„Ciężko pracowałem, byłem przemęczony. Parę głębszych to nie problem, prawda? Tak mi się wydawało, aż do tamtego dnia”

ojciec pije.png fot. Adobe Stock, auremar
„Ewa przyjechała spanikowana po córkę i samochód, mnie maglowali na komisariacie. Potem kolejne przesłuchania, prokuratura, sąd...”
/ 05.08.2023 11:15
ojciec pije.png fot. Adobe Stock, auremar

Piwko z kumplami ze szkoły, jakaś małpka za rogiem, potem praca jako kelner i dopijanie drinków po klientach… Szybko poszło.

Nie wiedzieć kiedy zostałem alkoholikiem

Prawda jest taka, że moja rodzina nigdy nie stroniła od alkoholu. To były jeszcze czasy, kiedy ludzie woleli się spotykać i zacieśniać więzi, niż gapić się w smartfony, bo takie po prostu jeszcze nie istniały.

Co i rusz w naszym domu odbywały się więc jakieś imprezy – a to przyjeżdżali kuzyni, a to schodzili się sąsiedzi, bo akurat komuś urodził się syn, albo trzeba było opić nową wędzarnię.

Babcia była doskonałą gospodynią, zawsze dbała o to, żeby nikomu niczego nie brakowało. Dziadek zaś wcielał się w zaopatrzeniowca, który z kolei zajmował się dostarczaniem szkła. Skąd oni te procenty brali w tych czasach, nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Moi rodzice zamieszkali z nimi tuż po ślubie, niedługo potem pojawiłem się ja. Na początku, jako mały szkrab, oczywiście niewiele rozumiałem z tego, dlaczego jeden albo drugi wujek zaczynał w pewnym momencie bełkotać albo śpiewać piosenki.

Ot, taka zabawa. Nie, to nigdy nie były jakieś szalone libacje – przyznaję. Posiedzieli, pogadali, popili, ale zawsze pokojowo, więc nie musiałem się niczego bać. Mama i ojciec też nie przesadzali, ot, jeden kieliszek albo dwa i koniec.

Mama była wściekła na dziadka

Pierwszy raz spróbowałem procentów w dniu swoich siedemnastych urodzin. Zjawiła się cała rodzina, był tort i oczywiście szampan. Mama i tata zarzekali się, że dla mnie to jeszcze za wcześnie, ale dziadek był innego zdania.

– Jest już prawie dorosły, niech pije – orzekł, i zanim się spostrzegłem, wlałem w siebie kieliszek musującego wina.

– Tato! – wykrzyknęła moja mama.

– Zwariowałeś?

– Oj, Danka, nie przesadzaj, niech spróbuje! – powiedział.

– Ale on ma siedemnaście lat! – mama była wściekła.

– To najwyższy czas, żeby skosztował tego, co piją dorośli, zaraz będzie pełnoletni. A nie pamiętasz, jak matki na weselach dawały niemowlakom cukier ze spirytusem do ssania, żeby lepiej spały? – zaśmiał się dziadek.

– Powariowałyście chyba. Chodź, Piotruś, idziemy do siebie. A jak dziadek to jeszcze raz zrobi, to zamorduję – powiedziała i poszła ze mną na górę.

Tak skończyły się moje urodziny. Zanim jeszcze poszedłem spać, usłyszałem kłótnię dziadków i rodziców na dole.

– Dosyć tego! – krzyczała mama. – Ja wiem, że taka tradycja, że lubicie spotkania, ale bez przesady. I jeszcze ty, tato! Co ty sobie wymyśliłeś!

– Przecież nie chciał nic złego, może za dużo wypił – broniła go babcia.

Może wszyscy tu za dużo pijecie. Dzieciak na to patrzy od maleńkości. Chcecie się napić, to idźcie do baru. A butelki proszę pochować. Nie chcę, żeby dzieciak w szkole opowiadał, że tu jakieś libacje są.

Zapadła cisza. Rano długo o tym myślałem. Co w tym alkoholu było tak niezwykłego, że tak się ludziom podobał? Pytałem nawet o to mamę.

– Kochanie, alkohol był na tym świecie i zawsze będzie. Ale to dla dorosłych i od czasu do czasu. Bo o jeden krok za daleko i można popaść w nałóg. Dziadkowie tego nie rozumieją, ale my, dopóki jesteś z nami, będziemy cię chronić.

Czułem, jak pali mnie gardło

Kiedy po weekendzie wróciłem ze szkoły do domu, z duszą na ramieniu postanowiłem się przekonać, o co w tym wszystkim chodzi. Rodzice byli jeszcze w pracy, dziadkowie poszli do sklepu.

Dobrze wiedziałem, gdzie trzymają butelki. Otworzyłem jedną z nich, z jakąś nalewką. Pachniała dziwnie, jakimiś ziołami. Wziąłem malutki łyczek. Była dobra, słodka. Potem postanowiłem spróbować czystej wódki. Mało mnie nie skręciło. Coś ohydnego!

W tej chwili usłyszałem, jak otwierają się drzwi wejściowe. Przerażony pobiegłem na górę, szybko umyłem zęby i wskoczyłem pod kołdrę.

– Jak tam synuś? Coś blady jesteś – powiedziała mama.

– W porządku, tylko jakoś mnie brzuch rozbolał i chciałem trochę poleżeć.

– Jasne. Rosołku ci ugotuję, odpocznij sobie.

Serce waliło mi jak młotem. Całe szczęście niczego nie wyczuła, a mogła, bo sam miałem wrażenie, że po tym białym pali mnie gardło.

Minęło parę tygodni, kończył się rok szkolny

Po wręczeniu świadectw zebraliśmy się z kuplami w pobliskim parku. W pewnej chwili jeden z kolegów, niejaki Wiesiek, wyciągnął coś z plecaka.

Musimy to oblać, panowie – obwieścił i pokazał flaszkę.

– Co to? – spojrzeliśmy na niego okrągłymi oczami.

– Coś na rozweselenie i dla uczczenia końca szkoły. To kto pierwszy spróbuje? Co, boicie się? Przecież to tylko taki napój, trochę procentów i nic więcej. Pierwszy raz widzicie czy co?

Do degustacji jako pierwszy wyrwał się Romek. Pociągnął z gwinta i aż się skrzywił. Potem Wiktor i Jasiek. Ja się wahałem.

– Ej no, Piotrusiu, nie bądź babą, spróbuj – przekonywali.

Więc spróbowałem. Ani to było smaczne, ani jakieś niezwykłe, ale po paru łykach poczułem miłe kręcenie w głowie. Okazało się, że Wiesiek miał jeszcze jedną flaszkę w zanadrzu, więc poszło szybko. A ponieważ ostatni posiłek jedliśmy dawno temu, wkrótce ledwo staliśmy na nogach.

– Idę do domu, mam dość – powiedziałem wreszcie.

Jak się tam dowlokłem, nie wiem. Pamiętam tylko tyle, że matka i ojciec zorientowali się od razu, że jestem wstawiony. Awantura to mało powiedziane. Próbowałem się tłumaczyć, ale bełkotałem bez sensu. W końcu odprawili mnie na górę. Dostałem szlaban na dwa tygodnie i zakaz spotykania się z kuplami.

Skończyłem osiemnaście lat. No i zaczęło mnie to wciągać coraz bardziej. Tu piwko z kolegami, tu małpka za rogiem, potem garść miętówek i domu. Chyba dobrze się kamuflowałem, bo rodzice się nie zorientowali, a ja swoje ewentualne zmęczenie zwalałem na karb nauki przed maturą.

Na szczęście jakoś zdałem i wyjechałem na studia. A tam? No cóż, hulaj dusza, piekła nie ma. Imprezy na mieście, z kuplami, w akademikach.

Zatrudniłem się jako kelner, co też miało plusy, bo kiedy goście nie dopijali drinków, wyręczałem ich ja. Ewentualnie oszukiwałem na porcjach, flaszkach, czym się dało. To trwało jakieś trzy lata, niewiele z nich pamiętam.

Zmieniło się na chwilę, kiedy poznałem Ewę. Zakochaliśmy się, zamieszkaliśmy razem, urodziła nam się córka. Wspaniałe życie. Tyle że ciągły płacz malutkiej, praca ponad siły, proza życia sprawiły, że znowu sięgnąłem po kieliszek. Ewa to widziała, próbowała przemówić mi do rozsądku.

– Piotrek, trzecie piwo? Jest sobota, jeszcze nie ma południa! – utyskiwała.

– Wiem, ale zrozum, w końcu mam wolny dzień, muszę się wyluzować – tłumaczyłem.

– A wieczorem co? Znowu koledzy i wrócisz na bani? Idź wreszcie na terapię, zrób coś ze sobą.

– Kochanie, to tylko parę drinków. Mam wszystko pod kontrolą – tłumaczyłem jak każdy alkoholik, choć wiedziałem, że z kontrolą nie ma to nic wspólnego.

Cud, że nic jej się nie stało…

Aż nadszedł dzień, który zmienił kolejne lata mojego życia. Córeczka była w przedszkolu, ja akurat pracowałem w domu. Ewa była u siebie w biurze, poprosiła mnie, żebym odebrał Łucję. Nie ma sprawy.

Rano nalałem sobie dwa piwka, do lunchu wypiłem pół butli wina i właśnie wtedy przypomniałem sobie, że muszę jechać po córkę. No ale co, czułem się przecież dobrze, jaki to problem. Wsiadłem za kierownicę, odebrałem Łucję, zapakowałem do samochodu i… pech chciał, że przejechałem na czerwonym świetle.

Za skrzyżowaniem zaś zatrzymała mnie policja. Nie do końca pamiętam, co było później. Wiem tyle, że Łucja płakała, kiedy musiałem poddać się badaniu, Ewa przyjechała spanikowana po córkę i samochód, mnie maglowali na komisariacie. Potem kolejne przesłuchania, prokuratura, sąd, zakaz prowadzenia pojazdu na trzy lata, zarzut narażenia życia dziecka. Na całe moje głupie szczęście trafił mi się adwokat, który wybronił mnie od sądu rodzinnego i ewentualnego ograniczenia praw rodzicielskich.

Kubeł zimnej wody – tak to mogę określić z perspektywy czasu. Może i dobrze, że tak się stało, bo nie wiem, jak bym skończył. Sąd skazał mnie na przymusową terapię.

Od tej pory jestem czysty, ale czasem myślę, że mogłem zrobić coś naprawdę strasznego, choćby spowodować wypadek, w którym ucierpiałaby moja córka.

Jak jest teraz? Trochę dziwnie. Nie spotykam się z kumplami od kielicha, sklepy z alkoholem omijam szerokim łukiem, na rodzinnych imprezach pijemy oranżadę.

Przywykłem, choć nigdy o procentach nie zapomniałem i już nie zapomnę. Wiem jednak, że po prostu jestem chory i zawsze będę. Obym trzymał się jak najdłużej, bo już nigdy na takiej krawędzi nie chcę stanąć.

Czytaj także:
„Zaczęłam pić ze strachu przed agresywnym ojcem. Nie wiedziałam, że wchodzę w bagno, w którym ugrzęznę na kolejne 30 lat”
„Moja nastoletnia córka pije, pali i zachowuje się nieprzyzwoicie. Kiedy proszę, żeby przestała, gówniara śmieje mi się w twarz”
„Nie wierzyłem sąsiadom, że żona pije, dopóki sam jej nie przyłapałem. Uciekłem, musiałem ratować córeczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA