Nienawidzę września – tak ciężko po wakacjach wprząc się w kierat! Znowu się zaczyna wyprawianie dzieciaków do szkoły, pilnowanie zajęć dodatkowych i wożenie wte i wewte. Zebrania, łapanka do trójek klasowych, kłótnie o wycieczki, o plan, ach, szlag by to trafił! Myślałam, że przynajmniej Antka będę mieć z głowy, skoro zamieszkał w internacie, ale gdzie tam! Już go zdążyli okraść, piętro niżej pojawił się świerzb – w sumie takie samo urwanie głowy, tyle że dalej trzeba jeździć.
W robocie też gorzej, bo skończyły się staże, i nie dość, że trzeba orać samemu to, co się dotąd orało kimś, to jeszcze wyłażą różne kwiatki po smarkaczach… Zdecydowanie wrzesień to najgorszy miesiąc w roku! A teraz jeszcze kłopot z Wiktorią… Ja się staram, wymyślam dietetyczne dania, a ona… Czułam, że gdy tylko zacznie się szkoła, mała popłynie.
Przypominałam, by nie żarła byle czego, ostrzegałam przed podjadaniem między posiłkami, prosiłam, by uważała – jak się dziś okazało, wszystko na nic. Wzięłam jej plecak do prania, gdy poszła na lekcję skrzypiec, i proszę bardzo: pusta butelka po coli, złotko z batona, parę papierków po galaretkach na wagę. Z rozpędu przejrzałam naprędce biurko, a tam, w szufladzie, wciśnięta za książki, tkwiła w najlepsze śniadaniówka, która tydzień temu podobno zginęła, a w niej na wpół spleśniałe resztki pysznego jagielnika!
Do jasnej cholery, to po to stoję nocami przy kuchni, wyczarowując niskokaloryczne słodycze, żeby potem psuły się po kątach, podczas gdy moje dziecko obżera się badziewiem z dyskontu?!
– Masz swoją córunię! – rzuciłam znaleziska na ławę mężowi pod nos. – Może teraz ty z nią porozmawiaj, bo ja, jak widać, jestem mało skuteczna.
– Daj spokój, Danusiu – Janek ledwo spojrzał na moje odkrycia. – Przecież to dziecko, ma dopiero dziewięć lat!
– A już wygląda jak tucznik – prychnęłam. – Co będzie później?
– Pewnie zacznie dojrzewać i ją wyciągnie – Jasiek wzruszył ramionami.– Ze mną tak było i z Gośką też, mamy to po ojcu, a Wiktoria, jak widać, po dziadku.
– Czyli mam czekać?! – wkurzyłam się. – Dobre sobie!
Walnęłam drzwiami od pokoju, mały włos, a poszłaby szyba. I szkoda, że tak się nie stało, może coś wyrwałoby wreszcie tego grzyba sprzed telewizora… No, chyba że czekałby aż szkło cudem się pozbiera, sklei i samo zamontuje – nigdy nie wiadomo. Kretyn!
Czy on nie ma pojęcia, jak przerąbane mają grube dziewczyny?! Wszystkie dzieci się z nich śmieją, są przezywane, na wuefie robią za darmowy cyrk. Ponieważ nikt nie chce się przyjaźnić z frajerstwem, są wyalienowane z każdej grupy i ostatecznie całkiem pozbawione poczucia własnej wartości. A potem, gdy dorosną, zostają same – który facet o zdrowych zmysłach zwiąże się z wielorybem?!
Wiktoria tak nie skończy, moja w tym głowa
Obiecałam sobie, że nie będę krzyczeć. W końcu nie chodzi o to, żeby się czuła ukarana, tylko, by coś do niej dotarło, no nie? Musi w końcu zrozumieć, że pełni tu rolę podmiotu a nie przedmiotu – to ona, nie ja czy Janek, będzie w przyszłości płacić za bezmyślne folgowanie każdej zachciance.
Długo Wiktorii nie było, nawet przez chwilę spanikowałam, czy to nie ja dzisiaj miałam przywieźć dziewczęta z zajęć, i na wszelki wypadek zadzwoniłam do siostry.
– Nie, mój dyżur jest – westchnęła Anka. – Wpadłam po drodze do Lidla, bo pies nie ma żarcia. Za kwadrans Wiki będzie w domu, spoko. No i faktycznie, była. Wlazła z ciągnącymi się za nią sznurówkami, w rozpiętej kurtce, z całą buzią uwalaną czekoladą…
– Mamo, nie chcę chodzić na skrzypce – zaczęła od drzwi. – Bolą mnie palce i w ogóle to jest okropnie nudne. A u cioci w aucie śmierdzi psem.
– Rok temu powiedziałaś, że się zabijesz, jeśli nie kupimy ci skrzypiec – przypomniałam i musiało być coś w moim głosie, bo się przymknęła. Za późno jednak.
– Umyj buzię, bo masz całą w czekoladzie – zawróciłam ją do łazienki.
– Ale ja nie jadłam czekolady, mamo!
Do tego cholerna kłamczucha. Ta dziewczyna to żywa porażka wychowawcza.
– To musiałaś się chyba całować z kimś, kto jadł – prychnęłam. – Pytanie tylko, kto by się całował z hipopotamem?
– Nie jestem hipopotamem! – jak na zawołanie łzy popłynęły po jej czerwonych tłustych polikach.
Jezu, musieli mi córkę podmienić w szpitalu. Nie mogłam urodzić czegoś takiego! Jakby krwawa mgła spadła mi na oczy.
– Moja droga, jak ci się nie podoba cioci auto, zawsze możesz chodzić na piechotę – wycedziłam przez zęby. – Trochę ruchu ci się przyda, tym bardziej że nie zamierzasz zmieniać swoich zwyczajów żywieniowych. To mówiąc, złapałam ją za ramię i zaciągnęłam do pokoju, do biurka, na którym leżały dowody obżarstwa Wiktorii wyjęte z jej plecaka.
– I co powiesz? Napoje gazowane, cukierki, batoniki… A mówiłaś, że jagielnik jest pyszny.
– Kłamałam – córka spojrzała mi w oczy z jakąś zaciętością. – Wstrętny był. Dałam skosztować Aldonie i się porzygała w kiblu. Do tego bezczelna! Że niby po moim cieście ktoś wymiotował?! Nie zamierzałam się ze smarkulą przegadywać, tego by jeszcze brakowało! Powiedziałam głośno i wyraźnie, że może się wydaje, że ją ograniczam, ale robię to dla jej dobra. Żarcie w marketach jest podłe. Cukier, tlenek węgla, tłuszcze i, generalnie, odpady. Ludzie od tego chorują.
– Ja nie – zacisnęła usta.
– Ty też – zaprowadziłam ją do lustra. – Otyłość jest chorobą. Jesteś gruba.
– Sama jesteś gruba! – szarpnęła się.
– Chcesz się kłócić z faktami?
– Co tu się, do ciężkiej cholery, wyprawia?! – Janek wszedł do przedpokoju i stanął obok Wiktorii, obejmując ją ramieniem. – Nie martw się, malutka, mama miała dzisiaj kiepski dzień. Przedtem nakrzyczała na mnie.
Mówiłam, że mój mąż to kretyn? Najlepiej niech jeszcze poczęstuje swoją córunię czekoladą, wiadomo, że to antydepresant!
Więcej prawdziwych historii:
„Kochałam go, a on kochał mnie i… swoją żonę i dzieci. Zagroziłam mu, że jeśli ich nie zostawi, odbiorę sobie życie”
„Moja siostra oszalała do reszty. Mieszka z 17 lat młodszym kolesiem i nie widzi, że on leci tylko na jej kasę”
„Wychowałam się bez ojca. Moja matka pogoniła go przez jakiś głupi »proroczy« sen. Nienawidzę jej”