Co wieczór z mieszkania sąsiadów dochodziły jęki i krzyki. Zdobyłam się na odwagę i wtargnęłam do ich mieszkania. Oniemiałam na widok, który zastałam. Gdy myśli się, że już wszystko się widziało, okazuje się, że jednak życie dalej potrafi zaskakiwać, a powiedzenie: „cicha woda brzegi rwie” zaczyna nabierać nowego znaczenia.
Musieliśmy odnaleźć się w nowym miejscu
Na nasze osiedle wprowadziliśmy się z mężem i naszą wtedy roczną córką, jakieś pięć lat temu. Kupiliśmy to mieszkanie, aby wyprowadzić się od rodziców mojego męża. Chcieliśmy w końcu zamieszkać sami i prowadzić własne gospodarstwo domowe. Dotychczas mieszkaliśmy w domku jednorodzinnym, więc mieszkanie w bloku było dla nas nowym doświadczeniem.
Była to nieruchomość z tzw. rynku wtórnego i położona była na obrzeżach Warszawy. Lokal znajdował się na pierwszym piętrze z ładnym widokiem na park po przeciwnej stronie ulicy. Przywykliśmy do tego, że wokół domu znajduje się ogród, ale park nam to w pewien sposób rekompensował. Cieszyliśmy się, bo znajdował się tam także plac zabaw, bo nasza córka będzie miała gdzie się bawić.
Ja i Krzysiu jesteśmy otwartymi osobami, więc dość szybko zaczęliśmy nawiązywać znajomości na osiedlu. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z sąsiadami, którzy mieszkali pod nami na parterze. Mieli synka w podobnym wieku co nasza córka, a dzieci bardzo się polubiły. Chętnie więc się spotykaliśmy. Nasi sąsiedzi wydawali się przyzwoitymi ludźmi. Niestety, jak się później okazało, pozory czasem mylą.
Na początku roku nasza sytuacja materialna bardzo się pogorszyła. Problemy finansowe w obu naszych firmach, w których pracowaliśmy, spowodowały, że nastąpiły cięcia kadrowe. Było nam bardzo trudno, ponieważ żadne z nas nie miało w tym momencie stałego zatrudnienia, a na utrzymaniu mieliśmy jeszcze dziecko. Rozsyłaliśmy oferty pracy, ale nie bardzo udawało się coś znaleźć. Mąż chwytał się prac dorywczych między innymi na budowach, a ja próbowałam załapać się gdzieś, chociaż na sprzątanie.
I tak nadeszły wakacje. Skończył się rok szkolny i pojawił się dodatkowy problem, jak zapewnić naszej córce jakieś letnie atrakcje. Nie było nas stać na to, by wykupić jej turnus na koloniach. Nie mieliśmy też pieniędzy, by zapewnić nianię na czas, gdy mąż był na budowie, a ja szłam gdzieś sprzątać.
Pewnego wieczora wybraliśmy się całą szóstką, czyli my i nasi sąsiedzi z dziećmi, na spacer do przeciwległego parku. Dzieci biegały radośnie, a my usiedliśmy na ławce i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Wtedy też mnie i Krzysiowi „się ulało”, jak bardzo jest nam teraz ciężko i że mamy problem z zapewnieniem Alinie wakacyjnych atrakcji. Sąsiadka spojrzała na swojego męża i powiedziała:
– Mamy domek letniskowy nad jeziorem. Jeśli macie ochotę, serdecznie zapraszamy. Jedziemy tam za tydzień na jakieś dwa tygodnie. Domek znajduje się blisko lasu, więc to naprawdę bardzo ładne miejsce.
Nie mogłam uwierzyć, że otrzymaliśmy taką świetną propozycję od naszych sąsiadów. Skwapliwie ją przyjęliśmy. Przyjaźniliśmy się już od paru lat, a ten wakacyjny wyjazd jeszcze cementował naszą znajomość.
Byłam jej wdzięczna za ten pomysł
Miejsce rzeczywiście było cudne, a dzieci świetnie się tam bawiły. Nad jeziorem niedaleko było kąpielisko, na które Alina chętnie chodziła. Udało się zapewnić dziecku wyjazd, więc byliśmy bardzo szczęśliwi. Po powrocie z wakacji okazało się, że nasi sąsiedzi mają dziwną tajemnicę. Ostatniego dnia przed wyjazdem zorganizowaliśmy nad jeziorem ognisko. Znowu zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy – w tym o pracy. Martwiło nas, że po powrocie nie będziemy mieli, jak zapewnić Alinie opieki, a przecież musieliśmy pracować. Mieliśmy jeszcze do spłacenia kredyt za mieszkanie. Sąsiadka powiedziała:
– Możemy zrobić tak, że jak będziecie wychodzili do pracy, to podrzucicie Alinę do nas. Ja pracuję zdalnie, więc mogę zająć się dziećmi.
Kolejna propozycja, która spadła nam z nieba. Obiecaliśmy, że jak tylko będziemy mogli, to z przyjemnością się rewanżujemy, bo już drugi uzyskaliśmy pomoc, gdy tego najbardziej potrzebowaliśmy. Oni tylko uśmiechnęli się i reszta wieczoru upłynęła w wesołej atmosferze.
Po powrocie z wakacji czekała na nas jeszcze jedna dobra wiadomość, a mianowicie mężowi udało się znaleźć pracę. Miał rozpocząć ją dwa dni później w charakterze handlowca, co wiązać się miało co prawda z delegacjami, ale również ze znacznym wynagrodzeniem. Wyglądało na to, że wszystko powoli się układa, bo mieliśmy pomoc serdecznych sąsiadów, a nasza sytuacja materialna zaczynała się poprawiać.
No i rzeczywiście, po powrocie z wakacji mąż poszedł do nowej pracy, z której był bardzo zadowolony. Ja dalej dorabiałam, sprzątając, a Alina w ciągu dnia spędzała czas u sąsiadów, bawiąc się z ich synem. Wszystko wydawało się w porządku do pewnego momentu. Któregoś wieczora przyszedł do nas sąsiad i zapytał:
– Czy mógłbym wam jutro podrzucić Jasia, jak wrócicie z pracy? Tak koło szesnastej?
– Jasne – odpowiedziałam, a Krzyś pokiwał głową twierdząco. – Przecież wy też nam pomagacie w opiece nad Alinką.
Sąsiad uśmiechał się i podziękował. Od tego momentu wszystko zaczęło być dziwne. Wyglądało to w ten sposób, że my rano zaprowadzaliśmy do nich Alinę, a oni po szesnastej przeprowadzali nam Alinę z Jasiem. Po miesiącu postanowiłam porozmawiać o tym z mężem, czy nie widzi w tym nic dziwnego.
– Może po prostu chcą mieć czas dla siebie – powiedział.
– No może rzeczywiście, ale codziennie?
Krzyś wzruszył ramionami, a mnie zachowanie sąsiadów coraz bardziej dziwiło. Cała sytuacja zaczynała być co najmniej zaskakująca.
Nie podobało mi się to
Pewnego dnia po tym, jak sąsiad zostawił u nas Jasia i odprowadził naszą córkę, z ich mieszkania zaczęły dochodzić krzyki i jęki. Krzyś wtedy przeciągnął mnie do siebie, przytulił i powiedział:
– Widzisz? Mówiłem ci, że potrzebują czasu dla siebie – po czym mrugnął porozumiewawczo.
Kobiety jednak patrzą na pewne rzeczy trochę inaczej. W mojej głowie pojawiła się bowiem myśl: jak zareagują na te odgłosy dzieci? Zajrzałam do pokoju Aliny, ale oni bawili się w najlepsze i na szczęście zdawali się niczego nie zauważyć. Sytuacja ta zaczęła się jednak powtarzać, co mnie irytowało. Odgłosy pojawiały się już codziennie i przestało to być zabawne. Nawet mój mąż zaprzestał porozumiewawczych uśmieszków.
– Może dobrze byłoby z nimi porozmawiać? – zapytałam go w końcu. – Przecież to nie może tak być!
– No ale co im powiesz? – zapytał Krzyś.
To rzeczywiście trochę zbiło mnie z tropu, bo jak poruszyć taki temat sąsiadami? Przyjaźniliśmy się, ale czy byliśmy na tyle blisko, by komentować odgłosy tego rodzaju? W końcu nie wytrzymałam i po prawie dwóch tygodniach taki harców zeszłam do nich, by porozmawiać. Pukałam do drzwi i dzwoniłam dzwonkiem, ale nikt nie otwierał. Dziwiło mnie to, bo ewidentnie byli w mieszkaniu, co było słychać dość wyraźnie. Wróciłam więc na górę do mieszkania i czekałam, aż sąsiad przyjdzie odebrać syna. Po dwóch godzinach pojawił się u nas w mieszkaniu, a ja zapytałam:
– Co tam u was się dzieje, że codziennie jest tak głośno?
Sąsiad uśmiechnął się tylko dwuznacznie i powiedział:
– Nie przesadzaj – po czym zawołał syna i ruszył do drzwi, a w progu krzyknął tylko: – Do jutra!
Byłam wściekła nie tylko dlatego, że nie usłyszałam odpowiedzi, co się u nich dzieje, ale przede wszystkim dlatego, że zostałam potraktowana lekceważąco. Dużo zawdzięczaliśmy sąsiadom, ale nie podobało mi się takie zachowanie.
Są rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć
Następnego dnia sytuacja oczywiście się powtórzyła. Ponownie zeszłam więc na dół, ale i tym razem nikt mi nie otworzył. Pod wpływem impulsu nacisnęłam klamkę drzwi i ku mojemu zaskoczeniu, były otwarte. Postanowiłam w tej sytuacji działać dalej. Dziarskim krokiem ruszyłam do pokoju, który znajdował się pod naszym salonem, więc i u nich powinien nim być. Nie byłam jednak gotowa na to, co zobaczyłam.
Stanęłam w progu pokoju jak wryta, a powietrze uszło z mych ust z głośnym westchnieniem. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez 5 lat znajomości nigdy nie byłam u nich w mieszkaniu. Na środku pokoju stało duże łóżko, a naprzeciwko niego kamera. Jej operatorem była nasza sąsiadka, a w łóżku był nagi sąsiad z jakimiś dwoma kobietami. Gdy weszłam, wszyscy spojrzeli na mnie przelotnie, ale nie było żadnej więcej reakcji. Jakby to, co się tam działo, było zupełnie normalne! Tymczasem nie powstydziłby się tego na pewno nie jeden film dla dorosłych. Uciekłam stamtąd tak szybko, jak weszłam i pobiegłam do mieszkania.
Opowiedziałam Krzysiowi, co zobaczyłam. Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Tam jest ogromne łoże – relacjonowałam. – Przecież nie wynoszą go stamtąd, a mieszka z nimi dziecko! Może jeszcze nie rozumie, co się tam dzieje, ale przecież niedługo zacznie!
Mąż potakiwał, ale też nie wiedział, co o tym sądzić, Postanowiliśmy poczekać na sąsiada, jak przyjdzie po syna. Gdy tylko nadszedł, zapytałam:
– Wiesz, że byłam dzisiaj u was. Co to wszystko ma znaczyć? Czym się zajmujecie? Jak możecie… przecież wasze dziecko… Wasze! Matko jedyna… nasze też przecież przebywało u was! – z nerwów nie mogłam złożyć składnej wypowiedzi.
– Przy dzieciach nic się nie dzieje – powiedział tylko, ale jakoś mnie to nie uspokoiło.
– No tak, ale przecież to umeblowanie nie jest takie, jak w innych mieszkaniach!
– Mały się tym nie interesuje, a jak kiedyś zacznie, to się mu wytłumaczy. Dzięki za opiekę nad synem – powiedział, wziął Jasia i wyszedł.
Podejście sąsiadów bardzo nam się nie spodobało. Tego samego wieczora mąż poszedł do nich i powiedział, że na tym kończy się nasza znajomość i więcej nie przyprowadzimy Aliny ani nie chcemy sprawować opieki nad ich dzieckiem. Pod koniec wakacji sprzedaliśmy to mieszkanie i się przeprowadziliśmy. Nie chcieliśmy, by nasza córka wychowywała się w pobliżu domu rozpusty.
Czytaj także:
„Nie rozumiałam, dlaczego mój chłopak nie przedstawił mnie rodzicom. Pod płaszczykiem cnoty ukrywał lubieżny sekret”
„Przepisałam dom na syna, a on potraktował mnie jak stary mebel. Wyrzucił mnie na bruk i wymienił zamki w drzwiach”
„Prawie poszedłem z torbami, bo mój pomysł na biznes nie wypalił. Fortuny dorobiłem się na pierogach i schabowych”