Najważniejszy dzień w moim życiu dopiero nadejdzie. Stanie się to wtedy, gdy zobaczę mojego syna pierwszy raz od trzydziestu lat i przekonam się, czy jest zdrowy, szczęśliwy, i czy nie ma do mnie żalu. Dopiero wtedy uznam, że to, co się wydarzyło, miało sens.
Nie skończyłam nawet piętnastu lat, kiedy zaszłam w ciążę. Ojciec Jasia był moim kolegą z równoległej klasy, mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, widywaliśmy się codziennie, nasi rodzice dobrze się znali. Ale prawdę mówiąc, ja Konrada nawet nie lubiłam. Był zarozumiały, opowiadał głupkowate świńskie kawały i miał paskudne pryszcze na czole. Czemu więc z nim zgrzeszyłam w magazynku obok sali gimnastycznej? Zabijcie mnie – nie mam pojęcia!
Byłam cielę majowe, w domu wychowywali mnie surowo, nikomu nie podskakiwałam, więc kiedy on, silniejszy i dużo wyższy przewrócił mnie na zakurzone materace, nawet nie pisnęłam. Potem jeszcze parę razy to robił. W parku, w szkolnej ubikacji, a nawet u mnie w domu, kiedy niby przyszedł pożyczyć jakiś zeszyt. Wtedy nie przeszkadzały mu nawet uchylone drzwi do przedpokoju.
Ciotka leczyła się na niepłodność...
Byłam szczupła, do szóstego miesiąca ciąży nikt się nawet nie pokapował, że rośnie mi brzuch. Dopiero ciotka Ala zwróciła uwagę na to, jak ostatnio przytyłam i posmutniałam.
– Ty chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała, kiedy byłyśmy same w domu. – Masz jakąś tajemnicę? Wyduś to wreszcie, bo i tak się w końcu wyda... Kiedy miałaś ostatni okres?
Wszystko jej wyśpiewałam, bo już myślałam, że się uduszę albo wyskoczę z okna od tego ukrywania prawdy. Wysłuchała mnie spokojnie. Nie krzyczała, nie biadoliła… Powiedziała tylko, że pogada z moją mamą, bo chyba ma pewien pomysł, jak to załatwić bez skandalu i rozgłosu. Zapytała tylko z kim to dziecko i czy on wie? Nie wiedział. Wcale mu nie powiedziałam, bo od dawna już się mną nie interesował, zresztą wstydziłam się, że byłam taka głupia!
Siedziałam w pokoju parę godzin, tylko raz wymknęłam się do ubikacji i wtedy usłyszałam podniesione głosy dochodzące z kuchni, gdzie gadali moi rodzice i ciotka Ala. To wszystko trwało okropnie długo. Wreszcie ciotka przyszła do mojego pokoju i kazała się pakować.
– Zabieram cię – oznajmiła. – Pojedziemy tam, gdzie nas nikt nie zna. Urodzisz, ale dziecko zapisze się na mnie… Ludziom powiemy, że leczysz się na płuca w jakimś sanatorium. Potem wrócisz i zaczniesz od nowa. Jeden rok szkoły stracisz, ale co to jest rok? Nadrobisz w cuglach, jesteś zdolna, wszystko się znowu ułoży…
Poczułam wielką ulgę. Miałam piętnaście lat, bałam się lania i awantur, bałam się plotek i wyśmiewania, więc z radością przyjęłam słowa ciotki. Myślała za mnie, chciała mi pomóc wszystko załatwić, nie wydziwiała, nie krzyczała na mnie, nie wyzywała od dziwek i puszczalskich. W moim domu tak mówiono o różnych dziewczynach, którym się przytrafiło jakieś nieszczęście, więc spodziewałam się tego samego. Drętwiałam z przerażenia na samą myśl, że wezmą mnie w obroty i zaczną wypytywać, co i jak, ale do tego też nie doszło…
Ciotka pomogła mi się spakować, wsadziła mnie do taksówki i zabrała bez pożegnania się z mama i tatą. Podobno nie chcieli mnie widzieć, tacy byli rozżaleni i wściekli!
Czas powiedzieć, co wymyśliła ciotka Ala, i czemu się mną tak zajęła. Była siostrą mojego ojca, dobiegała czterdziestki, ale nie miała dzieci, choć leczyła się całe lata i wydała podobno kupę pieniędzy na doktorów, znachorów i różnych zielarzy. Bez skutku… Jej i wujkowi Karolowi bardzo dobrze się powodziło, brakowało im tylko ptasiego mleka i dziecka.
Dziecko miałoby wypełnić pustkę i kiedyś odziedziczyć warsztat samochodowy, dom z ogrodem i hektary po dziadkach wujka. Parę razy myśleli o adopcji, ale ciotka bała się nieznanych genów, złego charakteru, jaki mógłby odziedziczyć ten przysposobiony maluch i różnych chorób. Dlatego właśnie wiadomość o mojej ciąży bardzo ją ucieszyła. Rodzina i to bliska, noworodek, i jeszcze perspektywa wmówienia ludziom, że to ciotce się wreszcie przytrafiło upragnione maleństwo… W końcu po tylu latach starań to było prawdopodobne!
Do porodu mieszkałyśmy w małym miasteczku na Śląsku. Nikt nas tam nie znał, był przełom lat osiemdziesiątych, w kraju się gotowało jak w kotle, ludzie wyjeżdżali, przyjeżdżali, emigrowali, siedzieli w więzieniach za politykę, robili różne interesy, nikt się nikim specjalnie nie interesował. Ciotka na wszelki wypadek nie wypuszczała mnie z domu, miałam do dyspozycji tylko zarośnięty ogródek, i pokój z oknem na las. Sąsiadom rozpowiedziała, że mam gruźlicę i tym samym się zabezpieczyła; kto by chciał ryzykować zarażenie chorobą?
Mój syn wyglądał jak mały wilczek
Muszę przyznać, że o mnie dbała. Miałam dobre, pożywne jedzenie, witaminy, radio, kolorowy telewizor, książki… Czas mijał mi szybko. Ledwie się obejrzałam, a już był początek dziewiątego miesiąca! Parę razy badała mnie położna, raz był nawet lekarz… To z nimi ciotka załatwiła wszystko tak, że chłopiec, który się urodził w trzydziestym ósmym tygodniu został zapisany jako dziecko ciotki i wujka. Myślę, że wybulili na to niezłą kasę!
Nie czułam z tym noworodkiem żadnej więzi. Byłam szczęśliwa, że się pozbyłam kłopotu, opadł mi ogromny brzuch, a po jakichś zastrzykach przestały mnie nawet boleć piersi. Cieszyłam się, że mogę swobodnie zawiązać sobie tenisówki. Wmówiłam sobie, że nic takiego się nie stało.
Ciotka była mądra. Już na trzeci dzień po porodzie przyjechała po mnie mama i od razu poszłyśmy na dworzec, do pociągu. Swojego synka nie widziałam, nie trzymałam go na rękach, nie przytuliłam do siebie… Dzień wcześniej ciotka go zabrała do swojego domu. Na pożegnanie powiedziała, że mam o nim zapomnieć. Moi rodzice też musieli dostać pieniądze, bo w domu były nowe meble, dywan, lodówka, a u mnie w pokoju czekał radiomagnetofon, marzenie wszystkich ówczesnych nastolatków!
Zmieniłam szkołę, szybko nadrobiłam zaległości, poznałam nowe koleżanki i kolegów, zrobiłam się bardziej otwarta i spontaniczna… Wyładniałam, miałam powodzenie, na prywatkach nigdy nie stałam po ścianą, do matury przeleciałam paru fajnych chłopaków. Ale nie byłam już tą naiwną dziewczynką, co kiedyś. Zrobiłam się ostrożna i przewidująca. Ja rozdawałam karty, i o dziwo, to się podobało!
W domu nigdy nie wracaliśmy do tego, co było. Jakby się nic nie stało, jakby gdzieś nie rósł chłopczyk, który mówił „mamo” do innej kobiety, jakby ktoś faktycznie wymazał z mojego życia te parę miesięcy. Ciotka przestała nas odwiedzać, w ogóle się o niej nie rozmawiało.
Skończyłam szkołę średnią, zdałam do dwuletniej pomaturalnej, skończyłam ją i poszłam do pracy. Nadal spotykałam się z rozmaitymi facetami, ale jakoś żaden mi się nie podobał na tyle, żeby o nim pomyśleć na poważnie. Zaczęłam zbierać na własną kawalerkę… Minęło pięć lat, byłam dorosła, chciałam się całkowicie usamodzielnić.
Spotkałam ich przypadkiem, w laboratorium, gdzie pracowałam jako pielęgniarka po skończeniu nauki. Pacjenci mnie lubili, bo podobno kiedy pobierałam krew do analizy, nikt nie syczał, nie mdlał, nie mówił, że go boli. Byłam znana jako ta, co ma złotą rękę. Tam ich zobaczyłam… Przyszli z synkiem. Ciotka Ala mocno przytyła, a na jej twarzy pojawiła się siateczka drobnych zmarszczek. Wujek też się zestarzał. Wyglądali bardziej jak dziadkowie niż rodzice dziecka, które trzymali za ręce.
Chłopczyk bardzo mi się spodobał. Miał czarne, proste włoski i śniadą cerą. Był do mnie podobny. Zręczny, zgrabny, z szerokimi ramionkami i białymi, ostrymi ząbkami. Wyglądał jak mały wilczek. Nie wiem, skąd to skojarzenie, ale czułam w nim odwagę i ciekawość, kiedy patrzył ciemnymi oczami na probówki, fiolki, strzykawki, gaziki i pojemniki.
– Jaki dzielny kawaler! – zawołała moja koleżanka. – Zaraz się tobą zajmie najlepsza ciocia… Nawet nic nie poczujesz! Daria! – zawołała w moją stronę. – Ten mały mężczyzna cię potrzebuje. Zajmiesz się nim?
Obiecali mi dołożyć do kawalerki
Widziałam, jak ciotka Ala cofa się w kierunku drzwi, chcąc uciekać, ale ten mały już siedział na krześle i wyciągał do mnie rączkę. Obie z ciotką udawałyśmy, że się nie znamy. Wujek wyszedł, wolał na to nie patrzeć. I wtedy po raz pierwszy w czasie mojej pracy zaczęły mi się trząść ręce. Nie mogłam się opanować, nie byłam w stanie nic zrobić, serce waliło mi jak szalone, chciało mi się krzyczeć. Ten mały najwyraźniej to zauważył.
– Boisz się? – zapytał. – Nie bój się, nie będę płakał, nawet, gdyby bolało. Mama mnie nauczyła, że nie wolno się mazać, więc będę dzielny.
Nie mogłam się powstrzymać. Przytuliłam go z całej siły. Był zdumiony, ale się nie wyrywał. Pachniał szamponem i czekoladą, był leciutki jak pisklę, miękki, ciepły, jedyny, najdroższy…
– Co pani wyprawia? – usłyszałam mocny głos ciotki Ali. – Co to za cyrk? Złożę skargę na nieprofesjonalne zachowanie… Proszę natychmiast zostawić moje dziecko! Chodź synku, zrobimy te badania gdzie indziej, tam gdzie potrafią to robić.
Moje koleżanki próbowały ją zatrzymać, przepraszały, ale trzasnęła drzwiami, i tyle ją widziałam. Wybiegłam za nimi, ale na korytarzu wujek zatarasował mi drogę.
– Opanuj się – wycedził przez zęby. – Zebrało ci się na czułości? Nie zaczepiaj ludzi, bo pożałujesz!
Zanosiłam się od płaczu. Nigdy nikt mnie nie widział w takim stanie, więc zaczęli się domyślać, że przeżyłam coś niezwykłego i to mną wstrząsnęło. Tego dnia już nie nadawałam się do pracy, poprosiłam o dzień wolny. Pojechałam do domu…
Okazało się, że rodzice już o wszystkim wiedzą, bo zadzwoniła do nich ciotka Ala. Byli wściekli, mieli pretensje, że zachowałam się jak wariatka i przestraszyłam dziecko. Podobno mały był niespokojny i dopytywał się, kim jest ta ciocia, która tak płakała.
– Do czego ty chcesz doprowadzić?! Do afery?! Do nieszczęścia?! – krzyczeli. – Tyle lat nic cię nie obchodziło i nagle taka wielka miłość?! Nie kompromituj siebie i nas! Dosyć już przez ciebie wycierpieliśmy!
Gadali tak i gadali, robili mi wyrzuty, wspominali, nawet grozili…
Wieczorem znowu był jakiś telefon, po którym mama szybko się zebrała i gdzieś poszła. Tego dnia już więcej nie rozmawialiśmy. Dopiero po weekendzie moi rodzice przekazali mi nowe wiadomości. Zaczęli od tego, że wujostwo obiecują przelać na moje konto brakującą sumę na kawalerkę.
Czekam na najważniejszy dzień
– Pod jednym warunkiem – dodała mama. – Że się od nich odczepisz i raz na zawsze dasz im święty spokój.
– A jeśli nie dam, to co? Dziecko jest moje, ona mi je ukradła! – zawołałam.
– Sama je oddałaś! Prawnie wszystko jest w porządku, nic nie udowodnisz!
– Chcę moje dziecko! – wrzasnęłam.
– No i miała rację ciotka Ala, że oszalałaś! Zacznij się leczyć na głowę! Nic nie wskórasz, zresztą oni wyjeżdżają!
Rodzice mieli rację. Wujostwo chyba się przestraszyło, bo bardzo szybko zwinęli swoje interesy i pojechali w świat. Nie szukałam ich. Przez trzydzieści lat udawałam, że jestem pogodzona z życiem i wszystko jest w porządku. Starałam się zapomnieć. Wyszłam za mąż, urodziłam córkę, owdowiałam, moi rodzice też odeszli. Umarła ciotka Ala, zachorował wujek… Przed śmiercią powiedział synowi prawdę i dał mu mój adres. Ostatnio chłopak napisał, że przyjeżdża, i że chce się ze mną spotkać…
Dlatego teraz czekam na ten najważniejszy dzień. Czekam na mojego wilczka, którego widziałam tylko raz, ale wierzę, że rozpoznałabym go w największym tłumie. Nie wiem, co mu powiem i czy będzie chciał słuchać. Ma na imię Jan, czyli Janek, Jasio… Dla mnie był zawsze wilczkiem z dalekiego lasu – nieznanym, osobnym, obcym. Bałam się go! Straszyli, że mnie skrzywdzi, jeśli będzie blisko. Kazali o nim zapomnieć. Posłuchałam… Czy on to zrozumie?
Czytaj także:
„Ojciec latami oszukiwał mamę i mnie. Teraz prosi o pomoc dla swojej nieślubnej córki. Bez niej moja siostra może umrzeć…”
„Rodzina suszy narzeczonemu głowę, że zwleka z naszym ślubem. Jest zakałą rodu, bo… nie ma kasy na wesele”
„Wyprowadziłem się z domu przez młodszego brata. Okłamywał rodziców, że go dręczę, a to on nie dawał mi żyć”