Gdy wróciłam ze sklepu i spojrzałam na rachunek, to aż się przeraziłam. Prawie nic nie kupiłam, a z portfela ubyła spora część mojej emerytury.
— Już sama nie wiem, jak robić zakupy, aby chociaż trochę zaoszczędzić — poskarżyłam się mężowi.
Tomasz wypakowywał skromne zakupy, które powinny starczyć nam na przynajmniej tydzień. — A jeszcze czeka nas opłacenie rachunków i wykupienie wszystkich recept — westchnęłam.
Mój mąż tylko na mnie spojrzał i nic nie powiedział. Zresztą nie było nic do dodania. Oboje z Tomaszem pracowaliśmy przez kilkadziesiąt lat naszego życia, a emerytury mieliśmy tak skromne, że z trudem wiązaliśmy koniec z końcem.
— Może powinniśmy kupować trochę mniej jedzenia — zasugerował mój mąż po wyłożeniu do lodówki tych kilku zakupionych produktów. Jeszcze raz spojrzał na szafki, na których naprawdę nie było żadnych frykasów.
— Ale my już nie mamy z czego rezygnować — powiedziałam. A po chwili dodałam, że jak tak dalej pójdzie, to za niedługo nie będzie nas stać nawet na najbardziej podstawowe produkty.
A przecież wcale nie żyliśmy rozrzutnie. Oszczędzaliśmy na wszystkim, co się da — wyłączaliśmy nieużywane urządzenia, na zakupach korzystaliśmy z promocji, a w aptekach wybieraliśmy tańsze zamienniki leków. A mimo to coraz trudniej było nam spiąć domowy budżet. I nic nie wskazywało na to, żeby w przyszłości miało być lepiej.
Pani mąż ma chore serce
Chociaż życie było coraz droższe, to mimo wszystko jakoś sobie z Tomaszem radziliśmy, a nasze dwie emerytury pozwalały na skromne funkcjonowanie. Jednak szybko przekonaliśmy się, że nawet dwa przelewy w miesiącu to stanowczo za mało. Wszystko zaczęło się od przeziębienia Tomasza, które początkowo wyglądało całkiem niegroźnie. Z czasem okazało się, że to grypa, która pozostawiła po sobie groźne powikłania.
Na kolejnej wizycie u lekarza padła niepokojąca diagnoza.
— U pana Tomasza rozwinęły się powikłania pogrypowe, które rzutują na serce — powiedział lekarz. Mój mąż już od kilku dni czuł się coraz gorzej, co — jak się okazało — miało swoje przyczyny.
— I co teraz będzie? — zapytałam zaniepokojona. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której mogłabym stracić swojego męża.
— Wypiszę odpowiednie leki i z czasem wszystko powinno wrócić do normy — odpowiedział medyk i zaczął wypisywać stosy recept.
W tamtym momencie odetchnęłam z ulgą. "Wszystko się jakoś ułoży" — pomyślałam z nadzieją i wzięłam od lekarza plik papierów. Jednak gdy zaszłam do apteki, to mój optymizm gwałtownie zmalał. Kwota naliczona przez farmaceutę przekraczała wysokość mojej emerytury.
— A nie ma jakichś tańszych zamienników? — wyszeptałam przerażona. Podana kwota znacznie przewyższała moje możliwości, a i tak były to leki jedynie na jeden miesiąc.
— Niestety nie — powiedział aptekarz współczującym głosem. — To jest najnowsza generacja leków nasercowych i ministerstwo nie wprowadziło jeszcze na nie refundacji. Ale na pocieszenie powiem, że są uznawane za bardzo skuteczne — dodał na koniec. Cóż było robić? Wykupiłam recepty, bo zdrowie Tomasza było dla mnie najważniejsze.
Niestety nie mamy takich pieniędzy
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do córki. Chciałam powiedzieć jej o chorobie ojca, ale po cichu liczyłam też na to, że wspomoże nas finansowo.
— Ale wszystko będzie dobrze? — zapytała, gdy opowiedziałam jej o wizycie u lekarza. W tle słyszałam głos zięcia, który przypominał o tym, że za chwilę muszą wychodzić.
— Taką mam nadzieję — powiedziałam. — Tylko że leki są bardzo drogie — dodałam szybko. Chyba miałam nadzieję, że córka sama zaproponuje, że pokryje przynajmniej część kosztów leczenia.
— Na leczeniu nie powinno się oszczędzać — powiedziała tylko. A potem szybko się pożegnała, mówiąc, że spieszy się na imprezę u znajomych. Nie zdążyłam nawet poprosić ją o wsparcie finansowe, bo bardzo szybko zakończyła rozmowę.
Przez kilka kolejnych dni naiwnie liczyłam na to, że córka odezwie się i zaproponuje pomoc. Jednak nic takiego nie miało miejsca. I chociaż bardzo nie chciałam się jej narzucać, to po prostu nie miałam innego wyjścia. Kolejna wizyta w aptece niemal mnie załamała. Zrozumiałam, że jeżeli ktoś nam nie pomoże, to staniemy przed dylematem, czy zrealizować recepty, kupić jedzenie czy opłacić rachunki. To właśnie wtedy zrozumiałam, że muszę zwrócić się o pomoc.
— Cześć córeczko — przywitałam się, gdy Edyta odebrała telefon. — Muszę poprosić cię o pomoc — powiedziałam bez żadnych wstępów. A potem opowiedziałam jej o wszystkim. Wyjaśniłam, że nie stać nas na tak drogie leki i że bez ich pomocy kontynuowanie leczenia Tomasza stanie pod bardzo dużym znakiem zapytania.
W słuchawce zapadła długa cisza, podczas której słyszałam jedynie oddech córki.
— Nic nie powiesz? — zapytałam pełna złych przeczuć. Odniosłam dziwne wrażenie, że ta rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku.
— Bardzo chciałabym wam pomóc — usłyszałam po chwili. I od razu wiedziałam, że nie nic z tego nie będzie.
— To, co stoi na przeszkodzie? — zadałam pytanie.
Córka westchnęła.
— Nie stać nas na takie wydatki — w końcu wydusiła z siebie. — Przecież wiesz, że mamy kredyt, który pożera znaczną część naszych dochodów. A do tego dochodzą rachunki, utrzymanie i codzienne życie.
Potem zaczęła wymieniać kolejne zobowiązania finansowe, które sprawiały, że nie mogła nam pomóc. A przecież ja nie chciałam, nie wiadomo czego. Chciałam jedynie niewielkiej pomocy finansowej, która umożliwiłaby leczenie jej ojca.
— Rozumiem — powiedziałam cicho. Nie ukrywam, że było mi bardzo przykro. Ale co mogłam zrobić? Szybko pożegnałam się z córką, bo nie chciałam się przy niej rozklejać.
Właśnie wyjeżdżamy do Barcelony
Postanowiłam zrobić wszystko, aby regularnie kupować leki Tomaszowi. Oszczędzałam na wszystkim, na czym się dało oszczędzić. Jedliśmy najtańsze i przecenione jedzenie, które często kupowałam przed samym zamknięciem sklepu. Dodatkowo — chociaż było mi bardzo wstyd — zwróciłam się o wsparcie do miejscowego ośrodka pomocy, skąd otrzymywałam paczki żywnościowe i środki higieniczne. To wszystko pozwoliło nam jakoś przetrwać.
Dużym wsparciem okazali się też nasi sąsiedzi, którzy kilka razy w tygodniu przynosili nam ciepły posiłek.
— A pani córka nie mogłaby wam pomóc? — zapytała mnie któregoś razu sąsiadka z góry. Pani Krysia miała dobre serce, ale jej wścibstwo działało wszystkim na nerwy.
— Pomaga jak może — powiedziałam. — Ale sama pani wie, jak to jest. Oni też mają swoje wydatki — dodałam i szybko się pożegnałam. Nie chciałam rozmawiać o Edycie, która przez te kilka tygodni nawet nie zadzwoniła. Postanowiłam, że sama się z nią skontaktuję.
— Nie interesuje cię, jak się czuje ojciec? — zapytałam, gdy wreszcie odebrała telefon.
— Oczywiście, że interesuje — odpowiedziała oburzona. — Zamierzałam do was zadzwonić od razu po powrocie — dodała.
— A gdzie się wybieracie? — zapytałam i poczułam, jak ogarnia mnie poczucie winy. Córka z zięciem pewnie wyjeżdżali w jakąś służbową podróż, a ja zarzucałam im brak zainteresowania.
— Wyjeżdżamy na wymarzone wakacje do Barcelony — usłyszałam podekscytowany głos Edyty. A potem nagle zamilkła, tak jakby uświadomiła sobie, że jednak powiedziała za dużo.
— To chyba musi drogo kosztować? — zapytałam cicho. Było mi przykro, że córkę z zięciem stać na drogie wakacje, a nie stać ich na pomoc schorowanemu ojcu.
— Nie, nie — szybko zaprzeczyła Edyta. — Kupiliśmy wycieczkę w dużej promocji, więc żal było nie skorzystać. A że ostatnio mieliśmy dużo pracy, to stwierdziliśmy, że taki odpoczynek bardzo nam się przyda — usłyszałam.
— To miłego wypoczynku — powiedziałam. A potem pożegnałam się, nie mówić już więcej ani słowa.
Nie mogłam się powstrzymać, aby nie sprawdzić, ile kosztują takie wycieczki. Okazało się, że wyjazd w ten rejon Europy kosztuje kilka, a nawet kilkanaście tysięcy. "Taka kwota wystarczyłaby na całe leczenie Tomasza" — pomyślałam ze smutkiem. Jednak moja córka wolała wydać te pieniądze na rozrywki. Nie powiedziałam o tym wyjeździe Tomaszowi, bo nie chciałam, aby martwił się jeszcze bardziej.
Leczenie Tomasza przyniosło w końcu oczekiwany skutek. Po wielu miesiącach mógł w końcu odstawić drogie leki, co od razu odczuł nasz budżet. W końcu było nas stać na lepsze jedzenie.
Dodatkowo odłożyliśmy parę groszy na krótki wyjazd do Ciechocinka, który także bardzo poprawił zdrowie mojego męża. I chociaż jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, to w sercu wciąż mam niezagojoną zadrę. Nie mogę pogodzić się z tym, że wychowałam córkę, która widzi tylko czubek własnego nosa. Mam tylko nadzieję, że jeszcze zrozumie, że rodziców ma się tylko jednych.
Czytaj także:
„Moja teściowa zatruwa mi życie. Szpieguje mnie i we wszystko wściubia nos, by dowieść, że mam romans z kolegą”
„Mój brat to leń i pasożyt. Okradł naszą chorą matkę, tylko po to, żeby zaimponować jakiejś nowopoznanej panience”
„Prawie wysłaliśmy pacjenta na tamten świat. Tylko cud zatrzymał go przy życiu, a ja nadal nie mogę w to uwierzyć”