Moja córka wyglądała ślicznie. Zawsze było jej dobrze w niebieskim. Z drugiej strony ta czerwona bluzka z czarną spódnicą też wyglądała bardzo dobrze.
– To jak, mamo? Mam wziąć tę sukienkę czy jednak bluzkę?
Odpowiedziałam, że obie kreacje podobają mi się jednakowo i żeby wybrała to, co jej bardziej odpowiada.
Mam dosyć tej jej niesamodzielności
– No nie wiem… – na jej twarz wypłynął niepokój. – Są w podobnej cenie… ale sama nie wiem. W tym tak szczupło wyglądam, ale tamta ma ładniejszy dekolt. Hm… Mamo, no doradź mi!
– No to weź czerwoną bluzkę – rzuciłam, bo już byłam zmęczona i chciałam iść.
Twarz mojej córki się rozjaśniła, pobiegła do kasy i trzy minuty później mogłyśmy wracać do domu. Po drodze córka opowiadała mi o nowej pracy. Chciała zanieść koleżankom i kolegom babeczki własnej roboty, ale nie była pewna, czy się za bardzo nie wychyli z tym pomysłem.
Bo z jednej strony chciała być odebrana jako sympatyczna i życzliwa, ale z drugiej wolała, żeby ludzie z pracy nie uważali jej za lizuskę.
– To jak? Zanieść te ciastka? – drążyła, chociaż już odpowiedziałam, że nie znam jej współpracowników i naprawdę nie wiem, co mogą sobie o niej pomyśleć. – No powiedz, mamo, co mam zrobić? Ty byś zaniosła?
Co mogło być złego w zaniesieniu ciastek do biura? Doradziłam jej więc, żeby to zrobiła. Zadzwoniła następnego dnia kompletnie przybita. Okazało się, że piekła te babeczki do drugiej w nocy, zaniosła ponad czterdzieści sztuk, a jej współpracownicy zjedli tylko sześć.
Czułam, że jestem pod presją
– Większość odmawia sobie słodyczy, jeden jest cukrzykiem, dwie dziewczyny nie jedzą glutenu… – wyliczała smętnie córka. – Wygłupiłam się tylko! Podobno w biurze jest niepisana umowa, że nie przynosimy słodyczy, bo wszystkim zależy na zdrowym trybie życia. Wyobrażasz sobie, mamo, jak ja wyglądałam z tym pudłem pełnym ciastek, których nikt nie chciał?
Zrobiło mi się przykro, bo sama przecież jej doradziłam częstowanie kolegów. No, ale kto mógł przewidzieć coś takiego? Kiedy już się rozłączyłam z córką, przyszło mi do głowy, że mam trochę dosyć tej jej niesamodzielności w decydowaniu.
Może inne matki byłyby szczęśliwe, gdyby ich dorosłe dzieci dzwoniły kilka razy dziennie, ale ja czułam, że jestem pod presją. Kasia musiała omówić ze mną dosłownie każdy szczegół życia. Zawodowego, towarzyskiego i osobistego.
Przechodziłam razem z nią przez dwa nieudane związki. Raz radziłam jej, jak wytłumaczyć chłopakowi, że jej uczucie się wypaliło, a drugi raz – odwrotnie – odradzałam namolne „odzyskiwanie” mężczyzny, który ją rzucił.
Nie robiłam tego dlatego, że jestem taką kontrolującą matką. Po prostu Kasia tak długo płakała i błagała, żebym podała jej gotowe rozwiązanie, że z litości i – przyznaję! – trochę dla świętego spokoju mówiłam jej, co robić.
Może wreszcie odpuściła?
Córka przeżywała katastrofę z babeczkami jeszcze przez kilka dni. Pytała, co ma zrobić, żeby współpracownicy zapomnieli o jej wpadce, a ja namawiałam ją, żeby po prostu odpuściła ten temat i starała się być zwyczajnie miła.
Najwyraźniej wzięła sobie moją radę głęboko do serca, bo po dwóch tygodniach zadzwoniła cała podekscytowana z wieścią, że idzie na randkę z kolegą w biura.
– Wiesz, on od początku mi się podobał – powiedziała – ale byłam pewna, że mnie nie zauważał. Aż tu nagle bach! Zaprosił mnie do kina! Mam wybrać film. Mamo, co mam mu powiedzieć? Komedia chyba odpada, bo ja mam śmiech jak koń… Myślisz, że horror? Będę udawała, że się boję, i się przytulę! Ale co on pomyśli, jak wybiorę jakiś krwawy film? Może uzna mnie za jakąś psychopatkę?
– Kasia, a na co właściwie chcesz iść? – przerwałam jej.
Odpowiedziała, że to nieważne, bo i tak pójdzie na to, co „razem wymyślimy”. Poczułam zmęczenie i zbliżający się ból głowy. Wymigałam się od jednoznacznej odpowiedzi i udałam, że coś przerywa połączenie.
Nie rozumiałam, skąd Kasi się wzięło to wieczne wypytywanie mnie o zdanie na każdy temat. Fakt, wychowywałam ją samotnie i pewnie byłam jej jedynym autorytetem, ale przecież wiele samotnych matek ma zupełnie samodzielne, dojrzałe dzieci.
Córka zadzwoniła ponownie tego samego wieczoru i – wstyd przyznać! – nie odebrałam telefonu. Byłam gotowa potem kłamać, że się kąpałam. Kasia wysłała mi jednak SMS-a o treści:
„Piotrek chce, żebyśmy potem zjedli kolację u niego. Mamo, myślisz, że powinnam jechać?”.
Wzniosłam oczy do nieba
Nie powinnam wiedzieć o takich rzeczach! Kasia miała trzydzieści jeden lat, powinna umieć sama decydować, jak postępować z mężczyznami. Ja w jej wieku miałam na głowie byłego męża, długi, mieszkanie w remoncie i dziesięcioletnie dziecko.
Gdzież ja bym się kogoś pytała o każdy krok w życiu? O wszystkim musiałam decydować sama, i to nieraz błyskawicznie. Nikt mi nie doradzał ani w sprawie ślubu, ani rozwodu. Nikt nie wyraził swojej opinii, kiedy brałam kredyty na remonty, a potem sama szukałam sposobów, by je spłacić.
Kasia wychowywała się wprawdzie bez taty, ale przecież ja grałam w jej życiu rolę i matki, i ojca. Zapisałam ją na angielski, wysłałam do najlepszego liceum, opłaciłam kurs komputerowy. Dałam jej solidne podstawy, by była silną i niezależną kobietą. Co więc poszło nie tak?
Ostatecznie Kasia nie pojechała do Piotrka po kinie. Nie dlatego, że nie miała ochoty, tylko dlatego, że… jej nie odpisałam, a ona nie umiała podjąć decyzji, czy jechać. Chłopak jednak nie dał za wygraną i zaprosił ją ponownie, tym razem na małe przyjęcie z jego znajomymi.
– Czy to znaczy, że on myśli o nas poważnie? – chciała wiedzieć moja córka. – Myślisz, że uważa mnie już za swoją dziewczynę? Wiesz, całowaliśmy się, ale…
– Kasia! – przerwałam jej. – Przecież to twoje życie. Ja go nie znam, nie wiem, co on myśli. I w sumie nie musisz mi opowiadać o intymnej stronie waszej relacji.
– Oj, mamo, nie bądź taką świętoszką! – parsknęła. – Całowaliśmy się i naprawdę chciałabym, żeby coś z tego wyszło, ale czy to nie za szybko tak poznawać jego przyjaciół? A jak mnie nie polubią?
Stłumiłam westchnięcie. Wiedziałam, że jeśli nie dam jej jednoznacznej porady, będzie wałkować temat do upadłego.
– Jeśli masz ochotę, to idź i baw się dobrze – powiedziałam. – To w końcu tylko spotkanie towarzyskie.
Impreza miała się odbyć w sobotę
Na wszelki wypadek wyłączyłam wieczorem telefon. Bałam się, że córka będzie do mnie wydzwaniać z toalety, żeby pytać o kolejne kroki i decyzje. Dodzwoniła się dopiero w niedzielę rano. Płakała.
– Po co mi kazałaś tam iść? – krzyczała. – Wiesz, co tam się stało?! Przyszła jego była dziewczyna i zrobiła scenę! A on zaczął ją uspokajać i w końcu za nią wybiegł. A ja tam zostałam jak idiotka! Ty ciągle robisz ze mnie kretynkę! Te ciastka też mi kazałaś zanieść, a potem ja się najadłam wstydu. A teraz to!
Nie dowierzałam własnym uszom. Ja jej cokolwiek kazałam?! Zmuszałam ją do czegoś?! Nie wytrzymałam i strasznie się z nią pokłóciłam. Powiedziałam, żeby więcej nie prosiła mnie o rady, bo jest dorosła i ma swój rozum. Ona się obraziła i zapewniła, że nigdy już o niczym mi nie powie ani o nic nie zapyta. Ja na to, że świetnie, i skończyłyśmy rozmowę.
Byłam potem strasznie wzburzona, dosłownie cała się trzęsłam. Teraz to ja musiałam z kimś porozmawiać. Wybrałam Anię, dobrą koleżankę, która skończyła psychologię. Znała Kasię od dziecka.
– A nie wydaje ci się, że ona w ten sposób chroni się przed porażką? – zapytała Ania. – Jeśli człowiek sam podejmuje decyzje, to musi mierzyć się z ich konsekwencjami, a Kasia zawsze ma kogo obwinić, że jej źle doradził.
– Może tak być – przyznałam po chwili. – I może to trochę dlatego, że zawsze jej wydawałam jasne polecenia. Wiesz, miałam mnóstwo na głowie, wygodniej było mi coś jej kazać, niż pytać, na co ma ochotę…
Rozmowa z Anią uświadomiła mi, że w jakimś sensie nauczyłam córkę pytania mnie o wszystko. Przypomniałam sobie, że córka potrafiła wrócić ze sklepu, kiedy nie było kajzerek, bo nie wiedziała, czy w zamian ma kupić rogaliki czy chleb.
– Bałam się, że jak wezmę nie to, co chciałaś, to będziesz zła – wytłumaczyła mi wtedy jedenastoletnia Kasia.
I chyba to jej zostało. Ciągle się bała, że ktoś będzie na nią zły, źle ją oceni, kiepsko wypadnie w oczach kolegów albo nowego chłopaka.
Gubiła się, nie wiedziała, czego sama pragnie, chciała tylko za wszelką cenę, by inni dobrze o niej myśleli. Ania miała też rację w tym, że córka panicznie bała się porażki. Historię z babeczkami przeżywała tydzień.
Ma prawo do własnych błędów
Nagle poczułam, że zawiodłam jako matka. Pojechałam do Kasi.
– Kochanie, chciałam ci tylko powiedzieć, że masz prawo popełniać błędy – powiedziałam, a jej zadrżały usta. – Każdy je popełnia. Ale najważniejsze, że to będą twoje błędy! Nie moje, nie niczyje inne! Dlatego rób to, co czujesz, a reszta przyjdzie sama…
Po tej rozmowie Kasia przestała mnie tak często prosić o radę. O tym, że rzuciła pracę, powiedziała mi po fakcie. Długo też nie wspominała o nowym chłopaku.
– Czekałam, czy będzie o czym mówić – wytłumaczyła się. – No i chyba jest, bo w niedzielę jedziemy do jego rodziców. Mamo, w co ja mam się ubrać?
Akurat w tym mogłam jej doradzić. Ale resztę decyzji będzie musiała podejmować sama. Ja wiem jedno – cokolwiek zdecyduje, ja będę ją wspierać. Zawsze!
Czytaj także:
„Po rozwodzie zaczęłam korzystać z życia. Włodek był moją łóżkową zabaweczką, która sprawiała, że czułam się kobietą”
„Zięć był leniem, który wyzyskiwał moją córkę. Chciał oddać mnie do ośrodka, a mój dom sprzedać i przehulać pieniądze”
„Przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy. Gdy ja pocieszałam ją po śmierci ukochanego, ona zabawiała się z moim mężem”