„Córka doiła mnie z kasy i miała gdzieś, że ledwo zipię. Nie zaprosiła mnie nawet na swoje wesele, za które zapłaciła z mojej kieszeni”

Mężczyzna oszukany przez córkę fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Usłyszałem, że jestem durniem i idiotą, upierdliwym staruchem, który chce kierować jej życiem, a ona ma gdzieś studia i naukę i woli być żoną. A nie chciała mnie na swoim ślubie, bo ja, częściowo sparaliżowany, źle bym się komponował z jej białą suknią. Jednym słowem – swoją brzydotą zepsułbym uroczystość”.
/ 22.10.2022 09:15
Mężczyzna oszukany przez córkę fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Zawsze sądziłem, że moja córka i ja mamy ze sobą doskonały kontakt. I nagle okazało się, że jej wcale nie znałem! Zachodzę w głowę, jak mogła mi wykręcić taki numer. Zawiodła mnie podwójnie. Nie tak ją przecież wychowałem…

Kiedy rozwiodłem się z jej mamą, Monika miała już 12 lat. Byłem przekonany, że jest zupełnie świadoma tego, co się dzieje w domu, więc nie ukrywałem przed nią, że moja żona i ja już się nie rozumiemy. Zresztą Alicja miała nowego partnera, zanim sfinalizowaliśmy rozwód. Na nowo ułożyła sobie życie. Monika wprawdzie mieszkała z mamą, ale spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu.

Zawsze na czas płaciłem alimenty i nie poprzestawałem tylko na nich. Jeśli potrzebowała dodatkowych pieniędzy, to zawsze w miarę swoich możliwości jej pomagałem. Kupowałem jej modne rzeczy nie tylko na urodziny i święta. Często dostawała ode mnie prezenty także bez okazji. Albo kiedy tylko trafiła mi się premia, spontanicznie szliśmy razem na zakupy.

Miała wszystko, czego tylko zapragnęła

Oczywiście w granicach rozsądku, bo nigdy nie byłem jakimś krezusem, choć biedy też nie klepałem. Wiem jednak, że Monia jako pierwsza w klasie miała rozmaite nowinki techniczne, które dzieciom tak imponują: a to mp3, a to modny telefon z wyświetlaczem. No i na tle swoich koleżanek ubrana była jak modelka. Zawsze zresztą przyznawała, że jestem jej ukochanym tatuśkiem, i powtarzała mi to przy lada okazji.

Byłem mocno związany z moją córką, a przede wszystkim czułem się za nią odpowiedzialny. Dlatego tak bardzo przeżyłem to, że podupadłem na zdrowiu. Podobno taki wylew jak mój powaliłby konia, tymczasem mnie jakoś udało się przeżyć. Lekarze nazwali to silną wolą przetrwania, a ja zwyczajnie wiedziałem, że muszę się postarać przetrwać, bo moja kochana dziewczynka chce przecież po maturze pójść na studia. A kto jej wtedy zapłaci czesne?

Specjalizacja, którą sobie wybrała Monika, była bowiem tylko na prywatnej uczelni. Grafika komputerowa 3D to podobno kierunek z ogromną przyszłością.

– Tatuśku, to co, zainwestujesz w tę uczelnię? Kiedyś zwróci się nam wielokrotnie – powtarzała mi córka.

Wierzyłem jej, chociaż niewiele rozumiałem z tych technicznych nowinek. Należę przecież jeszcze do pokolenia, które urodziło się przed erą komputerów PC. Czesne, przeszło 4,5 tysiąca za semestr, to była ogromna kwota, a do tego dochodziło jeszcze miesięczne utrzymanie. Z mojej niewielkiej renty, którą dostałem po wylewie – tysiąca pięciuset złotych – nie było łatwo łożyć na to wszystko.

Jednak uspokajałem Monikę i powtarzałem jej, że damy radę. Mimo kłopotów z lewą stroną ciała, która nie była tak sprawna jak kiedyś, zacząłem dawać korepetycje z matematyki. Tam przecież niewiele trzeba gadać, wystarczy robić z uczniami przykłady i zadania. Ustaliłem nieco niższą cenę za to, że czasami mówię niewyraźnie, bo mam opuszczony lewy kącik ust, i jakoś poszło!

Chętnych miałem wielu, lecz czasami ledwo dawałem radę. Po lekcjach niekiedy byłem tak wykończony, że padałem na łóżko jak długi. Musiałem ukrywać swoją pracę zarobkową przed kobietą z opieki społecznej, która wpadała pomagać mi w sprzątaniu, bo gdyby się dowiedzieli, że dorabiam na lewo, to przecież natychmiast by doszli do wniosku, że sam mogę komuś płacić za sprzątanie.

Musiałem więc zwrócić się o pieniądze

W pewnym momencie więc, ze strachu, zrezygnowałem z pomocy opiekunki
i moje mieszkanie powoli zaczęło przypominać norę. No bo co tu kryć – nie radziłem sobie sam ze sprzątaniem. W jako takim porządku starałem się utrzymać tylko pokój, w którym przyjmowałem uczniów.

Przez moment chciałem nawet dobrać sobie tylko takich, do których jeździłbym do ich domu, ale na dłuższą metę nie wyrabiałem się z tymi dojazdami. Wszystko jednak wynagradzała mi świadomość, że moja kochana dziewczynka studiuje i ma się dobrze. Nie przyjeżdżała do mnie często, bo mieszkała teraz prawie trzysta kilometrów od domu.

– Nie będę cię narażała na takie wydatki, tatuśku. Bilet na pociąg kosztuje! – podkreślała.

Za to często do mnie dzwoniła, zdając relację ze swoich postępów.

Kiedy była na trzecim roku studiów i miała robić licencjat, mój stan zdrowia jeszcze bardziej się pogorszył. Nie chciałem nic jej mówić, bo wiedziałem, że się tym szalenie przejmie, jednak nie byłem już w stanie dawać tylu lekcji co wcześniej. Początkowo czerpałem fundusze z oszczędności, a że były niewielkie, to w moim portfelu szybko pokazało się dno. I wtedy zdecydowałem się na zaciągnięcie pożyczki.

Wiem, że to był szalony krok. Nie mogłem liczyć na bank – przecież żaden nie dałby pożyczki inwalidzie z rentą obciążoną alimentami. Musiałem więc zwrócić się o pieniądze do towarzystwa, które brało za nie lichwiarski procent. Ale czy miałem inne wyjście?!

Wysyłałem więc nadal córce pieniądze, ciesząc się, że skończy w terminie naukę i wtedy dostanie świetną pracę. A ja wówczas jakoś dam radę to wszystko ogarnąć, bo przecież już nie będzie potrzebowała ode mnie alimentów.

Tamtego dnia robiłem skromne zakupy w markecie, tylko chleb i topiony serek, kiedy spotkałem swoją dawną sąsiadkę mieszkającą w tym samym bloku co moja była żona.

– O, pan Henryk! Coś mizernie pan wygląda – przejęła się na mój widok.

– Tylko serek w koszyczku? Rozumiem… Wesele córki musiało kosztować! Niektórzy to takie bankiety spłacają latami! – pokiwała głową ze zrozumieniem.

Jakie wesele? Co bredzi ta baba?

Mimo to jej słowa nie dawały mi spokoju, bo w głębi duszy wiedziałem, że to największa plotkara w mieście, zawsze świetnie poinformowana. Jednak nie mogłem zapytać córki wprost, czy wyszła za mąż. Jakoś mi to przez gardło nie chciało przejść…

„Gdyby to zrobiła, toby mnie poinformowała – myślałem. – Przecież wtedy nie należą się jej już ode mnie alimenty… Chociaż nie o pieniądze tu chodzi! Tylko o to, że to ja, ojciec, powinienem poprowadzić ją do ołtarza!”. Nie powiem, że nie myślałem czasami o tej chwili i nie zastanawiałem się, kiedy doczekam się wnuków. Z drugiej strony, zawsze liczyłem na to, że Monika jest rozsądna i wszystko sobie poukłada w odpowiedniej kolejności: najpierw studia, potem praca i dopiero poważny związek z zobowiązaniami.

Dręczyła mnie ta plotka o ślubie Moniki i zastanawiałem się, jak ją sprawdzić, żeby nie robić niepotrzebnego kipiszu. W końcu wpadłem na to, że przecież jako ojciec, czyli najbliższa rodzina, mam prawo do wzięcia odpisu aktu małżeństwa, jeśli taki w ogóle istnieje. Z myślą, że zaraz wszystko się wyjaśni i tylko będę się śmiał z sąsiadki plotkary, poszedłem do urzędu. Podałem dane Moniki i swoje, a potem z biciem serca czekałem. Aż nadeszła moja kolej i urzędniczka oznajmiła:

– Dokument może być na za tydzień, bo ślub został zawarty w Warszawie i tutaj w komputerze mam tylko podgląd.

Prawie spadłem z krzesła.

– A może mi pani przynajmniej podać datę? – zapytałem słabym głosem, aż urzędniczka spojrzała na mnie dziwnie.

Nie wiem, czy z tego powodu, że tej daty nie znałem, czy dlatego, że nagle zrobiłem się trupio blady…

– Źle się pan czuje? – zapytała, a kiedy zaprzeczyłem, stwierdziła: – Ślub był prawie rok temu, w maju.

Nie wiem, jak mi się udało wyjść z tego urzędu i nie dostać kolejnego udaru albo zawału. Wziąłem swoje leki i jakoś doczłapałem do domu. „I co ja teraz mam zrobić?” – zadałem sobie pytanie, lecz nie znałem odpowiedzi. Byłem tym wszystkim zdruzgotany. Okazało się bowiem, że nie znam własnej córki! Nie pojmowałem, jak moja Monika mogła mi zrobić coś takiego… Jak mogła wyjść potajemnie za mąż, nawet słowem nie wspomnieć o ślubie, weselu… I nadal brać ode mnie pieniądze!

Usłyszałem, że jestem durniem i idiotą

Ale pal sześć prawo i pieniądze! Gdyby mi tylko powiedziała: „Tatuśku, chcemy być razem z moim ukochanym, ale nie jesteśmy jeszcze w pełni samodzielni finansowo”, tobym jej przecież pomagał jak dotychczas! I jeszcze bym się cieszył, że zyskałem syna! A tymczasem imię swojego zięcia poznałem w urzędzie… Łudziłem się jeszcze, że moje pieniądze nie poszły na marne, bo przecież Monika studiowała. Jednak gdy zadzwoniłem na uczelnię, aby poznać przynajmniej nowy adres mojej córki, usłyszałem:

– Wie pan, my takich informacji nie podajemy przez telefon. Zresztą ta pani już u nas nie studiuje od trzech semestrów. Podobno miała jakieś kłopoty rodzinne, musiała się zająć ciężko chorym ojcem po wylewie czy coś…

Ciężko chorym ojcem! Tym samym, który się dla niej zaharowywał…! Byłem w szoku. Kompletnie nie poznawałem własnego dziecka. Czy naprawdę moja córeczka mogła mi zrobić tle świństw?! Tak mnie wykorzystać?! Długo to trawiłem w sobie, aż wreszcie zadzwoniłem do Moniki.

– Jak tam twoja praca licencjacka? – zapytałem z głupia frant.

– Doskonale, tatuśku, już ją kończę! – nadal brnęła w kłamstwo.

– Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na obronę – stwierdziłem sucho.

– Teraz nie ma czegoś takiego jak uroczysta obrona! – roześmiała. – Ale na pewno ci powiem, jaką ocenę dostałam.

Tak samo jak powiedziałaś mi o ślubie? – rzuciłem, a po drugiej stronie słuchawki nagle zapadła martwa cisza.

– Skąd wiesz?… – padło pytanie.

– Od sąsiadki plotkary, chociaż wolałbym od ciebie – powiedziałem. – I o tym, że wcale nie studiujesz, także już wiem.

– To nie twoja sprawa! Jestem dorosła! – moja córka po ruszyła do ataku.

– Może nie do końca, dopóki ja za to płacę… – odbiłem piłeczkę i wtedy dopiero się zaczęło!

Usłyszałem, że jestem durniem i idiotą, upierdliwym staruchem, który chce kierować jej życiem, a ona ma w dupie studia i naukę i woli być żoną. A nie chciała mnie na swoim ślubie, bo ja, częściowo sparaliżowany, źle bym się komponował z jej białą suknią. Jednym słowem – swoją brzydotą zepsułbym uroczystość.

Dlaczego mi to wszystko zrobiła…

Monika wściekała się i pluła do słuchawki, a ja słuchałem tego jak oniemiały. Wtrąciłem tylko raz, czy zdaje sobie sprawę, jak wiele mnie kosztowało płacenie za jej utrzymanie i studia, i zapytałem, co w takim razie zrobiła z tymi pieniędzmi. Poinformowała mnie wtedy, że jestem sknerus i kutwa, że mogę sobie w dupę wsadzić swoje pieniądze, a te, co już dostała, potraktowała jako prezent ślubny.

I tak straciłem jedyne dziecko, które kochałem nad życie, i sądziłem, że ono też mnie kocha. Zostałem sam, z długiem na 15 tysięcy złotych, który muszę spłacić. Kiedy trochę ochłonąłem, poszedłem po poradę do darmowego prawnika. Usłyszałem, że aby nie płacić już alimentów, muszę wystąpić do sądu o zniesienie alimentacji, przestawiając akt ślubu mojej córki.

– Może się pan także starać sądownie o zwrot nieprawnie pobranych alimentów – dodał prawnik. – Ale pieniędzy na czesne moim zdaniem już pan nie odzyska. Nie są w żaden sposób udokumentowane, więc dla sądu jakby nie istnieją.

Wystąpiłem o zniesienie alimentacji, jednak jakoś nie potrafię zażądać zwrotu nadpłaconych alimentów. Może i jestem głupi, bo to błyskawicznie rozwiązałoby moje problemy finansowe, ale ja cały czas mam nadzieję, że moja córka do mnie wróci. Bo nie mogę pojąć, dlaczego mi to wszystko zrobiła…

Czytaj także:
„Przez 15 lat prowadziłam podwójne życie, oszukiwałam męża i dzieci. Moją grę kłamstw i pozorów przerwała... choroba”
„Romans z facetem młodszym o 15 lat był jak rollercoaster. Ciągle bałam się, że straci mną zainteresowanie i odejdzie do innej”
„Zaliczyłam płomienną noc z… szefem mojego brata. Gdy dowiedziałam się, co zrobiłam, myślałam, że zapadnę się pod ziemię”

Redakcja poleca

REKLAMA