„Córka miała wszystko podstawione pod gębę, a i tak traktowała mnie jak śmiecia. Jest mi wstyd, że wychowałam taką egoistkę”

Wściekła matka fot. Adobe Stock, fizkes
„– Niedługo skończę 65 lat, kochana. Naprawdę uważasz, że na starość powinnam się tułać po obcych ludziach? No i po co mam komuś płacić, skoro mam własne mieszkanie? W życiu! I wiesz co? Dość mam już tego! – powiedziałam, wstając. – Wybacz, będę lecieć. Mam coś pilnego do załatwienia”.
/ 06.11.2022 09:15
Wściekła matka fot. Adobe Stock, fizkes

Mam trzy córki. Dwie starsze od samego początku chowały się bez najmniejszych problemów – poukładane, świetnie się uczące, zawsze uśmiechnięte. Martusia niedawno wyszła za mąż i spodziewa się dziecka, Kinga zamieszkała ze swoim wieloletnim chłopcem i także planują wesele.

Byłabym więc szczęśliwa, gdyby nie wieczne kłopoty z moją najmłodszą latoroślą, Iwoną. Gdy sięgam pamięcią wstecz, nie mogę sobie przypomnieć, kiedy dokładnie się zaczęły. Zapewne dlatego, że przysparzała mi ich od zawsze. Krnąbrna, wiecznie na „nie”, zawsze walcząca przeciwko światu...

– Może poświęć trochę tej swojej energii na coś innego niż ciągłe psioczenie – radziłam jej często, bo kto jak kto, ale Iwona wiecznie była niezadowolona.

Sąsiad zapalił papierosa na klatce – ona pierwsza leciała ze skargą do administracji. Autobus sporo się spóźnił – pisała skargę do MPK. Pies sąsiadów zrobił małe co nieco pod naszym balkonem – robiła zdjęcie i dzwoniła po straż miejską. Myślałby kto, że wzór wszelkich cnót z tej mojej Iwony, skoro tak ją błędy innych drażnią, ale gdzie tam... Sama bynajmniej przykładem nie świeciła.

Problemy zaczęły się tuż po maturze, którą zresztą zdała chyba tylko cudem. Poprosiła mnie o dziesięć tysięcy złotych, dwanaście lat temu sumkę dla mnie niebagatelną. Pożyczyłam jej, bo miałam odłożone na czarną godzinę. W końcu komu dam, jeśli nie własnemu dziecku?

Przez kilka tygodni mamiła mnie wizją wielkiego zarobku. Salon kosmetyczny planowała zakładać z jakimś przypadkiem poznanym znajomym. Niestety, niedługo po tym, jak wręczyłam jej moje oszczędności, facet ulotnił się razem z moją kasą. Powiedziała, że mi odda, tylko muszę poczekać.

No to czekałam... 5 lat

O długu zresztą nawet słowem w tym czasie nie pisnęłam, bo przecież nie będę dziecku pieniędzy z portfela wyrywać. Przebolałam jakoś te dziesięć tysięcy, tym bardziej, że starsze córki tak o mnie dbały! Martusia zabrała mnie wtedy nad morze, Kinga bywała u mnie często i nigdy nie zjawiała się z pustymi rękoma. Dwie starsze dziewczynki zapełniały mi nawet czasem lodówkę, co szczególnie mnie rozczulało.

– Musi mama o siebie dbać! Z tą mamy cukrzycą to konieczne – powtarzała mi Kinga, a Marta tylko jej wtórowała.

Tymczasem Iwona wyjechała do Londynu i, jak to ona, od razu wpadła w kłopoty. Najpierw miała jakiś wyczerpujący konflikt z właścicielką wynajmowanego mieszkania, później związała się ze starszym od siebie Turkiem, w końcu zakochała się w swoim żonatym szefie, z którym sypiała pod nosem jego żony.

– Nie tak cię wychowywałam! Czy ty nie masz dla siebie szacunku?! Ten facet cię wykorzystuje, nie widzisz tego?! – krzyczałam na nią, ale tylko się śmiała.

– Ależ mama jest zaściankowa! – powiedziała mi kiedyś przez telefon.

Pół roku później oznajmiła, że jest w ciąży.

– To może ten twój szef się w końcu rozwiedzie i zaczniecie żyć po bożemu? – westchnęłam do słuchawki, ale moja córka tylko się roześmiała.

– Kto, Alan?! – parsknęła. – Przecież to dziecko nawet nie jest jego, mamo!

Przyznam, że tego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– To czyje? – wyjąkałam wreszcie.

– A jest taki jeden. Opowiem mamie kiedy indziej, bo teraz muszę lecieć – usłyszałam i to było wszystko, czego zdołałam się dowiedzieć na ten temat.

W tamtym okresie moja najmłodsza córka w ogóle się już w Polsce nie pokazywała. Nie przyjeżdżała na święta, nie dzwoniła nawet do starszych sióstr. Tylko do mnie czasem się odezwała, ale chyba tylko po to, żeby mi podnieść ciśnienie.

Kilka miesięcy później Iwona niespodziewanie pojawiła się w kraju. Była w ósmym miesiącu ciąży i nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę wnuczkę. Niestety, czekał mnie kolejny szok – córka urodziła dziecko i... oddała je parze jakichś brytyjskich prawników, z którymi się nieoficjalnie dogadała.

Z tego, co się dowiedziałam, było to coś w rodzaju adopcji ze wskazaniem, z tym, że moja córka zażyczyła sobie za swoje dziecko okrągłej sumki! Nie potrafię zliczyć, ile nocy przepłakałam, kiedy mi o tym powiedziała. Moja wnuczka oddana..., ba, sprzedana w obce ręce jak pies! Jak Iwona mogła to zrobić!?

Padło wtedy bardzo dużo przykrych słów

Córka obraziła się na mnie i zamilkła. Odezwała się dopiero pół roku później, komunikując mi, że przyjeżdża. Pojawiła się w Polsce szczupła, opalona, zadowolona z życia. Zachowywała się, jakby nic się nie stało. A mnie się serce krajało!

– Na razie oddaję ci trzy tysiące, reszta później – mruknęła, kładąc kasę na stół.

Spojrzałam na nią ze smutkiem. W głowie miałam wciąż jej zaokrąglony brzuch. I dopiero chowając banknoty do szuflady, zdałam sobie sprawę, że Iwona oddała mi część długu, płacąc pieniędzmi otrzymanymi za... sprzedaż mojej wnuczki! Tymczasem córka powiedziała mi, że jest spłukana i musi zostać w kraju, bo w Londynie ma same długi i problemy.

– I tak sobie teraz pomyślałam, że może zatrzymam się na jakiś czas u mamy... – bardziej oznajmiła, niż spytała.

Co miałam zrobić? Przyjęłam ją. To w końcu moje dziecko! Co z tego, że czasem coś zarobi, skoro zaraz wyda? Przygotowałam jej pokój i przez chwilę się nawet cieszyłam, że nie będę sama, jednak szybko się okazało, że wspólne mieszkanie to dla mnie koszmar. Córka bowiem kompletnie się ze mną nie liczyła. Jestem na rencie, od lat choruję na cukrzycę, mam słabe serce. Lubię się porządnie wyspać i cenię sobie spokój, natomiast przy Iwonie nie było o tym mowy.

Oficjalnie moja najmłodsza szukała w Polsce pracy, jednak zazwyczaj wyglądało to tak, że spała do południa, a nocami włóczyła się po knajpach. Czasem tylko dorobiła sobie na jakichś korepetycjach, bo jedno trzeba jej przyznać – po angielsku mówi świetnie. Tylko co z tego, skoro wszystko co zarobiła, zaraz wydała?

Nie dokładała się przy tym do niczego, za to całymi garściami czerpała ze wszystkiego, co mieszkanie u mnie mogło jej zaoferować. Bez pytania opróżniała lodówkę, czy używała moich kosmetyków. Nie miała nawet własnego szamponu! Szkoda jej było kasę wyrzucać, skoro stał na półce. A że to był mój, kupiony za marną rentę – o tym już nie pomyślała.

Po jakimś czasie zjawili się też mężczyźni

Jakiś Piotr, Wojtek, Marcin – imiona zaczęły mi się już mylić, tylu ich było. Zapraszała ich do nas głównie wieczorami, oczywiście nawet nie pytając mnie o zdanie. W obłoku papierosowego dymu (którego zresztą nienawidzę) przesiadywali w mieszkaniu nawet do trzeciej nad ranem. Mniejsza o to, że nie mogłam nawet swobodnie iść do łazienki, ale jak oni hałasowali! I kompletnie ignorowali moje prośby o zachowanie ciszy. Chodziłam więc niewyspana, z podpuchniętymi od płaczu oczyma, a Iwona miała to gdzieś.

– Co mama się taka delikatna zrobiła?! Prawdziwy polski moher! – kpiła.

– Poszukaj sobie mieszkania – powiedziałam jej wtedy, dodając, że mam dość jej osoby, bezczelności i nieczułości.

– Jakbym miała kasę, już by mnie tu nie było – wzruszyła ramionami i... tyle.

Minęło pół roku. Iwona poznała jakiegoś starszego, bogatego gościa, którego, jak sama to określiła, zaczęła doić z kasy. Facet naprawdę miał gest i kupował jej wszystko, czego tylko sobie zażyczyła. Jej życzenia niezbyt mi się jednak podobały. Tu jakaś lampa, tam dywanik, czy komoda i zanim się obejrzałam, córka za pieniądze tego podstarzałego fagasa przemeblowała mi pół mieszkania!

– Tę ścianę trzeba zdecydowanie przemalować na jakiś ostrzejszy kolor – oznajmiła mi któregoś dnia, dodając, że zamówiła już znajomego malarza i pewnie zdecyduje się na czerwień albo bordo.

Dosłownie wmurowało mnie w ziemię. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.

– Przepraszam, czy my mówimy o moim dużym pokoju? – przeraziłam się.

– No raczej – mruknęła Iwona, rozglądając się dookoła.

– Nie pozwalam ci tutaj niczego zmieniać, rok temu był remont! – zawołałam.

– To mama nazywa remontem? Te beżowe ściany, ten syf dookoła?! Jak tylko Rysiek rzuci mi jeszcze trochę grosza, zrobię tutaj porządek – zapowiedziała mi.

– Nie wydaje ci się, że przesadzasz? To moje mieszkanie! – podniosłam głos.

– Oj tam, mamy! A kto to wszystko kiedyś odziedziczy, jak nie ja?! – parsknęła.

Mam się tułać po obcych ludziach?!

Niedoczekanie! Zamknęłam się w łazience i nie mogłam przestać płakać. Poczułam się tak, jakby córka jedną nogą widziała mnie już w grobie! Dzień później przypadkiem wpadłam na Jankę, dawno niewidzianą kuzynkę. Usiadłyśmy na kawie i tak jakoś zeszło na nasze dziewczynki. Tak się składało, że Janka też miała trzy córki w podobnym wieku.

– Ula właśnie kończy doktorat, Elżunia pojechała za tym swoim lekarzem aż do Francji, a Gosia myśli o kupnie mieszkania i zamęcza nas pytaniami o kredyty – uśmiechnęła się i spytała, co u mnie.

Bąknęłam coś o moich starszych dziewczynkach, a później opowiedziałam jej całą smutną prawdę na temat Iwony.

– Przygarnęłam ją, a teraz czuję się jak intruz w moim własnym mieszkaniu – wyznałam ze łzami w oczach.

– Nie zazdroszczę ci, bo z tego, co mówisz, sytuacja nie jest różowa – powiedziała Janka ze współczuciem.

– Co gorsza, starsze córki raczej mi nie pomogą, bo jak? Marta mieszka u rodziców męża, nie zwalę im się przecież na głowę, a Kinga wynajmuje ze swoim chłopakiem kawalerkę. Zresztą trudno, żebym zamieszkała z dwójką młodych jeszcze przed ślubem – westchnęłam.

– Słuchaj, a gdybyś wprowadziła się do mojej przyjaciółki? – zaproponowała Janka nagle zapalona do swojego pomysłu.

– Nie żartuj nawet! Miałabym zamieszkać z kimś obcym?! – mruknęłam, jednak kuzynka nie zamierzała rezygnować.

– Lidka jest fantastyczna! – zachwalała ją. – Kocha czytać, lubi weekendowe wypady za miasto, rower. Ciągle w ruchu, wiecznie uśmiechnięta i stale sama. Ostatnio popłakała się, opowiadając, jak jej smutno wieczorami. Po śmierci męża sama musi utrzymać piętrowy dom, a oszczędności szybko topnieją...

– Niech wynajmie parę pokoi i po sprawie – wzruszyłam ramionami.

– Wynajęła. Na parterze mieszka sympatyczny doktorant, ale góra stoi niewykorzystana. Trzy olbrzymie sypialnie, taras. Gdybyś dołożyła się jej do rachunków i symbolicznie opłacała pokój, na pewno byście się dogadały! – usiłowała mnie przekonać Janka, ale się nie dałam.

– Niedługo skończę sześćdziesiąt pięć lat, kochana. Naprawdę uważasz, że na starość powinnam się tułać po obcych ludziach? No i po co mam komuś płacić, skoro mam własne mieszkanie? W życiu! I wiesz co? Dość mam już tego! – powiedziałam, wstając. – Wybacz, będę lecieć. Mam coś pilnego do załatwienia.

Stwierdziłam, że będę nieugięta

Do mieszkania udało mi się wrócić, zanim pojawiła się Iwona. Bez skrupułów wezwałam ślusarza i zmieniłam zamki. Stwierdziłam, że będę nieugięta. Iwona ma się wynieść i koniec. Jest w końcu dorosłą,  samodzielną kobietą i potrafi sobie w życiu radzić. Jako jej matka zawsze pomogę, ale nie pozwolę się wykorzystywać. Ja też mam przecież swoje prawa!

Córka pojawiła się koło północy i zaczęła się dobijać, zdziwiona, że nie może sobie otworzyć drzwi. Kiedy wyjaśniłam jej, dlaczego, oczywiście wpadła w szał. Nie zrobiło to jednak na mnie wrażenia.

– Dzisiaj możesz się u mnie przespać, ale jutro masz się spakować – powiedziałam spokojnym, lecz stanowczym tonem i wpuściłam ją łaskawie do mieszkania.

– Wyrzuca mnie mama z domu?! – wrzasnęła, nie przejmując się, że ludzie śpią.

– Masz trzydzieści lat i za grosz szacunku do mnie. –  odparłam. – Skoro tak to widzisz, to owszem, wyrzucam cię z domu.

– W życiu bym się po mamie nie spodziewała takiej podłości! – krzyknęła Iwona, z płaczem zamykając się w swoim pokoju.

Rano córka usiłowała mnie podejść, kupując jakiś wiecheć i kawałek sernika.

– Niech mama nie będzie taka, gdzie niby mam teraz iść?! Nie mam kasy, nie mam...

– Nie masz kasy?! A te ciuchy?! Taksówki, nocne imprezy, wieczne rozrywki?! Przykro mi, córeczko, ale moja cierpliwość się wyczerpała! Zatrzymaj się u jednego ze swoich przyjaciół, chociażby tego, co cię prezentami obsypuje – powiedziałam.

– U Ryśka? Żonę ma! – skrzywiła się.

To wciąż moje dziecko

Byłam głucha na wszelkie argumenty, więc w końcu Iwona zaczęła się pakować. Nie powiem – zabolało mnie serce, w końcu jestem matką, jednak nie ustąpiłam. Pomogłam jej zanieść trzy walizy do taksówki, wręczyłam dwieście złotych na drobne wydatki i życzyłam powodzenia.
Od wyprowadzki Iwony minęło siedem miesięcy. Nie odzywa się, nie dzwoni... Wiem tylko, że mieszka teraz z jakimś rozwodnikiem koło czterdziestki, bo Marta wpadła na nią ostatnio w centrum.

Zamierzam do niej niedługo zadzwonić, jak zawsze pierwsza wyciągnąć rękę do zgody. Tyle już przez nią przeszłam, ale czy mam inne wyjście? Tęsknię, martwię się, myślę o niej cały czas – w końcu to wciąż moja najmłodsza córka.

Czytaj także:
„Moja siostra przyjęła oświadczyny chłopaka po kilku tygodniach znajomości. Zaskoczyłam ich, gdy poprosili o moje błogosławieństwo”
„Miałam 14 lat, gdy poznałam moją biologiczną matkę. Choć była hazardzistką i żyła na krawędzi, zostałyśmy przyjaciółkami”
„Mąż traktował mnie jak lalkę na pokaz przed klientami. Myślał, że małżeństwo kończy się na łóżku i fundowaniu mi zakupów”

Redakcja poleca

REKLAMA