„Ciocia marzyła, by zostać lekarzem, ale rodzina zaprzęgła ją do rodzenia dzieci. Na szczęście jej córka miała wybór...”

kobieta, która chciała zostać lekarzem fot. Adobe Stock, Suteren Studio
„Po ślubie mąż zapowiedział, że nie zamierza dokładać do jej fanaberii. Kiedy zdesperowana Joasia wsiadła w pociąg i pojechała zdawać egzaminy wstępne, odnalazł ją na uczelni i zagroził rozwodem. A przy tym publicznie ośmieszył”.
/ 19.06.2022 17:30
kobieta, która chciała zostać lekarzem fot. Adobe Stock, Suteren Studio

Ciocia Asia była inna niż kobiety, które znam. Surowa, oschła... Miałam wrażenie, że jest nieszczęśliwa. I w końcu odkryłam dlaczego.

– Wiesz, nie powinnam mieć dzieci – powiedziała.

Z zaskoczenia aż przysiadłam na kanapie i otworzyłam szeroko usta. Rodzina, gromadka biegających po pokojach maluchów, ten wesoły harmider panujący w domu – to wszystko zawsze było moim marzeniem, a ona nagle wyznała mi coś takiego! Minęła długa chwila, nim odwróciła głowę i zobaczyła moją minę.

– Są kobiety stworzone do macierzyństwa i takie, które nie czują się matkami. Należę do tych drugich – uśmiechnęła się smutno. – Ale gdybym kiedyś powiedziała to głośno, zostałabym wyklęta przez męża, koleżanki, rodzinę… Nie zrozumiesz mnie, dzisiaj są inne czasy. Jesteście wolne, nawet jeśli nie w tym kraju, to możecie wyjechać do innego. A ja? Co mogłam zrobić? Musiałam urodzić, chociaż czułam, że nie podołam macierzyństwu.

Narobił jej wstydu na uczelni

W oczach cioci Joasi pojawiły się łzy. Zrobiło mi się jej żal. Podniosłam się, żeby ją przytulić, ale powstrzymała mnie.

– Marzyłam, żeby ratować ludzi – zaczęła, a ja zrozumiałam, że musi to wreszcie z siebie wyrzucić. – Chciałam zostać lekarką, w dodatku chirurgiem. Kiedyś, jako dziecko, trafiłam do szpitala ze złamaną ręką i zakochałam się w tym zawodzie. Ale w moich czasach chirurgia uchodziła za bardzo trudną specjalizację. Wiesz, taką nie dla kobiet. Kiedy więc zdradziłam swoje marzenie prowadzącemu mnie lekarzowi, ten tylko się zaśmiał i pogłaskał po głowie, dając mi do zrozumienia, że jestem naiwna. Ale ja jeszcze długie lata marzyłam.

Uczyła się na samych piątkach, chociaż nikomu oprócz niej nie zależało na ocenach. Rodzice uważali, że powinna jak najszybciej skończyć szkołę i wziąć się do pracy. Zacząć przynosić do domu pieniądze i w ten sposób spłacić dług wobec nich. Bo przecież sporo się wykosztowali na jej naukę przez te wszystkie lata. Jednak Joasia obstawała przy swoim. Dorabiała, pomagając w polu podczas sezonowych prac i uczyła się dalej. Zdała do liceum. Była najlepszą uczennicą w szkole.

Dyrektor, pełen podziwu dla jej wytrwałości, postarał się o stypendium. W końcu na wsi tak ambitne dzieci nie zdarzały się codziennie. Ale i te drobne pieniądze nie wystarczały dziadkom. Gdy Joasia była w drugiej klasie, zażądali, by rzuciła szkołę na rzecz zawodówki i natychmiast poszła do pracy. Mierziła ich ta dziwna córka odstająca od otoczenia. Irytowały porozkładane na stole w kuchni zeszyty i czytane po nocach książki.

– Jeszcze od tego oślepniesz – gderali. – Ileż to trzeba płacić za prąd!

Joasia zaciskała zęby, udając, że nie słyszy ich kąśliwych uwag i uczyła się dalej. Wytrzymała do matury. Miała już plan, jak uciec z domu do dużego miasta i zdawać na studia, kiedy rodzice poznali ją z Heńkiem. Synem najbogatszych gospodarzy we wsi. Wujek nie był ani zbyt urodziwy, ani tym bardziej lotny, ale wydawało się, że ma dobre serce i na swój sposób rozumie Joasię. Obiecał jej nawet podobno, że po ślubie będzie mogła skończyć zaocznie szkołę pielęgniarską.

– Ale ja nie chciałam być pielęgniarką, tylko lekarzem, lekarzem! Kłóciłam się z nim o to, aż w końcu obiecał mi studia. Czemu z nim nie zerwałam? – ciocia zamyśliła się na chwilę. – Dziecko, już i tak byłam w rodzinie odmieńcem. Miałam swoje marzenia, ale pragnęłam też akceptacji, miłości i zrozumienia. Czegoś, czego nigdy w moim rodzinnym domu nie zaznałam. Myślałam, że Henryk naprawdę stanie się moją bratnią duszą, ochroni mnie, wesprze… No i srodze się rozczarowałam.

Po ślubie mąż zapowiedział, że nie zamierza dokładać do jej fanaberii. Kiedy zdesperowana Joasia wsiadła w pociąg i pojechała zdawać egzaminy wstępne, odnalazł ją na uczelni i zagroził rozwodem. A przy tym publicznie ośmieszył.

– Dzieci rodzić, a nie uciekać przed mężem! – stwierdził jeden z profesorów, który widział całe zajście, i oddał jej dokumenty.

Nie czuła się dobrze w roli matki

Wróciła. Przybita i pokonana. Nawet o szkole pielęgniarskiej nie było już mowy, bo czekała na nią gospodarka. Nikt nie powiedział Joasi, jak się zabezpieczać. Nie znalazła na ten temat informacji w swoich mądrych książkach z liceum, a babcia czy siostry stroniły od odmieńca. Nie miała kogo zapytać, rodziła więc dzieci regularnie, co dwa lata, aż przy czwartym dziecku zlitowała się nad nią położna i podpowiedziała, że może założyć spiralę. Wtedy Joasia przestała zachodzić w ciążę.

Ale i tak nie radziła sobie jako matka. Nie umiała i nie chciała tulić swoich dzieci, rozmawiać z nimi pieszczotliwie. Szybko straciła pokarm, a przy ostatniej córce chyba w ogóle go nie miała. Brzydziła się niemowlęcych zapachów.

– Chciałam ratować ludzi, a nie umiałam zadbać o własne potomstwo. Każdą ciążę odchorowywałam. Gdyby nie ta mądra położna, pewnie bym się zabiła z rozpaczy, bo nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Dzisiaj wiem, że cierpiałam na depresję poporodową, ale wtedy nikt nie używał takich słów. Po prostu byłam złą matką – zwiesiła głowę. – Nawet nie masz pojęcia, jak zazdrościłam twojej mamie tego instynktu. Czułości wobec ciebie. Ona była normalna, a ja?

Joasia znowu stała się odmieńcem i pośmiewiskiem rodziny. Odgrodziła się od świata szczelnym pancerzem. Ze wszystkich sił starała się nie nienawidzić swoich dzieci, nie zawsze jednak jej się to udawało. Dopiero gdy podrosły, znalazła z nimi wspólny język. Ale lata wzajemnej nieufności zrobiły swoje. Wyrósł między nimi mur nie do pokonania.

Joasia uchodziła za oschłą i nieczułą, a przy tym wymagającą matkę, bo wszystkie z jej czworga dzieci ukończyły średnie szkoły i dostały się na studia. Coś w niej pękło dopiero, gdy najmłodsza córka jej wyznała, że marzy o medycynie. Co prawda chciała zostać pediatrą, lecz matce i tak serce zabiło mocniej. Jednak nie powiedziała córce prawdy o sobie. Nie umiała. Jakby każde wspomnienie utraconej szansy wywoływało w niej ból. Wyręczyła ją jak zwykle jej matka. Któregoś razu, odwiedziwszy ich, zobaczyła wnuczkę pochyloną nad książkami. Spojrzała przez ramię na otwarte strony i roześmiała się.

– O! A co to? Też medycyna? Uważaj, bo skończysz jak twoja matka! Lepiej byś sobie dobrego męża poszukała – stwierdziła.

Wtedy dopiero najmłodsza z jej latorośli usłyszała opowieść o medycynie, chirurgii i zawiedzionych nadziejach.

– I dobrze ciocia zrobiła, bo Halinka jest dzisiaj wspaniałym lekarzem – starałam się ją pocieszyć. – Uratowała niejedno dziecko, rodzice ją chwalą, że nie spoczywa na laurach, tylko szuka rozwiązań. Na coś jednak przydał się ten cioci upór.

– Na pewno… Tak, to pocieszające – odparła z namysłem i przyjrzała mi się uważnie.

Uśmiechnęłam się do niej.

– A wiesz, że nigdy tak do tego nie podchodziłam? Zazdrościłam Halince możliwości, pasji, ale nie dotarło do mnie, że przecież spełnia moje marzenia… Pamiętam ten dzień, kiedy odwiedziła nas moja matka. Zajrzała do kuchni, chociaż jej mówiłam, żeby nie przeszkadzała dziecku w nauce, a ona podeszła do niej, zajrzała przez ramię w rozłożone książki, na coś tam patrzyła przez dłuższą chwilę, a potem parsknęła śmiechem. Śmiała się do rozpuku, że Halina jest taka jak ja i tak samo jak niegdyś ja chce iść na medycynę. Mój Boże, Krysiu, a Halinka nawet nie wiedziała, że ja kiedyś też marzyłam o tym zawodzie! Tak, moje dziecko, masz rację, powinnam się cieszyć, że nie wszystko przepadło...

Poderwała się z fotela, nim zdążyłam się odezwać, uściskała mnie i wyszła. Wyjrzałam za nią przez okno. Szła sprężyście, lekko, jak pewna siebie, odmłodniała kobieta… Uśmiechnęłam się szeroko, bo nagle w niczym nie przypominała tej ciotki, którą znałam. Przytłoczonej życiem, nieszczęśliwej… Jakie to wszystko dziwne! Ciocia nigdy nie chciała mieć dzieci, a jednak to jej własna córka odmieniła jej życie.

Czytaj także:
„Zostałam niesłusznie oskarżona o kradzież. Przez nadgorliwego ochroniarza najadłam się wstydu przed ludźmi”
„Przez 50 lat siostra kładła łapy na tym, co moje. Jest bogatsza, ale i tak pożycza pieniądze, a potem ich nie oddaje”
„Po śmierci taty, mama wpadła w rozpacz. Zabrałam ją do siebie, a ona rozgadała sąsiadom, że zgłosi nas na policję”

Redakcja poleca

REKLAMA