„Córka była wyśmiewana w szkole. Wszystko przez brak najnowszego smartfona i firmowych ciuchów”

nastolatka, którą rówieśnicy wyśmiewali fot. Adobe Stock, Daisy Daisy
„Koledzy z klasy jeździli na wakacje do Dubaju, nosili drogie ciuchy i szpanowali elektronicznymi gadżetami. Nasza córka jeździła tylko na obozy, a jej niespełna 3-letni telefon znajomi określali mianem... dziadofonu”.
/ 23.11.2021 12:13
nastolatka, którą rówieśnicy wyśmiewali fot. Adobe Stock, Daisy Daisy

Janka znowu była obrażona. Siedziała w swoim pokoju i puszczała głośno marsz żałobny, żeby nas zirytować. Ireneusz już dwa razy kazał jej ściszyć. Kiedy zadzwoniła mama, zapytała, co to za pogrzebowa muzyka.

– Twoja wnuczka uznała, że będzie nas terroryzować hałasem, aż zmiękniemy i kupimy jej telefon za ponad cztery tysiące – westchnęłam, sama słysząc, jak idiotycznie to brzmi.
– Co takiego? – mama aż się zagotowała. – Czy ona ma dobrze w głowie? Telefon za tyle pieniędzy?! I przecież ona ma aparat, ciągle robi nim zdjęcia i gdzieś wysyła!

Wytłumaczyłam rodzicielce, że ten smartfon, który ma Janka od prawie trzech lat, jest już „stary”. Moja piętnastolatka się go wręcz wstydziła. Teraz wszyscy jej znajomi mieli nowsze modele i ona także chciała nas zmusić do zakupu. Znalazła jakąś pseudopromocję, gdzie aparat, który sobie wymarzyła, był „tylko za cztery stówki”. To, że raty za niego ukryto w comiesięcznym, wysokim abonamencie, jakoś do niej nie docierało.

– Naprawdę myślisz, że operator da ci wart cztery tysiące telefon za kilka stówek? – zapytał ją Ireneusz. – Po co miałby to robić?

Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion, a potem rozpłakała się, bo przez nas „była gnębiona w szkole”. Oznaczało to, że rozkapryszone bogatsze koleżanki patrzyły na nią z góry, kiedy wyciągała swój „dziadofon”, jak nazywa się starsze modele.

Byliśmy zgodni, że młodej przewróciło się w głowie

Winiliśmy za to towarzystwo, w którym się obracała. Chodzi do klasy z dziećmi, których rodzice swój brak czasu dla potomstwa rekompensowali drogimi prezentami. Prawie wszyscy w jej klasie brali korepetycje; tacy ojcowie jak Ireneusz, którzy osobiście pomagali dzieciom w matematyce czy chemii, byli bardzo nieliczni. Na zebraniach spotykałam matki w korporacyjnych garsonkach, w obowiązkowych szpilkach i z markowymi torebkami.

Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że nasza córka trafiła w środowisko ludzi zamożnych i jednocześnie mających nieco inny system wartości niż my. Dla nich liczyły się stopnie – bo dobre oceny to szansa na popłatny zawód w przyszłości – oraz to, żeby robić wrażenie na innych. Strojem, gadżetami, wakacjami w Dubaju. I Janka zaczęła te wzorce przejmować.

Mogłam zginąć przez kilkaset złotych i telefon!

Tyle że choćbyśmy nie wiem jak się starali, na wakacje mogliśmy wysłać ją co najwyżej na obóz, a na stylowe ubrania, obuwie i elektroniczne gadżety nie mogliśmy wydawać tyle, ile by sobie życzyła, bo nie mielibyśmy z czego płacić rachunków. Irek zasugerował córce, żeby podjęła się jakiejś pracy, by mieć pieniądze na swoje wydatki. O dziwo, posłuchała, i dwa razy w tygodniu niańczyła dziecko sąsiadki. Tuż przed feriami nonszalancko zaczęła sobie robić zdjęcia nowym telefonem. Tym za kilka tysięcy.

– Skąd masz taki aparat? – zdziwiłam się, bo to było niemożliwe, żeby tyle zarobiła jako opiekunka.
– Brat Kaśki pracuje w salonie – odpowiedziała, robiąc dzióbek do selfie. – To model powystawowy, miał ryski, ale założyłam obudowę i nie widać. Dałam za niego połowę ceny i jeszcze mi rozłożył na raty!

Pewnie inna matka na moim miejscu by się ucieszyła, że dziecku trafiła się taka okazja, ale mnie to jakoś nie uszczęśliwiło. Naprawdę uważałam, że jej poprzedni telefon był niczego sobie, i nie podobało mi się, że wydała tyle pieniędzy na snobistyczny gadżet. Ale cóż, sama na niego zarobiła, niewiele mogliśmy poradzić.

Niedługo potem okazało się, że brat Kaśki to prawdziwy skarb, a przynajmniej dostawca skarbów. Janka kupiła od niego perfumy „po likwidacji salonu” za ułamek ceny, a potem markową bluzę ze zniżką osiemdziesiąt procent, bo miała rozdarcie na szwie i sklep przeznaczył ją do wyrzucenia. W domu pojawiały się jakieś kosmetyki – podobno ze zwrotów przez internet – i inne przedmioty, które nasza córka nabywała po znajomości za śmieszne pieniądze. Sama zamówiłam u tego brata Kaśki swoją ulubioną wodę toaletową, bo było tanio.

Żeby dać Jance pieniądze na wodę i jeszcze na perfumy dla mamy, poszłam po pracy do bankomatu, bo brat Kaśki nie chciał przelewów. Nie zauważyłam, by ktoś mnie obserwował, ale tak musiało być, bo trzy minuty po tym, jak wypłaciłam kilkaset złotych, napadło na mnie dwóch rosłych chłopaków.

– Dawaj portfel i telefon! – zażądali.

Natychmiast, trzęsąc się ze strachu, spełniłam ich żądanie.

– To ma być telefon? – prychnął jeden i cisnął nim za siebie. – Dobra, zjeżdżaj, mamuśka!

Straciłam czterysta złotych i najadłam się strachu, ale przynajmniej wciąż miałam telefon. Który, niestety, nie wyszedł z napadu cało. Miał zbitą szybkę. Następnego dnia poszłam do serwisu, żeby ją wymienić. Przy okazji opowiedziałam serwisantowi całą historię o napadzie.

– Dobrze, że nie ukradli – rzucił. – Dzisiaj nie kradną starszych aparatów, bo paserzy nie mają na nie chętnych. Biorą tylko te najnowsze modele. Jak będzie pani miała nowy telefon, to radzę spisać jego numer IMEI. W razie kradzieży, wrzuci pani info do bazy, że został skradziony, i jeśli ktoś to sprawdzi przy zakupie, to będzie wiedział. Gdyby nikt nie kupował kradzionych aparatów, to nikt też by ich nie kradł.

Cóż, nie planowałam zakupu nowego aparatu, ale przyszło mi do głowy, żeby zabezpieczyć mienie Janki. W domu powiedziałam jej o tym świetnym pomyśle i poprosiłam, żeby podała mi numer IMEI swojego drogiego aparatu.

– Wpiszemy tutaj, o, mam adres: kradzionytelefon.pl, zobaczymy, jak to działa. No, przeczytaj mi ten numer.
– Mamo, to jakaś bzdura, nie będę ci czytać żadnego numeru! – żachnęła się.
– Ale tylko na próbę – upierałam się, bo już otworzyłam bazę i bardzo chciałam ją sprawdzić. – No, podaj mi ten numer. O co ci chodzi? Przecież kupiłaś go legalnie.

Może gdybym wtedy na nią nie spojrzała, nie zorientowałabym się, że coś jest nie tak. Ale Janka miała piętnaście lat, nie była wyrafinowaną kryminalistką. Jej twarz ją zdradziła.

– Janka… co się dzieje? – zapytałam, tknięta bardzo złym przeczuciem. – Dlaczego nie chcesz, żebym sprawdziła IMEI twojego telefonu?

Tutaj moja córka zrobiła to, w czym była naprawdę świetna. Wrzasnęła, że ją gnębię i poniżam, zamachała rękami i pobiegła do swojego pokoju. Ale tym razem nie odpuściłam. Poszłam za nią i zażądałam otwarcia drzwi. Już przeczuwałam, co się działo, chociaż nie mogłam w to uwierzyć.

– Zostaw mnie! – krzyczała ze złością przez drzwi. – Ciągle się wszystkiego czepiasz! Nie chcieliście mi kupić telefonu, to kupiłam sobie sama! I teraz też jest źle, tak? Wy mnie nienawidzicie, przyznaj to! Nienawidzisz mnie, mamo!
– Otwórz – odpowiedziałam tylko. A potem dodałam: – Otwórz albo zadzwonię na policję i powiem, że w moim domu jest pełno kradzionego towaru.

Otworzyła. Usiłowała grać ofiarę, ale się nie złamałam

Spisałam numer IMEI z jej nowego aparatu i wprowadziłam go do bazy danych w internecie. Aparat Janki oznaczony był tam jako skradziony… Z rozmową postanowiłam poczekać do powrotu Ireneusza. Byliśmy nieugięci. Janka najpierw wypierała się wszystkiego. Ona naprawdę myślała, że telefon był z wyprzedaży, brat Kaśki ją zapewniał, że wszystko z nim w porządku.

– A perfumy i kosmetyki? – zapytałam, czując, że cierpnie mi skóra. – Co za powód do obniżki ceny o dziewięćdziesiąt procent: likwidacja perfumerii?! Ten brat Kaśki jest paserem, rozumiesz to? Sprzedaje kradzione rzeczy! I kim, do cholery, w ogóle jest Kaśka??

Okazało się, że Kaśka to koleżanka dziewczyny kolegi z klasy Janki. Ten kolega raz przyszedł na jakieś spotkanie z dziewczyną, a dziewczyna miała markową torebkę za tysiąc złotych, no i się zaczęło wypytywanie, jako to „można załatwić”. Dzieciaki były bardziej niż chętne do kupowania luksusowych gadżetów po szaleńczo niskich cenach.

Perfumy, kosmetyki, galanteria, odzież, obuwie, sprzęt elektroniczny… Byłam zdumiona skalą tej podskórnej sprzedaży i tym, że dotychczas nikt z dorosłych się nie zorientował, że coś tu jest nie tak. Ale zaraz potem się zawstydziłam, bo przecież ja też zamówiłam dwie butelki bardzo drogich perfum, ciesząc się, że trafiłam na taką okazję cenową.

Co ja sobie myślałam? Że brat Kaśki to czarodziej, który wiecznie znajduje plajtujące perfumerie albo potyka się o kartony luksusowych przedmiotów, które „spadły z TIR-a”?

Lepszy srogi ojciec niż prawdziwy policjant

Miałam dwa wyjścia. Tak jak wszyscy uznać, że o niczym nie wiem, żeby nie robić szumu w renomowanej szkole, albo iść z tym na policję. Długo biłam się z myślami, ale wybrałam drugie wyjście. Przypuszczam, że nie zrobiłabym tego, gdyby nie napad. Do tej pory budzę się po nocach przerażona, bo śni mi się, że ktoś chce mnie zabić za telefon i kilkaset złotych. I wciąż słyszę słowa technika z serwisu, że paserzy mają zbyt na drogie telefony, bo ludzie wciąż je od nich kupują.

Nie chciałam, żeby moja córka była ostatnim ogniwem tego łańcucha przestępczości. Bo pierwszym zawsze jest czyjaś krzywda… Z policją postanowiłam być szczera. Wraz z Ireneuszem i wystraszoną Janką przynieśliśmy załatwione przez „brata Kaśki” przedmioty. Oczywiście młoda była przesłuchiwana, w naszej obecności, jako nieletnia. Smutne i przerażające było to, że przesłuchująca ją policjantka bardzo szybko ją złamała i Janka wyznała prawdę.

Wyszło na to, że wszyscy w szkole wiedzieli, iż towar od „brata Kaśki” jest kradziony. Młodzież śmiała się z tego i nadal zamawiała kolejne fanty, nie tylko dla siebie, często też w imieniu rodziców. Szokujące było to, że za pośrednictwem nastolatków paserzy upłynniali takie dobra jak zestaw kina domowego zamówiony przez jednego z ojców czy domowe solarium. Najwyraźniej nikomu nie przeszkadzało pochodzenie tych skarbów i nie spodziewali się żadnych konsekwencji.

Nikt oczywiście nie wierzył w historyjki o „likwidacji perfumerii” czy „modelach powystawowych”. No, może poza takimi naiwnymi mamuśkami jak ja… Nie obeszło się bez dalszych przesłuchań, sprawa oparła się o dyrekcję i kuratorium oświaty. Uczniowie skupujący kradzione rzeczy dostali upomnienia, szkoła nie zdecydowała się na ostrzejsze kroki. Nie udostępniono nam informacji, co się stało z dorosłymi kupującymi trefny towar. Ale młodych ludzi spotkała też sroższa kara.

Policja skonfiskowała cały towar zidentyfikowany jako kradziony. Okazało się, że „brat Kaśki” to w istocie szajka złodziei i paserów, działająca na terenie całego kraju. Jej członkowie nie tylko kradli po sklepach, ale też napadali ludzi, obrabiali hurtownie, mieli nawet na koncie dwa napady z włamaniem. Skóra cierpła mi na myśl, że moje dziecko kupowało od takich ludzi szminki i perfumy…

Oczywiście w szkole rozpętało się też polowanie na czarownice, czyli szukanie osoby, która powiadomiła organy ścigania. Policja jednak nigdy nie udostępniła tej informacji, a moja córka była przesłuchiwana tak jak wszyscy. A potem... skończyła tę szkołę i poszła do liceum.

Od tamtej pory nie słyszałam, żeby córka skarżyła się, że ktoś jej docina z powodu „dziadofonu” albo ubrań z sieciówek. Na zebraniach rodzice też wyglądają jakby normalniej, tak jak ja i Ireneusz. Chyba tym razem córka ma więcej szczęścia do towarzystwa… Ale po tamtych wydarzeniach monitorujemy każdy jej wydatek, prosimy o paragony, przyglądamy się nowym nabytkom. Zachęcamy też do tego naszych znajomych, którzy mają dzieci w podobnym wieku.

Oni boją się zagrożeń takich jak alkohol, narkotyki, niechciana ciąża. Mało kto myśli o tym, że nastolatki mogą być celem szajek złodziei i paserów. A prawda jest taka, że to grupa bardzo podatna na wpływy przestępców. Dzieciaki chcą być „cool” i zrobią wszystko, żeby zaimponować rówieśnikom. Trzeba dużej wrażliwości i czujności, by nie dopuścić do sytuacji, jaka nas spotkała. Ale to przecież rola nas, rodziców. Dzieci mogą krzyczeć, że zachowujemy się jak policjanci, ale z całą pewnością lepiej dla nich, by miały do czynienia z nami, a nie z prawdziwą policją!

Czytaj także:
Maks to szkolny kryminalista, a ojciec zawsze go broni
Mąż pracuje za granicą. Gdy przyjeżdża, pozwala dzieciom na wszystko
Po 10 latach starań, Gabrysia postrzegała mnie już tylko jako dawcę nasienia

Redakcja poleca

REKLAMA