Kobieta wyglądała na umęczoną i postarzałą przedwcześnie. Zrozumiałam, że jeśli ja jej nie pomogę, nikt tego nie zrobi. Tamtego dnia wracałam z pracy. Zapadał zmierzch, ale było tak ciepło, że postanowiłam przysiąść na chwilę na ławeczce, odetchnąć…
Nagle usłyszałam pisk dziecka, a potem moim oczom ukazał się smutny widok. Starsza, chuda kobieta ciągnęła za rękę rozwrzeszczanego malucha, chyba wnuczka, może 4-letniego. Chłopczyk zapierał się z całej siły, babcia nie ustępowała, choć widziałam, jak wiele wysiłku ją to kosztuje. W końcu rozeźlony malec zaczął kopać starszą panią po nogach, ona próbowała mu tłumaczyć, że jest pora kolacji, że rodzice czekają w domu, ale bez skutku. Zrobiło mi się żal tej kobiety. Miała już chyba około 70 lat, wyglądała na bardzo zmęczoną i zaniedbaną…
Ależ to nieznośny, rozpuszczony dzieciak!
„Takie mamy czasy – myślałam potem w domu. – Znerwicowani dorośli, znerwicowane dzieci. Od kogoś się nauczyły tak wrzeszczeć i złościć się, nawet bić i kopać. A biedna kobieta nie ma ani sił, ani pomysłu na tego małego despotę”.
Minęło kilka dni, znowu wracałam nadrzecznym bulwarem, była ładna pogoda. Podeszłam do wolnej ławki. Miałam kilka telefonów do wykonania, więc sięgnęłam do torebki po komórkę. Wybrałam pierwszy numer i wówczas ich zobaczyłam. Akurat przechodzili ścieżką tuż przede mną. Tym razem wnuczek był spokojny, odpowiadał babci na jakieś pytania. Wreszcie ona przysiadła na sąsiedniej ławeczce, chłopiec zaczął biegać po trawie. Co chwilę wołał: ,,Zobacz, babciu!’’, a ona za każdym razem zmęczonym głosem odpowiadała: ,,Widzę, widzę’’.
Odłożyłam telefon i zaczęłam obserwować sytuację. Gdy babcia reagowała, malec był usatysfakcjonowany, lecz gdy milczała, złościł się i ją poganiał, żeby go chwaliła. Trwało to dosyć długo. Kobieta drżącą ręką wyciągnęła zawiniątko z siatki i zawołała:
– Maciusiu, chodź zjeść jabłuszko!
Sęk w tym, że chłopcu zachciało się banana. Dał temu wyraz krzykiem i okładaniem babci, gdzie popadło, patykiem. Najpierw próbowała się bronić, zabrać dziecku kijek, a potem wstała i zaczęła się oddalać. Wkurzony mały pobiegł za babcią z dzikim wrzaskiem… Niewiele myśląc, ruszyłam nieszczęsnej na pomoc. Gdy chwyciłam chłopca za ramię, był tak zaskoczony, że z łatwością udało mi się odebrać mu patyk. Potem odezwałam się jak najsurowszym tonem:
– Powiedz, dlaczego tak źle się odnosisz do babci, Maciusiu? Bić nie wolno!
Nie odezwał się, tylko przytulił do kobiety, patrząc na mnie wrogo. Przeprosiłam ją za wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale ona odpowiedziała z uśmiechem:
– Dziękuję pani, ostatnio sobie nie radzę z wnuczkiem. Zrobił się agresywny i wcale mnie nie słucha.
Wiedziona przeczuciem i doświadczeniem zawodowym (od lat pracuję w ośrodku pomocy społecznej) zadałam jej pytanie, czy rodzice chłopca odnoszą się do niej z szacunkiem. Odparła, że córka wierzy Maćkowi, na wszystko mu pozwala, a to, co mówi babcia – lekceważy.
– A zięć to ostatnio mnie sklął, jak się poskarżyłam na wnuczka – przyznała cicho, a ja zobaczyłam łzy w jej oczach. Nie mogłyśmy rozmawiać swobodnie przy dziecku, zaproponowałam więc spotkanie, gdy będzie wolna.
– To może jutro, jak będę wracać z nieszporów, spotkałybyśmy się tutaj.
Na stare lata została służącą u swojej córki
Na drugi dzień siedziałyśmy na ławce i rozmawiałyśmy już same. I usłyszałam historię, jakich wiele…
– Dorota była już w ciąży, bała się, że sobie nie poradzi. Nie miałam wątpliwości, wprowadziłam się do nich – mówiła starsza pani. – Sprzedałam swoje mieszkanie, co je z mężem kupowaliśmy, a pieniądze w większości oddałam młodym. „Niech sobie sprawią meble, samochód” – myślałam. Tak zrobili, niczego im od tej pory nie brakuje, pracują, dobrze zarabiają… – urwała gwałtownie, spuściła głowę.
Wydawała mi się przedwcześnie postarzała i nieszczęśliwa. Unikała mojego wzroku, jakby bała się, że wyczytam z nich prawdę, do której sama nie chciała się przyznać, że nie szanują jej najbliższe istoty na świecie, które ona kocha całym sercem, którym wszystko by oddała. Położyłam jej delikatnie rękę na ramieniu. Wtedy zobaczyłam łzę toczącą się po policzku, a po chwili rozszlochała się na dobre w moich ramionach. Przytulałam drżące ciało znękanej kobiety, a serce mi pękało z bólu, który ona musiała przeżywać od dobrych kilku lat.
– Przepraszam, przepraszam bardzo, całkiem się rozkleiłam. Tak dawno nikt mnie nie przytulał, nikt nie słuchał…
– Ależ niech pani nie przeprasza, ma pani prawo do łez – odparłam, podając jej paczkę chusteczek higienicznych. – I jeszcze do tego, by okazano pani należny szacunek w rodzinie. Tyle pani im pomaga, dziecko bawi i pewnie jeszcze gotuje.
– No tak, sprzątam, robię zakupy, prasuję, piorę. Choć teraz przy Maćku mam mniej czasu, bo trzeba z dzieckiem być więcej na dworze, lubi biegać, grać w piłkę. Mnie bolą nogi i krzyż, nie daję rady.
– A zięć? Nie ma czasu dla syna?
– Nie bardzo, wraca wieczorem zmęczony, to chciałby odpocząć.
– A pani, kiedy pani odpoczywa?
– Najlepiej w kościele… Ale jak wracam, to czuję napięcie, bo jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Boję się, że ich zawodzę.
Słuchając jej opowieści, czułam, że narasta we mnie gniew.
– Pani musi o sobie pomyśleć – powiedziałam wreszcie zdecydowanym tonem. – Jak można tak się dać wykorzystywać!
– Ale ja tak ich kocham… – szepnęła.
– To proszę postawić jasne warunki. Miłość też stawia warunki.
Popatrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc
Widziałam już taki wzrok u ludzi zagubionych w mylnym pojęciu miłości, u matek i babć zapatrzonych w swoje dzieci, kupujących sobie ich uczucie, oddających im wszystko, niemyślących o sobie.
– Proszę mnie dobrze zrozumieć. Pracuję z ludźmi potrzebującymi pomocy, więc trochę wiem, jak pomóc, a sądzę, że pani potrzebuje tego jak najszybciej.
– Tak, wiem… – pochylenie głowy oznaczało jednak totalną bezsilność.
– Pani musi najpierw pokochać siebie i uszanować – powiedziałam łagodnie.
Popatrzyła na mnie uważnie i w jej szeroko otwartych bladoniebieskich oczach dostrzegłam pierwszy błysk zrozumienia.
– Oni są dorośli, a pani jest starszą, zmęczoną osobą. Potrzebuje pani odpoczynku i czasu na poukładanie swoich spraw. Ma pani prawo do przyjemności, relaksu… Co pani lubi robić? Jakie ma pani rozrywki?
– No, nie wiem… zastanawiam się.
Wiedziałam, że kobieta musi przemyśleć to, co jej powiedziałam. Poprosiłam ją o spotkanie za tydzień. Zgodziła się, z wysiłkiem podnosząc się z ławki. Patrzyłam, jak wolno idzie alejką, i zastanawiałam się, na ile dało jej do myślenia to, co powiedziałam.
„Muszę jej pomóc – obiecałam sobie. – Pomogę, choćby nie wiem co”.
Czyżby ojciec dziecka chciał bić teściową?!
3 dni później podeszła do mnie z uśmiechem – smutnym i jakby niepewnym. Chciałam jej dodać odwagi, zaproponowałam krótką rozmowę, i że potem ją odprowadzę. Przystała na to skwapliwie.
– Wie pani, nie chciałabym znów się uskarżać, ale te 2 dni były takie złe…
Objęłam ją ramieniem:
– Niech się pani wyżali, ja nikomu nie powiem, chcę pomóc.
– Była kłótnia w domu – zaczęła cicho. – Zięć się zdenerwował, przeklinał, a córka… Ona nie wiedziała, po czyjej ma stanąć stronie, jak się zachować…
– Co się stało?
– Maciuś zachorował, jakiegoś wirusa złapał. A oni powiedzieli, że to moja wina – kobieta przerwała, zaczęła płakać.
Odczekałam chwilę, aż trochę się uspokoi, aż minie ten pierwszy żal.
– Pani dba o dziecko, to nie pani wina, dzieci po prostu chorują – powiedziałam.
– Zięć twierdzi, że go przegrzałam. Jak ma się nie spocić, gdy taki upał, a on lubi biegać, krzyczeć. I rozbolało go gardło… Zięć zagroził, że jeszcze jedna choroba, a inaczej porozmawiamy.
– Proszę mi powiedzieć, czy chce pani nadal z nimi mieszkać? Ale szczerze.
Spojrzała na mnie.
– Chyba nie chcę. Ale jakie mam wyjście? Nie wiem, co zrobić.
– Nie może się pani godzić na takie traktowanie – zaczęłam spokojnie, ale po chwili mówiłam już z naciskiem i coraz bardziej zdecydowanie: – Proszę się przeprowadzić do mnie na kilka dni, to pomyślimy. Mam dla pani pewną propozycję.
– Ojej, nie mogę – przestraszyła się. – Młodzi muszą do pracy, mały choruje…
– To któreś z nich weźmie zwolnienie – przerwałam jej. – Proszę myśleć o sobie.
– Co tam ja!
– Tak nie wolno. Tylko pani może zadbać o samą siebie, nie ma pani na kogo liczyć. To jest pani życie.
– Tyle się za nich modlę – powiedziała, jakby miała żal do Boga. – Ale nie umiem im powiedzieć, że chcę dla nich dobrze.
– A dla siebie? – zawołałam. – Czy pani chce się wykończyć? Bóg daje siły do tego, byśmy brali swoje życie we własne ręce. To pani decyduje, co zrobić. Niech pani się wyprowadzi na kilka dni. Mieszkam sama, mieszkanie mam duże, we dwie spokojnie się zastanowimy.
– Mówiła pani o jakiejś propozycji…
– Tak, ale porozmawiamy o tym na spokojnie już u mnie. Bardzo panią proszę, niech się pani zgodzi, to tylko kilka dni.
– Może powiem, że wyjeżdżam na pielgrzymkę… – rzuciła niepewnie.
– Nie radzę. Proszę powiedzieć, że po ostatniej rozmowie musi pani zebrać myśli, czy w ogóle chce pani z nimi mieszkać. Ma pani do tego prawo.
Po wielu wahaniach wreszcie się zgodziła. Umówiłyśmy się, że weźmie tylko podręczne rzeczy i spotkamy się jutro. Widziałam w jej oczach strach, ale też ciekawość – chyba zapragnęła zmiany. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w stronę domu. Po drodze zadzwoniłam jeszcze w kilka miejsc… Nazajutrz pani Kazia – bo tak miała na imię – czekała na mnie z niewielką reklamówką.
Na jej ustach błąkał się niepewny uśmiech
Poprowadziłam ją na swoje osiedle. W drodze zapytałam ją o to, jak przebiegła rozmowa z rodziną.
– Było mi ciężko i smutno, oni nie mogli mnie zrozumieć. Ale postawiłam na swoim. Choć potem przepłakałam całą noc.
– Brawo, pokonała pani własną słabość i lęk, teraz może być tylko lepiej!
W odpowiedzi tylko ciężko westchnęła. U mnie w domu przysiadła jak myszka na brzegu kanapy. Zrobiłam herbatę, nakroiłam chleba, zaraz zaoferowała swoją pomoc. Ze śmiechem ją przyjęłam.
Zaczęłam mówić trochę o sobie, o moich perypetiach po śmierci męża. Pani Kazia powoli zaczynała się otwierać. Na dobranoc ze łzami mi podziękowała za okazane serce. O tym, co wymyśliłam, obiecałam powiedzieć jej następnego dnia. Zdradziłam tylko, że gdzieś ją zabiorę.
– Ojej, kochana, nie usnę z ciekawości! – roześmiała się i po raz pierwszy zobaczyłam błysk optymizmu w jej oczach.
Uściskałyśmy się jak stare przyjaciółki. Wracając z pracy, już na schodach wyczułam słodki zapach. Moja lokatorka, przepasana fartuszkiem, krzątała się po kuchni. Była zarumieniona i uśmiechnięta. – Nasmażyłam naleśników, nie wiem, czy lubi pani z serem, a może z dżemem.
– Pani Kaziu, jest pani prawdziwym aniołem, ale ja jadłam już w pracy.
– To będzie na deser, są naprawdę dobre, proszę – zachęcała mnie.
Za chwilę już nakładała mi któryś z kolei, przepyszny naleśnik, obficie polewając go budyniem waniliowym. Postanowiłam nie mówić o mojej walce ze złym cholesterolem i nadciśnieniem… Raz się żyje!
– Nie zadzwoniłam do wnuczka, choć bardzo się martwię – przyznała pani Kazia, kiedy piłyśmy herbatę.
– Brawo, na pewno mu to dobrze zrobi, jak zatęskni za babcią – powiedziałam z uśmiechem. – A teraz jedziemy… Nie, nic nie powiem. To niespodzianka – uprzedziłam jej niecierpliwe pytania.
Gdy uruchamiałam samochód, zerknęłam ukradkiem na twarz pani Kazi – była odprężona i to mi przyniosło wiele radości, jak też i fakt, że mi zaufała…
Spokój tego miejsca działa kojąco…
Podjeżdżamy przed wyżwirowany podjazd do malutkiego, szarego dworku. Ganek wsparty na dwóch kolumnach porasta dzikie wino, wokół budynku prężą się stare drzewa. Cisza, tylko ptaki śpiewają, kilka osób spaceruje alejką… Nieopodal, na boisku otoczonym wysoką siatką, dwóch mężczyzn gra w tenisa. Jeden starszy, muskularny i krępy, drugi nieco młodszy, chudy jak patyk i śniady…
Z okna na parterze płynie jakaś melodia, na tarasie powyżej siedzą dwie panie i rozmawiają, co chwila wybuchając beztroskim śmiechem.
– Gdzie my jesteśmy? – pyta pani Kazia. – Czy to jakiś ośrodek wczasowy?
Jest zaskoczona, chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
– Tak, to ośrodek, ale nie wczasowy, lecz przeznaczony dla osób w jesieni życia – odpowiadam, pokazując jej małą tabliczkę na frontowej ścianie.
Zaczynam mówić, szybko i z bijącym mocno sercem, bo ciągle mam wątpliwości, czy to dobry pomysł – że to tylko propozycja i ona nie musi się zgadzać, przynajmniej nie od razu. Że znam siostry zakonne, które prowadzą ten dom, i rozmawiałam z siostrą dyrektor. Podkreślam wszystkie walory domu, gdzie każdy mieszkaniec ma prawo do prywatności i do niczego nie jest zmuszany; może wychodzić kiedy tylko chce.
– Goście też są mile widziani – kuszę.
– No, nie wiem, nie myślałam nigdy o takim rozwiązaniu…
– Pani Kaziu, mieszkanie samodzielne, opieka lekarska, wyżywienie bardzo dobre. Jeszcze pani zostanie z emerytury, żeby sobie coś ładnego kupić, pójść do teatru czy na wycieczkę pojechać.
– Możemy zobaczyć w środku? – zaczyna się łamać starsza pani.
– Ależ oczywiście, już natychmiast, siostra jest uprzedzona.
Wszystko nam się podoba, wokół pachnie, lśniące, ciemne parkiety skrzypią.
– Jak w moim domu – słyszę nabożny szept Kazi, która przystaje przed krucyfiksem zawieszonym na ścianie i żegna się.
Przemiła, cicha siostrzyczka prowadzi nas z pomieszczenia do pomieszczenia. Pani Kazi najbardziej podobają się kredensy i starodawny stół przykryty szydełkową serwetą. Wszędzie stoją kwiaty, w doniczkach i we flakonach, pachnie pastą do podłóg, jak przed świętami… i jeszcze czymś słodkim i dobrym.
– To piecze się słynna drożdżowa bułka z rodzynkami siostry Józefiny, mieszkańcy ją uwielbiają – informuje z uśmiechem nasza przewodniczka w habicie.
Pokoje mieszkalne są duże i zadbane, nie wiem ile ich jest, ale wygląda na to, że najwyżej 10.
– Właśnie mamy jeden pokój wolny – mówi siostra. – Może się pani zastanawiać do końca tygodnia. Jeśli nie, to od poniedziałku przyjmiemy kogoś innego.
Wchodzimy do dużego pomieszczenia urządzonego jak salonik z kącikiem do spania, oddzielonym ciekawym parawanikiem z szarego płótna, wyszywanym w kwiaty. Zgrabne foteliki i mały, owalny stolik, na komodzie pod ścianą pełno pustych ramek na zdjęcia oraz kolekcja szklanych aniołków. Na ścianach akwarelki przedstawiające malownicze pejzaże. Wiem, że oczekujących na miejsce w tym domu jest dużo, bo cieszy się dobrą opinią i trudno jest się tu dostać.
Patrzę pytająco na panią Kazimierę
Jest niezdecydowana, zamyślona. Wracamy w milczeniu do domu. Na pewno rozważa tę nieoczekiwaną propozycję, musi się oswoić z tą opcją. Upewnia się co do podjęcia decyzji, gdy otrzymuje wieczorem telefon. Nie wiem, z kim rozmawia, ale płacze, szlocha, i próbuje coś powiedzieć przez łzy. Wydzieram jej słuchawkę z ręki. W telefonie młody, kobiecy, podniesiony głos; domyślam się, że należy do Doroty:
– Jak możesz nas stawiać w takiej sytuacji, teraz gdy Maciek chory i trzeba się nim zająć?! – wrzeszczy. – Co ty sobie myślisz, jak my sobie teraz poradzimy? Przez ciebie chyba się rzucę z mostu!
– To niech się pani rzuca– mój głos jest spokojny, lecz zdecydowany. – Pani mama musi odpocząć, bo się rozchoruje z bólu poniżenia, jaki cierpi od własnych dzieci. Żegnam – mówię, odkładając z impetem słuchawkę.
– To ja się już zgadzam na ten dom, pani Aniu – słyszę drżący głos Kazi.
Wiem, że teraz musi zostać sama, uporać się z własnym bólem, o ile to możliwe, przemyśleć, przepłakać. To nie jest kwestia jednej nocy. Trzeba będzie wielu, jednak tylko w ten sposób może dojść do siebie.
„Potem będzie lepiej” – pocieszam się, modląc w duchu, żeby sprawy jak najlepiej się dla wszystkich ułożyły.
Po tygodniu pobytu w domu spokojnej jesieni, pani Kazia przysłała mi pozdrowienia z wycieczki do Krynicy, którą odbywała z nowo poznanymi przyjaciółmi. Obiecała, że spotkamy się, jak tylko wróci, zapewniła, że jest bardzo zadowolona z nowego domu.
„Siostry przygotowują kolejną wycieczkę jesienią, tak się cieszę!” – napisała.
Pierwszy raz od wyjazdu starszej pani odetchnęłam z ulgą. A więc jeszcze raz udało mi się pomóc w trudnej, pozornie bez wyjścia, sytuacji życiowej.
„I jeszcze coś, Pani Aniu! – wyczytałam w dopisku, na dole kartki. – Odwiedziła mnie Dorota! Powiedziała, że Maciuś tęskni, i nawet mnie przeprosiła!”.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”