Boże, jacy oni obaj są cudni. A ten rudawy to wygląda zupełnie jak wuj Edward, świeć Panie nad jego duszą. – ciocia Mania, która przyszła do mnie z wizytą, zachwycała się bliźniakami. – Są dwujajowi, tak? Czego to natura nie wymyśli! Gdybym nie wiedziała, że to rodzeni bracia, nigdy bym nie pomyślała, że mają tych samych rodziców! „Albo przynajmniej ojców – przemknęło mi przez głowę. – Ale to przecież niemożliwe! Są bliźniakami!”.
Przypadek jeden na milion
Sama jednak w przeszłości wiele razy przyglądałam się moim synkom, prawie nie wierząc w to, co widzę. Aleksander od urodzenia miał jasne włoski i pociągłą buzię, zupełnie jak mój mąż, kiedy był dzieckiem. A do tego lodowatobłękitne oczy Pawła. Gdy porównywałam zdjęcia dwuletniego męża z fotografiami Alka, to przysięgam, że mogłabym się pomylić, który z nich jest który!
Natomiast czupryna Maksa lśniła miedzianym blaskiem, a oczy miał głębokie i ciepłe jak spadziowy miód. Może faktycznie przeważały w tym dziecku geny mojej rodziny? Wuj Edward, brat cioci Mani i w pierwszej linii kuzyn mojej mamy, był przecież postawnym rudzielcem w typie dawnych Wikingów. I całkiem by mnie takie wyjaśnienie uspokoiło, gdyby nie to, że równie dobrze w Maksie można się było doszukać cech Artura, mojego byłego kochanka!
W każdym małżeństwie przychodzi kiedyś taki moment, że wkrada się w nie rutyna. Kochałam Pawła, nadal go zresztą bardzo kocham, ale… Siedem lat po ślubie poczułam, że czegoś w naszym związku zaczyna mi brakować. Spontaniczności? Czegoś więcej niż tylko zdawkowej czułości?
Nie jestem szaloną romantyczką. Wcale nie myślę, że miłość polega na trzymaniu się za ręce i bieganiu boso po zroszonej trawie. Jednak między nami coś się zmieniło. Nasza córka Ania miała już pięć lat i od dawna przesypiała całe noce. Nie była też absorbująca, bo potrafiła się sama zająć zabawą. Tymczasem my z Pawłem pozostaliśmy oddaleni od siebie jak w pierwszych miesiącach jej życia. Przyjęliśmy na siebie role matki i ojca, a zagubiliśmy gdzieś namiętność. I nie potrafiliśmy do niej wrócić.
Brakowało mi tych pocałunków kradzionych w parku, w supermarkecie, na ulicy; spontanicznego seksu w różnych dziwnych miejscach. W łóżku z Pawłem zaczęłam się czuć jak stateczna matrona. Kochaliśmy się tylko w klasycznych pozycjach, a zaraz potem mój mąż zasypiał.
– Co chcesz? Jestem przecież zmęczony pracą – tłumaczył się, gdy mu wyrzucałam, że trochę za mało się stara.
Każde nasze zbliżenie trwało zaledwie kilka minut. A gdzie gra wstępna? Gdzie jego dbałość o to, żebym i ja przeżyła spełnienie? Jednak on nie miał sobie nic do zarzucenia.
– To już koniec bezkarnych figli. Pomyślałaś, co by się stało, gdyby do sypialni weszła Ania? – pytał z zaskakującą pruderią.
„I dlatego mamy do końca życia robić to pod kołdrą, przy zgaszonym świetle i w jednej określonej pozycji? – denerwowałam się w duchu. – Najwyraźniej tak”.
Romans był upragnioną odmianą
Dlatego gdy na moim horyzoncie pojawił się Artur, wpadłam w ten romans tak, jakbym weszła nagle z dusznego pomieszczenia pod orzeźwiający prysznic. Poznaliśmy się zupełnie przypadkowo. Pewnego dnia zepsuła mi się pralka – zaczął się zacinać programator. Ponieważ Paweł pracował do późna, to ja zgłosiłam się do serwisu i umówiłam wizytę mechanika. Miał przyjechać miedzy trzecią a piątą. Tymczasem zrobiło się już po szóstej, a mechanika ani śladu! Zdążyłam się nieźle wkurzyć, kiedy się w końcu pojawił. Trochę mi przeszło na jego widok: był rudy i postawny, wyglądał jak wielki dobrotliwy niedźwiedź.
– Przepraszam, miałem kłopot z samochodem – oznajmił mi od progu. –Próbowałem się do pani dodzwonić i uprzedzić o spóźnieniu, ale w serwisie chyba pomylili numer na zleceniu, bo odebrał jakiś facet, który nawet nie ma w domu pralki! – roześmiał się beztrosko.
– Tak? Proszę mi pokazać to zlecenie – byłam pewna, że zmyśla!
Pokazał, nadal z ognikami rozbawienia w oczach.
– Rzeczywiście. Zamiast ósemki jest szóstka – przyznałam mu rację.
– Tak myślałem - Szybko poprawił numer – nie wiadomo po co, bo przecież już do mnie dotarł – i zabrał się do naprawiania pralki.
Pół godziny później było po wszystkim. Mechanik elegancko posprzątał bałagan po sobie i wyszedł z łazienki.
– Ile jestem winna? – spytałam.
– Nic. Pralka jest jeszcze na gwarancji, a ten programator musiał być uszkodzony fabrycznie. Wymieniłem go i wszystko powinno działać idealnie – odpowiedział ze spokojem, przyglądając mi się tak, że poczułam się nagle… kompletnie naga. I nie było to wcale niemiłe uczucie!
– Może napije się pan herbaty? – usłyszałam nagle swój własny głos.
– Nie, dziękuję. Mam jeszcze jedno zlecenie i przez to nieszczęsne auto dwie godziny opóźnienia – stwierdził poważnie. – Ale gdyby pani miała kiedyś ochotę na kawę…
Poczułam, że płoną mi policzki. On mnie najwyraźniej podrywał! Czyżby nie widział obrączki na mojej dłoni i małej Ani plączącej się wokół nóg?
Oczywiście, że wszystko widział, a mimo to proponował mi spotkanie.
– Ja… ja mam obowiązki – zdołałam tylko wydukać zmieszana.
– Widzę. Mimo wszystko czasami ma pani przecież wolne? – zapytał spokojnie.
– Czasami… No nie wiem.
Co ja wyprawiam? Daję szansę zupełnie obcemu facetowi?! W tym momencie rozległ się zgrzyt klucza w zamku. Wrócił Paweł, wybawiając mnie z kłopotliwej sytuacji. Tylko że zamiast odetchnąć z ulgą, poczułam, jakby mąż zabrał mi właśnie jakąś atrakcyjną zabawkę.
Mechanik musiał zauważyć moje rozczarowanie, bo cień uśmiechu przemknął mu po twarzy.
– Zadzwonię – szepnął bezgłośnie, gdy mijał mnie w drzwiach.
„To dlatego poprawił sobie mój numer. Musiałam mu się od razu spodobać” – pomyślałam i w tej samej chwili przeraziłam się nie na żarty.
Miałam dobrego męża i śliczną córeczkę. Po co pakować się w romans z… – spojrzałam na pieczątkę na potwierdzeniu wykonania usługi – jakimś Arturem? Z tego mogą być tylko kłopoty. A jednak w nocy miałam erotyczny sen z rudowłosym olbrzymem w roli głównej. Kochałam się z nim na wirującej pralce. Wibrowanie automatu przenikało mnie na wskroś. I nie tylko ono… Obudziłam się podniecona jak nigdy, spocona, z nabrzmiałymi sutkami!
Następnego dnia nie byłam w stanie zebrać myśli; wciąż pojawiał mi się przed oczami Artur. I wciąż obsesyjnie sięgałam po komórkę, żeby sprawdzić, czy oby się przypadkiem nie wyładowała.
„Dlaczego nie dzwoni? – denerwowałam się. – Pewnie facet jest seryjnym podrywaczem i obiecuje kawę każdej gospodyni domowej, która wygląda na znudzoną małżeństwem”. Koło drugiej po południu przysięgałam sobie już, że nawet jeśli zadzwoni, odprawię go lodowatym tonem przykładnej mężatki.
Kiedy kwadrans po trzeciej moja komórka zadzwoniła, podekscytowana jak nastolatka zerwałam się krzesła, by po nią sięgnąć.
– Tu Artur. Czy możemy się spotkać? – zapytał głosem, od którego od razu zrobiło mi się miękko w kolanach.
– Hmmm – chrząknęłam, żeby się opanować i stosownie go odprawić. Tylko że nic mi z tego nie wyszło.
– Gdzie? – spytałam drżącym głosem.
– Dzisiaj, za pół godziny.
I podał nazwę kawiarni w centrum.
– Będę za godzinę – rzuciłam gorączkowo i rozłączyłam się.
– Pawełku, muszę zostać trochę dłużej w biurze. Odbierzesz Anię z przedszkola? – po chwili usłyszałam swój głos, beztrosko szczebioczący przez telefon do męża. – Gdybym nie wróciła przed szóstą, to gołąbki są w lodówce. Odgrzej sobie i małej na kolację.
I ja to powiedziałam? Niemożliwe! A jednak. Szłam na spotkanie z Arturem, wiedząc już, że mu się nie oprę. I on to musiał od razu wyczuć, bo nie było nawet mowy o żadnej kawie. Od razu wziął mnie za rękę i poprowadził do swojego auta. A dwadzieścia minut później rozbieraliśmy się już jak szaleni w jego mieszkaniu.
Takiego seksu nie przeżyłam chyba nigdy. Artur był ucieleśnieniem idealnego kochanka. Wysoki i postawny, górował nade mną podniecająco. W jego ramionach czułam się zniewolona i bezbronna. A jednocześnie jego wielkie ręce były tak zaskakująco delikatne! Po tym spotkaniu, i po każdym następnym, czułam się wypieszczona i wymasowana. Dzięki kochankowi moja skóra stała się gładsza, a oczy nabrały blasku.
– Kochanie, ty piękniejesz w oczach – zauważył nawet Paweł.
Na szczęście niczego nie podejrzewał. Nie skojarzył tego z moimi „nadgodzinami” w biurze, które zdarzały się teraz raz, a nawet dwa razy w tygodniu. Mijały miesiące. Artur pozostawał niezmordowany i pełen pomysłów. Lubiłam jego towarzystwo, chociaż dobrze wiedziałam, że łączy nas tylko seks.
Przynajmniej mnie się tak wydawało. Tymczasem…
– Weroniko, myślałaś kiedyś, żeby odejść od męża? – zapytał pewnego dnia niespodziewanie, gdy leżeliśmy przytuleni do siebie w ciepłej jeszcze i skotłowanej pościeli.
Zesztywniałam w jego ramionach. Zrozumiał to bez słów.
– Nie myślałaś o tym – stwierdził ze smutkiem w głosie.
– Mam z Pawłem dziecko, a on jest dobrym człowiekiem – powiedziałam tylko.
Nie chciałam go ranić twierdzeniem, że kocham męża, a z nim mam przecież tylko niezobowiązujący romans, który chyba będę musiała szybko zakończyć, bo sprawy zaszły za daleko.
– No tak, gdybyś to ze mną miała dziecko, ja też nie pozwoliłbym ci odejść – stwierdził.
Od tego momentu zaczęło się między nami psuć. Nie byliśmy już tacy beztroscy jak dawniej. Po trzech miesiącach od tej niespodziewanej rozmowy zerwaliśmy ze sobą.
– Tak będzie lepiej dla nas obojga – podsumował Artur z głębokim westchnieniem. – Za bardzo się do ciebie przywiązuję!
To miał być koniec komplikacji w moim życiu. Jednak w trzy tygodnie po rozstaniu okazało się, że jestem w ciąży!
„Tylko z którym z nich? Z mężem czy z kochankiem?” – umierałam z niepokoju. Z Pawłem także kochaliśmy się ostatnio bardzo często. Nie wiem, czy sprawiły to moje wyrzuty sumienia z powodu romansu, czy ponowne otwarcie na seks, jakie zafundował mi Artur, ale znów bez trudu potrafiłam rozruszać męża w łóżku. I było nam cudownie, jak za dawnych lat.
– Jesteś niesamowita – dyszał w moich ramionach Paweł.
A ja byłam szczęśliwa, że kochając się z nim, nie widzę już Artura, jak przez kilka miesięcy na początku tego grzesznego związku. Znowu widziałam męża.
Los spłatał mi figla
Jednak kwestia ojcostwa dziecka pozostawała nadal otwarta. Czyje będzie to maleństwo? „Nawet jeśli Artura, to i tak ojcem jest Paweł” – uznałam. Zdecydowałam się nic nie mówić mężowi. A on wprost oszalał z radości na wieść, że będzie ojcem! Przez całą ciążę prawie nosił mnie na rękach. Okazało się, że będziemy mieli bliźniaki, dwóch rozkosznych chłopców. Przepełniało mnie szczęście i poczucie spełnienia.
Kiedy jednak przyszli na świat, po raz pierwszy poczułam niepokój. Maksymilian był tak bardzo podobny do Artura… „To niemożliwe! Wmawiam sobie tylko. Aleksander jest przecież jak skóra zdjęta z Pawła” – uspokajałam się. Nie było powodu do paniki. Zwłaszcza że mężowi nigdy nawet do głowy nie przyszło, żeby poddać w wątpliwość swoje ojcostwo. Podobnie jak wszyscy w rodzinie zauważył uderzające podobieństwo drugiego bliźniaka do wujka Edwarda: to tłumaczyło wszystko.
Minęły cztery lata. Moi chłopcy rośli zdrowo. Z Arturem od bardzo dawna nie miałam żadnego kontaktu, kiedy przeczytałam w jakimś piśmie, że bliźniacze komórki jajowe powstałe w organizmie jednej kobiety mogą zostać zapłodnione przez dwóch różnych mężczyzn.
Struchlałam. Jednak mogły się sprawdzić moje najgorsze przeczucia...
– Tak, to prawda. Może się tak zdarzyć, jeśli kobieta ma stosunek z dwoma mężczyznami w odstępie nie dłuższym niż dwanaście godzin – potwierdził ginekolog, do którego poszłam po poradę.
A ja się przecież w dniu zajścia w ciążę kochałam i z mężem, i z Arturem!
„Co ja mam teraz zrobić?” – głowiłam się przerażona. – Sprawdzić to? A jeśli nawet, to po co?”. I postanowiłam wszystko zostawić tak, jak jest.
Pewnego dnia robiłam porządki w szafie. W jej zakamarku znalazłam mój stary zwinięty sweter. „Co on tutaj robi niewyprany? Jeszcze się mole zalęgną” – pomyślałam. Obejrzałam dokładnie, czy już nie ma jakichś wygryzionych dziurek i wtedy... zobaczyłam na rękawie dość długi miedziany włos. Bez wątpienia należał do Artura!
„To jest dla mnie szansa, żeby poznać prawdę” – pomyślałam natychmiast. Znalazłam w internecie adres laboratorium, które zajmuje się określaniem ojcostwa po kodzie DNA i wysłałam włos Artura oraz włos Maksymiliana.
Prawda zwaliła mnie z nóg
Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź na wynajętą przeze mnie skrzynkę pocztową. Laboratorium potwierdziło, że ojcem Maksa jest mój były kochanek! Decyzję podjęłam już wcześniej: Artur się nigdy nie dowie, że ma syna. Przecież wyraźnie kiedyś powiedział, że walczyłby wtedy o mnie i o dziecko, a ja nie chcę w życiu burz. Chcę mieć szczęśliwą rodzinę, taką, jaką tworzymy teraz z Pawłem.
Bliźniaki też nie mogą stracić poczucia bezpieczeństwa. Nic nie może zburzyć ich przekonania, że mają jednego ojca. A jeśli Maks kiedykolwiek dowie się o Arturze, będzie to znaczyło, że jest chory i potrzebuje na przykład szpiku kostnego od rodzonego ojca. Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie. Jednak znając prawdę, czuję się spokojniejsza.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić