„Ciężko zachorowałam, a moje dzieci, zamiast wzywać lekarzy, ciągały mnie po notariuszach. Wychowałam pazerne harpie”

Starsza kobieta przeglądająca dokumenty fot. iStock by GettyImages, fizkes
„Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Myślałam, że wychowałam ich na wrażliwych i mądrych ludzi. Tymczasem stoi przede mną czwórka pazernych, brzydkich ludzi. Myślą, że są cwani? Nie zobaczą ani grosza z rodzinnego majątku”.
/ 05.01.2024 18:30
Starsza kobieta przeglądająca dokumenty fot. iStock by GettyImages, fizkes

„Przynajmniej będę miała przy sobie kogoś, kto na starość poda mi szklankę wody” – w młodości często powtarzałam tę mantrę przy okazji wymiany poglądów z koleżanką, dla której idealny model rodziny to bezdzietna para. Ja z kolei od zawsze czułam, że będę szczęśliwa wyłącznie z gromadką dzieci u boku.

Nie chcę być źle zrozumiana. Chyba już wtedy byłam dość postępową osobą, bo nigdy nie uważałam, że reprodukcja jest nadrzędnym celem istnienia kobiety. Każda z nas wie, co dla niej najlepsze, a żadne społeczne poglądy na ten temat nie są w stanie tego zmienić.

Gdy teraz wracam pamięcią do tych chwil, dochodzę do wniosku, że zanim napiłabym się wody ze szklanki podanej mi przez którąś z moich pociech, najpierw musiałabym oddać ją do analizy laboratoryjnej, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie jest zatruta.

Sama nie wiem, gdzie popełniłam błąd

Miałam szczęście wyjść za przedsiębiorczego mężczyznę, który potrafił zadbać o rodzinę. Czesław pokazał, że ów słynny amerykański sen może ziścić się także w Polsce. Poznałam go, gdy był jeszcze skromnym elektrykiem, który ledwo wiązał koniec z końcem.

Z czasem jego prowadzona na czarno jednoosobowa działalność rozrosła się do rozmiarów niewielkiej firmy. W latach 90. ubiegłego wieku wygrał powiatowy przetarg na wymianę linii energetycznych w kilku gminach. Wtedy nabrał wiatru w żagle. Już sam kontrakt był dla niego niezwykle intratny, a jeszcze więcej zarobił na sprzedaży miedzianych przewodów, które same w sobie nie nadawały się już do ponownego użycia, ale jako surowiec wtórny przedstawiały ogromną wartość.

Skromna działalność nagle przerodziła się w ogólnokrajową firmę, a pieniądz zaczął do nas spływać wartkim strumieniem.

Moje małżeństwo z Czesławem zaowocowało czwórką dzieci, a gdyby nie komplikacje podczas ostatniej ciąży, pewnie nie poprzestalibyśmy na tej liczbie. Było nas stać, by zadbać o edukację naszych pociech i zapewnić im wszystko, co niezbędne, a nawet więcej.

Nigdy jednak nie chciałam, żeby Marta, Daniel, Piotr i Aneta wyrośli na snobów, dla których ważne jest tylko bogactwo. Przeciwnie, jako priorytet postawiłam sobie, że wychowam ich na wartościowych ludzi – empatycznych i pracowitych, znających wartość pieniądza i rozumiejących, że nic w życiu nie przychodzi łatwo.

Sama nie wiem, gdzie popełniłam błąd, bo po śmierci Czesława moje dzieci zmieniły się w zachłanne harpie, które tylko czyhały, by chwycić w swe szpony spadek po ojcu.

Dzieci nie są gotowe, by odziedziczyć majątek

Mój mąż zaczął podupadać na zdrowiu mniej więcej 14 lat temu. Lekarz stwierdził, że najlepiej byłoby, gdyby przeszedł na emeryturę i zaczął się oszczędzać. Czesław wziął sobie do serca te zalecenia, a jako że doskonale wiedział, że żadne z naszych dzieci nie jest jeszcze gotowe, by przejąć rodzinny interes, postanowił sprzedać przedsiębiorstwo i wieść życie majętnego emeryta.

Nie zdążył jednak nacieszyć się należnym mu odpoczynkiem. W 2012 roku odszedł na zawał serca. Mimo szybkiego przyjazdu karetki, lekarze nie byli w stanie go uratować.

Pozostawił po sobie testament, na mocy którego miałam być jedyną dziedziczącą. To nie tak, że nie kochał naszych dzieci. Przeciwnie, Czesław zawsze chciał dla nich jak najlepiej. Wiedział jednak, że młodzieńcza fantazja nie idzie w parze z wielkimi pieniędzmi. Zapisał wszystko mi, żeby dać naszym pociechom czas na wydoroślenie, zanim odziedziczą dorobek jego życia. Czas pokazał, że była to słuszna decyzja.

Nie mają w sobie przyzwoitości

Pierwsze aluzje dotyczące pieniędzy zaczęli czynić jeszcze nad trumną ojca. 

– To niesprawiedliwe, mamo – wyszlochała Marta, moja najstarsza córka, podczas pogrzebu.

– Córeczko, śmierć to naturalna kolej rzeczy. Na twojego ojca przyszedł już czas, ale miał wspaniałe życie, a ty i twoje rodzeństwo jesteście jego największym osiągnięciem – pocieszyłam ją.

– Nie to miałam na myśli. To niesprawiedliwe, że zostawił cię z tym wielkim problemem.

– O czym ty mówisz, córciu? – zapytałam zdziwiona.

– Marta ma na myśli, że nie poradzisz sobie z zarządzaniem majątkiem po tacie – wtrącił się Daniel. – Gdybyś tak przepisała wszystko na nas...

– Dzieci! To nie czas ani miejsce na takie rozmowy! – wysyczałam zniesmaczona.

Kolejne miesiące zmieniły się w wyścig o moje względy. Nagle Marta, Daniel, Piotr i Aneta zaczęli interesować się mną jak nigdy przedtem. Odwiedzali mnie każdego dnia, pod byle pretekstem albo bez pretekstu. Gdyby ktoś przyglądał się temu z boku, zobaczyłby normalną troskę dzieci o pogrążoną w żałobie matkę. To jednak tylko pozory. Doskonale wiedziałam, że ich opiekuńczość ma drugie dno.

Nie było dnia, żeby nie poruszali tematu pieniędzy po ojcu. Miałam już tego po dziurki w nosie. W końcu zaprosiłam wszystkich na kolację i wyjaśniłam, że ojciec nie podzielił majątku między nich z obawy, że roztrwonią wszystko w oka mgnieniu.

– Nie musicie się obawiać, że wszystko wydam na siebie. Jestem już wiekowa i nie mam dużych potrzeb. Poza tym jesteście moimi dziećmi i kocham was nad życie. Nie pozwolę, żeby czegokolwiek wam zabrakło. Ale musicie dorosnąć, zgodnie z wolą waszego ojca i moją. Wtedy podzielę rodzinny majątek – zapewniłam ich.

Byłam przekonana, że to da im do myślenia i raz na zawsze utnie temat. O ja naiwna! Moja przemowa sprowokowała tylko falę fałszywej troski o moje zdrowie. Nieświadomie dzieci dały mi do zrozumienia, że najchętniej oglądałyby mnie w trumnie.

Postanowiłam dać im nauczkę

Zadawałam sobie pytanie: „Co zrobiłby Czesław na moim miejscu?”. Wtedy przyszedł mi do głowy świetny plan. Postanowiłam udać śmiertelną chorobę, by przekonać się, czy moim pociechom zależy na mnie, czy na rodzinnych pieniądzach. Brutalne? Pewnie tak, ale wtedy nie widziałam innego wyjścia i dziś powtórzyłabym ten manewr bez wahania.

– Jest coś, o czy nie wiecie – oznajmiłam smutnym głosem podczas rodzinnego obiadu. – Jakiś czas temu lekarz wykrył u mnie złośliwy nowotwór. Zostało mi niewiele czasu. Niedługo spocznę obok waszego ojca.

– Mamo, dlaczego nie powiedziałaś nam o tym wcześniej? – zapytała Aneta.

– Właśnie, przecież musimy wiedzieć o takich rzeczach – dodał Piotr.

Wtedy przeszło mi przez myśl, że chyba zbyt pochopnie oceniłam ich intencje. Troska moich dzieci wydawała się autentyczna. Przecież nie da się tak przekonująco udawać przejęcia i smutku.

Potrzebowałam jednak niezbitych dowodów, więc zagrałam najmocniejszą kartą z talii. Powiedziałam, że źle się czuję i pod pozorem wyjścia do toalety, wstałam od stołu. Udałam omdlenie i leżąc na podłodze, czekałam na reakcję moich dzieci. Tą zagrywką obnażyłam bolesną prawdę.

Daniel próbował mnie ocucić. Gdy nie reagowałam, polecił Marcie wezwać notariusza.

– Może najpierw zadzwonię po lekarza? – zapytała moja, najstarsza córka.

– Oszalałaś? Matka przed śmiercią musi spisać testament, to jest w tej chwili najważniejsze – zrugał ją Daniel.

A jednak miałam rację. Moje dzieci udowodniły mi, że bardziej od zdrowia matki liczą się dla nich pieniądze. Zanim Marta zdążyła wybrać numer do notariusza, podniosłam się i oznajmiłam, że czuję się wyśmienicie.

– Wystraszyłaś nas, mamo – powiedziała Aneta. – Już mieliśmy dzwonić po karetkę...

– Daruj sobie, córeczko – prychnęłam. – Wszystko słyszałam.

– Nie wiem, co ci się wydaje, że słyszałaś, mamo. Straciłaś przytomność i na pewno miałaś jakieś omamy – stwierdził Piotr.

– Synku, doskonale wiem, co słyszałam. Nie straciłam przytomności. Nie jestem też chora. Przeciwnie, cieszę się wyśmienitym zdrowiem i na pewno prędko nie opuszczę tego świata.

– Nic nie rozumiem. Po co ten teatrzyk? – zapytał rozzłoszczony Daniel.

– Chciałam was przetestować. Chciałam przekonać się, czy jesteście gotowi, żeby odziedziczyć pieniądze po ojcu. Jak widać, nie jesteście i nie liczcie na to, że zobaczycie choćby złotówkę z rodzinnego majątku.

Oznajmiłam im, że zamierzam założyć fundację, która będzie wspierać młodzież wywodzącą się z trudnych środowisk.

– Jestem przekonana, że w tej sytuacji właśnie tego życzyłby sobie wasz ojciec – stwierdziłam. Po tej deklaracji dzieci wyszły i od tamtej pory nie mam z nimi kontaktu. Jest mi przykro z tego powodu, ale to ich wybór.

Moje sumienie jest czyste. Wraz z mężem zapewniłam im wykształcenie i godziwy start. Reszta w ich rękach.

Czytaj także:
„Miałam dostać spadek, ale chytrzy rodzice położyli na niego łapy. Ja jestem goła i wesoła, a oni balują za moje pieniądze”
„Harowałam na dwa etaty, żeby kupić córce mieszkanie. Gdy to ja potrzebowałam pomocy, pierworodna się na mnie wypięła”
„Dla Józka chciałam rzucić męża. Okazało, że łajdak jest kochankiem rotacyjnym i ma jeszcze trzy inne baby”

Redakcja poleca

REKLAMA