Ciotka Renata próbowała mnie „ubrać” w remont swojego mieszkania, a ja, równie uparcie, broniłem się przed tym, wynajdując wciąż nowe powody, by nie podjąć pracy. Nie, żebym żywił jakąś urazę do kobiety, skąd. Po prostu, wiedziałem, jaka z niej kutwa. Po mężu dostawała sporą emeryturę, a mimo to ciągle płakała, że przyjdzie jej umrzeć z głodu. Przyzwyczaiła się do standardu, który zapewniał jej wujek, i teraz każdy wydatek przyprawiał ją o histerię. Zatrudniając mnie, liczyła więc na to, że zaoszczędzi parę groszy, bo wiadomo przecież, że rodzina jest po to, by sobie pomagać.
Chciała na mnie przyoszczędzić
– A ty uważasz inaczej? – pytała matka. – Nie tego cię uczyłam przez całe życie, Arek. Przecież Renia to moja siostra, kogo ma prosić o pomoc, jak nie ciebie?
No, jasne, teraz wyszedłem na niewdzięcznika – jakby pomalowanie czteropokojowego, wysokiego jak cholera mieszkania, to była bułka z masłem. Poświęcę godzinkę i zrobione, voila, proszę bardzo, ciociu kochana.
– Oj, przesadzasz, Aruś – mama nie rezygnowała. – Ciotce się nie śpieszy, więc przyjdziesz sobie w któryś weekend i spokojnie pomalujesz jej mieszkanie. Jesteś w końcu fachowcem, nie?
– Właśnie dlatego wiem, że nie da się tej roboty odfajkować w dwa dni, mamo. Mieszkanie nieremontowane od lat, na ścianach grzyb, tynk się sypie… Ugrzęznę tam na tydzień.
– Przecież ciotka nie oczekuje, że zrobisz to za darmo – mama była niepoprawną optymistką. – Szuka kupca na mieszkanie, więc trzeba je odświeżyć, żeby robiło wrażenie. To jest konkretne zlecenie, synku, i ciotka na pewno ci coś odpali.
– Ta – mruknąłem. – Na chipsy i colę.
Jakiś czas jeszcze się stawiałem, ale miałem marne szanse na zwycięstwo. Dla mamy istotą rodziny była bezwarunkowa lojalność. Normalnie sycylijska mafia. Aby zakończyć proces nękania, zgodziłem się zajrzeć do ciotki i ustalić termin prac. Jak się można było spodziewać, życzyła sobie jak najszybszej interwencji, bo „czas to pieniądz”, a ona musi sprzedać to „cholernie wielkie mieszkanie” jeszcze przed zimą.
– Kupię sobie kawalerkę, Arek – wtajemniczyła mnie w swoje plany. – Po co mnie samej takie metraże, przecież ja ledwo wiążę koniec z końcem!
– Ma ciocia emeryturę po wujku – przypomniałem jej.
– Grosze! – prychnęła ze wzgardą. – Ale nie bój się o zapłatę, jakoś się rozliczymy. Tego się obawiałem.
Tekst „jakoś się rozliczymy” zwiastował nieuchronny przekręt przy wyznaczaniu należności. Nie miałem jednak odwagi, by przedstawić cennik.
To w końcu rodzina
Odłożyłem inne zlecenia na bok i postanowiłem jak najszybciej odfajkować nieszczęsną „fuchę”, by nikt się mnie nie czepiał. Przywiozłem drabinę, wałki do malowania, pędzle i inne klamoty. No i psa, bo nie lubię robić w samotności, a Bronek to mój najlepszy kumpel. Ciotka z bólem serca sfinansowała zakup najtańszej emulsji i gładzi gipsowej, ale płyn gruntujący uznała już za zbytek. Zajęło mi trochę czasu, by wyłożyła i na niego gotówkę. Mogłem przynieść z domu resztki zalegające po wcześniejszych malowaniach, ale postanowiłem, że ze swoich nie dołożę do tego interesu ani grosza. Trzeciego dnia pracy, kiedy szpachlowałem ściany w dawnym gabinecie wujka, zdarzył się mały wypadek, który z początku strasznie mnie zirytował. Trochę zbyt energicznie pociągnąłem szpachelką po łuszczącej się farbie i nagle wielki kawał tynku zwalił się na podłogę. Aż Bronek odskoczył z piskiem i podkulonym ogonem. Zakląłem szpetnie, bo oznaczało to przedłużenie roboty, której serdecznie miałem już dość. Podgarnąłem gruz pod ścianę, by nie pętał się pod nogami, i spojrzałem na wielką dziurę w ścianie. Hmmm…
Spodziewałem się ujrzeć ceglany mur, a nie deski. A to ci dopiero znalezisko! Skąd właściwie w ceglanej ścianie wzięły się deski? Przyjrzałem się uważniej i odkryłem, że zamaskowano nimi wnękę. Po co? Czy wykonawcy chodziło tylko o estetykę, czy próbował coś ukryć? Serce zabiło mi żywiej: czyżbym natrafił na skrytkę? Wiadomo było, że wujek, oczywiście kiedy jeszcze żył, miał kasę. Dokładnie nikt nie wiedział skąd, bo oficjalnie był emerytowanym gliniarzem, ale jak trzeba było pożyczyć, szło się właśnie do niego.
Wujek umiał sobie radzić
Ojciec uważał, że wujek pracuje w jakimś lewym interesie, ale nie chciał o tym gadać. Nikt zresztą nie wierzył w te domysły, bo tata uwielbiał teorie spiskowe. Kto wie, czy właśnie nie ciągoty do niesamowitych zdarzeń zaprowadziły go na spotkanie z mordercą? Do dziś nie wiadomo, kto ojca zabił. Policja nie wykluczała motywu rabunkowego, bo z nadgarstka ojca zniknął zegarek, ale nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego rabuś zostawił portfel z dokumentami i gotówką. Faktem było, że pchnięcia nożem zostały zadane fachową ręką. To tyle, jeśli chodzi o tajemnice mojego ojca, a wyglądało na to, że teraz i ja natrafiłem na jakąś. Delikatnie zbiłem resztki tynku, by odsłonić całą drewnianą konstrukcję. Ciotki nie było w domu, więc nie obawiałem się, że zwabiona hałasem zajrzy do pokoju i zwymyśla mnie za dewastowanie mieszkania.
Deski były przymocowane do ramy, dokładnie wciśniętej we wnękę. Wystarczyło tylko podważyć ramę, by całość wysunęła się ze swojego miejsca i odsłoniła pustą przestrzeń. Nie myliłem się, to była skrytka. We wnęce stała stalowa kasetka wielkości grubej encyklopedii. Oprócz niej niczego nie było. Nic. Aby się dostać do jej wnętrza, musiałbym zabrać całość do warsztatu i trochę pokombinować. Trochę głupio zabierać coś bez zgody właścicielki mieszkania, ale przecież ciotka nie miała pojęcia o istnieniu skrytki, a mieszkanie i tak szło na sprzedaż.
– Ktoś inny miałby się nachapać? – powiedziałem, patrząc na znalezisko. – Lepiej, że zostanie w rodzinie, a ciotka i tak mi nie zapłaci za robotę, co nie, Bronek?
Schowałem stalową kasetkę do skrzynki z narzędziami i zaniosłem ją od razu do samochodu. Bronek dreptał obok, z zapałem merdając ogonkiem.
– Musiałem zarzucić zaprawą – wytłumaczyłem ciotce, kiedy zajrzała do pokoju. – Tynk odpadł przy szpachlowaniu.
– Mówiłam Tadzikowi, że tu się wszystko sypie – załamała ręce. – Ale jemu się nigdy do roboty nie śpieszyło. No i zostawił mnie z bajzlem na stare lata!
Poszła do kuchni, a ja zająłem się robotą, cały czas myśląc o kasetce. Spodziewałem się sporej gotówki skitranej przez wujka na czarną godzinę.
Może sztabki złota? Biżuteria?
Kto wie! Za cholerę nie mogłem się skupić na pracy i w końcu zdecydowałem skończyć wcześniej i lecieć do siebie, by jak najszybciej rozwiązać dręczącą zagadkę metalowej skrzyneczki. Po powrocie w pośpiechu zjadłem odgrzany obiad, zszedłem na dół, wyciągnąłem narzędzia i zacząłem majstrować przy zamku od kasetki.
– Co to? – spytała Klaudia, zaglądając do garażu.
Streściłem jej, jak wszedłem w posiadanie tajemniczego przedmiotu, i podzieliłem się przypuszczeniem, co może być wewnątrz.
– Cokolwiek jest w środku – powiedziała żona – nie należy do ciebie.
– Przecież nikomu tego nie ukradłem – zezłościłem się.
Mogłem przypuszczać, że Klaudia będzie miała moralne dylematy związane z prawem własności, i byłem zły na siebie, że powiedziałem jej prawdę.
– Jesteś pewien, że to nie kradzież? – spytała ironicznie. – Jeśli należało do wujka, to teraz przeszło na własność ciotki. To, że nie miała pojęcia o istnieniu kasetki, nie ma żadnego znaczenia, i ty o tym doskonale wiesz, Arek.
Stała nade mną jak wyrzut sumienia i czekała, bym się zadeklarował, że odniosę znalezisko do ciotki Renaty. Niedoczekanie!
– Nie ciekawi cię, co jest w środku? – spytałem.
Pokręciła głową, że niby jej to zwisa, skrzyżowała ręce na piersiach i wymownie stukała nogą o podłogę.
– Okej – przerwałem milczenie. – Jutro zaniosę kasetkę do ciotki, ale muszę sprawdzić, co tam jest. Muszę i już.
– Rób, jak chcesz – powiedziała, wychodząc. – To ty się będziesz tłumaczył z rozbebeszenia skrzynki.
Akurat tam będę się tłumaczył, pomyślałem, szukając odpowiedniego wiertła do nawiercenia zamka. Kasetka była oporna i zajęło mi dobrą godzinę, zanim wieko uniosło się do góry, pokazując zawartość skrzynki. Na wierzchu leżały trzy skoroszyty z listą nazwisk i rzędami cyfr. Nic mi nie mówiły, więc odłożyłem je na bok i wyjąłem sporej wielkości, ciężkie zawiniątko.
Odwinąłem rąbek tkaniny…
– O kurde – wyrwało mi się.
W ręku trzymałem pistolet. Popularną kiedyś tetetkę, która była chyba na wyposażeniu PRL-owskiej milicji. Nie sądziłem jednak, by ten egzemplarz był zarejestrowany jako broń służbowa, bo przecież, po przejściu na emeryturę, wujek musiałby takową zdać. Poza tym legalną broń trzymałby raczej pod ręką, a nie zamurował w ścianie. Odłożyłem pistolet i ponownie zajrzałem do kasetki. We wnętrzu leżały jeszcze dwa pełne magazynki i poręczny nóż sprężynowy. Cacuszko.
– No, no – mruknąłem pod nosem. – Po co staremu był taki sprzęt? Lubił takie klimaty, czy obawiał się o życie?
Nacisnąłem przycisk na rękojeści noża i stalowe ostrze wysunęło się bezgłośnie. Sprężyna działała bez zarzutu. W pudełku został jeszcze jeden przedmiot, zawinięty w czystą szmatkę. Odwinąłem ją. Skrywała męski zegarek.
– Omega – sapnąłem z zachwytem i opadłem na krzesło…
Doskonale znałem tę markę
Była kultowa i niepowtarzalna. Ten model, zaprojektowany w 1957 roku, spełniając szereg rygorystycznych wymogów, zaaprobowany przez NASA i zapięty na rękawie skafandra Buzza Aldrina, był na powierzchni Księżyca. To była legenda wśród zegarków i mój ojciec pęczniał z dumy, nosząc taki na przegubie. Gdy miał dobry humor, odpinał go, kładł do moich rąk i pozwalał mi się nacieszyć jego ciężarem.
– Kiedy dorośniesz, synu – mówił – ten zegarek będzie twój.
Miał należeć do mnie, a trafił do skrytki w gabinecie wujka. Jak to się stało?
– Skąd masz pewność, że to jest zegarek ojca? – spytała Klaudia, kiedy pokazałem jej znalezisko. – Przecież istniały inne sztuki tego modelu.
– Mam pewność – powiedziałem. – Nie potrafię ci tego wyjaśnić, ale kiedy trzymam go w ręku, po prostu wiem, że należał do taty. Poza tym, to nie jest jakiś populares, który można kupić na rynku. To oryginalny Omega Speedmaster i naprawdę niewielu ludzi w naszym biednym, bądź co bądź, kraju, mogło sobie na niego pozwolić.
Pokiwała ze zrozumieniem głową, sięgnęła po zapisane ręką wujka skoroszyty i zaczęła je skrupulatnie przeglądać. Jeżeli coś ją wciągnęło, potrafiła być dociekliwa, a po jej skupionej minie widziałem, że historia ją zaciekawiła.
– To byłby chyba twój tata, Arek, popatrz tu – powiedziała, wskazując palcem jedno z nazwisk.
Spojrzałem z zaciekawieniem. Rzeczywiście, jak wół stało: Roman i cyfra 30000. Całość równiutko przekreślona i oznaczona na końcu krzyżykiem albo iksem. Zerknąłem na inne pozycje z listy. Przy każdym nazwisku widniała jakaś cyfra, ale nie mogłem dociec, co mogła oznaczać. Cyfry były przeróżne.
Niektóre były przekreślone, inne nie
– Gdzie pracował twój wujek? – spytała żona, studiując kolejny zeszyt.
– Był gliniarzem – mruknąłem. – Na emeryturze dorabiał sobie w jakimś lombardzie czy czymś takim jako ochroniarz.
– Cyfry oznaczają chyba kwoty pieniężne – powiedziała żona, nie odrywając wzroku od zapisków. – Jeżeli twój wujek pracował w lombardzie, mogą to być listy jego dłużników.
– A wykreślone pozycje? – spytałem, zaglądając jej przez ramię. – Skreślenie może oznaczać, że spłacili swoje długi i zostali usunięci z listy, ale… To może oznaczać jeszcze coś, coś, o czym boję się nawet myśleć.
– Fizyczne unicestwienie dłużnika – dokończyłem jej myśl. – Trzeba sprawdzić, co się stało z ludźmi, których nazwiska są wykreślone.
Siedliśmy do komputera i zaczęliśmy szukać nazwisk z listy. Z powodu ustawy o ochronie danych osobowych nie było to proste, ale udało nam się namierzyć dwóch mężczyzn. Obaj zginęli tragicznie, a mordercy nie udało się zidentyfikować.
– Klaudia – złapałem się za głowę. – Czy wiesz, co to oznacza?
– Że wujek mógł być cynglem mafii – powiedziała. – I że prawdopodobnie znalazłeś zabójcę ojca. Co robisz, Arek?
– Dzwonię do mamy – powiedziałem, wybierając numer. – Muszę o coś spytać.
Klaudia wskazała palcem na tarczę zegarka, a później puknęła się w czoło, dając mi do zrozumienia, że jest za późno. Faktycznie, była prawie dziesiąta wieczór i mama, teoretycznie od godziny, powinna leżeć w łóżku.
Ale nie mogłem czekać
– Śpisz? – spytałem jak głupek, kiedy usłyszałem, że odebrała.
– Co się stało, syneczku? – w głosie mamy zadźwięczał strach.
– Nic takiego, mamo – uspokoiłem ją. – Przepraszam, że cię niepokoję o takiej godzinie, ale muszę wiedzieć, czy tata miał jakieś długi? Tylko nie kręć.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Znając mamę, właśnie wymyślała kłamstwo.
– Tata był nałogowym hazardzistą, Areczku – powiedziała wreszcie. – Walczył z tym, ale różnie mu wychodziło… Ale w końcu się skończyły.
– Skąd masz taką pewność? – spytałem.
– Wujek Zygmunt spłacił wszystkie jego długi – mama ściszyła głos, jakby obawiała się, że ktoś usłyszy; w słuchawce słyszałem jej przyspieszony oddech.
– Ile tego było?
– Dużo, synku – szeptem informowała mama. – Bardzo dużo, ale to było tak dawno temu, że już nie pamiętam.
– Może trzydzieści tysięcy? – podsunąłem jej odpowiedź.
– Czterdzieści pięć – wygadała się niebacznie. – Spłacałam te pieniądze przez lata po śmierci ojca, ale wujek mnie nie poganiał. Ile mogłam odłożyć w miesiącu, to mu przynosiłam, a on zawsze pytał, czy zostało mi na życie. Tak powinno być w rodzinie, Areczku. Jeden drugiemu powinien pomagać, a ty się zżymałeś na tę robotę u ciotki, że aż mi było głupio.
– Taa, jasne – mruknąłem. – Rodzina. Dobrze, mamo, już ci nie przeszkadzam. Śpij dobrze, dobranoc.
Klaudia ma rację: trzeba to skończyć
Przecież nie mogłem jej powiedzieć, że ten szlachetny wujek najprawdopodobniej zabił jej męża, a dług, który spłacała po nieboszczyku, był mocno zawyżony. Nie mogłem jej opowiedzieć o zegarku ojca, który znalazłem w kasetce tego „uczciwego” człowieka. Tej historii nie opowiem nikomu, bo niby po co? Nie zmieni to niczego, nie przywróci życia tacie ani nie spowoduje, że morderca poniesie zasłużoną karę. Na to wszystko jest już za późno, ale na pewno zatrzymam zegarek, bo należy do mnie, a kiedy urodzi mi się syn, ofiaruję mu go na osiemnaste urodziny. Kto wie, może nawet opowiem mu co nieco o dziadku…
Pozostawała jeszcze sprawa remontu mieszkania ciotki Renaty. Nie miałem ochoty nawet tam zaglądać.
– Kiedy się powiedziało A – zauważyła Klaudia – trzeba powiedzieć też B. Ciotka nadal jest siostrą twojej matki, ty chcesz utrzymać mit o rodzinie, w który ona wierzy, więc nie masz wyboru. No, nie marudź. Rano zrobię ci pyszne kanapeczki, a Bronek się ucieszy, sam wiesz, jak lubi te twoje remonty, głupek – to mówiąc, poczochrała rudy łepek przysłuchującego się naszej rozmowie psiaka.
Trochę się pozżymałem się i poprotestowałem, ale wiedziałem już, że skończę malowanie u ciotki. Skończę jak najszybciej, a całą zawartość kasetki, oprócz zegarka oczywiście, wyrzucę do rzeki. Po cholerę mi ten bajzel.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”