Zawsze uważałam, że rodzice powinni pomagać swoim dzieciom. Tak zostałam wychowana i właśnie takie zasady wprowadzałam w swoim życiu.
Dlatego też od samego początku dbałam o to, aby córka miała korepetycje i dodatkowe zajęcia. Dbałam też o rozwój jej zainteresowań, które — bądźmy szczerzy — nie zawsze mi się podobały. Ale takie właśnie jest zadanie rodziców. Poza tym chciałam, aby córka miała łatwiejszy ode mnie start w dorosłe życie.
Wierzyłam też, że przyjdzie taki czas, iż to ona się mną zaopiekuje. Tak więc gdy poprosiła mnie pomoc w zakupie mieszkania, to postanowiłam jej pomóc. Nie zważając na zmęczenie, wiek i choroby podejmowałam się dodatkowych zajęć, aby tylko Marysia miała ten swój wymarzony kąt. W najgorszych snach nie przypuszczałam, że potraktuje mnie jak niepotrzebną rzecz.
Nie mam czasu na pracę
Marysia właśnie obroniła doktorat. Byłam z niej taka dumna — to ona pierwsza w naszej rodzinie nie tylko skończyła studia, ale także uzyskała tak wysoki stopień naukowy.
Moja duma wynikała też z tego, że wychowałam ją zupełnie sama. Jej ojciec zostawił mnie od razu po tym, gdy tylko powiadomiłam go o tym, że zostaniemy rodzicami. I chociaż na samym początku byłam przerażona i niepewna tego, czy chcę zostać matką, to ostatecznie zdecydowałam się wychować córkę samodzielnie. I nigdy tego nie żałowałam.
Wprawdzie nie było mi łatwo pod względem finansowym, ale jakoś sobie radziłam. "Mam dwie ręce i dwie nogi, więc na pewno sobie poradzę" — pocieszałam siebie za każdym razem, gdy tylko nachodziły mnie wątpliwości. W takich chwilach obiecywałam też sobie, że zrobię wszystko, aby moja córka nie odczuwała jakichkolwiek braków.
Dlatego też pracowałam po kilkanaście godzin na dobę, aby mojej księżniczce niczego nie brakowało. Miała wszystko to co inne dzieci — markowe ubrania, wyjazdy na kolonie i obozy, lekcje angielskiego i różnorodne zajęcia dodatkowe. Teraz sobie myślę, że to był błąd. Przez moje poświęcenie córka stała się roszczeniowa i uważała, że wszystko się jej należy.
Pierwsza myśl o tym, iż Marysia powinna mi trochę pomóc, pojawiła się w momencie, gdy dostała się na studia. Jej grafik zajęć nie był nadmiernie przeładowany, więc spokojnie mogłaby podjąć jakąś pracę. Tym bardziej że ofert pracy dla studentów było naprawdę dużo, a zdecydowana większość jej znajomych z roku znalazła sobie jakieś zajęcia.
— Nie myślałaś, żeby podjąć jakąś dodatkową pracę? — zapytałam córkę któregoś wieczoru. Akurat oglądałyśmy jakiś serial w telewizji, więc uznałam, że to dobra okazja do podjęcia tego tematu. Tak naprawdę nie miałam już siły na pracowanie po kilkanaście godzin na dobę i ewentualna pomoc Marysi byłaby jak wybawienie.
— Dlaczego pytasz? — córka odwróciła się w moją stronę i zmrużyła oczy. Znałam ją na tyle dobrze, że wiedziałam, iż mój pomysł nie za bardzo przypadł jej do gustu.
— Miałabyś na swoje wydatki — powiedziałam. — Poza tym nawet dodatkowa praca to jakieś doświadczenie, które potem można wpisać w CV — zasugerowałam delikatnie.
Marysia spojrzała na mnie oburzona.
— Uważasz, że praca na zmywaku lub w barze to powód do dumy, który można umieścić w CV? — zapytała i się roześmiała. — To raczej dowód na to, że człowiek jest zdesperowany — dodała z pogardą.
A potem poinformowała mnie, że ma tak dużo zajęć na uczelni, iż nie ma czasu na podjęcie jakiejkolwiek pracy. "Ale na oglądanie telewizji i siedzenie po kilka godzin dziennie w Internecie znajdujesz jakoś czas" — pomyślałam złośliwie. Jednak nie powiedziałam ani słowa.
W gruncie rzeczy byłam dumna ze studiów córki i nie chciałam, aby zamieniła je na pracę. Dlatego też jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do swojej kierowniczki i poprosiłam o dodatkowe godziny. Wiedziałam, że każdy grosz się przyda.
Mogłam kupić mieszkanie w atrakcyjnej cenie
Przez całe studia Marysia nie zrobiła nic, żeby pójść do jakiejkolwiek pracy. I nie chodzi tu o bar, sklep czy zmywak. Jako studentka anglistyki spokojnie mogła znaleźć zatrudnienie w szkole językowej lub przy korepetycjach. Jednak nigdy nie znajdowała na to czasu. I chociaż z każdym upływającym rokiem widziałam, że nie jest to normalne, to nigdy nie miałam odwagi, aby jej o tym powiedzieć.
Gdy tylko córka obroniła pracę magisterską, to odetchnęłam z ulgą. Jej studia sporo mnie kosztowały, a teraz wreszcie była nadzieja na to, że Marysia się usamodzielni. Jednak nic z tego. Kilka dni po obronie poinformowała mnie, że zamierza rozpocząć studia doktoranckie.
— Tak się z tego cieszę — słyszałam podekscytowany głos swojej córki. — Zawsze chciałam zostać na uczelni i zgłębiać zawiłości nauki.
Bardzo się z tego ucieszyłam. Ale na myśl przyszło mi od razu jedno pytanie.
— A będziesz coś na tym zarabiać? — zapytałam cicho.
Córka spojrzała na mnie z wyższością.
— Tutaj nie chodzi o zarobki — odpowiedziała. — Tu chodzi o coś więcej. Za jakiś czas obronię doktorat.
Nie odpowiedziałam ani słowem. Z jednej strony bardzo się cieszyłam, że mam tak mądrą i inteligentną córkę, ale z drugiej doskonale wiedziałam, co to dla mnie oznacza. Przez kolejne lata Marysia miała być na moim utrzymaniu. Nie ukrywam, że coraz mniej było mi to na rękę. Po tylu latach pracy na dwa etaty, dorabiania wieczorami i w weekendy chciałam trochę zwolnić i po prostu odpocząć. "Przecież kiedyś obroni ten doktorat" — pocieszałam się w myślach.
Marysia przez kolejne lata pisała doktorat. Zarabiała wprawdzie jakieś grosze na publikacjach i zajęciach ze studentami, ale wszystkie pieniądze wydawała na ciuchy i kosmetyki. Ani razu nie zainteresowała się, skąd mamy pieniądze na opłaty czy jedzenie. A któregoś wieczoru powiedziała mi, że znalazła świetną okazję.
— Kolega z uczelni sprzedaje mieszkanie. Wyjeżdża za granicę i zaproponował naprawdę dobrą cenę. Wystarczy jedynie wpłacić zaliczkę, a resztę oddawać w ratach. Pomożesz mi? — spojrzała na mnie z uśmiechem.
— Chciałabym córciu, ale nie stać mnie na to — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Życie było coraz droższe, a moje ostatnie wydatki w aptece wybitnie udowodniły mi, jak to wszystko jest drogie.
Marysia zrobiła obrażoną minę.
— Przecież pracujesz na dwóch etatach — powiedziała z pretensją. — Masz też jakieś oszczędności — dodała. To fakt, oszczędności miałam, ale nie chciałam ich wydawać. Wolałam zachować je na czarną godzinę.
— Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś poszła do pracy i zarobiła na tę zaliczkę — mówiąc to, poczułam złość. Moja córka miała prawie 30 lat, a wciąż była na utrzymaniu matki.
— Przecież wiesz, że nie mam czasu na pracę — wydęła usta jak obrażona księżniczka. — Doktorat zajmuje mi tak dużo czasu, że nie mogę podjąć się pracy na pełen etat.
Tylko westchnęłam. W tym momencie uświadomiłam sobie, że wychowałam roszczeniową i leniwą pannicę. Jednak postanowiłam jej pomóc. Od czego ma się matkę, prawda?
Nie pasujesz do mojego nowego mieszkania
Wyjęłam wszystkie oszczędności z konta. Ta suma pozwoliła na wpłacenie zaliczki. Dodatkowo brałam kolejne godziny w pracy, aby tylko nazbierać na kolejne raty. Nie było to łatwe, ale zagryzałam zęby i nie myślałam o tym, że wszystko mnie boli. Szczęście Marysi było najważniejsze.
Po kilku miesiącach córka wyprowadziła się na swoje. Dostała etat na uczelni, co automatycznie wiązało się z zarobkami. Odetchnęłam z ulgą. Jednocześnie byłam dumna, że dzięki mnie ma swoje cztery kąty.
I kiedy w końcu poczułam, że wszystko zaczyna się układać, to przytrafiło się nieszczęście. Któregoś wieczoru wróciłam do mieszkania i zauważyłam, że jest całe zalane. Potem okazało się, że sąsiadowi z góry pękła rura. Wprawdzie bardzo mnie przepraszał i obiecał wypłatę pieniędzy z ubezpieczenia, ale na to wszystko trzeba było czasu. A w moim mieszkaniu nie dało się mieszkać. Załamałam się. Jednak szybko przypomniało mi się, że przecież Marysia ma duże mieszkanie. "Na pewno mnie przygarnie" — pomyślałam z ulgą.
Od razu do niej zadzwoniłam. Gdy tylko opowiedziałam jej, co się stało, to w słuchawce zapadła cisza. Zaniepokoiłam się.
— Marysia, jesteś tam? — zapytałam.
— Tak, jestem — padła odpowiedź. A potem usłyszałam coś, czego żadna matka nie chce usłyszeć.
— Nie mogę przyjąć cię do siebie — powiedziała moja córka.
— Ale dlaczego? — zdziwiłam się. Muszę przyznać, że czegoś takiego się nie spodziewałam.
— Nie pasujesz do mojego mieszkania — usłyszałam po dłuższej chwili. — Masz swoje przyzwyczajenia, które mi nie odpowiadają. Przeszkadza mi zbyt głośno grający telewizor, pochrapywanie i nieestetyczne jedzenie. Dlatego przykro mi, ale nie mogę z tobą zamieszkać.
Zabrakło mi słów. Mojej córce przeszkadza to, że mam swoje przyzwyczajenia. Tylko dziwnym trafem nie przeszkadzały jej one wtedy, gdy potrzebowała moich pieniędzy. Rozłączyłam się bez pożegnania.
Poprosiłam sąsiadkę o pomoc. Przygarnęła mnie na kilka dni, podczas których udało się przeprowadzić podstawowy remont. Przez cały ten czas nie mogłam zapomnieć o słowach córki. A najgorsze jest to, że przez te kilka dni w ogóle się do mnie nie odzywała. Zupełnie ją nie interesowało, czy mam gdzie mieszkać. Ale cóż, sama jestem sobie winna. Wychowałam egoistkę i teraz muszę z tym żyć.
Czytaj także:
„W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Mój zięć traktował mnie jak popychadło. Zaczął się do mnie łasić, kiedy okazało się, że mam spory majątek”
„Jak co roku w pracy będą świąteczne upominki i bony. Wkurzam się, bo najwięcej dostają dzieciaci, to jest dyskryminacja”