Zostaw – widząc, że mąż odłamuje brzeg mazurka, zamierzyłam się na niego ścierką. – Jak to będzie wyglądało, jakby mysz obgryzła.
– Sknera – Maciek popatrzył na mnie z udawanym gniewem, zaraz jednak roześmiał się, kręcąc z podziwem głową. – Ale się napracowałaś – z uznaniem patrzył na rozłożone na blacie ciasta i wszystkie inne świąteczne smakołyki.
Pewnie, kosztowało mnie to masę wysiłku. Ale robiłam to przecież dla moich najbliższych, dla synów, którzy po raz pierwszy od kilku lat mieli do nas zjechać ze swoimi rodzinami już w Wielki Piątek. Życie rzuciło ich daleko od domu, więc nie widywaliśmy się zbyt często. A te święta miały być pierwszymi po latach, kiedy uda nam wszystkim zasiąść do wielkanocnego śniadania. I cieszyłam się, że razem z wnukami pójdziemy do kościoła, z koszyczkami do święcenia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, patrząc na leżące na kuchennym stole babki i mazurki. Ten czekoladowy upiekłam specjalnie dla Jaśka, a cygański, z bakaliami dla Andrzejka. Puchate, drożdżowe babki dla nas – oboje z Maćkiem mieliśmy podwyższony cukier, więc tylko trochę drożdżowego ciasta mogliśmy zjeść. A tradycją już było w naszym domu, że każde z nas miało swój ulubiony placek. Robiłam te smakołyki na każde święta, gdy byliśmy jeszcze wszyscy razem…
Na to wspomnienie poczułam ukłucie w sercu. Nie chciałam o tym myśleć, chociaż prawie poczułam zapach miodu, gdy dawniej robiłam czeski przekładaniec, za którym przepadała Aneta. Odrzuciłam szybko od siebie tę myśl, jednak łzy już zebrały się pod powiekami. Nie chciałam przeżywać jeszcze raz tamtych chwil. Ale choć nasze najmłodsze dziecko, Aneta, sama wybrała sobie takie, a nie inne życie, z dala od rodziny, nie mogłam jej przecież wyrzucić ze swojego serca.
Córka od najmłodszych lat sprawiała kłopoty, już w podstawówce nauczyciele skarżyli się, że jest agresywna i krnąbrna, Nie wiedzieliśmy z mężem skąd się u niej brało takie zachowanie, dokładaliśmy przecież wszelkich starań, aby naszym dzieciom niczego nie brakowało, wychowywaliśmy ją i chłopców bardzo starannie. Ale Aneta chodziła swoimi drogami i już pod koniec podstawówki straciliśmy nad nią kontrolę.
Popadła w nieciekawe towarzystwo, mało brakowało, a miałaby kolizję z prawem. W porę zareagowaliśmy, lecz jak się wkrótce miało okazać, zupełnie nie mieliśmy na nią wpływu. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak się działo, przecież była naszym najmłodszym dzieckiem, wychuchanym i wypieszczonym. Daliśmy jej tyle miłości i uwagi, dużo więcej niż starszym synom. No i przecież to była dziewczynka, wydawać się mogło, że właśnie ona nie będzie nam nastręczać problemów. Spodziewaliśmy się ich prędzej ze strony chłopców, a stało się jednak zupełnie inaczej.
Była nastolatką, gdy zaczęły się jej ucieczki z domu. Szukaliśmy jej z mężem całymi nocami po mieście, umierając z niepokoju. A gdy w końcu policja znajdowała ją, tłumaczyła nam z ironicznym uśmiechem, że jej marzeniem jest wyjechać jak najdalej od głupiej szkoły, nudnego domu, drętwych braci i rodziców, którzy wciąż się o wszystko czepiają.
I nadszedł taki dzień, kiedy Jasiek, starszy syn, pokazał mi po moim powrocie z pracy złożoną na pół kartkę papieru.
– To Aneta zostawiła dla ciebie, mamo – popatrzył na mnie niepewnie. – Jest do ciebie, ale ja już przeczytałem…
Serce zatrzymało mi się w piersi, gdy wzięłam do ręki ten list, spodziewałam się najgorszego. I rzeczywiście, nasza córka pisała, że życie jest za krótkie na marnowanie go w szkole, że chce je sobie ułożyć po swojemu i żebyśmy jej nie szukali. Poruszyliśmy wtedy niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć, dopiero co skończyła osiemnaście lat, dla nas była wciąż jeszcze dzieckiem. Ale ona zniknęła, nikt nic nie wiedział, nawet jej koleżanki z liceum.
Jakby się pod ziemię zapadła
A jakieś kilka dni później odkryłam, że wraz z Anetą zniknęła moja pamiątkowa biżuteria, w tym bardzo wartościowy pierścionek z brylantami, który był w naszej rodzinie od przeszło wieku. Ale to nie było aż tak ważne, oddałabym dziesięć takich pierścionków, żeby tylko nasza córka wróciła do domu.
To już piętnaście lat minęło, odkąd Aneta zniknęła. I przez ten czas nie dawała o sobie znać, poza jedną kartką wysłaną z południa Francji, z krótką wiadomością, że żyje, że u niej wszystko dobrze i żeby się o nią nie martwić. Wykreśliła nas ze swojego życia już tak dawno, ale ja wciąż miałam ją w swoim sercu, przecież byłam matką.
Przez pierwsze lata, zawsze w Wigilię kładłam na stole nakrycie dla niej, a na Wielkanoc piekłam ten czeski przekładaniec, mając nadzieję, że tym razem Aneta wróci… Jednak mijał rok za rokiem, nie miał kto jeść tego ciasta, poza córką nikt w domu za nim nie przepadał, więc w końcu przestałam go przyrządzać.
Westchnęłam, otarłam wierzchem dłoni łzy, nie chciałam, żeby mąż widział, że znowu płakałam. On nie mógł wybaczyć Anecie tego, co zrobiła, zwłaszcza, że zawsze była jego ukochaną, małą córeczką. Nie mógł zrozumieć, gdzie popełniliśmy błąd w jej wychowaniu, ja zresztą też nie. Synowie nigdy nie dostarczyli nam powodów do większych zmartwień, pokończyli studia, założyli rodziny, prowadzili normalne, spokojne życie.
– Julciu, zasnęłaś nad tym ciastem? – z zamyślenia wyrwał mnie głos męża. Nawet nie wiedziałam, kiedy znowu wszedł do kuchni. – Powinnaś się położyć, tyle się napracowałaś – dotknął dłonią mojego ramienia. – Jutro dokończysz, a teraz odpocznij, musimy zebrać siły przed tym najazdem dzieciaków – uśmiechnął się do mnie. – Jutro będzie tu głośno, wesoło i ciasno.
W tym momencie rozległ się telefon. Maciek wyszedł z kuchni, ale bardzo szybko wrócił, podając mi słuchawkę.
– To Jasiek – powiedział z trochę dziwną miną.
– Stało się coś? – spytałam, złe przeczucie zakiełkowało gdzieś na dnie serca.
Ale mąż uspakajająco pokręcił głową.
– Mamo, nie gniewajcie się – usłyszałam głos syna. – Przepraszam, że dzwonię dopiero teraz, ale to nam tak nagle wypadło… – urwał.
– Ale wszystko u was w porządku, synku? – spytałam szybko.
– Spoko, wszystko jest okej, a nawet jeszcze lepiej – w jego głosie słyszałam radość. – Właśnie dlatego dzwonię, ktoś nam odstąpił w ostatniej chwili zaproszenie na taki świąteczny, sponsorowany przez firmę wyjazd do Budapesztu – Jasiek odetchnął głębiej. – No i nie gniewajcie się, ale nie przyjedziemy do was…
– Rozumiem – skinęłam głową, starając się, aby w moim glosie nie usłyszał rozczarowania. – Jedźcie, skoro to taka okazja, szkoda by ją było zmarnować.
– Fajnie, że tak mówisz, mamo – ucieszył się syn. – Wiesz, taki wyjazd, to jedno z naszych marzeń, a sama nas uczyłaś, że marzenia są po to…
– Żeby je spełniać – dokończyłam za niego. – Jedźcie i bawcie się dobrze…
Oddając słuchawkę mężowi, spojrzałam mu w oczy. Uśmiechnął się, westchnął i przygarnął mnie ramieniem.
– Czasem tak też bywa – powiedział.– Młodość ma swoje prawa.
– Dobrze chociaż, że Andrzej nigdzie się nie wybiera – westchnęłam.
No i jakbym wypowiedziała to w złą godzinę
Nasz młodszy syn rzeczywiście nigdzie nie wyjeżdżał, ale za to rodzina jego żony nieoczekiwanie zapowiedziała się z wizytą u nich. Zadzwonił do nas godzinę po Jaśku.
– Nie gniewaj się, mamo – powtórzył słowa swojego brata. – Ale myśmy wcześniej nic nie wiedzieli – tłumaczył.
– I co teraz? – spojrzałam na Maćka i łzy zakręciły mi się w oczach. – Tyle przygotowań, tyle radości, że dzieci przyjadą i znowu będziemy sami.
– Nie martw się – mąż się uśmiechał, ale minę miał nietęgą. – Najważniejsze, że zdrowi są, a my… – westchnął. – Pójdziemy sobie razem z koszyczkiem do świecenia, po śniadaniu wybierzemy się na spacer nad Wisłę, jak zwykle zresztą, no i tradycji stanie się zadość – roześmiał się.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Miało być tak gwarno, wesoło, dom pełen głosów wnuków, ich śmiechu, okrzyków radości przy szukaniu czekoladowych zajączków, które Maciek przygotował dla nich. Los chciał inaczej, znowu będziemy sami. A nasze dzieci jak zwykle, daleko od nas.
Przed oczami stanęła mi szczupła sylwetka Anety, jej ciemne, długie włosy, splecione w dredy. Przyszło mi do głowy, że pewnie teraz nosi inną fryzurę, serce znowu boleśnie zakuło, uświadamiając mi, że nawet nie wiem, jak wygląda teraz moja córka, gdzie jest, co robi… Już od tak dawna nie mieliśmy od niej żadnych wieści. Ale gdziekolwiek była, moje myśli były przy niej, życzyłam jej wszystkiego, co w życiu najlepsze.
W sobotę poszliśmy z Maćkiem do święcenia, staraliśmy się zachować pogodę ducha, chociaż w duszach wcale nie było nam wesoło. A do niedzielnego śniadania nawet nie rozsunęliśmy stołu. No bo po co, dla kogo? Dla nas dwojga miejsca przy nim zupełnie wystarczało. Tradycyjnie podzieliliśmy się święconym jajkiem, życzyliśmy sobie wiele szczęścia. Ale i tak byliśmy razem szczęśliwi, tyle już wspólnych lat przeżyliśmy, dobrych, spokojnych. W naszej rodzinie nigdy nie działo się nic złego i gdyby nie ucieczka Anety i ciągły niepokój o nią, mogłabym nazwać siebie szczęśliwą, spełnioną żoną i matką.
Usiedliśmy do śniadania, zaczęłam kroić drożdżową babkę, gdy nagle usłyszałam ciche stukanie. Jakby ktoś pukał ostrożnie do naszych drzwi. Popatrzyłam na męża, ale on zajęty nakładaniem na talerzyk płatów szynki, chyba niczego nie słyszał. Pomyślałam, że pewnie mi się zdawało, tym bardziej, że odgłos już się nie powtórzył.
Ale poczułam się tak jakoś dziwnie, mimowolnie wciąż nasłuchiwałam, siedząc bez ruchu, ale serce zaczęło mi mocniej bić… Wydawało mi się, że za drzwiami ktoś jednak jest, że za moment znowu zapuka. To było naprawdę dziwne uczucie, nigdy dotąd nie doświadczyłam czegoś podobnego. Spojrzałam na Maćka, przyglądał mi się zdziwiony.
– Dlaczego nie jesz? – podsunął mi półmisek z wędliną. – A ten chrzanik to boski ci w tym roku wyszedł, Julciu.
– Poczekaj, wydaje mi się, że ktoś do nas pukał – podniosłam się, ale mąż przytrzymał mnie za rękaw bluzki.
– A któżby to nas teraz przyszedł – pokręcił głową. – Zdawało ci się.
– Ja jednak sprawdzę – odparłam i szybkim krokiem ruszyłam do przedpokoju.
Otworzyłam drzwi i... młoda, ciemnowłosa kobieta w jasnym, eleganckim płaszczu już się odwracała, chcąc odejść. Przez moment widziałam jej profil, wysokie czoło, dobrze mi znajomy kosmyk włosów opadających na nie… Odwróciła się gwałtownie do mnie, spojrzała chmurnym, tak dobrze mi znanym spojrzeniem prosto w moje oczy. Widziałam w jej oczach niepewność, pytanie, może nawet strach. Poczułam, jak nogi mi się uginają, musiałam się oprzeć o framugę, żeby nie upaść. Przymknęłam na moment oczy, potem szybko je otworzyłam, żeby się upewnić, że nic mi się nie zdaje, że ona rzeczywiście stoi przede mną.
– Anetka – wyszeptałam. – Córeczko droga… – nie mogłam dalej mówić.
– Mamo – wyszeptała niewyraźnie moja córka. – Mamusiu...
– A co się tu dzieje? – usłyszałam nagle głos Maćka.
– To Anetka – wyszeptałam. – Maciuś, nasza córka wróciła...! – urwałam, widząc jego zagniewane oczy.
– Widzę – głos męża nie był łagodny.
– Wejdźmy do domu, nie będziemy robić przedstawienia na schodach…
Staliśmy w przedpokoju, w zupełnym milczeniu, żadne z nas nie odważyło się pierwsze odezwać. Moje serce tak mocno biło, że aż mi dech zapierało.
– Jeżeli możecie mnie wysłuchać – Aneta pierwsza przerwała milczenie. – Bardzo was proszę, ale jeżeli nie, to zaraz pójdę sobie… – patrzyła mi prosto w oczy.
– Nigdzie nie pójdziesz – chwyciłam ją za rękaw eleganckiego płaszcza. – Nie puszczę cię, albo pójdę razem z tobą, córeczko – krzyknęłam z desperacją. – Drugi raz nie pozwolę ci odejść z domu!
– Julia, nie denerwuj się – Maciek stanął przy mnie, objął mnie ramieniem. – To ja nie pozwolę, żebyś przez nią znowu płakała – powiedział, patrząc na naszą córkę twardym wzrokiem. – A ty, jeżeli masz coś do powiedzenia, to mów, bo nie jesteś warta ani jednej łzy swojej matki…
– Maciek, nie mów tak, przecież to nasze dziecko – stanęłam w obronie Anety. – Chodź dalej, najpierw do łazienki, tu masz czysty ręcznik… – krzątałam się pospiesznie, mówiłam szybko i dużo, żeby jakoś zagłuszyć bicie serca, słowa Maćka, żeby nie dopuścić jej do głosu, nie usłyszeć znowu, że sobie pójdzie. Bo tego bym chyba nie przeżyła jeszcze raz.
– Nie mów tak do niej, proszę – szepnęłam do męża, gdy córka zniknęła w łazience. – Nie rozumiesz, ona wróciła…
– Po piętnastu latach – prychnął mąż, ale widziałam, że oczy mu zwilgotniały.
Zatrzymałam się na moment w pół kroku, musiałam złapać oddech, uspokoić się. I dopiero w tym momencie dotarło do mnie w pełni, co się stało, że nasza córka wróciła do domu. Rozpłakałam się, tak bezradnie, głośno, puściły emocje, puściła tama żalu i strachu, chowanych głęboko w sercu przez tyle lat, i radości, która we mnie teraz wezbrała. Przysiadłam na fotelu, schowałam twarz w dłoniach.
I nagle poczułam czyjeś dłonie, gładzące mnie po włosach, czyjeś usta na policzkach, zapach nieznanych mi perfum. Zapach naszej córki.
– Nie płacz, mamusiu – szeptała, tuląc mnie w ramionach. – Ja wszystko wam wytłumaczę, tylko błagam, przebaczcie mi, głupia byłam, taka strasznie głupia – poczułam na policzkach coś gorącego, to były jej łzy.
– A potem się tak strasznie wstydziłam, że uciekłam, że ukradłam to twoje złoto, mamo... Ale ja ci to wszystko oddam, odkupię, mam dobrą pracę, dom, wyszłam za mąż, we Francji – zamilkła na chwilę. – Mamusiu, powiedz, co mam zrobić, żebyście mi wybaczyli?
Nie mogłam mówić. Czułam, jak siły ze mnie uchodzą...
Wszystko to, co przeżyłam przez te lata niepewności, strachu o los Anety, wróciło do mnie ze zdwojoną siłą. Ale ona przecież była tu teraz, cała i zdrowa, bezpieczna, nic mi się nie zdawało. Była tu, w naszym domu, razem z nami i tylko to się liczyło.
– Nic nie musisz robić, córeczko – usłyszałam nagle drżący głos Maćka. – Po prostu usiądź z nami przy stole, podzielimy się święconym jajkiem, jak zwykle, w domu – podniosłam na męża wzrok i zobaczyłam, jak wyciąga w naszą stronę talerzyk z resztkami jajka, którym dzieliliśmy się przed godziną. – Potem przyjdzie czas na rozmowy, na wyjaśnienia…
Pomyślałam w tym momencie, że dobry Bóg oddał nam córkę... I choć nie było jej tyle lat, ja nigdy się nie pogodziłam z jej stratą i w głębi serca czekałam na nią, na taką chwilę jak ta dzisiaj, kiedy ona znowu zapuka do naszych drzwi. Co tam ta biżuteria, nawet najcenniejsza, nie musi jej oddawać wcale. Najważniejsze, że Anetka znowu była tu teraz z nami. Jeżeli będzie chciała, to opowie o tych dziesięciu latach, o których nic nie wiedzieliśmy z Maćkiem. A jeżeli nie… Przecież ważne są tylko te chwile, które są przed nami. A ja teraz wierzyłam, że będzie ich wiele, wspólnych, szczęśliwych.
Czytaj także:
„Jestem mamą bliźniaków, którzy mają innych ojców. Jeden to syn kochanka, a drugi męża”
„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”
„Mój brat zginął w wypadku, za który obwiniliśmy jego dziewczynę. Zgotowaliśmy jej piekło, na które nie zasłużyła”