– Nie, nie pójdziesz nigdzie na sylwestra. Masz na to jeszcze czas. – powiedziałem stanowczo do swojej 12-letniej córki.
Stała przede mną wściekła i zapłakana, bo usiłowała wymusić na mnie pozwolenie. Prośbami, błaganiem, płaczem, a potem krzykiem i groźbami. Z niebywałą łatwością przechodziła od przymilnego tonu do warczenia, co z jednej strony mnie fascynowało, ale z drugiej rozstrajało nerwowo. Oj, niełatwo jest być ojcem nastolatki…
Widząc, że nic nie wskóra, wybiegła do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami, aż zatrzęsły się szyby w oknach.
– Przestań hałasować, miła panno, bo zbudzisz Julkę – poszedłem ją upomnieć.
Łypnęła na mnie wściekłym okiem.
– Tylko ona was teraz interesuje. A ja już nie. – burknęła.
– Nieprawda. Interesujesz nas z mamą bardzo i właśnie dlatego nie chcemy cię jeszcze puścić do kolegów na sylwestra. Ludzie w Nowy Rok potrafią się zachowywać nieobliczalnie, boimy się, że może się zdarzyć jakiś wypadek…
– W domu też mogą zdarzyć się wypadki. – stwierdziła złowrogo, po czym bezczelnie mnie zignorowała, dzwoniąc z komórki do koleżanki.
Ulotniłem się, ratując resztki godności.
Przeżywaliśmy ostatnio z żoną naprawdę trudny okres, jeśli chodzi o starszą córkę. Osiem miesięcy temu urodziła się nam młodsza, Julia. Początkowo sądziliśmy, że z miejsca stanie się rodzinną maskotką, a Kasia będzie nią zachwycona. Tak było, ale tylko na początku, dopóki nie zorientowała się, że niemowlak wymaga bardzo dużo uwagi.
Początkowo usiłowała wykorzystać nasze zaabsorbowanie małą, wymuszając na nas rozmaite decyzje. A to prosiła, czy może zostać na noc u koleżanki, a to jechała ze swoją „paczką” do centrum, włócząc się tam po sklepach. Przymykaliśmy na to z żoną oko, ale w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że rzecz zmierza w niewłaściwym kierunku. Kasia nie jest przecież jeszcze na tyle dorosła, aby mogła być puszczona samopas. No i poza tym, naszym zdaniem, wpadła w nieciekawe towarzystwo.
Raz czy drugi wychowawczyni dała nam znać, że nawet uciekła z ostatnich lekcji w szkole.
Postawiliśmy więc jej szlaban na wychodzenie, a ona od razu odebrała to jako zamach na swoją wolność. Zaczęła się do nas odnosić ze złością, a co gorsza tak samo reagowała na młodszą siostrę.
– To przez nią nie pozwalacie mi nigdzie wychodzić. Chcecie sobie ze mnie zrobić darmową niańkę do dziecka. – krzyczała.
A tak między Bogiem a prawdą, to o popilnowanie Julki poprosiliśmy ją może ze trzy razy. Ale ona w swoim oburzeniu kompletnie traciła zdrowy rozsądek.
Kiedy okazało się, że w tym roku nigdzie nie wyjeżdżamy ani nie wychodzimy na sylwestra, w pierwszej chwili Kasia się ucieszyła. Była przekonana, że w związku z tym będzie mogła spędzić „ten jedyny i wyjątkowy dzień” ze swoją paczką. Ale ja się strasznie obawiałem tego, co mogą wymyślić takie nastolatki. Wiadomo, że w głowach im tylko durne wybryki. Dlatego pominąłem milczeniem jej zapewnienia, że u jakiegoś Pawła będą w domu rodzice, którzy zamierzają ich pilnować. Nie zezwoliłem jej na wyjście.
– Dorośniesz, to sobie pójdziesz nawet na całą noc! – stwierdziłem twardo.
– A tego sylwestra spędzisz z rodziną.
Zamknęła się więc w swoim pokoju i zaczęła dzwonić po kolegach, opowiadając im wściekłym głosem, jakich to ma okropnych rodziców. Nie reagowałem, bo wiedziałem, że daję jej miesięcznie 50 złotych na komórkę. Wydzwoni sobie kartę na jeden raz? Jej sprawa!
Julcia spała spokojnie w sypialni, a my z żoną zajęliśmy się oglądaniem telewizji i pojadaniem przysmaków, które Jola na ten wieczór przygotowała.
Patrzyliśmy akurat na jakiś film, kiedy w rogu ekranu pojawił się zegar zwiastujący, że za kwadrans będzie północ.
– To ja szykuję szampana! – oświadczyłem. – A ty może zajrzyj do naszej obrażalskiej, a nuż jednak do nas przyjdzie.
Przyszła z kwaśną miną i nie wyglądało na to, że chce życzyć wszystkiego najlepszego. Rozchmurzyła się trochę, kiedy nalałem jej kapkę szampana, ale zaraz znowu się zasępiła.
– Oni będą sobie tam puszczać petardy, a ja nie – jęknęła.
– A ty sobie te petardy pooglądasz z bezpiecznej odległości – odparłem.
Kiedy odezwały się pierwsze wybuchy, zajrzałem do Julci – nadal spała jak suseł. Ale o północy kanonada przybrała na sile. Na nasze podwórko wyległo chyba całe osiedle z hurtowo zakupionymi racami. Wybuchy odbijały się głośnym echem od innych budynków. Nic dziwnego, że mała się w końcu obudziła i zapłakała.
– Zabiorę ją do przedpokoju, tam będzie najciszej – stwierdziłem i poszedłem po dziecko.
To, co się zdarzyło później, pamiętam jak we śnie. Wszedłem po Julcię, która już kręciła się w swoim łóżeczku i wziąłem ją na ręce. Zdążyłem potem zrobić tylko krok w stronę drzwi, kiedy przez uchylony lufcik do pokoju wpadła petarda. Sycząc, spadła na dywan, a ja oniemiałem z Julcią na rękach. „Wybuchnie!” – przemknęło mi przez głowę.
Może gdybym nie trzymał na rękach dziecka, spróbowałbym ją wyrzucić z powrotem za okno, ale tak… nie miałem szans.
Dałem więc tylko jednego wielkiego susa za drzwi i zamknąłem je za sobą z hukiem. Wtedy potężny wybuch targnął powietrzem i usłyszałem, że w pokoju posypało się szkło. Z okna.
Na szczęście drzwi do pokoju nie były oszklone, tylko z litej sklejki, więc wytrzymały. Ale potem zobaczyłem, że całe były osmolone, podobnie jak ściany i sufit.
Na korytarzu osunąłem się na podłogę, z dzieckiem na rękach. Julcia zanosiła się od płaczu, z salonu nadbiegła żona z Kasią.
– Co się stało? – krzyczały obie przestraszone.
– Ktoś nam wrzucił przez okno petardę do sypialni – wymamrotałem.
Nawet nie chciałem myśleć o tym, co by się stało, gdyby wleciała do pokoju chwilę wcześniej. Co by się stało wtedy z moją córeczką? Byłaby tylko ranna, poparzona, oślepiona? A może w ogóle by nie przeżyła tego wybuchu, którego impet wywalił szybę z okna?
– To niemożliwe, żeby ta petarda tak sama z siebie znalazła się w naszej sypialni, okno było przecież tylko lekko uchylone. Za duży zbieg okoliczności… – oceniłem ze zgrozą po chwili.
Mieszkamy na pierwszym piętrze, ale przed domem rośnie duże drzewo. Gdyby petarda leciała z góry, rzucona przez jakiegoś nieuważnego sąsiada, zatrzymałaby się na jego konarach…
Wszystko więc wskazywało na to, że… ktoś ją wrzucił specjalnie.
Policja, która przyjechała spisać protokół, była tego samego zdania.
– Wydaje mi się, że ktoś wspiął się na drzewo, żeby to zrobić – ocenił jeden z funkcjonariuszy. – Postaramy się znaleźć tego drania.
O dziwo, funkcjonariusze faktycznie stanęli na wysokości zadania i w ciągu tygodnia odnaleźli sprawcę. Wszyscy byliśmy w szoku, kiedy okazało się, że jest to … jeden z kolegów mojej córki. Tak był nakręcony jej opowieściami o tym, jakich ma okropnych rodziców, że postanowił się w jej imieniu na nas zemścić za to, że zepsuliśmy Kasi sylwestra. To on wrzucił nam petardę do pokoju. Nie przewidział w swojej głupocie aż takich konsekwencji. W ogóle nie pomyślał o następstwach swojego czynu.
Tymczasem petarda nie tylko zrujnowała nam pokój i omal nie zagroziła życiu dziecka, ale dodatkowo szyby, które rozprysły się po wybuchu, raniły siedzącego na drzewie chłopaka w twarz. Niewiele brakowało, a straciłby oko. Do końca życia będzie widział słabiej… A poza tym czeka go sąd rodzinny i nadzór kuratora, bo postawiono mu zarzut bezpośredniego narażenia cudzego życia.
Moja Kasia błyskawicznie dowiedziała się, co miałem na myśli, kiedy wspomniałem, że młodzież w jej wieku jest nieobliczalna. I zrozumiała, czym może grozić głupia zabawa petardami.
– Przepraszam, tatusiu – usłyszałem od starszej córki, która tuliła w ramionach młodszą, nie mogąc dojść do siebie po tym, gdy zrozumiała, jak łatwo mogła ją skrzywdzić lub nawet stracić.
Czytaj także:Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubuMoja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziłaNieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii