Kiedy straciłem pracę, córka od razu znalazła mi nowe zajęcie. Opiekowałem się więc wnuczką, chociaż w duchu liczyłem na powrót do zawodu. Traf chciał, że wszystko potoczyło się inaczej. Jeszcze niedawno życie pędziło naprzód, a ja w tym wirze czułem się jak ryba w wodzie.
Byłem zapracowany, ale zadowolony
Wystarczało mi energii i zdrowia, aby podołać wyzwaniom, chociaż kilka lat temu przekroczyłem pięćdziesiątkę. Miałem odpowiedzialne stanowisko w wielkiej firmie i przyzwoitą pensję. Żyć nie umierać! Ale nagle wszystko się skończyło.
Kryzys gospodarczy wymógł na moim pracodawcy redukcje, których ofiarą padli najstarsi pracownicy. Między innymi ja. Zabolało, a jakże. Oddałem firmie tyle lat życia i co w zamian dostałem? Wymówienie. Nie poddałem się jednak, walczyłem. Miałem kwalifikacje i doświadczenie, a mimo to nie było dla mnie pracy. Po kilku miesiącach przymusowej bezczynności krążyłem po mieszkaniu jak tygrys zamknięty w klatce. Rodzina zaczęła się niepokoić.
– Tato, żebyś tylko nie poszedł w ślady Łyska z pokładu Idy – półżartem rzuciła raz córka.
Spojrzałem na nią bez humoru.
– No, tego konika z książki. Całe życie ciągnął wózek w kopalni, a jak oślepł, to go wyprzęgli, żeby sobie odpoczął.
– Dzięki za porównanie – wypaliłem, ale mi przerwała:
– Wiesz, co się z nim stało? Nie wytrzymał bezczynności i zdechł.
– Jagna! Jak ty się zwracasz do ojca! – krzyknęła żona, stając w progu.
W takich chwilach zapominałem, że nasza mała córeczka jest matką dwojga dzieci i dobiega trzydziestki.
– Troszczę się o tatę – obraziła się Jagna. – Przymusowa bezczynność to nic dobrego. Mówią o tym badania…
– Wiesz co, już ty lepiej sobie idź, dziecko – poddała się żona.
– Spokojnie, właśnie wychodziłam. A właśnie, bo ja do was wpadłam w całkiem innej sprawie. Jasiek wczoraj zachorował, a Malwina jeszcze nie zaraziła się od niego, więc gdybyście mogli ją przetrzymać...
– Oczywiście, przywieź małą na kilka dni – ożywiła się żona – tata się nią zajmie. Prawda? – zwróciła się do mnie.
– Jasne, i tak siedzę w domu. Przynajmniej będzie ze mnie jakiś pożytek – zgodziłem się z rezygnacją.
Planowałem co prawda przypomnieć się kilku kolegom, poprosić, żeby o mnie pamiętali, gdyby w ich firmach były wakujące miejsca. Ale Malwinka jest moją ukochaną wnuczką, nie mogłem odmówić pomocy. O poranku, zanim zdążyłem wstać, zaliczyłem burzliwe powitanie. Rozpędzona trzylatka z trudem wyhamowała przed łóżkiem, gramoląc się w butach na pościel.
– Dziadzia! – piszczała.
Stopniało mi serce
Dla takich momentów warto nawet stracić pracę. Przedtem nie miałem czasu dla rodziny, rzadko widywałem własne wnuki.
– Wychodzimy – krzyknęły z przedpokoju żona i córka, trzasnęły drzwi i zostaliśmy we dwoje.
– Zjemy śniadanko? – spytałem raźno, wstając ze skarbem w objęciach.
– Nie. Nienienie! – zaśpiewała Malwinka i odciągnęła mi paluszkami powiekę, żeby zajrzeć w oko.
To dociekliwe dziecko i ma stalowy charakter. Nie zamierzałem się kłócić.
– To co będziemy robili?
– Pójdziemy na plac zabaw – zadysponowała wnuczka.
– Świetnie – zgodziłem się. – Daj mi chwilę, a ty w tym czasie…
Malwina nie słuchała mnie. Wysunęła szufladę komody i w skupieniu oglądała biżuterię żony. Na szczęście sztuczną. Myślałem, że o tak wczesnej porze na placu będzie pusto, ale bardzo się pomyliłem. Ledwie znalazłem kawałek wolnego miejsca na ławce.
– Można? – spytałem młodego tatusia lokującego na ławce pokaźnych rozmiarów torbę. – Sporo tego – wskazałem na bagaż.
– Kiedyś myślałem, że dziecku niewiele potrzeba – mężczyzna wzniósł oczy do nieba. – Gdzie te czasy? Odkąd jestem na tacierzyńskim, noszę za Adrianem całą wyprawkę. Wypraktykowałem, że bardziej się opłaca zapakować dodatkowe spodnie niż gnać do domu z wrzeszczącym i niezbyt suchym młodym. Nie pozwalam się naciągać na soki i gumy – wskazał na pobliską budkę wielobranżową – bo mam przy sobie domowe jedzenie. Jestem przygotowany, tylko że to trochę waży – westchnął.
Byłem pod wrażeniem i zaczynałem się dobrze bawić. Za moich młodych lat faceci nie niańczyli dzieci, ale ten wyglądał na zadowolonego i podchodził do zagadnienia bardzo fachowo.
– Cześć! Załapię się na kawałek miejsca? – dziewczyna zręcznie wyplątała ze spacerówki całkiem spore dziecko i wpuściła je do piaskownicy. – To Zuza, mama Leopolda, a ja jestem Marcin, tata Lucka – powiedział sąsiad z ławki. – Pan tu nowy?
Wyjaśniłem, że zabawiam wnuczkę zostawioną na kilka dni.
– Dziadziu, pić mi się chce – Malwina oparła się na moim kolanie i patrzyła mi z ufnością w oczy.
Spojrzałem niepewnie na dyskryminowany przez Marcina sklepik.
– Proszę – młody tata ubiegł moje zamiary i wręczył małej soczek. – I zawołaj Lucka, pewnie też chce pić.
Atmosfera na ławce zrobiła się prawie rodzinna, obiecałem sobie, że następnego dnia będę lepiej przygotowany do dziecięcego pikniku. Marcin dyskutował o czymś z Zuzą, a ja myślałem, w co zapakuję manele, i pytanie dotarło do mnie z opóźnieniem.
– Co pan o tym myśli?
Drgnąłem zaskoczony.
– O czynszach. Strasznie wysokie. Niedawno wydzieliliśmy się ze spółdzielni, założyliśmy wspólnotę i chcielibyśmy je obniżyć.
– A konkretnie które opłaty? – zainteresowałem się.
– Odziedziczyliśmy niekorzystne umowy na ogrzewanie i ciepłą wodę. Nasze kąpiele są najdroższe w historii.
– Skoro tworzycie wspólnotę, należałoby renegocjować umowy – podsunąłem, obserwując z niepokojem wojenne podchody na zjeżdżalni.
Wyglądało na to, że Malwinka jest stroną atakującą
– Przepraszam – zerwałem się i pobiegłem zaprowadzić spokój.
– Zna się pan na tym? – spytał Marcin, gdy wróciłem.
– A skąd! Jestem dziadkiem na pracach zleconych. Niewiele wiem o własnych wnukach, do tej pory nie miałem dla nich czasu.
– Ja mówię o negocjacjach z elektrociepłownią – wyjaśnił Marcin.
– A! O tym? To znacznie łatwiejsze – uśmiechnąłem się, nie spuszczając wzroku z wnuczki szykującej się do zjazdu. – Potrafię prowadzić rozmowy handlowe, robiłem to wiele lat. Mogę służyć radą, mam teraz dużo czasu.
Zostałem zaproszony na spotkanie mieszkańców wspólnoty, porozmawiałem z nimi i złapałem się za głowę. Byli bezradni jak dzieci! Można było ich sprzedać i kupić, a oni nawet by tego nie zauważyli. Wziąłem więc sprawy w swoje ręce.
– Masz ostatnio lepszy nastrój – zauważyła żona. – Ta praca społeczna dobrze ci robi, Stasieńku.
Rzeczywiście, miałem zajęcie, czułem się potrzebny i zacząłem z większym optymizmem patrzeć w przyszłość. Kiedy udało mi się obniżyć opłaty za dostawę ciepłej wody i ogrzewanie, zostałem kimś w rodzaju lokalnego bohatera. Korzystając z dobrej passy, zaproponowałem mieszkańcom wspólnoty zaskarżenie zbyt wysokiej stawki za użytkowanie wieczyste gruntów.
– To świetny pomysł – zabrał głos Marcin, zwracając się do zgromadzonych w suszarni współlokatorów. – Ale ja mam jeszcze lepszy. Uważam, że potrzebujemy administratora, który zająłby się naszymi sprawami. Pan Stanisław poświęca swój czas, a przecież powinien to robić zawodowo. Kto z sąsiadów jest za? – zapytał.
Podniosły się wszystkie ręce
Byłem zaskoczony. Nie myślałem o takiej karierze, ale skoro nadarzyła się okazja…? Wspólnota nie mogła zbyt wiele zapłacić, jednak mnie to nie przeszkadzało. Sytuacja była przejściowa, uważałem, że przecież w końcu wrócę do swojego zawodu. Wygraliśmy sprawę w sądzie i opłaty za „wieczyste” znacząco spadły. Wieść się rozeszła i ku mojemu zdumieniu zgłosiła się do mnie jeszcze jedna wspólnota. Przyjąłem jej administrowanie niejako z rozpędu.
Miałem więcej pracy, ale nie tak wyczerpującej jak ta, którą wykonywałem do tej pory. Żyłem teraz wolniej, zacząłem dostrzegać urodę przyrody, no i stałem się dość częstym gościem na placu zabaw.
– Malwina niedługo całkiem się do was przeprowadzi – marudziła zazdrośnie córka. – Ciągle słyszę, że chce do dziadzi. Jest najszczęśliwsza, kiedy ma katar, bo wtedy wymusza kilkudniową wizytę u was.
– I nie chce wracać do domu – uzupełniłem z dumą.
Cieszyłem się, że bycie dziadkiem tak świetnie mi wychodzi. Nie miałem zamiaru się tłumaczyć z tego, że dziecku tak dobrze się spędza ze mną czas..
– Zmieniłeś się, tato – Jagna obrzuciła mnie spojrzeniem. – Jesteś, jakby to powiedzieć, bardziej wyluzowany.
– Tak się czuję. Pracuję, mam czas dla rodziny. Wszystko w miarę. I odświeżyłem „Łyska z pokładu Idy”.
– I co?
– Jak to co? Płakałem nad losem konika. A poważnie mówiąc, córuś, to miałaś rację. Pomyliła mi się praca z życiem, dopiero teraz to widzę. Nie było warto, jak się okazało.
Jagna poszła do domu zadowolona. Stanąłem przy oknie, machając wnuczce na pożegnanie. Trochę uwierało mnie sumienie. Jednego Jagnie nie powiedziałem. Dostałem propozycję od kolejnej, dużej wspólnoty. Jeśli ją przyjmę, będę miał więcej pracy.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”