piątek wieczorem, a odwieziemy w niedzielę. Może być? – spytała, jakby nie słyszała, co powiedziałem.
– Wolałbym nocować u siebie w domu, mam swoje przyzwyczajenia i nie wysypiam się w cudzym łóżku – wyraziłem wątpliwość.
– W ten weekend się poświęcisz, może ci się spodoba – Ania robiła się coraz bardziej podobna do matki, lubiła wszystkimi zarządzać.
Upierałem się, że wolałbym zostać w domu, ale równie dobrze mógłbym rzekę kijem zawracać.
– Pobędziemy razem, odsapniesz, pozbędziesz się złego humoru – niby namawiała, ale wiedziałem, że to już postanowione.
– Nie miewam złego humoru – zaznaczyłem – tylko słuszne pretensje.
– No to postaramy się im zaradzić – odrzekła córka.
Pojechałem do nich na dwa dni i dwie noce
Specjalnie dla mnie zrobili roszadę, miałem spać w pokoju starszego wnuka, Maurycego. Rozlokowałem się, usiadłem na tapczanie i nie wiedziałem, co dalej.
– Czuj się jak u siebie, tato – Ania zajrzała do mnie na chwilę. – Wygodnie ci? Potrzebujesz czegoś?
– Nie wiem, co mam robić – powiedziałem.
– Pobaw się ze mną kolejką – zaproponował Maurycy, który wcale nie wyszedł z pokoju, tylko towarzyszył mi na każdym kroku.
– Kolejką? Może być – zgodziłem się. – Gdzie ona jest?
– Trzeba ją rozłożyć na podłodze – poinstruował mnie wnuczek.
Co się naschylałem, ludzkie słowo nie opisze. Jestem dosyć sprawny, ale przysiadów dawno nie robiłem, toteż zmęczyłem się okropnie i rozbolały mnie kolana. Z opresji wyratował mnie zięć, zaganiając Maurycego do mycia.
– Dziadku, proszę, jeszcze nie – mały szukał u mnie oparcia.
– Słuchaj taty, on wie, co jest dla ciebie dobre – wsparłem zięcia, masując kolana.
– Pobawisz się ze mną w wannie? Mam czołg – nie rezygnował Maurycy. – A potem mi poczytasz, mama zawsze mi czyta w łóżku – włączył się zazdrośnie młodszy wnuk, Mikołaj, do tej pory zdominowany przez brata.
Poszedłem z Maurycym do łazienki, chociaż chętnie obejrzałbym wiadomości w telewizji. Wnuczek był kochany, ale zmęczył mnie, do małych dzieci to ja ręki nie mam. U nas Zosia zajmowała się Anią, taki był podział zadań. Ja pracowałem na rodzinę, ona dbała o mój wypoczynek. Tutaj nikt nie przyszedł zabrać dzieci, by dziadek miał chwilę wytchnienia.
– Jaki piękny obrazek, do twarzy ci z wnukiem – powiedziała Ania, wchodząc do łazienki.
Kąpiel dobiegła końca, ale został jeszcze Mikołaj.
– Czeka na ciebie – córka przypomniała mi o obietnicy.
Czytałem mu dość długo, potem kazał sobie opowiedzieć, co robiłem w wojsku, ale wymigałem się i oznajmiłem, że pora spać. Nie posłuchał, jeszcze długo wołał, żebym do niego wrócił.
– Dzieci cię uwielbiają – powiedziała ciepło Ania, gdy wreszcie udało mi się wygodnie usiąść przed telewizorem.
Nie zdążyłem na wiadomości, czekałem na kolejne wydanie, ale przysnąłem. Chłopcy mnie zmęczyli, od dawna nie miałem takiej gimnastyki. Rano, ledwie otworzyłem oczy, zobaczyłem Maurycego. Wlazł do łóżka i bacznie mnie obserwował.
– Chrapiesz, dziadku – oznajmił. – Pobawimy się?
Za nim przyszedł Mikołaj i zaczął się nowy dzień. Ledwo dotrwałem do niedzieli, nie przywykłem do takiego rejwachu. No i mam swoje przyzwyczajenia, a u córki musiałem z nich zrezygnować. Na krótko mogłem, ale na dłużej? O tym nie mogło być mowy. Z ulgą wróciłem do siebie, nie ma to jak w domu. Kilka dni odpoczywałem, a potem znowu zatęskniłem. Jak raz był u mnie z wizytą Marian.
– Córka mnie wcale nie odwiedza – pożaliłem się.
– Przecież byłeś u niej ostatnio – zdziwił się. – Wiem, bo przyszedłem na partyjkę i pocałowałem klamkę.
– To nie to samo – starałem mu się wytłumaczyć, ale nie rozumiał. – Chłopcy dali mi w kość, a ja bym chciał inaczej, po prostu pobyć z córką.
– Jak kiedyś? – domyślił się Marian. – Brachu, to se ne vrati, czasy się zmieniły. Ona ma rodzinę i musi o nią dbać, jak ty kiedyś o swoją.
Mądrala. A o ojca nie musi? Matkę inaczej traktowała, Zosia była dla niej ważniejsza. Wychowała ją, ale ja przecież nie opalałem się w tym czasie na Karaibach. Pracowałem na rodzinę, ale Ania tego nie docenia. A mogłem się bawić, latać za kobietami, używać życia. Zatelefonowała akurat, gdy Marian zbierał się do wyjścia. Szukał na wieszaku szalika, coś tam mamrotał pod nosem i Ania go usłyszała.
– Ktoś jest u ciebie? – spytała ciekawie.
Podkusiło mnie znienacka, przypomniałem sobie, jak namawiała mnie do ożenku.
– Znajoma przyszła – wypaliłem i zaraz tego pożałowałem.
Zaciekawiony Marian wsadził głowę do pokoju i zaczął się przysłuchiwać rozmowie. Gestem nakazałem mu milczenie.
– O! – Ani zabrakło słów, ciekawe dlaczego.
Jeszcze niedawno twierdziła, że panowie w moim wieku myślą o przyszłości.
– Znam ją? – zapytała, jak mi się wydało, z pewnym niepokojem.
– Nie, ale poznasz, bo to chyba coś poważnego. Mężczyzna w moim wieku nie zasługuje na samotność – ciągnąłem mistyfikację, po części ze złości, po części dlatego, że zacząłem się dobrze bawić.
Marian przewrócił oczami i złapał się za serce, a potem zaczął posyłać mi buziaki. Szybko skończyłem rozmowę z Anią, trudno mi było utrzymać powagę.
– Wyjdę za ciebie – Marian próbował osunąć się w moje ramiona, więc przyjacielsko huknąłem go w plecy. – Dlaczego zrobiłeś ze mnie swoją narzeczoną?
– Żeby wytrącić Anię z samozadowolenia – powiedziałem szczerze. – A ona się chyba przestraszyła, może boi się, że źle trafię. Nie wszystkie kobiety są takie, jak moja Zosia.
– Wiem to lepiej od ciebie, dowiaduję się o tym co dzień od ponad trzydziestu lat – pokiwał głową Marian. – Ładnie, że córka się o ciebie martwi, ale wiesz co? Może jej chodzi o dom? Boi się, że będzie musiała dzielić z macochą spadek po tobie. Dobra, żartowałem – zakończył, widząc moją minę.
Musiałem dać Ani do myślenia, bo wpadła do mnie nazajutrz, oczywiście z dziećmi.
– Tato, mów mi zaraz, co to za pani – zaśmiała się, łapiąc mnie za sweter i przyciągając do siebie.
Wzruszyłem się, było jak kiedyś, tak właśnie robiła, gdy coś chciała na mnie wymóc. Ale co było, nie wróci, Marian miał rację. Nadal mi się to nie podobało, ale cóż robić, musiałem spróbować się dostosować. Miłą chwilę z córką przerwał huk i wiele następujących po sobie stuków. Coś toczyło się po podłodze.
– Szachownica! – skoczyłem ratować wielotygodniową rozgrywkę, jaką toczyliśmy z Marianem.
Za późno. Zobaczyłem przepychających się chłopców i figury szachowe walające się po podłodze.
– Szach i mat – schyliłem się po jedną.
Nie winiłem dzieci, ale pomyślałem, że od tej pory będę odwiedzał córkę i wnuki w ich domu, a do swojego wracał odpocząć. Tak będzie najlepiej. Jeżdżę do nich co tydzień, bawię się z chłopcami, przy czym nie pozwalam sobie wchodzić na głowę, więc jest naprawdę przyjemnie. Wrosłem w rodzinę córki i nie narzekałbym, gdyby nie ciągłe pytania o znajomą, która mnie odwiedza. Nawet chciałem przedstawić Ani Mariana, ale jak pomyślałem, że może opacznie zrozumieć mój żart, odechciało mi się. Córka nie o wszystkim musi wiedzieć, ojciec też może mieć swoją małą tajemnicę.
Czytaj także:
Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby opiekować się mamą. Ona nie pamiętała nawet swojego imienia
Mąż mojej siostry to tyran. Wyrzucił córkę z domu, bo nastolatka w ciąży to plama na honorze notariusza
Mama zawsze wolała moją siostrę. Nawet gdy zaszła w ciążę w liceum, mama kłuła mnie w oczy tym, że już ma rodzinę